Ziarna na wietrze to opowieść o podróży Ricka Wienecke w głąb cierpienia Żydów w czasie Holokaustu i męki Jezusa na krzyżu.
W połowie lat 70. osobiste przeżycia Ricka popychają go do rozpaczliwego poszukiwania Boga. W tym samym czasie po raz pierwszy styka się z historią narodzin państwa Izrael, które miały miejsce zaledwie trzy lata po horrorze Holokaustu. Kiedy Rick zastanawia się nad tym, w jaki sposób Żydzi przeżyli nie tylko Holokaust, lecz także Wojnę o Niepodległość w latach 1948‒1949, dochodzi do wniosku, że Bóg musi mieć coś wspólnego z Żydami i ich krajem. Zafascynowany Izraelem i historią jego narodu postanawia pracować w kibucu przez sześć miesięcy. W tym czasie Bóg sprawia, że jego serce na stałe zrasta się z żydowskim narodem, ziemią Izraela i żydowskim Mesjaszem Jezusem. Równocześnie Rick stopniowo uczy się używać nowego, danego mu przez Boga, języka przekazu artystycznego – rzeźby. Razem ze swoją żoną Dafną uczą się podejmowania kolejnych kroków wiary i posłuszeństwa, które prowadzą go do wykonania największego „niebiańskiego zlecenia” – Fontanny Łez. Instalacja przedstawiająca „dialog cierpienia” pomiędzy Holokaustem a Ukrzyżowaniem znajduje się w mieście Arad w Izraelu, a jej replika w Brzezince, nieopodal byłego obozu Auschwitz.
Ziarna na wietrze to historia o tym, jak Bóg używa utalentowanego artysty, aby dzielić się Ojcowskim sercem ze swoimi dziećmi. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Koinonia. Koniecznie weźcie udział w konkursie, który poświęcony jest tej własnie książce i przejrzyjcie jej premierowe fragmenty:
– Tato, co ty próbujesz zrobić? Zwariowałeś? To jest dom, nasz dom! To nie jest muzeum! Tym razem Yohai, nasz nastoletni syn, był naprawdę wściekły. Obudził się późno, po nocy spędzonej z kolegami. Jeszcze nie całkiem dobudzony i w samych tylko bokserkach prawie wpadł na cztery starsze kobiety z Niemiec, które ustawiły się w kolejce do naszej łazienki na parterze.
– Wynoszę się stąd – dorzucił w gniewie. – Co to jest, tato? Budujesz jakiś mur przy domu, nie dość, że osiemnastometrowy, to jeszcze z siedmioma krzyżami. Jakby tego było mało, obok stoi siedem figur z brązu przedstawiającymi co? Holokaust! Razem z Dougiem myślimy o wynajęciu mieszkania w Tel Awiwie. Jeśli któregoś pięknego dnia zobaczę tu choćby jeden czarny kapelusz ortodoksyjnego Żyda, już mnie tu nie ma – zagroził. – Czym się naćpałeś, kiedy to wszystko wymyśliłeś?
Dzień rozpoczął się normalnie. Rano jak zwykle pracowałem w moim studiu nad zleconymi rzeźbami. Mimo że Fontanna Łez nie była jeszcze ukończona, już przyjmowaliśmy małe grupy ludzi zainteresowanych wystawą, która zainstalowana była na dużym podwórku za naszym domem. Niemiecka grupa składająca się z około trzydziestu pięciu osób była właśnie przyczyną wybuchu Yohai’a. Mój syn i ja staliśmy teraz w pracowni, mierząc się wzrokiem. Szeroko otwarte oczy Yohai’a wyrażały wściekłość i zdawały się czekać na moje wytłumaczenie. Co miałem mu powiedzieć? Jak to się wszystko zaczęło?
W 2005 roku, kiedy przeprowadziliśmy się do Aradu, zacząłem budować Fontannę na podwórku z tyłu domu. Wkrótce ludzie zaczęli o niej mówić, a potem dzwonić i pytać, czy mogliby zobaczyć projekt. Moja rodzina dopiero uczyła się tego, jak żyć z dużym dziełem sztuki, które stopniowo zyskiwało na popularności – co dla każdego artysty powinno być ogromną radością. Do tej pory jednak wszystkie rzeźby, które od lat tworzyłem, opuszczały warsztat, dając mi poczucie ukończonego dzieła. Ale Fontanna, największe pod względem rozmiarów dzieło, którego tworzenie kosztowało mnie najwięcej zmagań, miało na zawsze pozostać w naszym domu. Co więcej, z żydowskiego punktu widzenia, to właśnie chrześcijaństwo oskarżyło Żydów o ukrzyżowanie Jezusa, co w konsekwencji przyczyniło się do przygotowania gruntu, na którym możliwy stał się Holokaust. Jak mogłem więc stworzyć coś, co ukazywało związek pomiędzy ukrzyżowaniem a Holokaustem? To szalone – pomyślałem. Yohai ma chyba rację. Co ja sobie właściwie myślałem? Kiedy Yohai wykrzykiwał mi w twarz: – To jest Izrael! Nie wiesz, gdzie mieszkasz? – miał na myśli coś więcej niż tylko położenie geograficzne. I słusznie, Izrael to przede wszystkim naród.
Oby moja głowa zamieniła się w wodę, a moje oczy w źródło łez, abym dniem i nocą mógł opłakiwać pobitych córki mojego ludu!(Jr 8:23)
Ten fragment z Księgi Jeremiasza był inspiracją do Fontanny Łez. „Mój lud”, „mojego ludu” – te słowa dotknęły mnie głęboko. Tyle tragicznych wydarzeń z przeszłości było powodem łez Jeremiasza. Te, które ja wylewałem, zdawały się, niczym kamienie milowe, wyznaczać drogę, która mnie, nie-Żyda, doprowadziła do przylgnięcia do tego ludu. Czy miałem prawo powiedzieć, czy raczej wyszeptać: „mój lud”? To, co Yohai chciał przekazać, tak naprawdę brzmiało: – Czy ty nie zdajesz sobie sprawy, gdzie mieszkasz? To jest Izrael! To, co mamy za domem, jest ogromnie kontrowersyjne. Po prostu bał się, że jacyś ortodoksyjni Żydzi mogą urządzić protest przed naszym domem.
– Całkowicie cię rozumiem i zgadzam się z tobą – powiedziałem synowi. – Nie masz pojęcia, jak bardzo. Ale musiałem to stworzyć, po prostu musiałem.
Fakt, że rozumiałem jego frustrację, niczego nie zmieniał, ale przynajmniej mogliśmy o tym porozmawiać.
– Jeśli czujesz, że nie możesz tu mieszkać, zrozumiem to. Chcę, żebyś wiedział, że zawsze będziesz mógł wrócić. Jednak Fontanna wciąż tu będzie – dodałem. Nie da się już cofnąć tego, co się stało. Patrząc, jak wychodzi z pracowni, uzmysłowiłem sobie, że byłem prawie w tym samym wieku, kiedy opuściłem swój dom rodzinny. Yohai, chociaż trochę młodszy, był jednak dużo dojrzalszy niż ja wtedy. Trzyletnia służba wojskowa znacznie przyspiesza dojrzewanie. Z chwilą wstąpienia do Izraelskich Sił Zbrojnych mój syn z chłopca przemienił się w mężczyznę.
Kiedy już zostałem w studiu sam, wciąż myślałem o naszej burzliwej dyskusji. Fontanna od początku rodziła dylematy i wiedziałem, że będzie ich jeszcze więcej w przyszłości. Czyżby jedną z konsekwencji miało być to, że mój syn spakuje się i wyprowadzi z domu? Łzy napłynęły mi do oczu. Czy to wszystko było tego warte? Czy naprawdę rozumiałem, co robię? Czym było to wewnętrzne poruszenie, które odczuwałem? Czy była to tylko artystyczna inspiracja? Co to właściwie znaczy – wspólnota cierpienia? Czyż na przestrzeni historii te dwa wydarzenia, ukrzyżowanie i Holokaust, nie były zawsze sobie przeciwne i wrogie? Kim byłem ja, żeby próbować je teraz zestawić ze sobą? „Mój lud” – myślałem znowu. Dlaczego czuję się tak związany z tym ludem? I z tą ziemią, Izraelem, gdzie tak wielu dziwi się, słysząc, że mam obywatelstwo izraelskie. Moje myśli pofrunęły do czasów, kiedy to się zaczęło. Gdy miałem tylko dziewiętnaście lat, opuściłem dom moich rodziców w Kanadzie, w stanie Ontario i udałem się w drogę do Vancouver w poszukiwaniu nowych, nieznanych przygód.