Tortury miały wydusić z niego informację. "Gladiatorzy z obozów śmierci" Andrzeja Fedorowicza

Data: 2020-10-06 07:17:01 | Ten artykuł przeczytasz w 9 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

W Auschwitz tylko jeden dźwięk brzmiał tak jak na wolności. Była to burza oklasków po zwycięskiej walce.

Do niemieckich obozów śmierci trafiali także sportowcy, w tym legendy światowego boksu. Jak wszyscy więźniowie skazani byli na powolne umieranie. Jednak niektórzy spośród nich nawet w tak ekstremalnych warunkach potrafili odnaleźć w sobie sportowego ducha. Niczym gladiatorzy stanęli na obozowym ringu, by walczyć – nawet przeciw swoim oprawcom.

Dla esesmanów krwawe igrzyska były jedynie dochodową rozrywką i zabawą, dla nich stały się walką o godność i honor wszystkich więźniów.

Prawdziwi sportowcy, wierni zasadzie fair play, niejednokrotnie zapłacili za to najwyższą cenę, a ich męstwo i odwaga budziły respekt nawet wśród obozowych katów.

Obrazek w treści Tortury miały wydusić z niego informację. "Gladiatorzy z obozów śmierci" Andrzeja Fedorowicza [jpg]

Gladiatorzy z obozów śmierci to historie o bohaterskich bokserach, harcie ducha i niezwykłej woli walki i życia. Publikacja do księgarń trafiła pod koniec września nakładem Wydawnictwa Bellona.

Ostatnio mieliście szansę przeczytać pierwszy fragment książki, dziś prezentujemy Wam kolejny fragment publikacji: 

Urodził się 8 kwietnia 1917 roku w Warszawie, w kamienicy przy ulicy Miedzianej 4. Jego matka, Sylwina, była pochodzącą z dość zamożnej szlacheckiej rodziny nauczycielką. Ojciec Tadeusz pracował na kolei. W tamtych czasach dawało to rodzinie solidne finansowe zabezpieczenie. Po trzech latach Pietrzykowscy przeprowadzili się na ulicę Koszykową, niemal do samego centrum Warszawy. Ojciec Tadeusz pracował na kolei. W tamtych czasach dawało to rodzinie solidne nansowe zabezpieczenie. Po trzech latach 

Pietrzykowscy przeprowadzili się na ulicę Koszykową, niemal do samego centrum Warszawy. Rodzice dbali o rozwój Tadzia i młodszego o pięć lat Julka. W niedziele chodzili na długie spacery do Łazienek, odwiedzali muzea, teatry, kina i galerie sztuki. W 1925 roku Tadeusz Junior poszedł do szkoły na ulicy Smolnej i wtedy zaczęły się jego długie powroty. Chłopak zatrzymywał się koło postojów dorożek, rozmawiał z woźnicami i obserwował konie. Kiedy w końcu wracał do domu, brał zeszyt i z pamięci szkicował spotkane zwierzęta. Ta pasja doprowadziła w końcu do małego skandalu.

Gdy Tadeusz miał dziewięć lat, ojciec zabrał go do kina Colosseum na lm Ben Hur z Ramónem Novarro w roli głównej. Pokazany na ekranie wyścig rydwanów tak zafascynował chłopaka, że gdy jako zadanie domowe otrzymał wykonanie rysunku na dowolny temat, bez wahania odtworzył z pamięci tę scenę. Następnego dnia nauczyciel zatrzymał go po lekcji.

– Przyznaj się, że to nie ty rysowałeś – powiedział.

– Ja, panie profesorze. Widziałem ten lm – odrzekł Tadzio.

– Niemożliwe, żeby dziewięciolatek potrał narysować tak konia w pełnym biegu, rynsztunek wojownika i jeszcze ten kurz za rydwanem… – niedowierzał nauczyciel.

– To ja rysowałem! – upierał się chłopak.

– Przyjdź jutro z ojcem – usłyszał w odpowiedzi.

Tadeusz senior potwierdził następnego dnia, że nikt inny w rodzinie nie byłby w stanie narysować tej sceny, a jego syn znany jest z tego, że obdarowuje rysunkami na dowolne tematy wszystkich znajomych. Jednak nawet to nie przekonało nauczyciela. Dopiero gdy Tadzio usiadł i po raz kolejny narysował tę samą scenę z pamięci, zmienił zdanie.

– Przepraszam pana najmocniej – powiedział zmieszany,  gdy chłopak pokazał mu swoje dzieło. – Nie spodziewałem się, 

W 1936 roku Teddy był już bardzo blisko zdobycia indywidualnego mistrzostwa Warszawy. W wadze koguciej fani boksu obstawiali trzy nazwiska – jego, Antoniego Czortka i Szapsela Rotholca. Finału Teddy–Czortek jednak nie było, z powodu kontuzji oka przeciwnika, a zgodnie z regulaminem mistrzostwa nie można było zdobyć walkowerem. Rozżalony Pietrzykowski myślał nawet przez chwilę o porzuceniu boksu. 

W końcu jednak wrócił do treningów i zawodów, coraz więcej walk kończąc przez nokaut. Szczęście przestało sprzyjać dopiero podczas rewanżu z Janowczykiem w Poznaniu – tym razem wygrał zawodnik „Sokoła”.

Upragnione mistrzostwo Warszawy udało mu się w końcu zdobyć w 1937 roku. Przed pięćdziesiątą walką na ringu passę zwycięstw przerwał Teddy’emu jedynie Zygmunt Małecki z klubu „Polonia” – odwiecznego rywala „Legii”. Potem jednak Pietrzykowski zaczął na ringu pojawiać się coraz rzadziej. 

Chorował i miał coraz więcej kłopotów. W 1938 roku zmarł nauczyciel Wacław Lewestam, dobry przyjaciel rodziny. To dzięki niemu Teddy mógł jeszcze utrzymać się w szkole, gdzie z powodu treningów miał coraz więcej zaległości. 

Matka była w rozpaczy, znajomi i sąsiedzi niedwuznacznie sugerowali jej, że chłopak zszedł na złą drogę i jest stracony. Po śmierci Lewestama Teddy został natychmiast wyrzucony ze szkoły. Odtąd do matury mógł przygotowywać się już tylko eksternistycznie. Nie chciał już brać pieniędzy od matki, robił więc rysunki zarówno studentom Akademii Sztuk Pięknych, jak i Politechniki Warszawskiej, a zimą pracował jako instruktor na stołecznych lodowiskach. Na treningi i zawody czasu miał coraz mniej, tym bardziej że pochłonęła go kolejna pasja – szybownictwo.

W maju 1939 roku, w wieku 22 lat, Tadeusz Pietrzykowski zdał w końcu zaocznie egzamin maturalny z zamiarem ubiegania się o indeks w Centralnym Instytucie Wychowania Fizycznego. 

Wybuch wojny zastał go w Warszawie. W czasie powszechnej mobilizacji nie został powołany do wojska, gdyż nie odbył wcześniej wymaganego przeszkolenia. Władze „Legii” kilkakrotnie występowały o odroczenie jego poboru, motywując to rozwijającym się talentem bokserskim. Nie chciał jednak bezczynnie czekać na rozwój wydarzeń. Po kilku bezskutecznych prośbach o przydział do jednostki, 8 września Teddy’emu udało się w końcu zdobyć skierowanie do Pierwszej Ochotniczej Baterii Obrony Warszawy. Walczył aż do kapitulacji na odcinku między ulicą Opaczewską a placem Zawiszy. 

Kilka  tygodni  później,  1  listopada  wieczorem,  pod  pomnikiem Jana III Sobieskiego na Agrykoli zebrała się grupa młodych ludzi, kilku ocerów w cywilu i wojskowy kapelan. Wśród nich był też Tadeusz Pietrzykowski. Razem z innymi złożył przysięgę, że będzie walczył z Niemcami aż do ostatecznego zwycięstwa. W mieście tworzyła się konspiracja, jednak wielu rówieśników Teddy’ego myślało o tym, by przez zieloną granicę przedostać się na Zachód, do polskiej armii tworzonej we Francji przez generała Władysława Sikorskiego. Pietrzykowski miał uprawnienia szybownika, marzył, by zostać pilotem. 12 lutego 1940 roku wsiadł do pociągu z Warszawy do Zakopanego z zamiarem przedostania się na Słowację i dalej na południe, gdzie miał nadzieję znaleźć jakieś polskie placówki i punkty werbunkowe.

Zatrzymał się w willi przy ulicy Kasprusie 7 i dzięki znajomym nawiązał kontakt z konspiracją. Na Podhalu w obliczu nadciągającej wojny polski wywiad utworzył organizację dywersji pozafrontowej, której celem było wysadzanie mostów i niszczenie torów kolejowych. Ponieważ niemieckie i słowackie wojska ominęły jednak te tereny, uderzając na Polskę, żadne rozkazy działań dywersyjnych nie nadeszły. Szybko jednak z zakonspirowanych góralskich organizacji postanowiła skorzystać baza Związku Walki Zbrojnej w Budapeszcie,  tworząc kurierski szlak łączności z okupowanym krajem. W drugą stronę mieli być przerzucani ludzie do polskiej armii na Zachodzie.

W  Zakopanem  Teddy  nawiązał  kontakt  ze  związanymi z konspiracją Andrzejem Bachledą-Curusiem i Stanisławem Rojem. Szybko znaleźli mu przewodnika, który miał przeprowadzić go na drugą stronę Tatr. Był to niejaki Rokicki, przedwojenny szmugler koni, pochodzący z Nowego Targu. Pod koniec lutego Pietrzykowski był już w Rożniawie, granicznej stacji węgierskiej. Tam spotkał człowieka, z którym wcześniej zaprzyjaźnił się w Zakopanem, Tadka Kasprzyckiego.

Do wyboru mieli zgłosić się do polskiej placówki na Węgrzech i czekać na przerzut dalej w którymś z obozów dla uchodźców lub samemu kontynuować marsz na południe. Wybrali to drugie – chcieli jak najszybciej znaleźć się we Francji. Zdobyli trochę węgierskiej waluty i po pokonaniu kolejnych 400 kilometrów znaleźli się w węgierskim Peczu przy granicy z Jugosławią. Mieli w planach sforsować ją w nocy, jednak wieczorem rozpętała się burza, więc schronili się w napotkanym obozie cygańskim. Tam następnego dnia obaj zostali obudzeni kopniakami. Nad nimi stali węgierscy żandarmi, celując w ich piersi nałożonymi na karabiny bagnetami. Wokół stali przerażeni Cyganie. Przez kolejne dni, skuci kajdankami, pokonywali z powrotem tę samą drogę, której przebycie zajęło im kilka tygodni. 

W  Rożniawie  po  krótkim  przesłuchaniu  zapakowano  ich znów na „budę” i przekazano Słowakom. Ci z kolei odesłali ich na posterunek niemieckiej żandarmerii w Muszynie. Tam Teddy po raz pierwszy zetknął się z brutalnością okupantów. Bicie, wieszanie na drzwiach, kopanie i inne tortury miały wydusić z niego informację, jaką trasą wydostali się z Polski i kto im pomagał. Na szczęście Pietrzykowski i Kasprzycki w czasie drogi z Peczu mieli dość czasu, by ustalić wspólną wersję zeznań. To uratowało im życie.

Książkę Gladiatorzy z obozów śmierci kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Gladiatorzy z obozów śmierci
Andrzej Fedorowicz 0
Okładka książki - Gladiatorzy z obozów śmierci

W Auschwitz tylko jeden dźwięk brzmiał tak jak na wolności. Była to burza oklasków po zwycięskiej walce. Do niemieckich obozów śmierci trafiali...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo