En esta guerra no hay fronteras – w tej wojnie nie ma granic.
Jako jedyny ocalały świadek wydarzeń na Marsie Kera Puławska ukrywa się na Ziemi, ścigana zarówno przez korporacje, jak i rządy. Tymczasem do Błękitnego Globu zbliża się flota pragnącego pomścić tragedię Czerwonej Planety Bractwa, a jego bojownicy przenikają na planetę w zalewie uchodźców. Jednak ani korporacje, ani rządy pogrążone we wzajemnej rywalizacji nie zauważają zagrożenia – a gra toczy się o wyższą stawkę niż kiedykolwiek przedtem.
Tę wojnę przetrwają tylko wilki.
Drageus Publishing House zaprasza do lektury powieści Wilk - drugiego tomu cyklu Kroniki Czerwonej Kompanii. W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy jej pierwszy premierowy fragment. Dziś czas na lekturę ciągu dalszego:
Kera również pędziła. AutoEstrada Lagoa-Barra była na wyciągnięcie ręki. Kobieta czuła, że powoli wychodzi ze strefy wojny, w jaką zamieniła się fawela, czuła, że jest już blisko. Miała nadzieję, że ktoś tam na nią czeka. Że okaże się przyjacielem.
Ryk turbin korygujących nad jej głową zabrzmiał jak wyrok, gong odliczający ostatnią rundę. Koniec meczu.
Transporter przeleciał nad nią, obrócił się, zawisł. Czuła, jakby patrzyła pilotowi prosto w oczy.
„Człowieku – jesteś na ich kontrakcie, tak jak i ja byłam. To nic wielkiego, odpuść!” – pomyślała, jakby to mogło dotrzeć do pilota w kokpicie. Mimo ryku silników usłyszała coś za sobą, jakby syknięcie, obróciła się – na drugim końcu ulicy pojawił się człowiek. Jego twarz była zakryta maską, głowa – hełmem. W dłoniach trzymał broń – krótki granatnik wymierzony teraz w jej stronę. Pancerz na piersi pokrywały ładownice, przy lewym udzie wisiał pistolet w kaburze magnetycznej. Symbole na ramionach, mimo pewnej odległości, rozpoznała natychmiast – inicjał korporacji Van Graff.
Nabrała powietrza, powoli zbliżyła dłoń do kabury z własnym pistoletem. Czy zdąży wyciągnąć i wypalić, zanim ten człowiek wystrzeli z granatnika? Ona musiałaby być precyzyjna, on nie. Trafienie gdziekolwiek w jej pobliżu zamieniłoby ciało Kery w kawał mięsa.
Jeszcze raz popatrzyła na transportowiec.
„No kurwa, nie możesz po prostu odlecieć?”
Jej marzenie się spełniło.
Maszyna nagle zachwiała się, turbiny jakby zgubiły ciąg. Transportowiec znowu się zachwiał, gdy silniki odpaliły nieoczekiwanie ze zdwojoną mocą, popychając go naprzód, ku ulicy za Kerą.
Widziała już wcześniej coś takiego, to nie była zwykła awaria. Ktoś włamał się zdalnie do systemów transportera i wyłączył je, a potem odpalił ponownie. Ta krótka chwila sprawiła, że cały układ sterujący kompletnie zwariował.
Nie zastanawiała się nad tym, tylko zerwała do biegu, popędziła w dół uliczki, jakby goniły ją wszystkie demony świata. Po części, musiała przyznać, była to prawda.
* * *
Rego miał ją na muszce. A potem oślepł.
Systemy jego maski oszalały. Najpierw zgasły zupełnie – Rego w jednej chwili widział ulicę, ściganą i transportowiec, w drugiej był ślepy, zanim maska przywróciła normalną wizję, a w trzeciej systemy odpaliły ponownie, znowu go oślepiając, zalewając wizjer nawałnicą danych.
A potem ujrzał pędzący na niego transportowiec.
Cofnął się, zerwał do desperackiej ucieczki.
Pilot starał się stabilizować lot, tymczasem Rego przed sobą dostrzegł wylewających się na ulicę policjantów.
– Stój! Będziemy strzelać! – darli się gliniarze. Obok nich pojawiło się kilka droidów. BOPE musiało ściągnąć je z innych części faweli.
Rego zatrzymał się, rzucił okiem za siebie. Pilot transportowca stabilizował lot, był tuż nad dowódcą.
Mężczyzna klął, ale nie miał innego wyjścia.
– Otwórzcie ładownię! – wrzasnął do pilotów maszyny.
Odpalił silniczki korekcyjne, skoczył.
Transportowiec znalazł się dokładnie nad nim, zamarł na ułamek sekundy.
Rego wzleciał ku czarnej paszczy włazu ładowni, wskoczył do wnętrza, zachwiał się, czując kołysanie maszyny pod stopami. Sięgnął w bok i ręcznie zamknął właz. Transportowiec wzniósł się i pomknął naprzód. Rego klął dalej, na głos i w myślach, gdy maszyna oddalała się od faweli.