W trakcie porządków na strychu babka Rileya znajduje posążek smoka, który okazuje się cennym chińskim zabytkiem, obiektem pożądania wielu osób. Kiedy smok znika bez śladu, Riley musi połączyć siły z Paige Hathaway, piękną dziedziczką rodowej fortuny. Cynik i optymistka, ludzie z kompletnie różnych światów, z początku nie potrafią się porozumieć. Jednak nowe odkrycia coraz mocniej splatają historie ich rodzin, a Paige i Riley przekonują się, jak potężna jest moc przeznaczenia. Jak dalej potoczą się ich losy? Warto się o tym przekonać podczas lektury powieści Barbary Freethy Złote kłamstwa. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Bis, a w serwisie mamy dla Was premierowy fragment książki:
– Podobno smoki przynoszą szczęście swoim właścicielom – powiedziała Nan Delaney.
Riley McAllister przyjrzał się ciemnej figurce z brązu w rękach babki. Wysokości dwudziestu pięciu centymetrów, najwyraźniej przedstawiała smoka, choć bardziej przypominał on potwora, z wężowatym cielskiem i brudnymi łuskami. Zielone oczy lśniły jak prawdziwe kamienie, wykluczone jednak, by wykonano je z jadeitu. Podobnie jak złoty pasek wokół szyi nie był tak naprawdę ze złota. Co do szczęścia, Riley nie wierzył w nie do tej pory i ani myślał zaczynać teraz.
– Gdyby ten smok przynosił szczęście, stalibyśmy na początku kolejki – sarknął.
Sfrustrowanym spojrzeniem omiótł ludzi wokół nich, jak szacował, przynajmniej setkę. Kiedy zgodził się pomóc babce posprzątać strych, nie spodziewał się, że skończy, stojąc na parkingu przy hali sportowej Cow Palace w San Francisco we wczesny poniedziałkowy ranek, z bandą osób, którym zależało na wycenie ich śmieci na objazdowym pokazie antyków.
– Cierpliwości, Rileyu. – W głosie Nan nadal wychwytywało się nuty jej ojczystego irlandzkiego akcentu, mimo że od sześćdziesięciu lat mieszkała w Kalifornii.
Spojrzał chmurnie na buńczuczny uśmiech babki, zastanawiając się, skąd ona czerpie siły. Na litość boską, miała siedemdziesiąt trzy lata! Z drugiej strony, zawsze była miniaturowym wulkanem energii. Przy okazji też ładnym, z całkiem białymi włosami, tej barwy, odkąd pamiętał, oraz bladoniebieskimi oczami, które zdawały się przenikać wprost do jego duszy.
– Cierpliwość popłaca, a wytrwali są nagradzani – przypomniała mu.
Jego doświadczenia wskazywały na co innego. Nagradzani byli ci, którzy harowali w pocie czoła, uciekali się do wszelkich dostępnych środków, poświęcali wszystko i nigdy nie dopuszczali, by uczucia przyćmiły rozsądek.
– Dlaczego nie pozwolisz mi sprzedać tych szpargałów w Internecie? – zaproponował po raz dwudziesty.
– Żeby ktoś mnie wykorzystał? Nie ma mowy.
– Skąd przeświadczenie, że ci ludzie cię nie wykorzystają?
– Ponieważ Antyki w drodze są w telewizji – odparła z prostą logiką. – Nie mogą kłamać przed milionami telewidzów. Poza tym się zabawimy, zdobędziemy nowe doświadczenie. A ty jesteś cudowny, że ze mną idziesz. Wnuk doskonały.
– Taa, jestem cudowny, a ty możesz przestać mi kadzić, skoro już tutaj przyszedłem.
Babka uśmiechnęła się i delikatnie odłożyła smoka na stos innych skarbów w czerwonym wózku Radio Flyer, również wygrzebanym na strychu. Żywiła przekonanie, że pośród tej sterty ceramiki, lalek, kart bejsbolowych i starych książek kryje się cenne znalezisko. Riley uważał, że dopisze jej szczęście, jeśli dostanie pięć dolarów za całą zawartość wózka.
Odwrócił głowę, słysząc głośny brzęk.
– A to co, u diaska? – spytał w zadziwieniu, kiedy wysoki mężczyzna w pełnej zbroi ociężale parł na czoło kolejki.
– Wygląda jak szlachetny rycerz.
– Raczej jak blaszany drwal, który poszukuje mózgu.
– Zapewne sądzi, że w zbroi ma większą szansę dostać się na pokaz. Ciekawe, czy my mamy coś interesującego do ubrania. – Przykucnęła obok wózka i zaczęła przekopywać się przez stos.
– Zapomnij. Nie założę nic więcej niż to, co już mam na sobie. – Riley podciągnął suwak zamka czarnej skórzanej kurtki, czując się jak jedyna zdrowa na umyśle osoba w otoczeniu świrów.
– A to? – spytała babka, podając mu czapkę bejsbolową.
– Po co ją tu przyniosłaś? To nie antyk.
– Podpisał ją Willie Mays. O tutaj.
Riley sprawdził podpis nabazgrany na daszku bejsbolówki. Nie widział tej czapki od bardzo dawna, ale wyraźnie pamiętał, że na niej pisał.
– Eee, babciu, przykro mi to mówić, ale ten Willie Mays to ja. Zamierzałem sprzedać czapkę Jimmy’emu O’Huleyowi, ale ktoś go ostrzegł.
Zmarszczyła brwi.
– Byłeś bardzo niegrzecznym chłopcem, Rileyu.
– Starałem się.
Stojąca przed nimi cycata rudowłosa dziewczyna odwróciła głowę na ten komentarz, posyłając Rileyowi przeciągłe, seksowne spojrzenie.
– Lubię niegrzecznych chłopców – zamruczała w sposób, który współgrał z jej kocimi oczami.
Staruszek obok niej niecierpliwie zastukał laską o ziemię.
– Co mówiłaś, Lucy? – spytał, regulując aparat słuchowy.
Rudowłosa popatrzyła tęsknie na Rileya, nim odwróciła się znów do przygarbionego starego dziadygi, który to zapewne wsunął dwukaratowy pierścionek na jej palec środkowy.
– Mówiłam, że cię kocham, skarbie.
– To chore – szepnęła Nan do Rileya. – Mogłaby być jego wnuczką. Mężczyzna zawsze zdobędzie młodszą kobietę.
– Jeśli ma dość pieniędzy – zgodził się Riley.
– Nie znoszę, gdy jesteś takim cynikiem.
– Realistą, babciu. I nie wydaje mi się, żeby cię uszczęśliwiło, gdybym przechadzał się po San Francisco w zbroi, udając rycerza. Zatem ciesz się, że mam pracę. Kolejka się rusza – dodał z ulgą, kiedy tłum zaczął się przemieszczać w kierunku wejścia do hali.
Halę Cow Palace, znaną dawniej z pokazów zwierząt hodowlanych, podzielono na kilka sekcji, gdzie w pierwszej odbywał się wstępny przesiew, eksperci przeglądali przyniesione przedmioty. Kiedy nadeszła ich kolej, selekcjonerka szybko przetrząsnęła wózek Nan i zatrzymała się na posążku. Skierowała ich do następnego stanowiska jedynie ze smokiem. Drugi selekcjoner zareagował identycznie i zawołał innego rzeczoznawcę, żeby się z nim naradzić.
– Coś mi mówi, że dostaniemy się na pokaz – szepnęła babka. – Żałuję, że nie ułożyłam sobie włosów. – Z zakłopotaniem poklepała się po głowie. – Jak wyglądam?
– Doskonale.
– Kłamiesz, ale za to cię kocham. – Nan zesztywniała, kiedy dwaj eksperci się rozdzielili. – Chwila prawdy.
– Bardzo interesujący przedmiot – powiedział jeden z nich. – Chcielibyśmy go zaprezentować.
– Czy to znaczy, że jest coś wart? – spytała Nan.
– Zdecydowanie – odparł z błyskiem w oku mężczyzna. – Nasz znawca sztuki azjatyckiej powie państwu znacznie więcej, ale sądzimy, że obiekt może pochodzić z okresu jakiejś starożytnej dynastii.
– Dynastii? – wymamrotała zdumiona Nan. – A niech mnie. Rileyu, słyszałeś pana? Nasz smok wywodzi się z dynastii.
– Taak, słyszałem, ale w to nie wierzę. Skąd właściwie wytrzasnęłaś ten posążek?
– Nie mam pojęcia. Najpewniej twój dziadek go skądś przytargał – powiedziała, kiedy szli przez halę. – Jakie to ekscytujące. Tak się cieszę, że ze mną przyszedłeś.
– Żeby ci tylko serce nie pękło – przestrzegł w obliczu jej rosnącego entuzjazmu. – Nadal może okazać się nic niewart.
– A może jest wart milion dolarów. I zechcą go umieścić w muzeum.
– Fakt, na potrzeby muzeum jest dostatecznie szkaradny.
– Czekamy na panią, pani Delaney – powiedziała uśmiechnięta kobieta, zaganiając ich na plan zdjęciowy, zapchany lampami i kamerami.
Powitał ich starszy mężczyzna o azjatyckich korzeniach. Obejrzawszy smoka, poinformował ich, że prawdopodobnie powstał on za czasów dynastii Zhou.
– Cenne znalezisko – dodał, po czym przystąpił do szczegółowego opisu użytych materiałów, w tym jadeitu, z którego wykonano oczy, oraz dwudziestoczterokaratowego złota w pasku okalającym szyję smoka.
Riley zastanawiał się, czy aby na pewno dobrze słyszy. Najwyraźniej ten dziwaczny smok zajmował istotne miejsce w historii Chin i niewykluczone, że wchodził w skład prywatnej kolekcji jakiegoś cesarza. Ekspert szacował jego wartość na tysiące dolarów, nawet setki tysięcy.