Tysiące wypitych kaw i herbat. Kilogramy zjedzonych czekolad. Setki obgryzionych paznokci. Jeden zniszczony laptop. Oto prawdziwe statystyki zza kulis powstawania najnowszej powieści Doroty Masłowskiej.
Ostatecznie jednak- udało się. Jest. W połowie października nakładem Oficyny Noir sur Blanc ukaże się powieść Kochanie, zabiłam nasze koty. - Książka ta to wypadkowa, jak to zwykle bywa z powieściami, przejęcia losem ludzkości i różnych osobistych udręk - mówi autorka. - W ingrediencjach znajdą więc Państwo moje zmęczenie radioaktywnymi miastami i moje zmęczenie radioaktywną sobą. I moje urzeczenie morzem jako tworem w sposób doskonały i beztroski łączącym w sobie bezkres i ściek. Wreszcie - bezustanne zadziwienie kondycją duchową nowego człowieka. Człowieka wolnego, żyjącego poza takimi anachronicznymi, zaśmiardującymi molami kategoriami jak duchowość, religia, polityka, historia. Człowieka w związku z tym bezjęzykowego, człowieka którego mową ojczystą jest Google Translator. Aktualnie mam więc nadzieję że będą lubili Państwo moją nową książkę.
I że zrobi ona Państwa dzień.
Pod hasłem "fragment książki" wydawca udostępnia czytelnikom nastepujący tekst:
TO NIE JEST FRAGMENT NOWEJ POWIEŚCI DOROTY MASŁOWSKIEJ
Ta nasza polska rzeczywistość. Co można o niej powiedzieć? Gdy oglądamy telewizję, słuchamy radia, bierzemy do ręki gazetę, wyziera z niej obraz problemów, na które my, obywatele, nie mamy wpływu. Głównym problemem jest skłócenie polityków. Czy nie czas na zawieszenie wreszcie broni? Dwie główne partie: Prawo i Sprawiedliwość i Platforma Obywatelska, toczą codzienną wojnę o polityczne wpływy. Do tego wszystkiego mieszają się media, które stronniczo pokazują obraz polityki oraz Kościół, który również chce pociągać za sznurki. Tworzą się dantejskie sceny, które transmitowane są przez telewizję i media. Siedząc w domu, przed telewizorem, można odnieść wrażenie, że w państwie, w którym na co dzień żyjemy, dzieją się rzeczy najgorsze, a politycy nie panują nad zaistniałą sytuacją. Choćby te zdarzenia, o których słyszeliśmy wszyscy: grupka obrońców krzyża przez Pałacem Prezydenckim nie pozwoliła na przeniesienie go do Kościoła Świętej Anny. Powstały zamieszki, ochoczo filmowane przez telewizję i media, a temat nie schodził z pierwszych stron gazet. Zwolennicy innych poglądów gotowi byli wypowiadać się i zachowywać agresywnie, choć chodziło o symbol chrześcijański, który neguje agresję, a oznaczać ma miłość i poszanowanie bliźniego. Taka jest smutna prawda, że my, Polacy, jednak, jednoczymy się tylko w obliczu tragedii narodowych.