Śmierć na liście oczekujących odsłania przed czytelnikami ponure kulisy międzynarodowego handlu ludzkim towarem, gdzie króluje przekupstwo, okrucieństwo i bezwzględna żądza pieniędzy, przedstawione w postaci wielowątkowo poprowadzonej intrygi. Tym razem komisarz Laurenti staje przed zadaniem, które łączy się ze sprawami polityki: odkąd podczas triesteńskiego spotkania na szczycie między Berlusconim a kanclerzem Niemiec, pod kołami samochodu wysokiego gościa zginął nagi mężczyzna, w mieście panuje napięcie i niepokój. Mimo intensywnego śledztwa, Laurentiemu nie udaje się posunąć sprawy naprzód – żadnych punktów zaczepienia.
W śledztwie pomaga mu zaprzyjaźniony lekarz sądowy, stary oryginał Galvano, którego popisy erudycyjne stanowią interesujący element książki, podobnie jak odniesienia do historii Triestu. Czy komisarzowi uda się rozwikłać tę zagadkę? Warto się o tym przekonać podczas lektury powieści Veita Heinichena Śmierć na liście oczekujących, której premierowy fragment prezentujemy:
Białe noce
I znowu ten strach, i ten sen na jawie, w którym stale powtarza się to, co już się stało i czego nie da się odwrócić. Znowu od kilku godzin bezsennie i cały zlany potem leżał na sofie. Marzł, chociaż pokój był przegrzany. Dostrzegł cieniutkie rysy na stiukach sufitu, uważnie wodził po nich wzrokiem. Drobny pajączek, szary jak pył, tańczył łagodnie w unoszącym się w górę, nagrzanym przez kaloryfery powietrzu. Mężczyzna miał na sobie szare spodnie od garnituru, pomiętą białą koszulę o prze-poconym kołnierzyku z zażółconymi brzegami i kamizelkę pasującą do spodni. Chociaż należał do braci piszącej, przykładał wagę do starannego ubioru. Dżinsy nosił tylko przy pracy w ogrodzie, nawet na spacer po krasowym płaskowyżu zwykle wolał włożyć garnitur. Teraz z jego strojem ostro kontrastowała szczecina zarostu, pokrywająca bladą, jakby przezroczystą skórę zapadniętych policzków. Od trzech dni nic nie jadł i ledwo co pił. Czuł suchość w ustach, język pokryty nalotem kleił się do podniebienia. Mógł jedynie czekać, aż nieprzytomny sen przegna wreszcie te obrazy.
Przed półtora rokiem odstawił tabletki, które przepisał mu zaprzyjaźniony lekarz. Był pewien, że wraz z przeprowadzką do innego miasta, do innego kraju, uda mu się także zapanować nad tymi napadami. Postępy w poszukiwaniach dodały mu sił.
(...)
Ostatni etap dochodzenia wystawił go na ciężką próbę.
Jego koszmary zaczynały się zawsze od tej samej sceny — trwała przed nim nieruchomo i znikała dopiero, gdy nasuwały się na nią inne obrazy. Jeden po drugim. W przeraźliwie zwolnionym tempie. Otwarte ciało, które koniecznie chciał zobaczyć, chociaż za wszelką cenę starano się go od tego odwieść. Mimo to znalazł sposób: ubrany w fartuch roboczy i gumiaki personelu sprzątającego dostał się jednak do chłodni budynku medycyny sądowej w 6. dzielnicy w Paryżu. Tam znalazła go prawdziwa ekipa sprzątająca — klęczał bezwładnie pochylony nad ciałem kobiety, której korpus zniekształciło niechlujnie zaszyte cięcie o sinych brzegach, biegnące od kości łonowej aż do szyi. Prokuratura wstrzymała postępowanie o naruszenie miru domowego — widać ktoś miał dla niego zrozumienie.
Policję zawiadomił przedsiębiorca pogrzebowy, który na lotnisku „Charles de Gaulle" przyjął cynkową trumnę z maltańskiej stolicy La Valletta — jeden z jego pracowników nabrał podejrzeń, że zwłoki potraktowano niezgodnie z przepisami. Lorenzo Ramses Frei dowiedział się o tym dzięki telefonowi pewnego paryskiego funkcjonariusza policji kryminalnej, kiedy ciało przekazano już do prosektorium. Stwierdzone obrażenia w żaden sposób nie pasowały do terminu „wypadek drogowy" podanego w urzędowych papierach jako przyczyna śmierci.
Nowy obraz: jest łagodny przedwiosenny dzień, zaczął się radośnie i obiecująco. Zadzwoniła przed śniadaniem, jak zwykle podczas tych kilku dni, które spędzała na Malcie w związku z konferencją docentów uniwersytetów europejskich. Ramses wyszedł z telefonem na dach i podziwiał rozpościerający się z tarasu widok ponad dachami 6. dzielnicy. Zachwycony opowiadał jej, jakie czyste jest powietrze i jak wspaniała perspektywa. Matilde nie przerywała mu, słuchała przez jakiś czas, aż w pewnej chwili powie-działa miękkim głosem, że o ile się nie myli, będą mieli dziecko. Co za wiadomość! Ramses głośno zakrzyknął z radości. Nieco później tego samego dnia, gdy szczęśliwy i zmęczony wrócił z dalekiego spaceru aż do Montmartre, zastał list, w którym proszono go, by został członkiem stałego kolegium doradczego Akademii Dziennikarskiej. Płatnym, naturalnie. Byłby najmłodszym w tym gremium. Ta propozycja to było wyróżnienie za jego dotychczasową pracę — no i łatwe pieniądze. Wystarczyło pokazać się w radzie dwa razy w roku, by miesiąc w miesiąc cieszyć się z przelewu. Ramses nie posiadał się ze szczęścia. Tę drugą dobrą wiadomość dnia nagrał na sekretarce hotelowego telefonu.
Ale Matilde nie zgłosiła się wieczorem. Portier powiedział, że jeszcze nie wróciła. Ta sama wiadomość o północy, o pierwszej, o drugiej. Jej komórka była wyłączona. Następnego dnia też nie dała znaku życia.