Pamiętacie Do wszystkich chłopców, których kochałam? Czytaliście P.S. Wciąż Cię kocham? Wydawnictwo Kobiece poleca powieść Zawsze i na zawsze. To finał bestsellerowej serii, której ekranizacja okazała się hitem Netflixa i podbiła serca nastolatek!
Książki Jenny Han to mądre opowieści o tym, że słowa mają wielką moc, jakże inne od modnych obecnie powieści young adult czy new adult.
- przeczytajcie nasz artykuł na temat fenomenu serii książek Jenny Han
Ostatni rok nauki w liceum Lara Jean zaplanowała co do dnia. Jej idealny, romantyczny związek z Peterem rozwija się dokładnie tak, jak powinien. Wizja wspólnych studiów sprawia, że dziewczyna nie może się doczekać tego kroku w dorosłość. Wszystko jest perfekcyjne!
Do czasu.
Na Larę Jean i jej rodzinę spada lawina nieoczekiwanych wiadomości. Wszystko, co było zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach, trzeba wyrzucić do kosza.
Czy Lara Jean i Peter przetrwają kolejną burzę, która nadciąga nad ich związek? Czy rodzina Song poradzi sobie ze zmianami? I czy każda miłość musi być tak poplątana?
„Zawsze i na zawsze" to jedna z tych książek, których nie chcemy odkładać na półkę, nie doczytawszy jej do końca.
- recenzja książki „Zawsze i na zawsze"
W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy Wam premierowy fragment książki Zawsze i na zawsze. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
3
Następnego ranka maluję usta krwistoczerwoną szminką, w której lubi mnie Stormy, zbieram pisanki do białego koszyka z wikliny i jadę do Belleview. Zatrzymuję się przy recepcji, żeby zostawić wydmuszki i pogadać przez chwilę z Shanice. Pytam, co słychać, a ona mówi, że mają dwóch nowych wolontariuszy, obu z UW, dzięki czemu czuję znacznie mniejsze wyrzuty sumienia, że nie zaglądam tu tak często.
Żegnam się z Shanice, po czym ruszam z pisanką do Stormy. Otwiera mi w kimonie o barwie persymony i pasującej szmince i woła:
– Lara Jean! – Chwyta mnie w ramiona, marudząc: − Przyglądasz się moim odrostom, prawda? Wiem, że powinnam zafarbować włosy.
– Prawie nie widać – zapewniam ją.
Zachwyca się Marią Antoniną. Mówi, że nie może się doczekać, żeby pokazać ją Alicii Ito, swojej przyjaciółce i rywalce.
– Dla Alicii też taką przyniosłaś? – pyta.
– Tylko dla ciebie – odpowiadam, a jej blade oczy promienieją.
Siadamy na kanapie, a ona kiwa na mnie palcem i mówi:
– Musisz być po uszy zadurzona w tym swoim młodzieńcu, bo nie starcza ci czasu, żeby mnie odwiedzić.
– Przepraszam. Wysłałam już podania na studia i będę częściej przychodzić – mówię ze skruchą.
– Pff!
Kiedy Stormy jest w takim nastroju, najlepiej omamić ją pochlebstwami.
– Robię tylko to, co mi kazałaś, Stormy. Przechyla głowę.
– A co ci kazałam?
– Żebym często chodziła na randki i miała mnóstwo przygód tak jak ty.
Zaciska swoje pomarańczowoczerwone usta, próbując pohamować uśmiech.
– To była bardzo dobra rada. Słuchaj dalej Stormy, a będziesz na właściwej drodze. A teraz opowiedz mi jakieś pikantne kawałki.
Śmieję się.
– Moje życie nie jest pikantne. Cmoka z niezadowoleniem.
– Nie czekają cię jakieś tańce? Kiedy macie bal?
– Dopiero w maju.
– A masz sukienkę?
– Jeszcze nie.
– Lepiej się z tym pospiesz. Nie chcesz, kochana, żeby jakaś inna panna włożyła twoją sukienkę.
Przygląda się badawczo mojej twarzy.
– Przy twojej karnacji powinnaś postawić na różową. Potem jej oczy rozbłyskują i pstryka palcami. – À propos! Mam coś dla ciebie.
Podskakuje i idzie do sypialni, skąd wraca z aksamitnym pudełeczkiem na pierścionek.
Otwieram je i wydaję z siebie okrzyk. To jej pierścionek z różowym brylantem! Ten od weterana, który stracił na wojnie nogę.
– Nie mogę tego przyjąć, Stormy.
– Ależ musisz. Będzie ci z nim do twarzy.
Powoli wyjmuję go z pudełka i wkładam na lewą rękę. Jak połyskuje!
– Jest piękny! Ale naprawdę nie powinnam…
– Należy do ciebie, skarbie. – Mruga do mnie. – Dam ci radę, Laro Jean. Nigdy nie mów „nie”, kiedy tak naprawdę chcesz powiedzieć „tak”.
– W takim razie: tak! Dziękuję, Stormy! Obiecuję, że będę o niego dbała.
Całuje mnie w policzek.
– Wiem, kochanie.
Po powrocie do domu umieszczam go na wszelki wypadek w pudełku z biżuterią.
Później tego samego dnia siedzę w kuchni z Kitty i Peterem, czekając, aż ostygną ciasteczka z kawałkami czekolady. Przez ostatnich kilka tygodni podjęłam się misji udoskonalenia przepisu, a Peter i Kitty towarzyszyli mi wiernie w tej podróży. Kitty woli płaskie chrupkie ciasteczka, a Peter lubi mieć w co wbić zęby. Mój ideał to kombinacja obydwu powyższych. Pożywne, ale delikatne. Jasnobrązowe, nie mdłe w kolorze czy w smaku. Nieco wyrośnięte, ale bez przesady. Takich ciasteczek właśnie poszukuję.
Przeczytałam wszystkie posty na blogach, obejrzałam zdjęcia ciastek z białym cukrem kontra mieszanką białego i brązowego, z sodą oczyszczoną kontra proszkiem do pieczenia, laską wanilii kontra ekstraktem wanilinowym, połamanymi, pociętymi i posiekanymi tabliczkami czekolady. Próbowałam zamrażania w kulkach, rozpłaszczania ciastek denkiem szklanki, żeby powstawał równomierny placuszek. Mroziłam ciasto w wałku, a potem kroiłam na plasterki. Odmierzałam, a potem mroziłam. Mroziłam, a potem odmierzałam. A mimo to ciastka wciąż zbyt mocno rosły.
Tym razem użyłam zdecydowanie mniej sody, ale ciastka są nadal lekko puchate, a ja mam ochotę wyrzucić całą partię za to, że nie są doskonałe. Oczywiście tego nie zrobię – szkoda dobrych składników. Mówię natomiast do Kitty:
– Nie wspominałaś przypadkiem, że wpadłaś w zeszłym tygodniu w tarapaty, bo gadałaś podczas czytania po cichu? – Kiwa głową. – Zanieś je swojej nauczycielce i powiedz, że je upiekłaś i że przepraszasz.
Kończą mi się osoby, którym mogę ofiarować swoje ciastka. Dałam już porcję listonoszowi, kierowcy szkolnego autobusu Kitty, pielęgniarkom w szpitalu taty.
– Co zrobisz, kiedy odkryjesz najlepszy przepis? – pyta Kitty z ustami pełnymi ciastek.
– No, o co w tym wszystkim chodzi? – mówi Peter. No wiesz, kogo obchodzi, czy ciastko z czekoladą jest osiem procent lepsze? Ciastko to ciastko.
– Będę czerpała przyjemność z wiedzy, że posiadam przepis na doskonałe ciasteczka z kawałkami czekolady. Przekażę go następnemu pokoleniu dziewczyn Song.
– Albo chłopców – mówi Kitty.
– Albo chłopców – przytakuję, a potem dodaję: − Idź na górę i przynieś mi słój na te ciastka. I wstążkę.
Peter pyta:
– Przyniesiesz parę jutro do szkoły?
– Zobaczymy – mówię, bo chcę zobaczyć, jak robi tę obrażoną minę, którą tak uwielbiam. Robi ją, a ja wyciągam rękę i klepię go po policzku. – Dzieciuch z ciebie.
– I to ci się podoba – mówi, podkradając kolejne ciastko. – Włączmy film. Obiecałem mamie, że wpadnę do sklepu i pomogę jej poprzestawiać jakieś meble.
Mama Petera jest właścicielką sklepu z antykami Linden & White i Peter pomaga jej tyle, ile może.
Przeczytaj także: Do wszystkich chłopców, których kochałam 2 – kiedy premiera, gdzie obejrzeć?
Dzisiejszy film z naszej listy to Romeo i Julia, wersja z 1996 roku z Leonardem DiCaprio i Claire Danes. Kitty widziała go już kilkanaście razy, ja oglądałam fragmenty, a Peter nie znał go wcale.
Kitty zwleka na dół swoją poduchę do siedzenia i usadawia się obok na podłodze z paczką popcornu z mikrofali. Nasz złocisty terier Jamie Fox-Pickle natychmiast zalega koło niej, niewątpliwie w nadziei na spadające okruchy. Peter i ja siedzimy na kanapie, przytuleni pod kocem z owczej wełny, który Margot przysłała ze Szkocji.
Od chwili kiedy Leo pojawia się na ekranie w granatowym garniturze, dostaję palpitacji. Przypomina anioła, pięknego, zranionego anioła.
– Co on się tak spina? – pyta Peter, sięgając w dół, żeby podkraść garść popcornu Kitty. – Nie jest jakimś księciem czy kimś?
– Nie jest księciem – mówię. – Jest po prostu bogaty. A jego rodzina ma duże wpływy w mieście.
– To facet moich marzeń – mówi Kitty zaborczo.
– Ale już wyrósł – mówię, nie odrywając oczu od ekranu. – Jest w zasadzie w wieku taty. – Mimo to…
– Chwileczkę, sądziłem, że to ja jestem facetem twoich marzeń – mówi Peter.
Nie do mnie, do Kitty. Wie, że moim nie jest. Facetem moich marzeń jest Gilbert Blythe z Ani z Zielonego Wzgórza. Przystojny, lojalny, bystry.
– Fuuj – mówi Kitty. – Jesteś dla mnie jak starszy brat. Peter wygląda na prawdziwie zranionego, więc klepię go po ramieniu.
– Nie sądzisz, że trochę z niego chudzielec? – Nie daje za wygraną.
Uciszam go.
Krzyżuje ramiona na piersi.
– Nie rozumiem, czemu wy możecie gadać w trakcie filmu, a mnie się ucisza. To jest do bani.
– To nasz dom – mówi Kitty.
– Twoja siostra ucisza mnie również w moim domu! Jednomyślnie go ignorujemy. W sztuce Romeo i Julia mają zaledwie trzynaście lat. W filmie mają raczej siedemnaście czy osiemnaście. Ale wciąż są nastolatkami. Skąd wiedzieli, że są sobie pisani? Jedno spojrzenie przez akwarium w łazience wystarczyło? Wiedzieli, że to miłość, dla której warto umrzeć? Bo wiedzieli. Wierzyli w to. Różnica chyba polega na tym, że w tamtych czasach ludzie pobierali się znacznie wcześniej niż teraz. Realnie rzecz biorąc, „dopóki śmierć nas nie rozłączy” oznaczało pewnie jakieś piętnaście–dwadzieścia lat, bo ludzie nie żyli wtedy aż tak długo.
Kiedy jednak ich oczy spotykają się przez ściany akwarium… kiedy Romeo wspina się na jej balkon i wyznaje miłość… Nic na to nie poradzę. Ja też w to wierzę. Chociaż wiem, że prawie się nie znali, że ich historia kończy się, zanim się tak naprawdę zaczęła, a prawdziwa relacja mieści się w codzienności, w wyborze, by ze sobą być mimo wszelkich przeciwności. A jednak myślę, że by im się udało, gdyby tylko przeżyli. Na napisach końcowych łzy płyną mi po policzkach i nawet Peter wygląda na zasmuconego, ale wolna od sentymentów, suchooka Kitty podskakuje tylko i mówi, że zabiera Jamiego Fox-Pikle’a na zewnątrz, żeby się wysiusiał. Wychodzą, a tymczasem ja wciąż tonę na kanapie w emocjach, ocierając łzy z oczu.
– Mieli takie fajne słodkanie – mówię schrypniętym głosem.
– Co to jest słodkanie?
Peter leży na boku, a głowę ma wspartą na łokciu. Wygląda tak uroczo, że mogłabym wytarmosić go za policzki, ale powstrzymuję się przed powiedzeniem tego na głos. Już i tak ma wielkie ego.
– Słodkanie to pierwsze spotkanie bohaterów, które zawsze przebiega w czarujący sposób. Dzięki temu wiadomo, że skończą razem. Im bardziej urzekające, tym lepiej.
– Jak w Terminatorze, kiedy Reese ratuje Sarah Connor przed Terminatorem i mówi: „Chodź ze mną, jeśli chcesz żyć”. Niesamowity tekst.
– No, to chyba słodkanie, technicznie rzecz biorąc… Ale myślałam raczej o czymś w rodzaju Ich nocy. Musimy go dodać do naszej listy.
– Kolorowy czy czarno-biały?
– Czarno-biały.
Peter jęczy i opada z powrotem na poduszkę.
– Trochę szkoda, że my nie mieliśmy słodkania – myślę głośno.
– Wskoczyłaś na mnie na szkolnym korytarzu. Uważam, że to dość słodkie.
– Ale już się znaliśmy, więc to się właściwie nie liczy. Marszczę brwi. – Nawet nie pamiętamy, jak się poznaliśmy. Jakie to smutne.
– Ja pamiętam, kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy.
– Nie-e. Kłamczuch!
– Ej, to, że ty czegoś nie pamiętasz, nie oznacza, że ja też nie. Pamiętam mnóstwo rzeczy.
– Dobra, to jak się poznaliśmy? – Rzucam mu wyzwanie. Jestem pewna, że to, co padnie z jego ust, będzie kłamstwem.
Peter otwiera usta, a potem gwałtownie je zamyka.
– Nie powiem ci.
– Widzisz! Nie potrafisz niczego wymyślić.
– Nie, nie zasługujesz, żeby się dowiedzieć, bo mi nie wierzysz.
Przewracam oczami.
– Wciskasz kit.
Wyłączam film i idziemy z Peterem posiedzieć na werandzie i wypić mrożoną herbatę, którą przyrządziłam poprzedniego wieczoru. Na dworze jest chłodno. Powietrze jest wciąż na tyle rześkie, żeby było jasne, że wiosna jeszcze w pełni nie nastała, ale wkrótce nadejdzie. Rosnący przed domem dereń właśnie zaczyna kwitnąć. Wieje przyjemny wiaterek. Mogłabym chyba siedzieć tu całe popołudnie i patrzeć, jak gałęzie gną się i kołyszą, a liście tańczą.
Mamy jeszcze chwilę, zanim będzie musiał pojechać pomóc mamie. Pojechałabym razem z nim, przypilnowała kasy, w czasie gdy on przestawiałby meble, ale ostatnio kiedy mnie ze sobą zabrał, jego mama nie była zadowolona i powiedziała, że jej sklep to miejsce interesów, nie „schadzek nastolatków”. Mama Petera nie okazuje mi niechęci i chyba jej do mnie nie czuje – ale nadal nie wybaczyła mi, że zerwałam z Peterem w zeszłym roku. Jest dla mnie miła, ale mi nie ufa, jest ostrożna. Coś w stylu: pożyjemy, zobaczymy. „Pożyjemy, zobaczymy, kiedy znów zranisz mojego syna”. Zawsze sobie wyobrażałam, że z mamą mojego pierwszego chłopaka będzie mnie łączyć wspaniała więź w stylu Iny Garten. Będziemy razem gotować obiady, pić herbatę, czuć do siebie sympatię i grać w scrabble w deszczowe popołudnia.
– O czym myślisz? – pyta Peter. – Masz ten wyraz twarzy…
Przygryzam dolną wargę.
– Szkoda, że twoja mama nie lubi mnie trochę bardziej.
– Lubi cię.
– Peterze. – Rzucam mu spojrzenie.
– Naprawdę! Gdyby cię nie lubiła, to nie zapraszałaby cię na obiad.
– Zaprasza mnie na obiad, bo chce się zobaczyć z tobą, nie ze mną.
– Nieprawda.
Widzę, że taka myśl nigdy nie przyszła mu do głowy, ale jest w niej ziarnko prawdy i on o tym wie.
– Chciałaby, żebyśmy zerwali, zanim pójdziemy na studia – wypalam.
– Podobnie jak twoja siostra.
– Ha! A więc przyznajesz, że twoja mama chce, żebyśmy zerwali. – Tryumfuję.
Nie wiem, czemu odczuwam zwycięstwo. Ta myśl jest przygnębiająca, nawet jeśli się tego spodziewałam.
– Uważa, że poważne relacje w młodym wieku to zły pomysł. To nie ma nic wspólnego z tobą. Powiedziałem jej: „To, że nie wyszło tobie i tacie, nie znaczy, że z nami będzie tak samo”. Nie jestem taki jak mój ojciec. A ty nie przypominasz mojej matki.
Rodzice Petera rozwiedli się, kiedy byliśmy w szóstej klasie. Jego tata mieszka jakieś pół godziny stąd ze swoją nową żoną i dwoma małymi synkami. Peter nie mówi zbyt wiele o ojcu. Rzadko w ogóle o nim wspomina, ale w tym roku ni z tego, ni z owego jego tata podjął próbę odzyskania kontaktu – zaprosił go na mecz koszykówki, do domu na kolację. Do tej pory Peter był nieugięty.
– Czy twój tata jest z wyglądu podobny do ciebie? pytam. – To znaczy: czy ty jesteś podobny do niego?
– No. Wszyscy tak zawsze twierdzili – mówi ponuro. Kładę mu głowę na ramieniu.
– W takim razie musi być bardzo przystojny.
– Pewnie był, swego czasu – zgadza się. – Przerosłem go już.
To coś, co mamy z Peterem wspólnego – on ma tylko mamę, ja mam tylko tatę. Peter uważa, że mnie dostała się lepsza wersja historii, bo straciłam mamę, która mnie kochała, a nie tatę, który żyje, tylko jest dupkiem. To jego słowa, nie moje. Po części się z nim zgadzam, bo mam wiele dobrych wspomnień o mamie, a on nie ma prawie żadnych wspomnień o tacie.
Uwielbiałam po kąpieli siedzieć przed nią po turecku i oglądać telewizję, podczas gdy ona wyczesywała mi z włosów kołtuny. Pamiętam, że Margot nie znosiła siedzieć nieruchomo, ale mnie to nie przeszkadzało. Ten rodzaj wspomnień lubię najbardziej: raczej odczucie niż konkretne wydarzenie. Ślad wspomnienia, zamazany na brzegach, rozmyty i wcale nie wyjątkowy, zlewający się w jedną chwilę. Inne wspomnienie tego rodzaju mam z czasów, kiedy odwoziłyśmy Margot na lekcje fortepianu, a mama i ja jadłyśmy potajemnie lodowe desery na parkingu McDonald’s. Z karmelem i sosem truskawkowym. Przekładała mi swoje orzeszki, żebym miała więcej. Spytałam kiedyś, czemu nie lubi orzeszków w deserze, a ona odparła, że lubi, ale ja je uwielbiam. A ona mnie kocha.
Mimo wszystkich dobrych wspomnień, których za nic bym nie oddała, wiem, że nawet gdyby moja mama miała być okropna, wolałabym, żeby była tu ze mną, niż żeby jej nie było. Mam nadzieję, że któregoś dnia Peter poczuje to samo względem swojego taty.
– A teraz o czym myślisz? – pyta Peter.
– O mamie – mówię.
Peter odstawia szklankę, przeciąga się i kładzie mi głowę na kolanach. Podnosi na mnie wzrok i mówi:
– Szkoda, że jej nie poznałem.
– Bardzo by cię polubiła – mówię, głaszcząc jego włosy. Pytam niepewnie: − Myślisz, że mogłabym kiedyś poznać twojego tatę?
Jego twarz pochmurnieje i żałuję, że poruszyłam ten temat.
– Nie chcesz go poznawać – mówi. – Nie jest tego wart. – Potem wtula się we mnie jeszcze bardziej. – Ej, może w tym roku powinniśmy się przebrać na halloween za Romea i Julię. Ludzie na UW robią megastroje.
Opieram się o filar. Zmienia temat, zdaję sobie z tego sprawę, ale dostosowuję się.
– Przebralibyśmy się za wersję Leo i Claire.
– No. – Ciągnie mnie za warkocz. – Będę twoim rycerzem w lśniącej zbroi.
Dotykam jego włosów.
– A rozważyłbyś zapuszczenie trochę dłuższych wło sów? I może… przefarbowanie ich na blond? W przeciwnym razie ludzie pomyślą, że jesteś zwykłym rycerzem.
Peter śmieje się tak bardzo, że chyba nie słyszy reszty zdania.
– O matko, Covey. Skąd bierzesz ten swój humor?
– Żartowałam! – W połowie. – Ale wiesz, że kostiumy traktuję poważnie. Po co się wysilać, jeśli robi się coś na pół gwizdka?
– Dobra, mógłbym pewnie włożyć perukę, ale niczego nie obiecuję. To nasze pierwsze halloween na uczelni.
– Już spędzałam halloween na UW.
Pierwszej jesieni, kiedy Margot dostała prawo jazdy, zabrałyśmy Kitty na „cukierek albo psikus” na trawnikach uczelni. Była tamtego roku przebrana za Batmana. Zastanawiam się, czy chciałaby to powtórzyć.
– Wreszcie będziemy mogli chodzić na imprezy halloweenowe UW. Pełnoprawnie, bez konieczności wkradania się. W drugiej klasie wywalili nas z Gabe’em z imprezy i to była najbardziej upokarzająca chwila w moim życiu.
Patrzę na niego z zaskoczeniem.
– Ty? Ty nigdy nie czujesz się upokorzony.
– Ale tamtego dnia byłem. Usiłowałem pogadać z jedną dziewczyną przebraną za Kleopatrę, a starsze chłopaki zawołały: „Zabieraj stąd swój tyłek, szczeniaku”. I wszyscy się roześmiali. Dupki.
Pochylam się i całuję go w oba policzki.
– Ja bym się nigdy nie roześmiała.
– Ty śmiejesz się ze mnie cały czas – mówi.
Unosi głowę, przyciąga moją twarz bliżej i całujemy się do góry nogami, w stylu Spidermana.
– Lubisz, kiedy się z ciebie nabijam – mówię, a on z uśmiechem wzrusza ramionami.
Nową powieść Jenny Han kupicie w popularnych księgarniach internetowych: