Chodzi o przysięgę krwi. "Sługa Krwi. Materia Secunda"

Data: 2021-06-10 10:38:05 | Ten artykuł przeczytasz w 34 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Świat leczy rany po wojnie z Przeklętymi, ludzie zaczynają zapominać o niebezpieczeństwie. Ale Szepczący – istoty, które niegdyś kroczyły po ziemi jako bogowie, nie zapomnieli o ludziach. I mają własne plany...

W chwili nieuchronnej klęski Olaf Rudnicki zgadza się zapłacić własną wolnością z życie swojej rodziny. Dumny, potężny alchemik trafia do świata, w którym jest jedynie niewolnikiem. Bezlitosnym, posłusznym narzędziem w rękach nowego pana. Rozpoczyna się wojna, której zasad Rudnicki nie zna, ale wie jedno: od tego, jak wywiąże się ze swojej przysięgi zależy życie. Jego, jego rodziny, jego świata. Jeśli zawiedzie, choćby przeżył, nie będzie już miał gdzie wracać.

Obrazek w treści Chodzi o przysięgę krwi. "Sługa Krwi. Materia Secunda" [jpg]

Do lektury najnowszej książki Adama Przechrzty Sługa Krwi. Materia Secunda zaprasza Wydawnictwo Fabryka Słów. Ostatnio mogliście przeczytać pierwszy i drugi fragment książki, tymczasem już dziś zachęcamy do sięgnięcia po ostatnią jego część:

***

Rudnicki wyrzucił przed siebie dłoń i wisząca na odległym drzewie butelka zakołysała się lekko.

– I jak? – spytał stojącego obok ogrodnika.

– Nic specjalnego – odparł tamten. – Ale i nie tragicznie. Potrafisz wyzwolić chi, to początek długiej drogi. Reszta zależy od treningu. Dzięki tej technice można paraliżować, a nawet zabijać ludzi lekkim dotknięciem, miotać przedmiotami na odległość, wreszcie zmieniać strukturę materii. Nadawać danej rzeczy właściwości, których ta normalnie nie posiada. To trochę podobne do alchemii – wyjaśnił Franko, widząc minę Rudnickiego.

– Nadal nie rozumiem.

Ogrodnik podniósł z ziemi suchą gałązkę i podał Rudnickiemu.

– Rzuć w tamto drzewo. – Pokazał oddaloną o dobrych piętnaście metrów śliwę.

Alchemik wykonał polecenie, lecz, jak można się było spodziewać, patyk nawet nie doleciał do celu.

Franko podniósł inną gałązkę i cisnął jednym płynnym ruchem. Rudnicki usłyszał trzask przebijanego drewna i patyczek głęboko wbił się w pień.

– Jak to możliwe? – wyjąkał oszołomiony alchemik.

– Przez chwilę to drewienko uzyskało strukturę podobną metalowi. To wszystko.

– Ale po czorta?

Rudnicki zmaterializował czarną klingę i celnym rzutem umieścił ją nieco powyżej gałązki wbitej przez Franko. W sekundę później ostrze zniknęło, pozostawiając w pniu sporą dziurę.

– Po czorta? – powtórzył ogrodnik. – Zaraz zobaczysz. Zrób to jeszcze raz. I jeszcze. A teraz powtórz!

Po czwartym rzucie alchemik opadł na kolana, z nosa pociekła mu krew.

– Czujesz? Niemal wyczerpałeś zapasy energii wewnętrznej. Gdybyś cisnął swój miecz jeszcze kilka razy, straciłbyś przytomność. Walkę nie zawsze wygrywa najsilniejszy, częściej ten, który potrafi oszczędniej zarządzać chi. Nie zrozum mnie źle, materializacja czasem się przydaje, ale po co tracić tyle energii, skoro zmieniając strukturę materii, możesz wydać jedną dziesiątą tego, co na materializację? Aby zostać mistrzem, musisz po pierwsze, zwiększyć swój zapas energii, po drugie, nauczyć się wydatkować jej jak najmniej. Bo na regenerację chi potrzebny jest czas.

– Rozumiem – wymamrotał Rudnicki. – Choć to pewnie nie jedyne zasady? Bo jest jeszcze po trzecie, czwarte i piąte?

– I dziesiąte – przyznał Franko. – Ale nie wszystko naraz. Chodź! Każde żywe stworzenie posiada coś w rodzaju pola ochronnego – powiedział, kiedy stanęli tuż przy wiszącej butelce. – Dlatego bardzo trudno użyć chi na odległość. Im bliżej przeciwnika staniesz, tym łatwiej będzie ci wyzwolić energię wewnętrzną. Przedmioty martwe nie posiadają ochronnej aury, za to mogą być twardsze niż ludzie ciało. Jak ta szklana butelka. Spróbuj ją rozbić.

Alchemik posłusznie wykonał polecenie, lecz butelka tylko się zakołysała.

– Dobrze! A teraz dotknij jej w momencie wyzwalania energii.

Rudnicki uderzył otwartą dłonią, flaszka ponownie odskoczyła, a na jej ściance zarysowało się pękniecie.

– A teraz spróbuj ukierunkować strumień chi. Pomoże ci w tym specjalne ułożenie palców: mały i serdeczny połącz z kciukiem, pozostałe dwa skieruj w stronę celu jak ostrze miecza. Ta technika nosi zresztą nazwę „ tajemny miecz”. Teraz!

Alchemik dźgnął dwoma palcami i butelka rozprysła się, obsypując go odłamkami szkła.

– Nie jest źle – przyznał niechętnie ogrodnik. – Niektórym dojście do takiego poziomu zajmuje kilka miesięcy.

– Czy to tylko moje wrażenie, czy tutaj jakoś łatwiej manipulować tą... energią? – spytał Rudnicki.

– To prawda, łatwiej. Ten świat ma większą „gęstość” w porównaniu z waszym czy nawet uniwersum zamieszkałym przez theokataratos. Zawiera więcej materia prima. Dlatego łatwiej gromadzić energię i łatwiej jej używać. Co więcej, jeśli wrócisz do siebie i tak zachowasz wypracowany tutaj poziom chi, jak i wszystkie zdolności.

Alchemik w jakiś sposób wyczuł jej obecność, mimo że poruszała się bezszelestnie: Jazyda. Demon.

– Hou Nin wzywa was do siebie – powiedziała.

Nie czekając na odpowiedź, ruszyła w stronę rezydencji. Twarz Franko ściągnęła się w wyrazie zatroskania, ale ogrodnik posłusznie podążył za kobietą, nakazując gestem Rudnickiemu, by ten go naśladował.

Pierwszym, co rzuciło się w oczy alchemikowi, była obecność straży. Niemal niewidoczni na co dzień żołnierze, teraz patrolowali każdą ścieżkę, stali na skrzyżowaniach przecinających ogród dróg, wreszcie ochraniali wejście do pałacu.

– Coś się musiało stać – szepnął zaniepokojony Franko.

Zanim Rudnicki zdobył się na odpowiedź, wartownicy z ukłonem otworzyli przed nimi drzwi, po chwili znaleźli się w gabinecie księcia. Tym razem hou nie był sam, tuż obok zasiadał postawny mężczyzna, ten sam, który odwiedził alchemika zaraz po przybyciu do tego świata. Zapewne młodszy brat księcia, domyślił się Rudnicki.

– Siadajcie – zaprosił książę Nin. – Sprawa jest pilna, inaczej nie przerywałbym wam treningu.

– Co się stało? – chciał wiedzieć Franko.

Tym razem ogrodnik nie udawał pokory, jego głos brzmiał ostro, niemal rozkazująco.

– Rutynowa rewizja w koszarach – wyjaśnił enigmatycznie książę Yu. – W rzeczach dwóch żołnierzy znaleźliśmy truciznę, jedną z tych zakazanych. Żaden nie pozwolił wziąć się żywcem.

– Chcieli go zabić?

– Nie sądzę. Raczej pozbawić przytomności i porwać.

Dopiero teraz alchemik zrozumiał, że mowa o nim, poczuł, jak po skroniach spływają mu krople potu.

– Dlaczego?! – wybuchnął bez zastanowienia. – To jakiś idiotyzm! Podobno miałem być bezpieczny po nadaniu tytułu ke cyna!

Książę Yu zmarszczył brwi, ale jego brat nie wyglądał na zbulwersowanego tonem alchemika.

– Powodów mogą być setki, zapewne ktoś doszedł do wniosku, że porwanie pana jest warte konfliktu ze mną i z imperatorem. Teraz to nieważne, trzeba jak najszybciej przeprowadzić ceremonię, wówczas stanie się pan dla nich bezużyteczny.

– Chodzi o przysięgę krwi – wyjaśnił Franko. – Jeśli przysięgniesz księciu, można będzie cię zabić, ale nikt nie zmusi cię do wystąpienia przeciwko niemu.

– Wielkie dzięki!

– Proszę nie zapominać o swojej obietnicy i statusie! – warknął rozzłoszczony książę Yu.

– A ty nie zapominaj, że on w swoim świecie miał rangę równą twojej, o ile nie wyższą – zripostował Franko. – Myślę, że wszyscy powinniśmy się uspokoić. Ostatnie, czego nam trzeba, to kłótnie!

– Załatwmy to raz na zawsze – powiedział z wyraźnym zniecierpliwieniem książę Nin. – Daję panu prawo swobodnej wypowiedzi w mojej rezydencji. Poza jej granicami musi pan przestrzegać etykiety. Czy to jasne?

– W zupełności – odparł Rudnicki. – I przepraszam. Ta informacja mnie... zaniepokoiła.

– Nic dziwnego – mruknął ogrodnik. – Ja też bym się wystraszył, gdyby chodziło o mnie. Kiedy zorganizujemy przysięgę? – zwrócił się do księcia.

– Jeszcze dziś wieczorem. Chcę, żeby wszyscy domownicy uczestniczyli w ceremonii.

– Rozsądne – przyznał Franko. – W ten sposób szpiedzy wielkich rodów doniosą, że Pan Jastrząb jest już poza ich zasięgiem.

– Myślicie, że to wystarczy?

Wbrew oczekiwaniom alchemika nikt nie udzielił prostej i jasnej odpowiedzi, a w komnacie zapadła cisza.

– Powinno – powiedział wreszcie z wahaniem w głosie książę Nin. – Chyba że istnieje jeszcze jakiś głębszy poziom tej gry, poziom, którego na razie nie dostrzegamy.

Oni naprawdę rozpatrują wszystko na trzy ruchy naprzód, pomyślał z konsternacją Rudnicki. I jak mam się do tego przyzwyczaić? Intryganci, z którymi miałem do czynienia, mogliby im buty czyścić. Cholera by to wzięła...

 

***

 

Mężczyzna odziany w purpurowo-czarną zbroję, barwy osobistej straży księcia Nina, podał Rudnickiemu nóż. Jego twarz wyglądała jak wykuta w kamieniu, lewy policzek przecinała cienka, czerwona blizna.

– Jestem generał Shen Jinsong, dowódca zaprzysiężonych – przedstawił się, niemal nie poruszając wargami. – Poprowadzimy cię przez ceremonię. Po jej ukończeniu nie będziesz już sam. My, słudzy krwi, uważamy się za braci.

– Co mam robić? – spytał szeptem Rudnicki.

Mimo że nie rozglądał się na boki, czuł na sobie spojrzenia wielu oczu: wszyscy domownicy księcia Nina zebrali się na obszernym placu treningowym.

– Skalecz się tak, żeby kilka kropel twojej krwi trafiło tu, do tej fiolki.

Alchemik wykonał polecenie i ukłonił się księciu. Shen Jinsong podszedł do arystokraty i uroczyście przekazał mu szklane naczynie.

– Pan Jastrząb przysięga służbę domowi Nin! – oznajmił donośnym głosem.

Setka żołnierzy w purpurze i czerni opadła na kolana, mężczyźni ukłonili się najpierw księciu, później Rudnickiemu.

– Witamy Pana Jastrzębia! – zawołali unisono.

Niespodziewanie przy alchemiku pojawiło się dwóch strażników, młodszy z nich dźwigał zbroję.

– Pomożemy ci, bracie, przywdziać pancerz – powiedział starszy, posiwiały gwardzista.

– Stój spokojnie. Sami się wszystkim zajmiemy – upomniał Rudnickiego młodszy. – Tylko rozłóż ręce na boki.

Po chwili alchemik miał na sobie barwy książęcej straży. Ze zdziwieniem stwierdził, że wykonana ze skóry, metalu i jedwabiu zbroja jest niewiele cięższa niż codzienne ubranie i zapewnia całkowitą swobodę ruchów. Biorąc pod uwagę, kim byli słudzy krwi, zapewne otrzymywali wszystko, co najlepsze.

– Teraz podejdź do księcia i przyjmij z jego rąk wino – poinstruował starszy gwardzista. – To będzie koniec ceremonii, później przejdziesz z nami do koszar.

Rudnicki podszedł do podwyższenia, księcia otaczała kilkunastoosobowa świta: doradcy, dowódcy straży, alchemik zauważył też Jazydę i Franko.

– Witaj na służbie rodu Nin! – powiedział książę, podając mu czarkę.

Ponaglony dyskretnym skinieniem Franko Rudnicki wychylił ją kilkoma łykami. Wino miało zapach i smak dojrzałych brzoskwiń, a fala ciepła, jaka go ogarnęła, świadczyła, że i niemałą moc.

– Takie wino nieczęsto pija się nawet w książęcych domach – szepnął mu do ucha Shen Jinsong. – To koniec uroczystości, teraz została tylko część nieoficjalna.

– Co będziemy robić?

– Pić – odparł krótko generał.

– Nie przepadam za alkoholem.

– Będziesz musiał się poświęcić – roześmiał się Shen Jinsong. – Na przyjęciu przedstawię ci wszystkich braci, to tradycja. I nie obawiaj się, jesteś wśród swoich.

Rudnicki odchrząknął niepewnie i podążył w ślad za dowódcą. Pozostali żołnierze minęli ich biegiem, śmiejąc się i przepychając.

– Chcą przygotować wino i zakąski, zanim przyjdziemy – wyjaśnił Shen Jinsong.

– Mistrzu...

– Mów mi po imieniu – przerwał mu generał. – Wśród nas nie ma ścisłej hierarchii, choć wiadomo, kto dowodzi. Jesteśmy rodziną. Twoi bracia liczą na ciebie – powiedział poważnie. – Nie zawiedź ich!

– Przecież mnie nie znają. I jest oczywiste, że każdy z was wie i potrafi więcej ode mnie. Jestem tu od kilku tygodni.

– Bracie – powiedział poważnie Shen Jinsong, kładąc Rudnickiemu rękę na ramieniu – to prawda, że nieco lepiej orientujemy się w sytuacji, możliwe też, że na razie jesteśmy sprawniejsi w używaniu oręża czy magii. Jednak twoją mądrość podziwia sam cesarz, nie mówiąc o księciu Nin. Tu, u nas, silniejszy opiekuje się słabszymi, mądrzejszy troszczy się o mniej bystrych. Dlatego liczę, że pomożesz mi chronić życie i zdrowie braci.

Alchemik popatrzył generałowi prosto w oczy, szukając oznak ironii czy kpiny, jednak Shen Jinsong mówił serio.

– Coś się szykuje? – rzucił nerwowo Rudnicki.

– Jak zwykle. – Wzruszył ramionami generał. – Tutaj zawsze coś się szykuje. Wielkie rody rywalizują ze sobą, od czasu do czasu ktoś próbuje obalić cesarza albo zabić księcia Nina. Bywa, że pojawia się jakiś włóczęga ze Świata Stali, aby rzucić wyzwanie jednemu z mistrzów.

– Świata Stali? – Zmarszczył brwi Rudnicki.

– Tak nazywamy ogół ćwiczących sztuki walki. Na górze Tan istnieje archiwum Świata Stali, które co roku wymienia najlepszych w danej dziedzinie. Niektórzy chcą to zmienić, mierząc się z aktualnymi mistrzami.

– Jesteś tam notowany, bracie? – spytał bez ogródek alchemik.

– Tak. Jako szósty w cesarstwie, jeśli chodzi o sztuki walki. Magowie i mistrzowie run mają osobne rejestry.

– A mistrz Ling?

– Jest piąty w sztukach walki, dwunasty w magii i dziewiąty w sztuce run. To wyjątkowo utalentowany człowiek – dodał Shen Jinsong z szacunkiem. – W zeszłym roku miałem zaszczyt zmierzyć się z nim na miecze, pokonał mnie po wymianie pięćdziesięciu czterech technik.

– Zapraszamy! – przerwał im młody żołnierz.

Rudnicki zamrugał z zaskoczeniem: zajęty rozmową nie zauważył, że stanęli przed drzwiami koszar. W obszernej sali ustawiono niskie stoły, osobny, na dwie osoby, umieszczono pod ścianą, naprzeciwko pozostałych.

– Witamy brata Shena i brata Yinga – wyskandowali zebrani.

– Częstuj się – zaprosił Shen Jinsong, siadając na poduszce. – Teraz zapoznam cię z braćmi.

Do stołu jako pierwszy podszedł siwy żołnierz, jeden z tych, którzy pomogli Rudnickiemu włożyć zbroję.

– Mówią na mnie Stary Rong – przedstawił się, klękając na prawym kolanie. – Przez jakiś czas będę twoim instruktorem, bracie.

– Poczęstuj go winem – szepnął alchemikowi Shen Jinsong, wskazując wzrokiem porcelanowy czajniczek.

Rudnicki wykonał polecenie, napełniając i własną czarkę.

– Twoje zdrowie, bracie – powiedział, unosząc naczynie.

Uśmiech satysfakcji na ustach Ronga, uświadomił alchemikowi, że tego właśnie po nim oczekiwano. Szybko stracił rachubę wypitych czarek, choć imiona i przezwiska żołnierzy wryły mu się w pamięć wraz z twarzami jego nowych towarzyszy. Końcówkę biesiady zapamiętał jak przez mgłę: ktoś zaniósł go do łóżka, zmusiwszy przedtem do wypicia gorzkiego płynu. Mam nadzieję, że to nie trucizna, pomyślał na granicy snu. Bo jeśli tak, to przygody Pana Jastrzębia w tym świecie skończą się tu i teraz...

 

***

 

Rudnicki nacisnął spust i krótki, masywny bełt wbił się w tarczę, lekki szczęk mechanizmu dowodził, że kolejny został załadowany z podajnika i broń znowu gotowa jest do strzału. Umieszczone na kuszy runy zabłysły przez moment błękitem, zapraszając do wyzwolenia magicznej mocy, ale alchemik jedynie odwrócił wzrok.

– I jak? – spytał niepewnie.

Stary Rong przewrócił oczyma i udał przez chwilę, że kontempluje niebo.

– W ciągu całego życia miałem tylko jednego ucznia, który strzelał gorzej od ciebie – powiedział w końcu, łagodząc opinię uśmiechem. – Ale on był ułomny od urodzenia, rozumiesz, matka upuściła go i upadł na głowę...

– Trafiłem w tarczę! – zripostował obronnym tonem alchemik.

– Jasne. Po paru tygodniach ciężkich ćwiczeń. No i dwadzieścia metrów to żaden dystans.

– A te symbole na kuszy? Dlaczego nie pozwalasz mi ich dotknąć? Przecież widzę, że i kusza, i bełty są pokryte glifami. W jakim celu?

– Jeśli chodzi o bełty, to kwestia zwykłej oszczędności. Magię zawartą w runach można wyzwolić przez dotknięcia, ale później bełt będzie do wyrzucenia, a takie zaklinanie kosztuje. Mistrzowie run cenią się drogo. Z kuszą to inna sprawa, tu glif jedynie inicjuje wyzwolenie magicznej mocy, a ona sama pochodzi od ciebie. Jeśli użyjesz jej zbyt wiele, stracisz przytomność. W czasie walki, jak sam rozumiesz, to nie najlepsza opcja.

– Co to daje? Te runy na kuszy?

– Zwiększają donośność broni i siłę przebicia bełtu.

– Tu są trzy symbole.

– Tak, trzy stopnie mocy. Pierwszego mogą używać żołnierze po półrocznym treningu, drugiego zaawansowani po dwóch, trzech latach, ostatniego mistrzowie. A i to określoną liczbę razy, wszystko zależy od twoich zasobów chi.

– Dlaczego nie pozwalasz mi spróbować?

– Bo odpowiadam za ciebie – odparł szorstko Rong. – Jeśli coś ci się stanie, brat Shen zedrze ze mnie skórę.

– Może jednak spróbujemy? Podobno szykuje się jakaś wyprawa, czy nie lepiej, jeśli będę znał swoje możliwości?

– Lepiej – przyznał Rong. – Chyba że stracisz siły i następny miesiąc spędzisz w łóżku. Wątpię zresztą, żeby książę wysłał cię z nami, nie przeszedłeś nawet podstawowego szkolenia.

– Może spytajmy?

– Kogo? Księcia?

– Albo Shena.

Rong westchnął ciężko i ponownie spojrzał w niebo.

– Uparty jak osioł – wymruczał. – No dobrze, wieczorem spytam brata Shena.

Jazyda wyłoniła się jak duch zza sąsiedniego drzewa.

– Teraz – powiedziała. – Książę Nin już tu idzie.

Alchemik podszedł do stolika ustawionego pod rozłożystą śliwą i przysiadłszy na skórzanej poduszce, nalał herbaty do czarki swojej i Ronga, po namyśle napełnił i trzecią.

– Napijesz się? – spytał Jazydy.

W oczach kobiety odmalowało się zaskoczenie, a twarz Ronga pobielała z przerażenia.

– Dziękuję – powiedziała miękkim głosem. – Chętnie.

– Rong?

– Ja... też – odparł drżącym głosem żołnierz.

Przez dłuższą chwilę delektowali się herbatą, wreszcie Rudnicki usłyszał odgłos kroków. Zanim książę podszedł do stolika, służba podała wino, zakąski oraz dodatkową poduszkę.

– Jak przebiega trening? – spytał arystokrata.

– Brat Ying stara się ze wszystkich sił – stwierdził dyplomatycznie Rong.

Kąciki ust hou drgnęły w powstrzymywanym uśmiechu, ale on sam skinął poważnie głową.

– A jak z wyzwalaniem energii?

– Czekałem z tym na zgodę brata Shena.

– Masz moje pozwolenie. Zaczynajcie!

– Z całym szacunkiem, panie, brat Ying dopiero niedawno...

– Twoja troska przynosi ci zaszczyt – przerwał mu książę. – Jednak Pan Jastrząb przybył do nas z innego, dużo uboższego w materia prima świata. Dlatego jest odporniejszy niż my i szybciej uzupełnia ubytki chi.

– Jesteś tego pewien, panie? – nie ustępował Rong.

– Tak.

Stary żołnierz sposępniał, ale podał Rudnickiemu kuszę.

– Pamiętaj, tylko pierwszy stopień! – rzucił ostro.

Alchemik przytaknął i nerwowym gestem dotknął symbolu. Glif rozjarzył się niczym miniaturowe błękitne słońce, Rudnickiemu zdało się, że ktoś przepuścił przez kuszę prąd elektryczny. Niesiony poczuciem trudnej do opisania potęgi podrzucił broń do ramienia i posłał bełt prosto w tarczę. Pocisk nie tylko przedziurawił siedmiocentymetrowej grubości deskę, ale i przebił na wylot okazałą gruszę, która znalazła się na jego drodze. Mechanizm kuszy zanucił pieśń śmierci i Rudnicki poszukał celu dla kolejnego bełtu. Niedaleko pulsowały trzy serca. Niespodziewanie poczuł paraliżujący, lodowaty chłód i drobna dłoń wydarła mu kuszę z siłą zdolną okiełznać szarżującego byka. Jazyda...

– Co się... stało? – wymamrotał, opadając na kolana.

– Nic specjalnego – odparł obojętnie książę. – Lekkie opętanie. Zdarza się, kiedy ktoś po raz pierwszy używa symbolu mistrzów run. Mimo że samo wyzwolenie mocy jest bardzo wyczerpujące, niesie ze sobą przyjemność, której trudno się oprzeć. I koniec na dzisiaj! Proszę wracać do koszar i odpocząć!

Rudnicki skinął głową, chciał coś odpowiedzieć, lecz wtedy z ust buchnęła mu fala krwi i pociemniało w oczach. Zanim zapadł w mrok, usłyszał jeszcze podszyty paniką głos Ronga.

 

***

 

Otworzył oczy dręczony potężnym bólem głowy. Kiedy przewrócił się na bok, ktoś przetarł mu czoło wilgotną szmatką. Rudnicki zamrugał, przez moment białe płaszczyzny ścian i zatroskana twarz młodego żołnierza wirowały jak na karuzeli, dopiero po dłuższej chwili wzrok alchemika zadziałał normalnie. No, prawie normalnie – nadal widział wokół sylwetek dziwną aurę. Być może to następstwo urazu odniesionego w walce z Przeklętymi, a może prezent od Zava? Rudnicki czuł, że nadal działa na niego pieczęć nałożona w jego świecie, choć nieco inaczej niż na początku.

– Gdzie jestem? – spytał ochrypłym szeptem.

– W koszarach – odparł chłopak.

Rudnicki przypomniał sobie, że młodzieńca nazywano Rybą.

– Co się dzieje? – zainteresował się, słysząc zza ściany podniesione głosy.

– Nic specjalnego – odparł Ryba wymijająco. – Odpoczywaj.

– Pomóż mi wstać! – rozkazał alchemik, gramoląc się na kolana.

Hałas narastał, słychać było zgrzyt dobywanych mieczy, Rudnicki poczuł dziwne mrowienie: kilka osób koncentrowało chi, szykując się do walki.

– Jesteś jeszcze słaby – zaprotestował chłopak.

– Chcesz, żeby ktoś zginął? Szybciej!

Ryba zacisnął usta i niechętnie podał Rudnickiemu ramię. Na korytarzu nikogo nie było, za to wejście do koszar blokowało kilku żołnierzy ze Starym Rongiem na czele. Naprzeciwko nich stała Jazyda. Mimo że kobieta nie miała przy sobie broni, alchemik wyczuwał emanujące z niej zagrożenie.

– Rong! – zawołał ze złością. – Co to ma znaczyć? Wszyscy jesteśmy w służbie księcia!

– Ona chce cię odwiedzić – wymamrotał gwardzista. – To niespotykane. I niebezpieczne.

– Jazyda? Co cię tu sprowadza, Jazydo?

– Mam zamiar pomóc ci odzyskać siły – odparła spokojnie..

– Jeszcze nigdy żaden demon nie pomógł człowiekowi! – warknął Rong. – Nie bez ukrytego celu.

– Nie mam ukrytego celu – powiedziała wolno i wyraźnie Jazyda. – Przysięgam.

– Bracie Ying! Nie ufaj jej! Ona...

– Ona nie może kłamać, złożywszy przysięgę, prawda? – wszedł mu w słowo alchemik.

– Nie może – przyznał niechętnie Rong.

– W takim razie jestem skłonny zaryzykować. Przepuście ją, proszę, i wracajcie do swoich zajęć.

– Ale brat Shen...

– Sam mu wszystko wytłumaczę – ponownie przerwał gwardziście Rudnicki. – I wezmę odpowiedzialność za zachowanie Jazydy w koszarach. A wy schowajcie, proszę, broń!

Żołnierze popatrzyli na niego ze zdumieniem, ale po chwili wykonali polecenie.

Alchemik wszedł do swojego pokoju i niecierpliwym gestem odprawił Rybę. Chłopak wyszedł z wyraźnym ociąganiem.

– Napijesz się herbaty, a może wina? – spytał Rudnicki. – Ja zaraz...

– Siedź! – przerwała mu Jazyda stanowczo. – Ja się wszystkim zajmę. Jesteś jeszcze bardzo słaby.

Kobieta rozlała herbatę i przez chwilę trzymała dłonie nad czarką alchemika.

– Proszę – powiedział. – To też ci pomoże.

– Skąd ta troska? – spytał ostrożnie Rudnicki. – Przecież prawie się nie znamy.

– Co o nas wiesz? – odpowiedziała pytaniem.

– O nas?

– O Wcielonych. Tu nazywają nas demonami.

– Zupełnie nic.

– Tak myślałam. Przypominasz sobie reakcję Ronga, kiedy poprzednio zaproponowałeś mi herbatę?

Alchemik z namysłem potarł skronie.

– Chyba trochę się wystraszył.

– Nie trochę – sprostowała. – On wiedział, że mogę cię za to zabić.

– Zabić? Na litość boską, przecież to tylko poczęstunek!

– Wiesz, jak zapisuje się ideogram „wcielony”? Składa się on z dwóch znaków oznaczających „samotność” i „gwiazda”. Między sobą nazywamy się Samotnymi Gwiazdami. Każde z nas żyje we własnym wewnętrznym świecie, kontakty z innymi Wcielonymi są sporadyczne i obudowane etykietą. Ludzie uważają nas za zwierzęta, my myślimy podobnie o ludziach. Każda próba kontaktu z waszej strony uważana jest przez nas za śmiertelną obrazę i próbę dominacji.

– A jednak służysz księciu?

– Służę – przytaknęła głosem bez wyrazu. – Dlatego rozmawiam z nim i jego domownikami bez takich... konsekwencji. Jednak wyłącznie w sprawach związanych z moimi i ich powinnościami. Wszystko ponadto jest naruszeniem etykiety. Drastycznym naruszeniem etykiety.

– Nie wiedziałem.

– Tak przypuszczałam.

– Dlatego mnie nie zabiłaś? Bo nie wiedziałem?

Jazyda skosztowała herbaty i z westchnieniem odstawiła czarkę.

– Nie, nie dlatego – powiedziała. – Dlaczego nie pijesz? Boisz się, że zatrułam twoją porcję?

– W żadnym wypadku. Podejrzewam, że gdybyś chciała mnie zabić, już byłbym martwy. Po prostu zainteresowało mnie to, co mówisz.

Rudnicki wypił herbatę kilkoma łykami i pokazał puste naczynie.

– Tylu jeszcze rzeczy nie wiem o tym świecie. Dziw, że przeżyłem do tej pory – dodał cierpko.

Jazyda odpowiedziała uśmiechem oślepiającym jak wybuch magnezji.

– Wśród swoich nigdy nie cieszyłam się dobrą opinią – wyznała. – Byłam... Jestem odmieńcem. Wcieleni potrafią przeżyć całe stulecia w samotności, ja nie. Tęsknię za tymi, których kiedyś poznałam. Kiedy opowiedziano mi twoją historię, uznałam cię za swego rodzaju Samotną Gwiazdę. Dlatego przyjęłam twoją propozycję i nie potraktowałam jej jak obrazy. I teraz jestem tutaj. Poza tym...

– Tak?

– Może kiedyś ci powiem, ale na pewno nie teraz. Lepiej zajmijmy się twoim zdrowiem.

– Co mam zrobić?

– Ty? Nic. Po prostu siedź spokojnie.

Kobieta podeszła do Rudnickiego i położyła mu dłonie na plecach, po chwili alchemik poczuł trudne do wytrzymania gorąco.

– To może być nieprzyjemne – uprzedziła. – Nie dość, że wyczerpałeś swoje siły, to jeszcze masz zablokowane niektóre meridiany i punkty energetyczne. Mogę je oczyścić, o ile mi zaufasz.

– Ufam ci. Ja... – Przeraźliwy ból sprawił, że nie dokończył zdania.

– Lepiej, żebyś nie krzyczał – powiedziała spokojnie Jazyda. – Bo jeśli zbiegną się tu twoi przyjaciele, nie zdążę nawet otworzyć ust, jak mnie zaatakują.

Rudnicki odpowiedział nieartykułowanym pomrukiem, pot lał się niego strumieniami, skóra na plecach płonęła, miał wrażenie, że ktoś wykąpał go w kwasie.

– Długo tak nie wytrzymam – wycedził.

– To już zależy od ciebie. Mogę przerwać w każdej chwili, ale na kolejny taki zabieg będziesz musiał poczekać przynajmniej dwa miesiące. A lepiej, żebyś był w formie. To, co teraz robię, oszczędzi ci długiej rekonwalescencji i przynajmniej pół roku treningu.

– Kontynuuj – wycharczał Rudnicki.

– Mądra decyzja.

Alchemik nie odpowiedział, ból rozdzierał mu ciało, w ustach poczuł słony smak krwi.

– Jeszcze trochę – powiedziała pocieszająco Jazyda.

Rudnicki zagryzł podtrzymujący szatę pas, żeby nie pokruszyć zębów. Mimo wszelkich wysiłków, od czasu do czasu wyrywał mu się stłumiony przez materiał jęk. Alchemik miał nadzieję, że nikt nie podsłuchuje pod drzwiami.

– Już – powiedziała Jazyda.

Nagłe rozluźnienie mięśni sprawiło, że alchemik opadł z jękiem na podłogę, przez dłuższy czas leżał oszołomiony, nie mogąc dojść do siebie. Jego odzież była mokra od potu, a szczęki i wargi obolałe, ale poza tym czuł się doskonale.

– Dziękuję – wymamrotał.

– Chyba powinieneś się wykąpać i przebrać – zauważyła z uśmiechem kobieta.

Rudnicki przytaknął i spróbował się podnieść, pomagając sobie rękoma, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa i gdyby nie Jazyda, runąłby jak długi. Hałas musiał zaalarmować gwardzistów, bo w drzwiach stanął Rong wraz z Rybą, za ich plecami tłoczyło się kilkunastu żołnierzy.

– Przepraszam – powiedział z zażenowaniem Rong. – Naprawdę nie chcieliśmy przeszkadzać.

Jego słowom zawtórował dźwięk zasuwanych drzwi. Dopiero teraz Rudnicki zdał sobie sprawę, że leży na kobiecie, a jego ręka jakimś sposobem zaplątała się w fałdy jej szaty...

Jazyda zepchnęła alchemika z siebie, zerwała się na nogi i pomogła mu wstać.

– Kąpiel? – spytała jakby nigdy nic.

– Ja...

– Nic nie mów – przerwała mu szybko. – Teraz tak czy owak nie wypada mi cię zabijać.

Mimo stanowczego tonu kobiety Rudnicki dostrzegł w jej oczach iskierki rozbawienia.

– Chodź do łaźni – kontynuowała. – Pomogę ci, żebyś nie zasłabł gdzieś po drodze.

Ku zdziwieniu Rudnickiego korytarze były puste, tak jakby w koszarach nikt nie mieszkał.

– Uciekli – wyjaśniła Jazyda, widząc jego wzrok.

– Uciekli? Ale dlaczego?

– Cóż, zapewne doszli do wniosku, że... zbliżyliśmy się do siebie i zachodzą w głowę, co z tego wyniknie. Czasami jakiś człowiek próbuje zainteresować sobą Wcielonego, uwieść albo i zniewolić. Coś takiego zawsze kończy się krwawą jatką, bo my niechętnie znosimy nawet bliskość innych Samotnych Gwiazd, nie mówiąc już o ludziach. No, większość z nas.

Rudnicki rozsunął drzwi łaźni, z pomieszczenia buchnęła gorąca para. Woda w niewielkim basenie miała dziwny, zielonkawy kolor.

– To zioła – powiedziała Jazyda. – W łaźniach przeznaczonych dla żołnierzy zawsze stosuje się wzmacniające wywary ziołowe. Rozbieraj się i wskakuj do wody – poleciła.

Rudnicki spojrzał na nią niepewnie, w rezydencji księcia, a może w całym cesarstwie, nikt nie przejmował się nagością, alchemik niejednokrotnie widywał kobiety kąpiące się w tych samych pomieszczeniach co mężczyźni, choć w osobnych basenach, ale sam nie przywykł do obnażania się w mieszanym towarzystwie, mimo iż bywało, że i jemu w kąpieli pomagały służące.

– Prędzej! – ponagliła. – Za godzinę muszę stawić się u księcia.

Rudnicki zrzucił przepocone szaty i zanurzył się w wodzie. Jeśli wlazłeś między wrony, musisz krakać jak i one, pomyślał z rezygnacją.

 

***

 

Ze snu wyrwało Rudnickiego delikatne poklepywanie po ramieniu. Alchemik usłyszał odgłosy krzątaniny, zamrugał, usiłując oprzytomnieć.

– Znajdź Shena, bracie – powiedział gwardzista, który obudził alchemika, po czym wyszedł z pokoju.

Podwieszona pod sufitem naftowa lampka dawała niewiele światła, akurat tyle, żeby nie potknąć się w nocnym mroku. Rudnicki zapalił kilka świec i pospiesznie narzucił ubranie. Zza wychodzącego na dziedziniec koszar okna dochodził tupot wielu nóg i rzucane przyciszonym głosem komendy. Po korytarzu biegali obciążeni sprzętem gwardziści, wśród nich zziajany Ryba niósł dwie pokaźne skrzynki.

– Co się dzieje? – spytał chłopaka alchemik.

– Wyruszamy na peryferia, w nocy przyszedł rozkaz księcia.

– Kto wyrusza i na jakie peryferia?

– Wszystko wytłumaczy ci brat Shen. A teraz wybacz, spieszę się.

Rudnicki podążył w ślad za młodzieńcem, na dziedzińcu krzątało się kilkudziesięciu żołnierzy, uzupełniając uzbrojenie i ładując na wozy skrzynie z wyposażeniem. Wszystkim kierował Stary Rong, ale alchemik dostrzegł i Shena.

– Co się dzieje? – powtórzył, stając przed dowódcą gwardii.

– Jak się czujesz? – odpowiedział tamten pytaniem.

– Zupełnie dobrze. – Wzruszył ramionami alchemik. – Wydaje mi się, że z grubsza wróciłem do sił.

– To dobrze. Otrzymaliśmy rozkaz eskortowania karawany handlowej do Rozdroży Pająka. Oddział ma liczyć stu żołnierzy i dwudziestu zaprzysiężonych. Może dwudziestu jeden...

– Bracie Shen, mógłbyś przestać mówić zagadkami? – poprosił Rudnicki nieco rozdrażniony. – Bo ledwo się obudziłem i nie jestem w najlepszej kondycji intelektualnej.

– Rozdroża Pająka to punkt na szlaku karawan, problem w tym, że aby do niego dotrzeć, trzeba przejść przez peryferia, dlatego ta droga jest rzadko używana. Widać tym razem książę postanowił zaryzykować.

– Dlaczego?

– Nie mam pojęcia, książę mi się nie opowiada, sprawa jednak musi być ważna, skoro dla eskorty wysyła gwardię.

– Mogę jakoś pomóc? – spytał niepewnie Rudnicki.

– Ano możesz – westchnął Shen. – Dlatego kazałem cię obudzić. Najchętniej sam bym dowodził tą ekspedycją, ale to niemożliwe, książę wyraźnie zaznaczył, że mam zostać w rezydencji. Stary Rong to dobry żołnierz, ale żaden z niego dowódca, no i nigdy nie był na peryferiach. Niestety w zeszłym roku zginął mój zastępca i teraz przychodzi improwizować. Ulżyłoby mi, gdybyś dołączył do eskorty.

– Przecież nawet nie zakończyłem szkolenia...

– Nie oczekuję od ciebie bohaterskich wyczynów, bo jeśli chodzi o umiejętności bojowe, przewyższa cię każdy z nas. Jednak władasz magią, potrafisz myśleć nieszablonowo, no i bracia cię szanują.

– To żart?

– Nie. To twoje... spotkanie z Jazydą sprawiło, że stałeś się żywą legendą.

– Ja wcale...

– Nie! – Shen uniósł dłoń. – Nie chcę znać szczegółów, po prostu informuję cię, jak wygląda sytuacja. I nie ukrywam, że cała ta wyprawa jest mocno ryzykowna. Książę zasugerował, że mogę cię poprosić o pomoc, ale nie wydał żadnych rozkazów w tej kwestii.

– Na litość boską, nie mogę dowodzić ludźmi, którzy żyją i walczą w tym świecie od lat!

– Rzeczywiście – zgodził się Shen. – Brak ci doświadczenia i umiejętności. Ale możesz pomóc Rongowi i zapewnić braciom wsparcie magiczne i medyczne. Jesteś przecież wykwalifikowanym lekarzem i farmaceutą, prawda?

Rudnicki zacisnął pięści: nie ulegało wątpliwości, że decyzję o jego udziale w całym przedsięwzięciu podjęto zawczasu i bez konsultacji z najbardziej zainteresowaną osobą, jednak równie oczywiste było, że jeśli odmówi, straci poparcie gwardzistów, ludzi, od których zależało jego życie.

– Kiedy wyruszamy? – wycedził przez zęby.

– Zaraz – odparł Shen, nie mrugnąwszy okiem. – Ryba! – krzyknął w kierunku kręcących się przy wozach ludzi.

– Generale. – Młodzieniec ukłonił się z szacunkiem. – Masz dla mnie jakieś polecenia?

– Tak. Pomóż włożyć zbroję bratu Yingowi i zaopiekuj się nim w podróży. Odpowiadasz za jego bezpieczeństwo! Własną głową!

– Tak jest! Wujek Ying idzie z nami! – zawołał chłopak, nie krępując się obecnością dowódcy. – Wujek Ying idzie z nami!

Ku zdumieniu alchemika szykujący się do wymarszu gwardziści odpowiedzieli okrzykami radości. Jak się wydawało, szczerej radości.

– Mówiłem ci – wyszeptał Shen. – Od razu poczuli się lepiej. Powodzenia! – Klepnął Rudnickiego po ramieniu.

Zanim alchemik zdążył odpowiedzieć, Ryba pomagał mu już dopinać pancerz, a inny gwardzista czekał w pogotowiu z karwaszami.

Jeśli mam wyjść cało z tej imprezy, będzie mi potrzebne coś więcej niż tylko powodzenie, pomyślał cierpko Rudnicki. To, czego dowiedział się o peryferiach imperium, nie skłaniało do optymizmu, a i nazwa punktu docelowego, Rozdroża Pająka, nie napawała otuchą.

– Kurwa mać! – wymamrotał po polsku.

– To jakieś zaklęcie? – zainteresował się Ryba.

– Coś w tym rodzaju.

Po chwili znalazł się w powozie flankowanym przez gwardzistów, najwyraźniej nikt nie liczył na jego talenty militarne. Cóż, dobre i to, doszedł do wniosku Rudnicki. Zawsze to większa szansa na przeżycie...

Książkę Sługa Krwi. Materia Secunda kupić można w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Sługa Krwi. Materia Secunda
Adam Przechrzta 1
Okładka książki - Sługa Krwi. Materia Secunda

"W wojnie między bogami nie będzie zwycięzców, zostaną tylko zgliszcza ludzkiego świata." Świat leczy rany po wojnie z Przeklętymi, ludzie zaczynają...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Upiór w moherze
Iwona Banach
Upiór w moherze
Jemiolec
Kajetan Szokalski
Jemiolec
Pożegnanie z ojczyzną
Renata Czarnecka ;
Pożegnanie z ojczyzną
Sprawa lorda Rosewortha
Małgorzata Starosta
Sprawa lorda Rosewortha
Szepty ciemności
Andrzej Pupin
Szepty ciemności
Gdzie słychać szepty
Kate Pearsall
Gdzie słychać szepty
Góralskie czary. Leksykon magii Podtatrza i Beskidów Zachodnich
Katarzyna Ceklarz; Urszula Janicka-Krzywda
Góralskie czary. Leksykon magii Podtatrza i Beskidów Zachodnich
Zróbmy sobie szkołę
Mikołaj Marcela
Zróbmy sobie szkołę
Siemowit Zagubiony
Robert F. Barkowski ;
Siemowit Zagubiony
Pokaż wszystkie recenzje