Londyńskie życie Florence to głównie imprezy, spotkania z chłopakiem i plotkowanie z przyjaciółkami. Gdy rodzice wysyłają ją na stare gospodarstwo zmarłej babci, nie jest tym zachwycona. Powoli jednak odkrywa, że może to być całkiem odpowiednie miejsce do tego, by zmienić swoje życie, a przy okazji dowiedzieć się czegoś o swojej rodzinie.
Za namową koleżanki z dzieciństwa (i trochę z nudów) postanawia wynająć jeden z domków letniskowych pewnemu nieznajomemu.
Kim jest mężczyzna? Dlaczego Florence ma zakaz rozmawiania z nim?
I czemu nie może nawet zobaczyć jego twarzy?
I Love You, Cherry Kingi Stojek to niezwykle zabawna, ciepła opowieść o tajemnicach rodzinnych, zakochaniu i przeznaczeniu. Z domieszką kryminału i... K-popu. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Jaguar. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki I Love You, Cherry. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii.
Gdy Kathy oglądała wystrój sali i przyglądała się plakatom, nie mogłam przestać się uśmiechać. Widziałam wyraźnie, jak wszystko jej się podoba, jak docenia każdy przygotowany przeze mnie element. Najlepsze jednak było dopiero przed nią.
– Mamy dla ciebie coś specjalnego. – Cam podała Kathy ozdobną kopertę. Wzrok gości skupił się na solenizantce, każdy chciał dokładnie widzieć jej reakcję. – To jakieś kompletne szaleństwo, ale Flo twierdzi, że będziesz zachwycona.
Kathy wzięła kopertę do ręki i z namaszczeniem wyjęła jej zawartość. Byłam pewna, że ten prezent zwali ją z nóg, ale oczekiwałam raczej pisków i skoków niż tego, że wybuchnie płaczem.
Dobrze, że nigdy się nie malowała, inaczej cały tusz spłynąłby jej z twarzy.
– Bilet…? – zapytała drżącym głosem. – Na… XOXO?
– Wiem, że o tym marzyłaś – odparłam ciepło.
Łzy ciekły jej po policzkach, gdy przytulała po kolei wszystkich gości, którzy złożyli się na ten wspólny prezent. Bilet był drogi jak podróż dookoła świata i ledwo udało mi się go zdobyć, mimo że koncert miał się odbyć dopiero za rok. Przeglądając strony z biletami, znalazłam wolne miejsca tylko w tak zwanym Golden Circle, czyli pod samą sceną. Możliwość oglądania zespołu z bliska wiązała się z odpowiednio wygórowaną ceną, ale stwierdziłam, że w tyle osób zdołamy zebrać tę horrendalną kwotę.
Radość Kathy sprawiła, że mi samej łza zakręciła się w oku.
– Raaany, gdyby tylko drugi bilet spadł mi z nieba, zabrałabym cię ze sobą! – Zawodziła Kathy, przytulając mnie kolejny już raz.
– Oj nie, nawet tak nie mów. – Wzdrygnęłam się przesadnie, wprawiając dziewczynę w rozbawienie. Wiedziała doskonale, że k-pop to nie moje klimaty. Zanudziłabym się na takim koncercie na śmierć.
– Jeszcze trochę, a moje koreańskie pranie mózgu w końcu zadziała i zobaczysz, że przed samym koncertem będziesz na szybko szukać kogoś, kto odsprzeda ci bilet!
Chciałam zaprzeczyć i uświadomić Kathy, że jej indoktrynacja trwa już kilka lat, a nadal nie zdołała mnie zarazić miłością do Korei, lecz wtedy Danny puściła pierwszą piosenkę z playlisty i moja przyjaciółka wpadła w ekstazę. Wskoczyła na parkiet i zaczęła tańczyć, ściskając bilet w ręce. Kathy należała do tych nieskrępowanych niczym, otwartych osób, które nawet bez makijażu i w dresie czuły się świetnie. Jej pewność siebie przyciągała mnie za każdym razem, gdy robiła coś, czego bym się nie spodziewała. Dołączałam wtedy do niej automatycznie, nie zastanawiając się nad konsekwencjami.
Już przy pierwszej piosence Cam podbiegła do nas i zrobiła naszej trójce zdjęcie z zaskoczenia.
– Ej, pokaż! – Wyciągnęłam rękę po telefon. – Pewnie wyszłam jak kretynka!
– Co ty, wcale nie – zapewniła, ale jej ton mówił co innego. Kliknęła kilka razy w klawiaturę i odbiegła, żegnając nas szelmowskim uśmiechem.
– Myślisz, że wrzuciła to na insta? – zapytałam Kathy, przygryzając wargi.
Dziewczyna machnęła ręką.
– Olej ją, niech sobie wrzuca, co chce i gdzie chce. Tańczymy! Bawiłyśmy się na wąskim parkiecie, tańcząc do koreańskich piosenek i zajadając słodkości. Po niecałej godzinie usiadłyśmy we trójkę przy stoliku, aby w trzy sekundy pochłonąć cały karton soku pomarańczowego.
– Będą jakieś procenty? – zapytała Danny, poprawiając okulary. Gdyby nie ten gest, zapewne do końca imprezy nie zauważyłabym, że paznokcie ma pomalowane na czarno. Zawsze chowała dłonie w przydługich rękawach swoich workowatych bluz. – Goście są nadpobudliwi od tych azjatyckich kawałków. Przydałoby się coś, co ich zamuli.
– Zamuli? – zdziwiła się Kathy i wypiła ostatni łyk soku ze szklanki. – Alkohol działa przeważnie w drugą stronę. Jak im polejesz, to dopiero zaczną szaleć.
– Mnie usypia nawet małe piwo – zaśmiała się Danny.
– Właściciel kawiarni nie zgodził się na „napoje wyskokowe” – wyjaśniłam, unosząc brwi. – Więc dzisiaj herbatka bez prądu. Mam nadzieję, że mimo to będziecie się dobrze bawić.
A szczególnie ty, Kathy. – Objęłam ją, uśmiechając się sztucznie. – Moja pijaczko.
Kathy zaczęła się chichrać.
– Może tak będzie lepiej. Ostatnia impreza skończyła się dla mnie, delikatnie mówiąc, żenująco.
– Tak? – zainteresowała się Danny. – Nie przypominam sobie.
Solenizantka zakryła twarz dłonią.
– Skompromitowałam się przed rodzicami Flo. Byłam zbyt pijana, żeby iść do domu, i Flo wzięła mnie do siebie, a ja odstawiłam szopkę i zbiłam wazon, który stał na kominku w salonie…
– I to wazon odziedziczony w spadku po mojej babce! – Zgromiłam ją, wymachując teatralnie palcem. – Świętej pamięci Lucynie Złowrogiej.
– Och, nie. Po tej babce? – Danny zakryła usta dłonią.
– Biedaczka pewnie się w grobie przewraca.
– A właśnie, jak tam wielka posiadłość Lusiny? – spytała Kathy, wymawiając imię staruszki z brytyjskim akcentem. – Jakie plany mają twoi rodzice na taki niezbyt skromny spadek?
Ktoś z gości dorwał się do laptopa i z głośników poleciała piosenka zespołu The Proclaimers. Trzech chłopaków stanęło na środku parkietu i zaczęło wyśpiewywać tekst z perfekcyjnym szkockim akcentem.
– Nie przesadzaj, to raptem dwa domki dla turystów…
– …z dostępem do jeziora – sprostowała Kathy. – O tak, bardzo skromnie.
– Sama działka nie jest zbyt wielka, ale za to dobrze usytuowana. – Zaczęłam stukać słomką w dno pustej szklanki. – Wiecie, moi rodzice prowadzą hotel, to już wystarczająco wymagające zajęcie. Nie wiem, co będzie, ale sądzę, że zechcą sprzedać posiadłość babki.
– Lusina tego nie przeżyje. – Danny pokręciła głową. – Tym bardziej że jest już martwa.
Refren 500 miles rozbrzmiewał w całej sali. Aż mi samej chciało się dołączyć do śpiewania charakterystycznego „Da dadada”. Spojrzawszy na rozbawionych gości, zaczęłam mieć podejrzenia, że ktoś jednak przemycił pod bluzą jakiś zakazany napój.
Danny zaczęła opowiadać o tym, jaki sklep z gotyckimi ciuchami znalazła na obrzeżach Londynu, Kathy poszła szukać drugiego kartonu z sokiem i przepadła, a ja kątem oka zerkałam na zegarek, aby nie przegapić momentu, gdy wybije godzina dziewiętnasta siedemnaście. Była ona wyjątkowa z tego powodu, że zespół XOXO miał piosenkę o takim tytule. Nie miałam pojęcia, do czego nawiązuje, ale stwierdziłam, że Kathy doceni ten gest.
Było dwanaście po, kiedy poprosiłam Danny o pomoc z tortem. W drodze do kuchni minęłyśmy Cam, opartą o ścianę i stukającą palcem w telefon.
– Ej, Flo, a co z Andym? Kiedy przyjdzie?
Na dźwięk tego imienia oblała mnie fala zimnego potu. Myśl kołacząca gdzieś z tyłu głowy w końcu wskoczyła na odpowiednie miejsce.
Wiedziałam, że o czymś zapomniałam. Nie przypuszczałam jednak, że chodziło o Andrew.
– O nie – szepnęłam i złapałam się za twarz, po czym szybko odwróciłam się do Danny, żeby Cam nie widziała mojej miny. Popchnęłam dziewczynę za drzwi kuchni i wzięłam kilka głębokich wdechów. – Danny, ja na śmierć zapomniałam…
– O czym? – Złapała mnie za rękę.
– Nie wierzę, po prostu nie wierzę.
Zbłąkany kelner, który zapewne został w kuchni tylko po to, aby nas przypilnować, uniósł wzrok znad telefonu, wyczuwając nadchodzącą dramę. Nawet nie krył się z tym, że nas podsłuchuje.
– Zapomniałam powiedzieć Andrew o urodzinach – wyznałam w końcu, nie mogąc uwierzyć we własne słowa. – Wszystko przygotowałam, miałam zaplanowany każdy punkt. Pamiętałam o najmniejszym szczególe…
– …ale zapomniałaś zaprosić na imprezę swojego chłopaka.
– No słyszysz, jak to brzmi? Jestem kretynką.
Danny zaśmiała się pod nosem i położyła mi rękę na ramieniu.
– Nie panikuj. Po prostu zadzwoń do niego teraz…
– O nie, to już lepiej będzie, jak Andrew nie dowie się, że ta impreza w ogóle się wydarzyła.
Kelner odchrząknął, a Danny popatrzyła na mnie spod zmrużonych powiek i pokręciła głową, jak matka komentująca zabawny wygłup swojego dziecka.
– To się nie uda, Flo. Po prostu daj mu znać. Przecież Andrew się nie obrazi.
Z moich ust wydobył się krótki, drwiący śmiech. Spojrzałam na zegarek, ale dziewiętnasta siedemnaście minęła bezpowrotnie. Przeklęłam pod nosem, czując przytłaczający ciężar mojej głupoty.
Usłyszałyśmy nagłe ożywienie na sali. Kilka głosów było podniesionych, ale nie z powodu kłótni. Ton wskazywał na to, że wydarzyło się coś ciekawego.
Postanowiłam wstrzymać się z tortem i w pierwszej kolejności sprawdzić, co takiego zadziało się wśród gości. Gdy wyszłyśmy z kuchni, pierwszym, co zobaczyłam, był wielki pluszowy miś. Mówiąc „wielki”, mam na myśli wymiary zbliżone do dorosłego człowieka. Początkowo myślałam, że ktoś się za niego przebrał, ale już po chwili zza gigantycznego pluszaka wychylił się Andrew.
– To dla ciebie, Kathy! – Wręczył dziewczynie miśka, który był od niej większy o głowę. Złapała go niezdarnie, uśmiechając się krzywo.
– No, dzięki. Fantastyczny prezent.
Kathy nie cierpiała pluszowych misiów, odkąd skończyła pięć lat. Ale skąd Andrew mógł o tym wiedzieć?
Podeszłam do swojego chłopaka i przywitałam go pocałunkiem. Uśmiechał się, puścił mi nawet oczko, a więc najwyraźniej nie był na mnie zły.
– Hej, Andy, widziałem twój ostatni wpis na Instagramie o tej nowej siłowni przy Bracken Street! – rzucił któryś z panów. – Zachęciłeś mnie, chyba założę tam kartę.
– Wspaniale, bracie, do dzieła! – Andrew złożył dłoń w pięść, w geście zachęcającym do działania.
W rogu sali Kathy próbowała usadzić misia pod ścianą, lecz jego rozmiary (i prawdopodobnie waga) utrudniały sprawę. Ciągle opadała mu głowa, jakby przesadził z miodem pitnym.
Cam podbiegła do Andrew, odrzucając włosy z twarzy.
– Ej, to zdjęcie ze szczeniaczkami skradło moje serce – powiedziała z ręką na sercu. – Naprawdę. Aż mam ochotę zaadoptować jakiegoś słodziaka.
Poczekałam cierpliwie, aż emocje związane z pojawieniem się Andrew nieco opadną. Od dwóch lat bardzo intensywnie działał w internecie, głównie na Instagramie i Twitterze. Okazjonalnie wrzucał też filmiki na YouTube. Były to wpisy głównie lifestyle’owe, dotyczące zdrowego odżywiania i sportu. Jego wygląd przyciągał kobiety – był wysoki, dobrze zbudowany. Lubił chwalić się w sieci swoją wyrzeźbioną klatą, miał przystojną twarz i potrafił dobrze pisać. Podziwiałam go za to. Kiedy się poznaliśmy, dopiero rozkręcał konto na IG, ale już wtedy grzeszył urodą. Nie miałam pojęcia, jakim cudem wpadłam mu w oko, ale gdy do mnie zagadał, nie mogłam ustać na nogach. Po dwóch latach nadal robił na mnie takie samo wrażenie.
– Andrew, najmocniej cię przepraszam… – powiedziałam, gdy udało mi się na chwilę odciągnąć go od reszty gości. – Chyba przez natłok tych wszystkich rzeczy związanych z organizacją imprezy zapomniałam w końcu powiedzieć o niej tobie. Tak strasznie mi głupio.
Uśmiechnął się zdawkowo.
– W sumie dzięki tobie mogłem zrobić takie wejście, że Kathy nie zapomni tych urodzin do końca życia.
Zerknęłam na przyjaciółkę rozmawiającą z jedną z naszych koleżanek, a potem na miśka, któremu opadła głowa. Mogłam dać uciąć swoją, że pluszak zostanie w tej kawiarni już na zawsze.
– Rzeczywiście, bardzo efektowny prezent.
Andrew przeczesał ręką swoje blond włosy i rozejrzał się po sali. W tle leciała piosenka Rolling Stonesów, kilka osób podskakiwało na niewielkim parkiecie.
– Macie tu jakieś piwko? – zapytał, drapiąc się po brodzie. – Trochę mnie suszy.
– To impreza bezalkoholowa.
– I oni tak tańczą na trzeźwo? – Wskazał palcem gości, którzy najwyraźniej nie potrzebowali procentów do tego, aby dobrze się bawić. – Okej… – odchrząknął i przekrzykując muzykę, zakomunikował: – Przenosimy tę nudną imprezę w żywsze miejsce! Wszyscy za mną! Jedziemy do Calvins’ Side!
W kawiarni rozległ się pomruk zadowolenia.
– Daj spokój, przecież tam nie można się dostać ot tak! – krzyknęła Kathy. Wyglądała na zdenerwowaną.
– Dziewczyno, ty sobie nie wyobrażasz, w jakie miejsca ja mogę się dostać na skinienie palcem – odparł z nieskrywaną pewnością siebie. – Chodźcie! Na początek stawiam wszystkim po dużym piwie! – Zwrócił się do Kathy. – A tobie, z okazji urodzin, postawię dwa.
– Nie pijam piwa.
Bardzo krótko, ale intensywnie zmierzyli się wzrokiem. Entuzjazm gości sprawił, że impreza, niczym niepowstrzymana fala, przeniosła się do klubu Calvins’ Side. Było tam bardzo nowocześnie – neony, głośna, klubowa muzyka, fantazyjne drinki.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki I Love You, Cherry. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,