Justyna i Maciej odnaleźli siebie po latach. Ich szczęście jednak nie trwa długo. Rozczarowana kobieta postanawia więc skupić się na ukochanej pracy w antykwariacie. I nawet nie przypuszcza, ile niespodziewanych zmian to spowoduje.
„Bukiet chryzantem" to interesująco napisana kontynuacja powieściowej sagi Kazimierza Kiljana. Autor zgrabnie łączy wątki związane ze stosunkowo nieodległą historią z elementami prozy kryminalnej.
- recenzja książki „Bukiet chryzantem"
Do lektury powieści Bukiet chryzantem Kazimierza Kiljana zaprasza Oficynka. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Bukiet chryzantem. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Rozdział 1
Zawiedzione nadzieje
Na ślad pewnego intrygującego mężczyzny Justyna trafiła zupełnie przypadkowo. Kiedy po śmierci pana Karola porządkowała dokumenty zalegające stertami na biurku, odkryła tekturową teczkę z tajemniczymi listami. Ich autorem był człowiek imieniem Marcin, który pisał poruszające, pełne bólu i miłości wyznania. Przepraszał w nich nieżyjącą żonę za błędy młodości, za życiową niedojrzałość, przywołując z rozrzewnieniem najpiękniejsze momenty ich wspólnego życia.
Zawarta w listach historia dwojga kochających się ludzi poruszyła Justynę do tego stopnia, że zapragnęła poznać tego mężczyznę. Chciała dowiedzieć się czegoś więcej o tym wrażliwym człowieku, który po śmierci bliskiej osoby ciągle ją kocha i nie potrafi pogodzić się z jej odejściem. Swoje listy podrzucał do antykwariatu, mając zapewne nadzieję, że w ten sposób pozostanie po ich miłości trwały ślad.
Z jakichś powodów antykwariusz pragnął, aby trafiły one w ręce Justyny. Nie zdążył jej o nich powiedzieć za życia, znajdując na to inny, sobie tylko znany sposób. Odkryła je w przedziwnych, nie do końca naturalnych okolicznościach.
Podjęte przez Justynę poszukiwania pochłonęły ogrom czasu i wysiłku. Ale warto było. Przy pomocy przyjaciółek, Agaty i Moniki, które wspierały ją w tych staraniach, udało się trafić na pierwszy ślad, czyli na mogiłę adresatki listów
– Anny. Z tabliczki nagrobnej wynikało, że jeden z członów jej nazwiska jest taki, jakie nosił dawny narzeczony Justyny
– Marcin Rambecki. Początkowo sądziła, że to przypadek, zbieżność nazwisk. Jednak wkrótce okazało się, że jest zgoła inaczej. Jej przyjaciółka Monika, wykorzystując znajomości w policji, ustaliła aktualne miejsce zamieszkania tajemniczego Marcina.
Justyna długo myślała, co zrobić.
A jeśli to będzie faktycznie on, jej Marcin, zastanawiała się w bezsenne wieczory. Na powrót ożyły słodko-gorzkie wspomnienia z lat młodości, a wraz nimi wątpliwości, czy warto wracać do bolesnej przeszłości. Rany porzuconej niegdyś dziewczyny zabliźniły się już na tyle, że bezsensem byłoby rozdrapywanie ich na nowo.
Mimo wahań i wątpliwości, rozsądek przegrał w zderzeniu z emocjami. Uległa pokusie i postanowiła złożyć mu niezapowiedzianą wizytę.
Marcin Rambecki mieszkał na wsi, w gospodarstwie, które odziedziczył po zmarłym krewnym. Całość, zarówno zabudowania, jak i przynależne grunty, położone były na niewielkim wzniesieniu, z którego roztaczał się piękny widok na jezioro. Przejął te dobra z myślą o założeniu stadniny, o której marzył od najmłodszych lat. Kochał wieś, zwierzęta i przyrodę. To dlatego po ukończeniu szkoły średniej wybrał studia weterynaryjne.
Pierwsze po latach spotkania Justyny z Marcinem nie były takie, jakich oczekiwała. Przechowywana w głębi serca przeszłość w zderzeniu z uczuciami mężczyzny, który stracił ukochaną żonę, stanęła między nimi niewidocznym murem. Próbowali pokonać dzielącą ich barierę, złagodzić jej skutki dobrymi intencjami, ale nie do końca im to wychodziło. Justyna postanowiła nie narzucać się dłużej, niczego nie wymuszać i pozostawić wszystko w rękach losu.
Takie były początki odnowionej po latach znajomości.
Swego rodzaju przełom nastąpił kilkanaście dni później, kiedy Marcin nieoczekiwanie odwiedził Justynę we Wrocławiu, przywożąc jej bukiet ulubionych chabrów. Ten sentymentalny gest sprawił, że rzuciła się w jego ramiona, roniąc przy tym łzy szczęścia. Uradowana jego zaskakującą wizytą, zapytała: „Na jak długo przyjechałeś?”. W odpowiedzi usłyszała słowa, na które podświadomie czekała: „A co powiesz, jeśli na zawsze?”. Wszystko wskazywało na to, że los dał im drugą szansę.
Odtąd spotykali się częściej, przynajmniej raz w tygodniu. Każde z nich nadal mieszkało u siebie, zajmowało się własnymi sprawami, aby razem spędzać wszystkie weekendy. Wyjazdy na wieś, nad jezioro były dla Justyny wymarzoną odskocznią od miejskiego zgiełku i uciążliwości związanych z letnimi upałami. Korzystali więc z orzeźwiających kąpieli w jeziorze, pływali łódką, jeździli konno po okolicy, a przede wszystkim dużo ze sobą rozmawiali. Mieli do nadrobienia kilkanaście lat życia, które spędzili osobno. Ożyły wspomnienia, chwile, kiedy to poza sobą nie widzieli świata. Gdyby wówczas, w latach młodości, ktoś ośmielił się powiedzieć, że ich związek nie ma przyszłości, musiałby się liczyć z bolesną reakcją z ich strony. Nie dopuszczali do siebie myśli, że coś może stanąć im na przeszkodzie.
A jednak.
Marcin w czasie studiów poznał uroczą, uduchowioną dziewczynę, dobrze zapowiadającą się poetkę i… stało się.
Rozmowy na ten temat były najtrudniejsze. Mimo upływu czasu tamte wydarzenia były w nich ciągle żywe. Justyna chwilami nie potrafiła zapanować nad emocjami. Dochodziło do nieprzyjemnej wymiany zdań, dąsów, które burzyły nastrój wspólnych wieczorów. Leczyli je później lampkami czerwonego wina. Łagodzenie różnicy zdań nie oznaczało jednak, że problemy przestawały istnieć. Chowali je głębiej w sercach, aby na jakiś czas wyciszyć stany napięcia.
W przypadku Justyny nakładały się na to konsekwencje nieudanego związku, kiedy jej niedojrzały małżonek porzucił ją dla innej. Podwójny zawód miłosny musiał pozostawić ślady w sercu tak wrażliwej kobiety. Mimo to starała się.
Podobnie było z Marcinem. Jego zdrada, porzucenie kochającej go dziewczyny nie przyszły mu łatwo. Wiedział doskonale, że swoim występkiem krzywdzi młodziutką wówczas Justynę. Nowa miłość była jednak silniejsza.
Kilka lat później, po ślubie, musiał przejść przez kolejne piekło, kiedy jego żona przegrała walkę z chorobą. Ten dramat odcisnął na nim bolesne piętno. Długo nie mógł wrócić do równowagi, bardzo cierpiał. Intuicyjnie ratował się pisaniem listów bez adresu.
Jednak ich sentymentalne wakacyjne spotkania, niekończące się rozmowy ujawniły bolesną prawdę. Justyna, wsłuchując się uważnie w słowa Marcina, obserwując jego zachowania, zaczęła dostrzegać coraz więcej. W jego oczach pojawiały się oznaki skrywanego smutku, często popadał w stany chwilowego zamyślenia, melancholii. Nieżyjąca od kilku lat partnerka była ciągle obecna w jego opowieściach. Justyna wychwytywała te szczególne stany emocji, kiedy Marcin mówił nieustannie: Ania to… Ania tamto… W całym domu, gdzie nie spojrzeć, znajdowały się jej fotografie i pozostawione przez nią drobiazgi.
W sumie nie miała do niego o to pretensji. Czasem go podziwiała za bezgraniczne oddanie, za pielęgnowaną miłość, za podtrzymywanie pamięci o zmarłej. To było piękne, choć coraz bardziej przykre. On sam nie zdawał sobie z tego sprawy, nie dostrzegał swojego postępowania, nietaktu wobec Justyny. Zachowywał się naturalnie, nie maskował się, niczego przed nią nie udawał.
Justyna doprowadziła w końcu do szczerej, decydującej rozmowy. W bardzo taktowny i wyważony sposób podjęła trudny dla obojga temat, aż przyznali, że nie są na ten związek gotowi.
Powieść Bukiet chryzantem kupicie w popularnych księgarniach internetowych: