Dwójka błyskotliwych detektywów, meandry zbrodni i medyczne zagadki
Policjant po przejściach Franciszek Stawicki i ambitna aspirant Maja Kwiatkowska prowadzą śledztwo w sprawie morderstwa. Podejrzanym jest znany chirurg, a tropem prowadzącym do ofiary – sekrety jego córki. Policjanci stają przed pytaniem, dlaczego ceniony i otoczony szacunkiem lekarz miałby pchnąć nożem dilera narkotyków?
Sprawa okazuje się coraz bardziej zagmatwana, śledztwo zatacza coraz szersze kręgi, a przeszłość podejrzanego okazuje się pełna tajemnic. Dodatkowo wszystko komplikuje aresztowanie... jednego z detektywów.
Jaką rolę w dochodzeniu odegra Weronika, prawniczka, której Stawicki uratował kiedyś życie? Czy śledczym pomoże emerytowany sędzia, dawny mentor komisarza? Czy dwójka atrakcyjnych singli – Maja i Franciszek – nie przekroczy granic profesjonalizmu?
Największą tajemnicę skrywa jednak nóż wyjęty z serca ofiary...
Do przeczytania powieści Ałbeny Grabowskiej Nóż w sercu. Sprawa chirurga zaprasza Wydawnictwo Zwierciadło. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Nóż w sercu. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
ŚLEDZTWO
Siedzieli w pokoju w minorowych nastrojach. Pierwszy odezwał się Fasola:
– Przesz to nie pierszyzna – stwierdził i wzruszył ramionami, po czym strzepnął jakiś pył z wymiętych spodni policyjnego munduru.
– Że stołeczna zabiera nam śledztwo? Czy że je umarza po pięciu minutach, wywalając do kosza kilka tygodni naszej pracy? – zapytała zaczepnie Zielona.
– Jedno i drugie – powiedział Kleszcz, drugi policjant obecny w pokoju.
– To były pytania retoryczne – zdenerwowała się Zielona.
– Jakie? – Fasola zrobił głupią minę, ale natychmiast się zmitygował, kiedy zobaczył, że ich informatyczka zaraz eksploduje. – No wiem, co to jest pytanie retoryczne. W podstawówce to ja byłem chyba z dziesięć lat.
Nikt się nie roześmiał.
– Po tym, jak ja spędzam godziny w sieci i gromadzę tonę materiału – odezwała się gorzko Zielona. – Wszystko mają na tacy. Dostali piękne pliki z informacjami, dopracowane i opracowane, i...
– Nic, tylko docisnąć męża, obalić alibi, które dała mu kochanka, i wsadzić do pierdla. Razem z bratem, którego oskarżymy o współudział – podsumował komisarz Stawicki. On też był rozczarowany.
– Właśnie – stwierdziła Zielona.
Drzwi się otworzyły, a do pokoju weszła spóźniona aspirant Maja Kwiatkowska.
– Hej wszystkim – zaczęła radośnie od progu. – Wracam z sądówki od Libana i mam ostateczne wyniki badań u...
– Stołeczna zabrała nam sprawę Marleny Kozłowskiej, czyli trupa z jeziora – przerwał swojej partnerce komisarz Franciszek Stawicki.
Maja spojrzała na towarzystwo z niedowierzaniem.
– Ale co ty mówisz? Przecież obserwowałam męża od miesiąca, na przemian z tym jego braciszkiem, i byliśmy o krok od... Miałam tylko tydzień urlopu, na litość boską.
Wciąż stała w progu, a jej oczy ciskały gromy.
– Daruj sobie – mruknął Kleszcz. – Zajebali nam to śledztwo. I ujebali.
– Jak mogliście pozwolić na to, żeby stołeczna przejęła naszą pracę? – Pytanie było skierowane do wszystkich, ale Stawicki zrozumiał, że to przytyk w jego stronę. Ostatecznie to on był tu najstarszy stopniem i kierował śledztwem.
– My jesteśmy tylko prostymi policjantami – odparł Kleszcz, wskazując na siebie i Fasolę. – A Zielona jest tylko informatyczką – dodał.
„Uderz w stół, a nożyce się odezwą” – pomyślał Stawicki.
Iwona Zielińska skrzyżowała ręce na piersiach.
– Co Franek miał zrobić według ciebie? – zwróciła się do Mai.
– Może powalczyć? – Maja patrzyła wprost na Zieloną. – Nie mam pojęcia, ja też jestem tylko prostą policjantką.
– Dosyć tego – huknął Stawicki. – Nie ma o czym mówić. Po prostu was informuję.
Miał poczucie porażki. Nie dość, że najwyższy stopniem i najbardziej doświadczony, to w dodatku był najstarszy po komendancie komisariatu dzielnicowego, najmniejszego w całej stolicy. Komisariatu, który rzadko otrzymywał prestiżowe czy ciekawe sprawy, a jeśli już, to często zabierała je Komenda Stołeczna Policji, niestety tylko po to, aby utonęły w gąszczu innych dochodzeń. Komisariatu, w którym pracowało kilka osób na krzyż, tynk odpadał ze ścian, toalety dla interesantów regularnie się zapychały, komputery zawieszały, ale za to przy wejściu rosły okazałe krzaki róż, które zresztą Stawicki uwielbiał.
– Skoro nie ma o czym gadać... – stwierdziła ironicznie Maja Kwiatkowska.
– Weź się zamknij – zaproponowała jej Zielona. – Albo idź i powiedz im, żeby ci je oddali. Albo przynajmniej nie umarzali po tygodniu.
Maja rozdziawiła usta.
– Jak to?
– Mówiłem, że zajebali i ujebali – powtórzył Kleszcz i zaczął kręcić się na krześle.
– A gdzie sprawiedliwość dla tej kobiety...? – W głosie Mai oprócz pretensji dało się wyczuć również żal.
– W niebie – odparł filozoficznie Fasola. – Mówi się, że Pan Bóg sprawiedliwy.
– Ale... – zaczęła, wodząc wzrokiem od Stawickiego, przez Kleszcza i Fasolę, po Iwonę Zielińską.
– Przestań, Kwiatek – zdenerwował się komisarz. – Przyszedł rozkaz z góry i koniec. Nie ma z czym dyskutować. Dostaliśmy dwie nowe sprawy, w tym jedną o morderstwo.
Maja zamilkła, Kleszcz i Fasola się ożywili, a Zielona zamachała rękoma.
– Nic nie mówiłeś – powiedziała z wyrzutem.
Kleszcz i Fasola spojrzeli po sobie.
– Warto w ogóle zaczynać? Bo jak ciekawa, to zaraz nam zabiorą – stwierdził Fasola.
– Moim zdaniem kompletnie nieciekawa – odpowiedział szczerze Stawicki. – Nudna, żmudna i dziwna.
– Jakieś szczegóły? – zapytała Zielona i spojrzała na Maję, która siedziała z zaciętą miną.
Komisarz wyciągnął akta z szuflady.
– Na razie chyba nic dla ciebie nie ma – zwrócił się do Zielonej. – W tym morderstwie. Druga to sprawa oszusta, tu raczej możesz się wykazać.
Podał jej teczkę z aktami. Zielona pokiwała głową. Na jej twarzy malowało się niejasne zadowolenie.
Kleszcz kręcił się na krześle.
– A my?
Stawicki westchnął.
– Dopiero to przejrzałem. – Popukał palcem w drugą teczkę. – Masz, Kwiatek. – Przesunął akta w stronę partnerki. – Czytaj. Wracam za godzinę. O czternastej jesteśmy umówieni ze Starym. W tej nowej sprawie.
– A my? – powtórzył Fasola.
– Jezu – westchnął Stawicki. – A wy ogarnijcie bajzel na biurkach. Raporty wypełnijcie. Kleszczu, wczoraj pojechałeś do zgłoszenia i zatrzymaliście z Fasolą ilu? Przypomnij mi...
– Trzech gości, oprócz tego zatrzymanego – mruknął Kleszcz. – U dwóch znaleźliśmy zioło, trzeci był pijany i znieważał mój mundur.
– A czwarty zatrzymany, ten obywatelski, też był pijany i znieważał mundur. Tyle że mój – dodał Fasola.
– To poproszę raport z tego zatrzymania i wszystkie papiery dla prokuratora – wybuchnął Stawicki. – Bo na razie to tylko paparazzi mają używanie.
Jego wzburzenie było jak najbardziej uzasadnione, bo zatrzymany był celebrytą, grał główną rolę w jakimś serialu, a kobiety ponoć za nim szalały.
– Już tu dzwonił do Starego i się ciskał.
– To tym bardziej – wtrąciła się Maja.
– Chcesz pomóc? – zapytał zaczepnie Kleszcz. – Jak chcesz, to proszzz...
– Nie mam ochoty. – Maja wydęła wargi.
– Jaka niekoleżeńska. – Fasola pokręcił głową. – No, no, no...
– Ja mogę pomóc – zadeklarowała Zielona. – Bo wy niepiśmienni jesteście...
– A idź w pizdu – burknął Kleszcz, ale się roześmiał.
Maja siedziała nieporuszona. Stawicki uważał, że jego partnerka jest podobna do Angeliny Jolie, ale nie tej, która grała w Salt czy Pan i pani Smith, ale młodej, stojącej u progu wielkiej kariery, policjantki Amelii Sachs z Kolekcjonera kości. Bardzo lubił ten film, podobnie jak serię książek o sparaliżowanym detektywie i jego bystrej i pięknej partnerce. Zastanawiał się, czy Maja ma świadomość tego podobieństwa. Jeśli tak, to nie dawała tego po sobie poznać.
– Może ty, komisarzu, ruszysz swój piękny tyłek, pójdziesz do Libana po resztę wyników i wypełnisz własne raporty? – zapytała zjadliwie Zielona.
– Gdyby on się tak odezwał do ciebie, miałby przerąbane – powiedziała Maja oburzona.
– Dlatego ja się do niego tak odzywam – odparła Zielona. – Lesbie więcej wolno. Ty mówisz mu, że ma piękny tyłek? Wiesz, jakie to miłe? I ktoś musi...
Stawicki parsknął śmiechem, choć wzrok jego partnerki mógłby zabijać.
– A my? – dopytał Kleszcz, robiąc zeza, co zawsze doprowadzało Maję do szału. – Mamy ładne tyłki?
– Nie – odpowiedziała szczerze informatyczka. – Franek regularnie ćwiczy, biega prawie codziennie, a do pracy przynosi kanapki z pełnoziarnistego pieczywa. Wy wozicie tyłki samochodami i obżeracie się fast foodem. Tyle razy widziałam was pod mackiem. Jak to wygląda? Radiowóz w kolejce po frytki i colę.
– Wszystko jest dla ludzi. – Kleszcz rozłożył ręce.
Stawicki nadal się śmiał.
– Ale nas potraktowała – sapnął teatralnie Fasola. – Idziemy stąd, Kleszczu.
Policjanci wstali i obdarzając duszącego się ze śmiechu Stawickiego pełnymi wyrzutu spojrzeniami, wyszli z pokoju. Zielona, nie żegnając się, poszła za nimi. Stawicki przestał się śmiać, wstał i włożył marynarkę.
– A ty dokąd? – warknęła poirytowana Maja. – Do Libana?
– Działać, bić się, walczyć o zabraną sprawę – powiedział i wyrecytował: – Do Libana wstąpię w drodze powrotnej i wszystko wypełnię jak trzeba.
Zmarszczyła brwi.
– Masz pretensję o to, że napadłam na ciebie przy ludziach? – zapytała. – No, może nie powinnam...
– O czym ty mówisz? – przerwał jej Stawicki. – Jakbyśmy w przedszkolu byli. Łopatkę ci zabrali i wsypali piasku do włosów?
– Nie, no... – tłumaczyła się Maja. – Sorry, no... Ja nie powinnam tak do ciebie mówić.
Machnął ręką. Jeśli Maja Kwiatkowska wbiła sobie coś do głowy, trudno było ją od tego odwieść.
– Przejdź przez tę sprawę – zaproponował i wskazał jej akta. – Ja muszę coś załatwić.
– Ale dokąd ty idziesz? – zapytała. – Może pójdę z tobą, a akta przeczytam po drodze?
Zatrzymał się i odwrócił w jej kierunku. Maja była wysoka, ale on sam miał metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Górował nad nią.
– Spróbuję oddać sprawiedliwość trupowi z jeziora – odpowiedział. – I nie, nie możesz iść ze mną.
– Marlenie. Ona miała imię – przypomniała mu Maja zgryźliwie. – Może jeszcze powiesz jak Kleszcz? Że Szuwarek?
Nie znosiła żargonu używanego przez policjantów i lekarzy sądowych. Stawicki nie dał się sprowokować.
– Marlena Kozłowska – odparł, po czym opuścił komisariat.
Przed wejściem jak zwykle przystanął na chwilę, żeby powąchać róże, w maju ledwie pączkujące, ale zadowalał się nawet wonią liści. Jego była żona miała takie perfumy. Uwielbiał ich zapach. Pasował też do Mai, ale jego partnerka, chociaż była niezwykle atrakcyjną kobietą, nie używała żadnych perfum. Przynajmniej nie wyczuwał ich w pracy.
Oddalił się od komisariatu i przystanął w cichej, ślepej uliczce, kończącej się na tyłach bloku mieszkalnego. Odnalazł ulubioną ławkę pod kasztanowcem i usiadł na niej. Przez chwilę wpatrywał się w kwitnące drzewo. „Maj” – pomyślał. Miesiąc nadziei, jak mówiła Karolina. Westchnął, bo oprócz kwitnących kasztanów ten miesiąc nie kojarzył mu się najlepiej. Wyjął telefon z kieszeni i wybrał numer.
– Dzień dobry, panie sędzio – przywitał się, kiedy jego najstarszy przyjaciel i mentor Tadeusz Zatoński odebrał.
– Dzień dobry, Franku – usłyszał. – W czym mogę ci pomóc?
– Chciałbym z panem porozmawiać o pewnej sprawie – odparł Stawicki. – Tyle że wolałbym osobiście. Czy mogę do pana podjechać, na przykład teraz? Nie zajmę więcej niż pół godziny.
Po drugiej stronie słuchawki na chwilę zaległa cisza.
– Niestety, muszę cię przeprosić – powiedział w końcu stary sędzia. – Podziębiłem się kilka dni temu i moja rodzinna lekarka zaleciła mi odpoczynek w łóżku. No i nie ma mowy o gościach.
Stawicki się zmartwił. Sędzia miał siedemdziesiąt pięć lat i ostatnio wydawał się bardziej kruchy. Ciągle też wykręcał się od spotkania z komisarzem. Franek miał obawy, że może się w tym kryć jakieś drugie dno.
– To na pewno tylko przeziębienie? Może panu czegoś potrzeba? Może sprowadzić doświadczonego lekarza? Pan wie, że ja zawsze mogę pomóc – argumentował.
Przed blok podjechał motocyklista. Upiorny ryk silnika zagłuszył jego słowa. Stawicki wstał i ruszył w stronę komisariatu. Powtórzył to, co powiedział.
– Tak, wiem, mój drogi – odparł sędzia Zatoński. – Ale to nic takiego. Skusiłem się na lody – wyznał ze wstydem w głosie.
Franek uśmiechnął się do siebie i odetchnął z ulgą. Lody były wielką słabością starszego pana.
– Nie mógł pan poczekać do czerwca? Z tymi lodami? – zapytał, śmiejąc się cicho.
Motocyklista odjechał z rykiem silnika.
– Najzdrowiej jest jeść lody zimą – stwierdził sędzia i zakasłał. – Bo wtedy jest najmniejsza różnica temperatur między powietrzem a rzeczonym deserem. Najwięcej angin jest właśnie latem.
– To angina? – zaniepokoił się Stawicki.
– Nie, nie – zaprotestował Tadeusz Zatoński. – Naprawdę nic takiego.
Franek mógł się założyć, że starszy pan przewrócił oczami. Ugryzł się zatem w język, bo sędzia nie cierpiał u siebie słabości, jaką przyniosła mu starość.
– Ale możesz powiedzieć przez telefon, o co chodzi – zaproponował sędzia. – Dawno nie rozmawialiśmy.
„I dawno się nie widzieliśmy” – pomyślał Stawicki. Kiedyś regularnie wpadał do Zatońskiego, rozmawiali o wszystkim, nawet o sprawach osobistych. Przede wszystkim jednak omawiali prowadzone przez niego śledztwa. Komisarzowi ogromnie to pomagało w uporządkowaniu myśli i emocji.
Odwrócił się na pięcie i ponownie poszedł w stronę ławki. Niestety zajmowała ją już jakaś starsza pani, która wystawiała twarz na majowe słońce. Stawicki odszedł jeszcze dalej, niemal pod garaże, ale tam z kolei stała grupka mężczyzn raczących się piwem. Zaklął pod nosem.
– To może nie będę... – powiedział. – Skoro pan źle się czuje.
– Mów mi tu zaraz, bo nudzę się jak mops. Pani Marta przyniosła mi zakupy i obiad i czym prędzej uciekła bez rozmowy. Sam zatem rozumiesz.
Pani Marta była gospodynią sędziego i chorób bała się jak ognia.
– Tylko niech mi pan da chwilę – poprosił i się rozłączył.
Podszedł do mężczyzn i pokazał im legitymację.
– Prowadzę tu czynności operacyjne – rzucił. – Proszę odejść.
Pijaczkowie, nie oglądając się za siebie, podreptali w głąb osiedla, zostawiając kilka opróżnionych butelek po piwie.
– Komenda stołeczna zabrała nam sprawę kryminalną – wyjaśnił szybko, kiedy znów połączył się z sędzią. – To nie byłoby nic niezwykłego, tyle że już mieliśmy ją praktycznie rozwiązaną. Chodzi o śmierć młodej kobiety. Najpierw mąż zgłosił zaginięcie, potem wyłowiono ją z jeziora. To znaczy tu, z naszych lokalnych glinek.
– To ta sprawa, gdzie ona poszła za psem na lód i ten się pod nią zarwał? – Sędzia ponownie zakasłał.
– Na początku tak to wyglądało, ale kobieta miała na ciele liczne siniaki, więc zrobiliśmy sekcję. Liban, pamięta go pan, nasz lekarz sądowy, stwierdził, że są w większości stare, ale znalazł też kilka nowych. Mąż ją bił, zresztą przyznał się do tego, natomiast zaczęliśmy podejrzewać, że z tym lodem to nie do końca był wypadek.
– I wszczęliście śledztwo w celu wsadzenia męża – domyślił się Zatoński.
– Wyjaśnienia sprawy – sprostował komisarz. – Mąż nie miał alibi, w dodatku się okazało, że kobieta miała pod paznokciami skórę. Niestety nie męża. Zaczęliśmy szukać kogoś, kto mógł ją wepchnąć pod lód. Naturalnie opowiadam to panu w wielkim skrócie, ale wytypowaliśmy szwagra ofiary. Zwróciliśmy się o badania DNA. I w tym momencie wkroczyła stołeczna i zabrała nam śledztwo. Myśleliśmy, że je dokończą, aresztują ich obu, jednego za morderstwo, drugiego za namawianie i współudział, tymczasem stołeczni stwierdzili, że jej śmierć była spowodowana nieszczęśliwym wypadkiem. Czyli pies, lód, et cetera – relacjonował Stawicki. – I prokurator umorzył sprawę.
Zatoński chwilę milczał.
– Rozmawiałeś z prokuratorem? – zapytał wreszcie.
Stawicki się zawahał.
– Komendant Hajduk rozmawiał – odparł. – Nie wdawał się w szczegóły.
– A jakie ty masz przypuszczenia? ? – Sędzia Zatoński zakasłał, zanim zadał pytanie.
– Mogę się tylko domyślać – odparł. – Teść zmarłej, czyli ojciec tych dwóch braci, był policjantem.
– To może być odpowiedź.
Stawicki smutno pokiwał głową, choć sędzia nie mógł tego zobaczyć.
– Ta sprawa wymaga dokończenia. Albo myśmy się mylili i faktycznie oni mają rację – tłumaczył sędziemu. – Kobieta była bita przez męża, ale poszła pod lód przez psa. Chciałbym się jednak upewnić. Na przykład poznać odpowiedź na pytanie, czyje DNA denatka miała pod paznokciami. Bo jeśli nie szwagra, to kogoś innego. Kogoś, kto wepchnął ją pod lód.
– Chciałbyś, żebym trochę powęszył? – domyślił się Zatoński.
– Kiedy tylko panu gardło pozwoli... – ucieszył się Stawicki, który dokładnie o to chciał poprosić sędziego.
– No to wykonam na początek kilka telefonów – stwierdził.
Odpowiedź Stawickiego ponownie zagłuszył ryk motocykla. Komisarz ruszył w jego stronę, ale ten znowu odjechał.
– Bardzo panu dziękuję – powiedział głośno.
– Nie ma za co, Franek – usłyszał. – Sam jestem ciekaw stołecznej wersji wydarzeń. Gdzie ty jesteś? Co to tak ryczało?
– Motocyklista – wyjaśnił Stawicki. – Wyszedłem, bo nie chciałem rozmawiać przy kolegach.
– Rozumiem. Pozdrów mojego starego znajomego, Bogusia Hajduka.
Zanim Franek zdążył odpowiedzieć, Zatoński ponownie się roześmiał.
– Żartowałem, żartowałem – uspokoił go. – Wiem, że telefonujesz do mnie bez wiedzy swojego szefa i prędzej byś się dał pokrajać, niż przyznał, że rozmawiałeś ze mną.
– No tak – wybąkał Stawicki, który uważał, że to raczej oczywiste, iż komendant Hajduk nie wie o jego telefonie. Powinien był jednak przewidzieć, że Zatoński zechce się upewnić, jak bardzo dyskretne ma zrobić rozpoznanie. Stary sędzia w opinii komisarza był krystalicznie uczciwy, w co trudno było uwierzyć, zważywszy na jego pracę, którą wykonywał głównie w czasach słusznie minionych. Nigdy jednak nie dotarły do niego żadne plotki, które podważałyby prawość Zatońskiego, uznał więc, że jakimś cudem sędzia się nie zeszmacił.
– Niedługo się spotkamy – zapewnił go na koniec rozmowy stary przyjaciel.
– No to proszę zdrowieć. – Stawicki pożegnał się, po czym wrócił na komisariat, obowiązkowo robiąc sobie przystanek przy różach. Następnie zaszedł do sekretariatu po wyniki badań dotyczących dwóch starych, rozwiązanych już spraw. Powinien je dołączyć do akt, zanim odłoży wszystko na półkę, żeby podczas rozprawy się nie okazało, że sprawca się wywinie, bo on ma bałagan w papierach.
– Dzień dobry, pani Mario – przywitał się z sekretarką szefa, która kojarzyła mu się z rybą ze względu na wyłupiaste oczy i to, że niemal się nie odzywała.
Teraz także, zamiast odpowiedzieć, jedynie skinęła głową.
Stawicki wziął kopertę, która czekała na niego w przegródce.
– Proszę przekazać szefowi, że w tej nowej sprawie przyjdziemy z Mają dopiero za godzinę. Jak omówimy całość.
Kobieta ponownie skinęła głową, nie zaszczyciwszy go nawet spojrzeniem. Stawicki westchnął.
Książkę Nóż w sercu. Sprawa chirurga kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,