Skradziona brosza. Fragment książki „Podróż wołyńska. Echa przyszłych dni"

Data: 2023-02-28 08:06:28 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 19 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Pierwszy tom sagi Podróż wołyńska – Echa przyszłych dni – opowiada o skomplikowanych dziejach członków rodziny Stawińskich, a także ich ukraińskich sąsiadów, zamieszkujących wieś położoną nieopodal Łucka w dawnym województwie wołyńskim. Bohaterów poznajemy w 1933 roku, kiedy Helena Stawińska rodzi martwe dziecko. Jej mąż, Zygmunt, wściekły na akuszerkę, nie bacząc na nic, w środku nocy wyrzuca ją na mróz. Nikt nawet nie przypuszcza, że to wydarzenie położy się cieniem na losach rodziny i bardzo skomplikuje wszystkim życie. Kłamstwa, intrygi, sekrety, nieodwzajemniona miłość, przegapione szanse i wzajemne urazy blakną wraz z wybuchem wojny. Za to pojawiają się nowe problemy, które w obliczu antypolskich nastrojów na Wołyniu i aktów agresji ze strony Ukraińców jednoczą bohaterów i uczą ich rozpoznawać kto przyjaciel, kto wróg.

Obrazek w treści Skradziona brosza. Fragment książki „Podróż wołyńska. Echa przyszłych dni" [jpg]

– Niezwykle poruszająca historia o sekretach rodzinnych i wielkich namiętnościach na tle zawieruchy wojennej. Od tej powieści trudno się oderwać. Serdecznie polecam! – powiedziała Edyta Świętek, autorka sag Spacer Aleją Róż, Grzechy młodości i Niepołomice

Do lektury powieści Joanny Nowak Echa przyszłych dni zaprasza Wydawnictwo Replika. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Podróż wołyńska. Echa przyszłych dni. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:

W tej właśnie chwili pozbył się wyrzutów sumienia, jednak nadal nie wiedział, czym wytłumaczyć się wobec Poliny. W sukurs niespodziewanie przyszła mu Gabriela, a właściwie jej jawna niechęć do służki. Dalewiczówna słusznie widziała w niej rywalkę do serca Jerzego. Niczego nieświadomy młodzieniec nie przestawał szukać kontaktu z Poliną. Gdy obie znajdowały się w jednym pomieszczeniu, nie zwracał uwagi na nikogo poza Poliną, na co dziedziczka czerwieniła się ze złości. Zaraz po takim afroncie, zaczynała skarżyć się na opieszałość, nieuwagę oraz próżniactwo konkurentki. Kłóciło się to z komplementami, jakie pod adresem pracownicy wyrażali nie tylko domownicy, ale i pozostali parobkowie. 

Początkowo Zygmunt nie przywiązywał większej wagi do narzekań Gabrieli, a biorąc pod uwagę jej domniemaną interesowność, wręcz bronił Poliny przed złośliwymi atakami pannicy. Teraz jednak sprawy uległy zmianie. Aby sekret pozostał sekretem, należało czym prędzej ukrócić związki z rodziną Szewczenków. Polina nie miała pojęcia o tym, co stało się z jej młodszym bratem, ale nieraz przyglądała się Andrzejowi i dziwnie marszczyła brwi na jego widok. 

Gdyby Zygmunt znał jej pochodzenie, błagania ani prośby Jerzego nie przekonałyby go do zatrudnienia Poliny w gospodarstwie. I mimo że swym działaniem sprawiał mu ból, nie cofnął się przed pokazaniem jej drzwi. Wygodnym pretekstem okazała się Gabriela, która oskarżyła Polinę o kradzież broszki należącej do jej matki, którą Józefa założyła podczas wizyty składanej sąsiadom, a która zniknęła tajemniczo podczas obiadu i znalazła się w fartuchu nieszczęśnicy. 

– Nie wierzę, po prostu nie wierzę, że do czegoś takiego doszło w naszym domu! – Helena gotowała się ze złości. Nie potrafiła usiedzieć na miejscu, więc z założonymi na piersiach rękoma maszerowała wzdłuż izby, od jednej ściany do drugiej. Kręciła przy tym zapamiętale głową, jakby w ten sposób dawała upust swym emocjom. – Doprawdy nie pojmuję, czym ta biedaczka zasłużyła sobie na podobne traktowanie. 

Humory Heleny zmieniały się niczym w kalejdoskopie. Jeszcze kilka dni temu nie sposób było się z nią porozumieć, bo pogrążona we własnych myślach nie zwracała uwagi na nic ani nikogo. Po zaproszeniu na obiad Gabrieli i Jana, popadła w euforię, a gdy trójka Dalewiczów zapowiedziała się z wizytą, skupiła się na jak najwłaściwszym ich przyjęciu. Zachowywała się tak, jakby owym działaniem starała się przykryć sprawy, które dotąd spędzały jej sen z powiek. 

Zygmunt nie pytał o powody zafrasowania żony. W ciągu ostatnich sześciu lat odebrał od życia wiele cennych lekcji. Jedna z najważniejszych głosiła, by nie mówić nic więcej poza tym, co rzeczywiście się chce powiedzieć. Druga zaś przestrzegała przed zadawaniem zbędnych pytań w obawie przed odpowiedziami, jakie mogłyby paść z ust ślubnej. Zresztą Helena wkrótce zajęła się organizacją obiadu, na który zaprosiła sąsiadów. Niestety jego finał dla obu rodzin okazał się katastrofą. 

– Nie musisz żałować Józefy, przecież odzyskała swoją własność – mruknął zmęczony Stawiński. 

Pocierał palcami obolałe skronie, błagając los o zmiłowanie. Jedyne, czego teraz potrzebował, to odpoczynek, niemniej zdawał sobie sprawę, że po dzisiejszych wydarzeniach nie będzie mu dana chwila wytchnienia. Helena miała bowiem własne zdanie na temat kradzieży i nie omieszkała podzielić się nim z mężem. 

– Ależ ja nie mówię o Dalewiczowej! – zaperzyła się. – O naszą Polinkę mi się rozchodzi! 

 – Nią już nie musisz się przejmować. Odprawiłem ją. – Zygmunt, nieco zdumiony troską o służkę, popatrzył wnikliwie na stojącą przed nim małżonkę. – Już nie będzie u nas pracować. 
Oczy Heleny rozszerzyły się pod wpływem gniewu. 

– Bój się Boga, Zygmunt. Po tym jawnym oszustwie, stanąłeś po stronie Gabrieli i pokazałeś Polinie drzwi? – O co ci chodzi, kobieto? I co ma z tym wspólnego Gabriela? Wszyscyśmy widzieli broszę wystającą z fartucha dziewczyny. I powinniśmy się cieszyć, że Jakub obiecał nie zgłaszać sprawy, bo dopiero byśmy najedli się wstydu. 

– My? Wstydu? – Helena nie ustawała. – Nie zrobiliśmy nic złego. W przeciwieństwie do tej harpii, która upatrzyła sobie naszego Jerzego. 

– Sądziłem, że polubiłaś panienkę Gabrielę – zakpił Zygmunt. 

Dotąd żona wypowiadała się o dziedziczce w samych superlatywach. Chwaliła jej niebywałe zalety, a drobne wady zrzucała na karb wychowania pod kloszem. Po kilku dniach wysłuchiwania peanów na cześć dziewczyny, Zygmunt miał powyżej uszu Dalewiczówny. Coraz silniej przez to przekonywał się do swojej teorii o zagięciu przez nią parola na Jerzego. 

– Och, wiem, że popełniłam błąd. Na szczęście przejrzałam na oczy i teraz już widzę, co chciała osiągnąć. 

– Doprawdy, mogłabyś mówić jaśniej, bo nic nie pojmuję. 

– Wam, mężczyznom, trzeba wszystko wykładać niczym ksiądz na kazaniu. Toć nie zauważyłeś, że Jerzy wodził tęsknym wzrokiem za Poliną, a gdy pojawiła się Gabriela, wnet dostrzegła w niej zagrożenie? 

– Może i my, mężczyźni, nie dostrzegamy tak wiele jak wy, kobiety, lecz i mojej uwadze nie uszedł ten miłosny trójkąt. Jeśli doliczyć do tej układanki również Mykołę, który nie przestawał do niej wzdychać,  robił się z tego spory galimatias. Wychodziłem jednak z założenia, że obecność Gabrieli jest ci miła i nie możesz się doczekać, aż Jerzy oficjalnie się zadeklaruje. 

Helena pokręciła nosem. 

– Cóż, może i przeszło mi to przez myśl, lecz dzisiejsze wydarzenia całkowicie zmieniły moje nastawienie do sytuacji. Przecież to jasne, że Polina nie mogła skraść broszy należącej do Józefy.

Niby kiedy miałaby tego dokonać, skoro przez cały czas posługiwała do stołu? 

– Wszak nie zabrała jej z jej sukni. Zresztą Józefa zapewniała, że zdjęła broszę, kiedy poszła do łazienki się odświeżyć. 

– Powiedziała to dopiero wtedy, gdy Gabriela zasugerowała, by czym prędzej przeszukać Polinę. 

– Cokolwiek nie wymyślisz, nie zdołasz zaprzeczyć faktom. W fartuchu Poliny znaleziono drogę błyskotkę należącą do Dalewiczowej. Wobec tego jedynym słusznym posunięciem było odprawienie dziewczyny. 

– Brzmisz, jakby jej zwolnienie było ci na rękę. – Helena patrzyła na męża z wyrazem dezaprobaty. – Do tej pory zawsze stawałeś po stronie pokrzywdzonych, zwłaszcza gdy nie mogli się bronić. A teraz bez najmniejszego sprzeciwu wyrzucasz tę nieboraczkę, chociaż nie zrobiła nic złego. Nie poznaję cię, Zygmunt. Dlaczego tak nagle sprzeniewierzyłeś się hołdowanym od lat zasadom? 

Mężczyzna poczuł, że dłużej nie zniesie przesłuchania. Zgarnął z komody czapkę i bez słowa ruszył ku wyjściu z izby. 

– Wierzyłam, że do samego końca będziemy zgodnym małżeństwem – usłyszał, gdy otworzył drzwi. – Obiecywałeś nie mieć przede mną żadnych tajemnic – powiedziała Helena, a w duchu pomyślała z goryczą: Tymczasem skrywasz prawdę na temat pieniędzy przekazywanych Hubertowi, nie chcesz wziąć w obronę dziewczyny, która płaci za cudze winy i dotąd nie wyjaśniłeś, czemu tak nienawidzisz Andriejuków, chociaż tylko dzięki pomocy Tatiany, Andrzej przyszedł na świat. 

Zygmunt zacisnął szczękę. Przez lata nagromadził wiele grzechów i będzie się z nich tłumaczył przed obliczem Najwyższego. Dopóki jednak nie nadszedł dzień końca świata, zrobi wszystko, aby ani Helena, ani dzieci nie dowiedziały się, co zaszło w zimną listopadową noc, kiedy Bóg zabrał do siebie niewinne dzieciątko, pozostawiając na ziemi pogrążonego w bólu ojca. Nie cofnie się przed niczym, byle ocalić rodzinę. 

Nim minęło zamieszanie związane z Dalewiczami i Gabriela wraz z rodzicami opuściła posiadłość Stawińskich, Jerzy nie miał możliwości, aby zakraść się do kuchni i porozmawiać z Poliną. Córka sąsiadów nie odstępowała go bowiem na krok, nieustannie rozpaczając nad stratą broszy. Po którymś z kolei wybuchu płaczu Jerzy ze złością przypomniał jej, że brosza bezpiecznie spoczywa w dłoniach właścicielki i wręcz nakazał, aby panienka przestała jęczeć, bo uszy zaczynały puchnąć. 

W odpowiedzi, Gabriela natychmiast zamilkła, co niezbicie dowodziło teatralności jej zachowania. Na koniec wizyty posłała mu szeroki uśmiech, po czym obiecała, że nie będzie musiał długo czekać na ponowne odwiedziny. Jerzy ledwie powstrzymał się przed przewróceniem oczami. Gabriela działała mu na nerwy. Odkąd wprosiła się na podwieczorek, niemalże nie było dnia, w którym nie zaszczyciłaby Stawińskich swoją obecnością, czym wywracała ustalony porządek obowiązków do góry nogami. Nie pojmowała, że Jerzy w czasie żniw jest potrzebny na polu. Chciała mieć go zawsze przy sobie, chwytała jego ramię i nie odstępowała na krok aż do zakończenia wizyty. 

A wszystko to działo się przy aprobacie matki. Helena z błyskiem w oku przyglądała się młodym i nie potrafiła nadziwić, jak piękną tworzą parę. Jadwiga również była im rada, choć w jej przypadku entuzjazm wynikał z sympatii, jaką darzyła majętną sąsiadkę. 

Jeszcze kilka tygodni temu Jerzy dałby wiele za zwrócenie na siebie uwagi Gabrieli. Jednak późniejsze wypadki sprawiły, że całkowicie o niej zapomniał. I nie pragnął jej powrotu. W jego myślach gościła jedynie Polina. Z jej obrazem pod powiekami kładł się spać i ją pierwszą oglądał po przebudzeniu. Nie chciał żadnej innej, czemu niejednokrotnie dawał dowód w postaci zapewnień o gorącej miłości. Również jej nie był obojętny. Widział to w zielonych oczach dziewczyny na chwilę przed pocałunkiem. Wydawała się spokojna i szczęśliwa. Nie musiała martwić się o rodzinę, więc wreszcie mogła zatroszczyć się o siebie. Pod dachem Stawińskich w końcu doszła do siebie. Nie pozostało nic z zahukanego stworzenia, którego jedynym pragnieniem było rzucić się w wody Styru. 

Jerzy uśmiechał się szeroko, widząc ją rozradowaną, a gdy pewnego dnia, wszedłszy do domu po ciężkim dniu pracy, znalazł Polinę w izbie należącej do Zosi, gdzie z jej pomocą przymierzała niebieską, letnią sukienkę, stanął jak urzeczony w progu i nie potrafił oderwać wzroku od cudownej postaci. 

Wraz z pojawieniem się Gabrieli, w miejsce dawnej wesołości wkradły się nerwowość i rozdrażnienie. Polinie zdarzały się drobne uchybienia. Dalewiczówna roztrząsała je przez długi czas i nie szczędziła słów krytyki. W trosce o ukochaną, Jerzy próbował hamować zapędy Gabrieli, lecz ta pozostawała głucha. Nieustannie podkreślała, że w jej domu osoba podobnego pokroju nie znalazłaby miejsca. 

 – Na szczęście nie jesteśmy w twoim domu – ucinał dyskusję, co jedynie wzmagało niezadowolenie Gabrieli. 

A potem doszło do kradzieży broszy i Jerzy pogubił się w domysłach, kto rzeczywiście jest winny. Nie stanął w obronie Poliny, choć ta wzrokiem błagała go, żeby się odezwał. Stał jak słup soli i bez słowa przyglądał się, jak Dalewiczowie piętnowali zapłakaną dziewczynę, a Gabriela tryumfująco obwieściła, że dla takich ludzi jak Ukrainka, nie ma miejsca w porządnym domu. 
Dopiero po odjeździe sąsiadów, wstąpił w niego nowy duch. Pobiegł do kuchni, gdzie spodziewał się znaleźć Polinę, ale obrażona Oksana powiedziała jedynie, że pan Zygmunt odprawił służkę i ta zdążyła już wyjść z domu. Kucharka nie omieszkała przy tym dodać, że zawiodła się na Jerzym, bo dotąd miała go za prawego i odpowiedzialnego człowieka. Młodzieniec machnął ręką na jej wywody, po czym rzucił się w pogoni za Poliną.

Dogonił ją dopiero po dłuższej chwili. 

Szła ze zwieszoną głową i z zapłakanymi oczami i nie reagowała na jego wołania. Dopiero gdy dotknął jej ramienia, zatrzymała się przestraszona. 

– Nie odchodź, zostań – prosił z bólem w głosie. 

Strąciła jego dłoń i pokręciła głową. 

– To niemożliwe, dobrze o tym wiesz – załkała. – Twój ojciec nie chce mnie już więcej widzieć. 

– Przekonam go, żeby cię nie odprawiał. Wystarczy, że przyznasz się do kradzieży i przeprosisz… Dziewczyna otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.

 – Naprawdę sądzisz, że byłabym do tego zdolna? 

 – Znaleźli broszę w twoim fartuchu. – Jerzy wzruszył ramionami, jakby sprawa wydawała się przesądzona. 

– To o niczym nie świadczy! 

– Polina, daj spokój. Przecież Dalewiczowie nic złego ci nie zrobią. Wystarczy im zapewnienie, że więcej nie dojdzie do podobnych sytuacji. 

– Mam się przyznać do czegoś, czego nie zrobiłam? 

– Dlaczego aż tak bardzo ci na tym zależy? – zdziwił się. 

– Ty się jeszcze pytasz dlaczego? Przecież tu chodzi o moje dobre imię. Nie mam zamiaru odpowiadać za czyny, których nie popełniłam. 

– Jak w takim razie wytłumaczysz fakt, że brosza znalazła się w twoich rzeczach? Polina zacisnęła zęby. 

– Zapytaj panienki Gabrieli. Ona na pewno doskonale wie, jak do tego doszło. – A co ma z tym wspólnego Gabriela? 

– Naprawdę nie domyśliłeś się, że właśnie jej najbardziej zależało na moim zniesławieniu? 

Owszem, Jerzy zauważył, że Gabriela nie przepadała za Poliną, ale nie sądził, by tak dobrze wychowana dama jak Dalewiczówna posunęła się do podobnych zachowań. Polina dostrzegła jego zawahanie i cicho jęknęła. 

– Sam widzisz, że nie mam po co wracać. Gabriela osiągnęła swój cel. Teraz będziesz należał tylko do niej. 

– O ile się nie mylę, decyzja w tej kwestii należy do mnie. 

– To ty tak myślisz – szepnęła na koniec Ukrainka, po czym położyła dłoń na klatce piersiowej Jerzego, tam, gdzie znajdowało się serce, i spojrzawszy mu prosto w oczy, szybko się pożegnała. 
Jerzy spoglądał za odchodzącą dziewczyną i nawet gdy już zniknęła za horyzontem, bał się ruszyć z miejsca w obawie przed konsekwencjami własnego postępowania. Zbyt późno zrozumiał, że powinien stanąć po stronie ukochanej. W miłości nie było miejsca na wątpliwości ani brak wiary. Skoro Polina nie miała w nim oparcia, jak mogła uwierzyć w szczerość jego uczuć? 

Powrót do domu okazał się niezwykle wyczerpujący. Wprawdzie Polina każdego dnia pokonywała drogę między rodzinną wsią, a tą, w której mieszkali Stawińscy, i nigdy nie narzekała na trudy podróży, jednak dziś zbyt wiele zwaliło się jej na głowę, by potrafiła rozkoszować się sielskim krajobrazem Wołynia i piękną, letnią pogodą. 

W duszy Poliny panował chłód. Chciała zamknąć za sobą kolejny smutny rozdział w swoim życiu, tak jak pan Zygmunt zamknął za nią drzwi, lecz nie potrafiła pogodzić się z krzywdą, jakiej doznała. Niczym nie zasłużyła sobie na podłe traktowanie ze strony Gabrieli, jej ciągłe przytyki i komentarze sprowadzające pomoc kuchenną do roli niewolnicy. Polina byłaby poradziła sobie z dziedziczką, gdyby nie obojętność Jerzego. Chłopak nieraz mówił o uczuciach, ale to były tylko słowa. Brzmiały pięknie, lecz poza niosącym echo brzmieniem nie znaczyły nic, jeśli nie zostały poparte czynem lub gestem. A tych zabrakło zwłaszcza dziś, gdy patrzono na Polinę, jakby miała wypisaną na twarzy winę. Jedynie pani Helena i zawsze serdeczna Zosia próbowały wziąć ją w obronę, lecz wobec przeważających oskarżeń Polina była bez szans. Może łatwiej pogodziłaby się z niesprawiedliwością, gdyby Jerzy stanął po jej stronie. 

Długo żegnała się z płaczącą Oksaną. Kucharka nie potrafiła uwierzyć w jej winę. Zarzekała się, że osobiście poręczy za Polinę i nie pozwoli wyrzucić biedaczki na bruk. Polina podziękowała za  wsparcie, lecz nie chciała, aby kobieta interweniowała w jej sprawie u gospodarzy. Raz nadszarpnięte zaufanie trudno odbudować, a po incydencie z broszą pan Zygmunt nie przestałby spoglądać jej na ręce. Polina nie bez żalu odchodziła z domu Stawińskich. Choć w ostatnich dniach doznała wielu przykrości, spędziła w nim niezliczoną ilość wspaniałych chwil. Zwłaszcza tych spędzanych z Jerzym. Czasem zastanawiała się, jakby wyglądało jej życie, gdyby związała się z przystojnym synem Heleny, lecz natychmiast ganiła się w duchu za zbyt śmiałe plany. Gabriela Dalewiczówna pokazała Polinie miejsce w szeregu i udowodniła, że nawet szczere uczucie jest bezsilne w starciu z pieniędzmi i pozycją społeczną. Marzenia, jakkolwiek naiwne, sprawiały, że Polina zapominała o niepewnej sytuacji w domu. Bywały bowiem dni, gdy obawiała się powrotu pod rodzinną strzechę. 

Do zachowań matki zdążyła się przyzwyczaić. Od bez mała sześciu lat Yana przypominała własny cień. Od śmierci męża popadła w apatię i tylko zaradności dzieci zawdzięczała fakt, że żadne z nich nie pomarło z głodu. Już jako dziesięcioletnia dziewczynka Polina musiała zakasać rękawy i rozpocząć pracę, byle jej bliscy mieli co włożyć do ust. Starała się wówczas w dwójnasób, bo kilka tygodni wcześniej na świat przyszedł Artem. Dziecko potrzebowało miłości matki, jednak ze strony Yany nie otrzymywało niczego poza dachem nad głową. Polina spoglądała na młodszego braciszka i obiecywała mu, że zrobi wszystko, co w jej mocy, żeby niczego mu nie zabrakło. Zaciskała zęby i brała się do ciężkiej roboty w gospodarstwie. Wykorzystywana przez starszych parobków, bita i wyzywana, tłumaczyła sobie, że każde jej działanie jest podyktowane troską o rodzinę. Po powrocie do domu nieraz zastawała matkę w łóżku. Artem leżał obok i zanosił się płaczem. Głodny i nieprzewinięty, aż prosił się, aby wziąć go na ręce. Choć padała ze zmęczenia, Polina oporządzała braciszka i karmiła mlekiem wybłaganym w kuchni pracodawcy. Brała malca do siebie i usypiała, po czym zajmowała się czteroletnim Ivanem i rok starszą Daryną. Rankiem brakowało jej sił na wykonywanie narzuconych przez gospodarza obowiązków, lecz nie szukała usprawiedliwień, wiedząc, że tylko ona i Vasyl mogą zadbać o najbliższych. 

Miała żal do matki. Odejście ojca, jakkolwiek tragiczne, nie kończyło ich życia. Świat kręcił się dalej, problemy nie zniknęły, a potrzeby rosły. O ile Polina wraz z Vasylem daliby sobie radę sami, o tyle młodsze rodzeństwo potrzebowało nieustającej uwagi. Skoro nie pracowała, Yana mogłaby odciążyć córkę w opiece nad dziećmi. Niestety dziewczynka musiała zajmować się również przychówkiem, bo przeżywająca żałobę matka zamknęła się w sobie i nie reagowała ani na prośby, ani na groźby czy błagania. Polina do dziś pamiętała mroźny listopadowy dzień, gdy po powrocie do domu nie znalazła Artema w łóżeczku. Przeszukała każdy kąt, jakby bawiła się z chłopcem w chowanego, lecz nie pozostał po nim ślad. Potrząsała matkę za ramiona, z płaczem pytała, co stało się z bratem i nie doczekała się odpowiedzi. Obawiała się, że w szale rozpaczy Yana pozbyła się dziecka. Już miała wyjść z domu, aby rozpocząć poszukiwania, kiedy Vasyl usadził ją w miejscu i powiedział, że do czegokolwiek doszło, niczego już nie zdołają zmienić, a Artemowi na pewno jest lepiej z dala od chaty, w której jedynym pewnikiem była śmierć.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Echa przyszłych dni. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Podróż wołyńska. Echa przyszłych dni
Joanna Nowak4
Okładka książki - Podróż wołyńska. Echa przyszłych dni

Kto przyjaciel, kto wróg. Pierwszy tom sagi ,,Podróż wołyńska" p.t. ,,Echa przyszłych dni" opowiada o skomplikowanych dziejach członków rodziny Stawińskich...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje