Zawsze będę Cię kochać, oparta na faktach, poruszająca historia o niezwykłej więzi między matką a córką, stanowi zbiór e-maili, jakie matka wysyła do córki przez kolejne miesiące po jej śmierci. Chwytający za serce zapis codzienności, która bywa wtedy najtrudniejsza do zniesienia, składa się zarazem na opowieść o życiu, które – czy tego chcemy, czy nie – biegnie dalej.
"Zawsze będę Cię kochać" jest książką o sile uczuć trwalszych niż śmierć, wzruszającą próbą zatrzymania czasu i zapamiętania ukochanej osoby, która wciąż żyje w spędzonych wspólnie chwilach, w listach, rozmowach, wspomnieniach.
Zawsze będę Cię kochać to portret pamięciowy miłości stworzony przez Teresę Monikę Rudzką. Do lektury tej książki zaprasza HarperCollins Polska. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment powieści:
2
Sobota, 6 kwietnia 2013
Wielkanoc była smutna, a w domu panowała niedobra atmosfera. Upiekłam ciasto drożdżowe i czekoladowego mazurka. Dawno już przestałam produkować z okazji świąt wypieki, których ilość mogłaby zapełnić niewielką cukiernię. Często wspominałaś moje pierniczki i rożki drożdżowe. Szczególny sentyment miałaś do tych ostatnich. Podane proporcje mnożyłam przez cztery; dopiero wtedy ilość tych lukrowanych ciastek o listkującej się konsystencji, wypełnionych kwaskowatą marmoladą, dawała Ci satysfakcję. Układałam je na dużej tacy, która następnie wędrowała na szafę. Wstawałaś o świcie, gramoliłaś się na stojący obok stół, sięgałaś ręką i pożerałaś kolejne rożki. Często spadały Ci na głowę, wokoło było mnóstwo okruchów, robiłaś sporo hałasu przy tej złodziejskiej konsumpcji. Zwracałam Ci uwagę: „Nie żałuję ciastek, są dla Ciebie, ale czy musisz podjadać je w taki sposób?”. To nie tylko sprawa bałaganu, możesz przy okazji potłuc się, złamać sobie rękę lub nogę. Patrzyłaś mi łobuzersko w oczy i wybuchałaś śmiechem, który udzielał mi się po chwili. Owszem, smakowały Ci rożki jedzone z talerza, ale nic nie mogło się równać z ich własnoręcznym zdobywaniem. Chodziło zapewne o powstającą wtedy adrenalinę, dającą Ci niezłego kopa z rana . Jednak potem zasiadałyśmy przy stole i pożerałyśmy rożki „jak ludzie”. Wciąż czuję ich smak na podniebieniu. Wciąż widzę, jak wchodzisz po stole na szafę. Masz może pięć lat…
Myślę o Tobie w każdej sekundzie. Gdzie jesteś, przecież niemożliwe, abyś Ty, właśnie Ty odeszła jak inni? Byłaś niezniszczalna, niezatapialna… Po prostu Titanic. Zmiotła go pierwsza góra lodowa, Ciebie też. Obiecałaś, że nigdy mnie nie zostawisz…
Na początku marca Twój mąż James założył sobie profil na Facebooku i od razu zaprosił mnie do znajomych. W swoim czasie zarzekał się, że tego nie zrobi i nabijał się z portali społecznościowych oraz wirtualnego życia, a tu proszę! Napisał, że skoro jego życie prywatne legło w gruzach, to może warto spróbować integracji ze światem. Strasznie tęskni za tobą, miewa w nocy ataki paniki, parę razy siedział, trzymając w ręce Twoją skarpetkę i płakał.
My obie nie dałyśmy się zwariować na punkcie Facebooka. Ja na początku ponad dwa lata grałam w Farmville, Ty czasem wrzucałaś jakieś neutralne zdjęcie bądź cytat. Teraz jak tylko odpalam komputer, to momentalnie loguję się na fejsie i łażę po profilach bliskich. Zachowuję się jak nastolatka. A może chodzi o coś innego? Ty zawsze miałaś dar jasnego widzenia i stawiania spraw… Na pewno wiesz.
Dawno nie byłam w kinie; pomijając moją niechęć do wychodzenia z domu, nie grali nic ciekawego. Chciałam jeszcze raz przeczytać Paulę Isabel Allende, ale nie znalazłam jej ani w Empiku, ani w bibliotece. Za to pożyczyłam dalszy ciąg jej wspomnień pod tytułem Suma wszystkich dni. To jest coś, czego teraz bardzo potrzebuję. Ta książka by Ci się spodobała, uwielbiałaś Allende.
Kończę na dzisiaj, dobranoc, moje kochanie!
Twoja Tecia
Niedziela, 7 kwietnia 2013
Kochana córeczko, zapomniałam Ci napisać, że wczoraj kupiłam najnowszą powieść Isabel Allende Dziennik Mai i będę ją czytać po Sumie wszystkich dni. Upłynęło wiele lat od śmierci Pauli, a jej matka wciąż za nią tęskni i nosi smutek w sercu. To jest i będzie również moim udziałem, choć nigdy się nie spodziewałam czegoś podobnego. Wciąż nie mogę uwierzyć, że odeszłaś, że w tym wymiarze Cię już nie spotkam.
Nadal mam przed oczami scenę z dwunastego lutego. Pożegnałyśmy się, Twój mąż wyniósł moje bagaże na parking, gdzie czekała Marta. Idąc za nim, zajrzałam jeszcze przez okno do Waszego mieszkania. Siedziałaś taka biedna i smutna na krześle pod ścianą. Pomachałam ręką, Ty odmachałaś. Po raz kolejny ścisnęło mi się serce, gdy pomyślałam, że moja zawsze tak aktywna córka przesiaduje godzinami bez ruchu. To było bardzo nie w Twoim stylu i byłaś z tego powodu zła. Mimo to nadrabiałaś miną, pocieszałaś nas, powtarzając często, że wszystko będzie dobrze. Jim i jego rodzice byli tego samego zdania.
W ostatnich dniach Twoja prawa noga odzyskała większą sprawność, miałaś w perspektywie kurację w Marbelli, w klinice doktora Pedra. Kupiliście już bilety lotnicze na trzeciego marca. Nikt, łącznie z Tobą, nie mógł uwierzyć w diagnozę, przekazaną Ci w szpitalu w Plymouth. „Lekarze nie są bogami” – mówiłaś ze złością. W sobotę dziewiątego lutego zaczęłaś mieć kłopoty z mówieniem. Plus zmienny nastrój, ale James twierdził, że tak samo było z jego siostrą, gdy kończyła brać sterydy. Tymczasem to guz uszkodził aparat mowy… Nie przyjmowaliśmy tego do wiadomości; w głębi duszy coś mi świtało, lecz odganiałam od siebie najgorsze myśli. Chyba wszyscy oszukiwaliśmy się i zaklinaliśmy rzeczywistość. Przebywałam w Anglii ponad tydzień, gdy z właściwą sobie bezpośredniością zapytałaś, ile jeszcze czasu mam zamiar siedzieć u Was. „Skoro hotel jest zapłacony do dwunastego, to równie dobrze możesz wrócić tego dnia do Polski, mamo. Kupimy ci bilet, mamo. Jim powinien zająć się studiami, życie musi się toczyć dalej. Wszystko jest na dobrej drodze, mamo. Jeśli coś się, nie daj Boże, wydarzy, przyjedziesz znowu”.
Posłuchałam Cię, a gdy wróciłam do Polski, zdążyłyśmy kilka razy porozmawiać przez telefon. Przekazałam Ci różne nowiny, w tym tę, że kamienicę w sąsiedztwie kupił jakiś Ukrainiec i nasza babcia jest tym faktem zbulwersowana. Przypomniałam Ci, że w czasach zaborów człowiek, który wyzbywał się majątku na rzecz obcych, był przez otoczenie uważany za zdrajcę i bojkotowany towarzysko. Przyznałaś mi rację, pośmiałyśmy się i powydziwiałyśmy.
Siedemnastego lutego w niedzielę poszłaś z mężem na zakupy, a w poniedziałek nad ranem znalazł Cię nieprzytomną w łazience. W szpitalu zrobiono tomografię komputerową, stwierdzono wylew krwi do mózgu i dano Ci kilka godzin życia. Odeszłaś we śnie, wyglądając jak królewna z bajki. Marta powiedziała, że ślicznie wyglądałaś. Mąż i jego rodzina byli cały czas przy Tobie, a wszyscy przyjaciele przyszli się pożegnać. A ja wyjechałam kilka dni wcześniej…
Kochana Anastazjo, zawsze miałaś silny charakter i byłaś cholernie niezależna. Nowotwór Cię zaskoczył (skąd w ogóle guz mózgu u Ciebie?), lecz skoro tak, postanowiłaś odejść na swoich warunkach. Nie cierpiałaś, nie zbrzydłaś, nie stałaś się warzywem… Strasznie się tego obawiałaś i proszę – udało Ci się uniknąć okropności związanych z chorobą. Ale Ty powinnaś żyć, mieć dzieci… Co Ci będę mówić. Jesteśmy, jak to ujął Twój teść: devastated.
Jim jest mi bardzo bliski i jakby automatycznie zajmuje miejsce opuszczone przez Ciebie. Zarzucałaś mi nieraz nadopiekuńczość i zaborczość, stawiałaś mnie do pionu, a ja starałam się powściągać swoje zapędy. Muszę uważać, aby nie traktować podobnie Twojego męża. Choć to niemożliwe; nie jest moim rodzonym dzieckiem, nie znamy się dobrze, poza tym to facet . Mimo wszystko mam nadzieję, że będziemy w kontakcie.
Przed chwilą przyjechała Malinka, córka pani Aldony z goframi własnego wyrobu, upieczonym w domu chlebem, kiszonymi ogórkami i fasolką szparagową w sosie pomidorowym. To bardzo miłe, prawda?
Teraz skoczę na tego nieszczęsnego Facebooka. Spokojnie, nie zostanę stalkerką!
Kocham Cię, Nastusiu!
Mama
Poniedziałek, 8 kwietnia 2013
Tak sobie myślę, kochana córeczko, czy nie miałabyś nic przeciwko zamieszczaniu Twoich zdjęć na Facebooku? Na moim profilu, na Twoim, u Carrie i Jima. Obiektywnie rzecz biorąc, strasznie chamsko rozporządzać cudzymi fotografiami i ot tak, wrzucać je na tablice innych. Ty nigdy nie czułaś potrzeby, aby się lansować i żyć na pokaz. Pamiętam, jak się nabijałaś z Tatiany, z jej zwyczaju fotografowania każdej sekundy życia i zamieszczania tego na Facebooku. Kiedy jednak oglądam Cię na niezliczonych zdjęciach, cieszę się, że je zrobiono. Chyba mi wybaczysz, bo nie kieruje mną chęć pokazania się, tylko upamiętnienia Ciebie, mojej jedynej i ukochanej córki. Szczerze mówiąc, gdy patrzę na Twoją piękną i wyrazistą buzię, na Twój figlarny albo kpiący uśmiech, nie wierzę, że odeszłaś. Zawsze byłaś narysowana mocną kreską, nawet cień rzucany przez Ciebie był cieniem mocnym i konkretnym. Wprawdzie dopiero teraz widzę, że na każdym zdjęciu masz smutne oczy, ale Ty przecież jesteś, istniejesz, nie może być inaczej. Chodzisz po High Street w zielonym mieście, stolicy hrabstwa Devon, potem skręcasz w boczną uliczkę w kierunku Waszego mieszkania…
Nastusiu, najgorsze są poranki. O dziwo, śpię dość dobrze – zasługa prochów. Budzę się z żalem po ósmej i uświadamiam sobie, co się niedawno stało. Parzy się kawa w ekspresie (prezent od Ciebie), a mnie wszystko w środku ściska, łzy spływają mi po twarzy i wołam: „Anastazjo, Anastazjo!”. Po godzinie dziewiątej naszego czasu nasłuchuję, czy nie zadzwoni telefon. O tej porze szłaś do pracy i często telefonowałaś po drodze. „Tećka, co tam?” – pytałaś, a ja słysząc Twój jasny i mocny głos, już wiedziałam, że dzień można zaliczyć do udanych. Twoja babcia śpi o tej porze, więc chcąc porozmawiać z nią, dzwoniłaś również, wracając z pracy. „No, kończę, wchodzę właśnie do Tesco, muszę kupić parę rzeczy. Odezwę się podczas weekendu, mamo”.
Moje SMS-y dochodzą na Twój telefon, dostaję raporty doręczenia, więc może zadzwonisz?
Dziś rano zmarła Margaret Thatcher. Miała osiemdziesiąt siedem lat. Oczywiście, dowiedziałam się o tym z Facebooka . Mnóstwo Anglików się cieszy. Twój mąż nie znosił Thatcher, twierdził, że doprowadziła Anglię do upadku, dziadostwa i tak dalej. Podobał mi się film Iron Lady, w którym rolę premier Thatcher zagrała genialnie jak zwykle Meryl Streep. Chciałaś go obejrzeć, a Jim rozzłościł się i nie wyraził zgody.
Całuję Cię mocno!
Mama
Środa, 9 kwietnia 2013
Na blacie oddzielającym kuchnię od pokoju, stoi oparta o samowar kartka pocztowa, przedstawiająca dwie owce, mniejszą i większą. Rozmawiają ze sobą na tle charakterystycznego angielskiego muru, przetykanego zielenią. Duża owca ma głowę skierowaną w stronę małej. Odwracam i czytam:
„Teciuchna! Bardzo spodobała mi się ta kartka. Przypomina mi Ciebie i mnie. Składam Ci serdeczne życzenia imieninowe.
Całuję i ściskam.
Twoja Nastusia.
PS Ucałowania dla Babci i kota!
29.04.08”.
Dziś jechałam autobusem i płakałam, coś krzyczało we mnie: „Anastazjo, Anastazjo!”. To jest całkowicie irracjonalne, lecz nadal czuję pretensję, że odeszłaś. Że mnie zostawiłaś. Zostawiłaś również swoje życie, które tak kochałaś i swojego męża.
Rok temu szukałaś sukni ślubnej i odetchnęłaś, kiedy wreszcie znalazłaś odpowiednią, a my razem z Tobą. W końcu się wykłóciłam z firmą krawiecką, w której zamówiłam jedwabną sukienkę na Twój ślub. Przypomniały mi się przestrogi, że czego, jak czego, ale ciuchów nie należy kupować przez internet.
Cóż, podawszy firmie swoje dokładne wymiary, mocno się zdziwiłam, gdy przyszła sukienka jak z młodszej siostry, za krótka, za wąska. Gdyby nie wielki dekolt, w ogóle bym jej nie włożyła. Uczyniwszy to, zrobiłam sobie zdjęcie i wysłałam na komórkę właścicielki firmy. Stropiła się, po czym zaproponowała albo zwrot pieniędzy, albo uszycie nowej sukni. Niebacznie wybrałam drugą możliwość i za kilka dni przyszedł wielki namiot. Na tamten moment kosztowało mnie to ponad dwieście złotych i byłam już gotowa odpuścić sprawę, ale za namową koleżanki zdecydowałam się jeszcze trochę powalczyć. Przy okazji wyrobiłam sobie pewnie opinię osoby, która nie wie, czego chce, lecz dzięki determinacji udało mi się odzyskać krakowskim targiem sto trzydzieści złotych. Pewnie ta kobieta solidnie mnie przeklęła.
Mając w pamięci moje perypetie, czekałaś cała w nerwach na swoją suknię, zamówioną w amerykańskiej firmie. Tym razem trafiony, zatopiony! Pasowała jak ulał, ślicznie wyglądałaś w kremowej satynie. A ja całkiem przypadkowo kupiłam wymarzoną kreację dla siebie w Quiosque. Uzgadniałam menu weselne w restauracji, rezerwowałam samochody, dowiadywałam się o kwiaty, fryzjera… To był zaiste piękny czas.
Pamiętasz, jak James przysłał niewłaściwy akt urodzenia? Panie w USC mruknęły, że ojca i matki nie ma w dokumencie, a do ślubu się rwie. Twój ukochany poleciał galopem do ratusza, ja zabrałam dobry akt osobiście z Anglii i następnego dnia po podróży pognałam do urzędu. Termin był wcześniej zaklepany i wpisany ołówkiem w kalendarzu.
Właśnie, rok temu miałam kupiony bilet z Rzeszowa do Bristolu, na dwudziestego trzeciego kwietnia. Spędziłam u Was wspaniały tydzień. Chodziłyśmy po sklepach, a Ty ciągle chciałaś mi coś kupować z myślą, bym się ładnie prezentowała na weselu. Nadal mam większość tych kosmetyków firmy Revlon. Było zimno i deszczowo, ale czułam się po prostu szampańsko. Tak jak zawsze. Nastia… Gdzie jesteś?!
Jim organizuje dwudziestego kwietnia urodzinowe party na Twoją cześć. Chciałam pojechać, jednakże posłuchałam głosu rozsądku i zrezygnowałam. Od mojego wypadku nie minęły jeszcze dwa miesiące, jeszcze za wcześnie na podróże i długie spacery. Chcemy z babcią posłać kwiaty i może sękacz podlaski na samą imprezę? Czekam na odpowiedź Twojego męża.
Według kalendarza Majów, koniec świata miał nastąpić dwudziestego pierwszego grudnia 2012 roku i obie, zaśmiewając się, stwierdziłyśmy, że nie wierzymy w te bzdury. Cóż, dla mnie koniec świata zaczął się właśnie w piątek dwudziestego pierwszego, około południa. Byłam w ferworze zakupów i przedświątecznych przygotowań, związanych z Twoim planowanym przyjazdem, gdy zadzwonił telefon, a na wyświetlaczu ujrzałam Twój numer. Zdziwiłam się, bo o tej porze byłaś zwykle w pracy, skąd nie miałaś zwyczaju telefonowania. Jeszcze niczego nie podejrzewając, sięgnęłam po słuchawkę. „Co, moje kochanie?”
Środa, 10 kwietnia 2013
Moja najmilsza, wczoraj długo rozmawiałam na facebookowym czacie z Twoją przyjaciółką Magdą. Przebywa teraz w Horyńcu, gdzie leczy stare kości. W niedzielę wraca do Londynu, a pod koniec tygodnia pojedzie do Devon na wspomnianą imprezę. Obiecała zapalić znicz i położyć jakieś kwiaty – gdziekolwiek. Cóż, jest Polką, zna i czuje nasze tradycje. Dowiedziałam się, że wypełniono Twoją wolę co do joty. Nieraz o tym rozmawiałyśmy, pamiętasz? Nie chciałaś zostać pochowana w klasycznym grobie. Jim przywiezie w lecie urnę z prochami. Sękacz odpada, gdyż party odbywa się w pubie i nie można przynosić tam swojego jedzenia. Stanęło na tym, że poślemy kwiaty dla Ciebie, będą stały w mieszkaniu.
Twoja babcia jest starej daty, co bywa szalenie irytujące. Ona i matka Magdy mogą sobie podać ręce! Zdenerwowała się, że jej inicjatywa nie została doceniona. Jak zwykle uważa swoje racje za „najmojsze”. Pokrakała: Jim już się wyrywa na imprezy i pewnie szybko zapomni o Tobie. Mnie się pomysł Twojego męża szalenie podoba, nienawidzę tej polskiej ponurej smuty i cierpiętnictwa. Babcia natomiast pogoniłaby towarzystwo najpierw do kościoła na mszę, potem na cmentarz. Magda obiecała zdać mi relację oraz zrobić zdjęcia. Powiedziała, że nikt o Tobie nie zapomni, to po prostu niemożliwe. Jim kiedyś pewnie ułoży sobie życie, ale zawsze będzie pamiętać o Tobie. Pragnę być w kontakcie z nim i jego rodziną, bo odruchowo garnę się do wszystkich i wszystkiego, co jest związane z Tobą. Moja sytuacja jest najgorsza, gdyż to ja zostałam bez perspektyw, zupełnie sama.
Wczoraj trochę się zdenerwowałam, bo do grona znajomych Twojego męża na Facebooku dołączyła pewna Łotyszka, robiąca doktorat z matematyki na miejscowym uniwersytecie. Jestem po matczynemu zazdrosna w Twoim imieniu, niepotrzebnie. Kto ma coś zrobić, i tak to zrobi, żadne wirtualne śledztwo nic tu nie da. Wiedząc, że Jim nie przepada za Angielkami, że jego pierwsza dziewczyna była Japonką, zaniepokoiłam się. Jeszcze Łotyszki brakowało… Obejrzałam jej zdjęcia; młoda, dość przystojna. Ma arogancką, dumną minę zdobywczyni nowego świata. Niska, nieco wulgarny typ urody… Ty miałaś, masz sto siedemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. Cóż, Japonki też nie są wysokie. Nie znam bliżej historii tego związku, ale z tego, co mi opowiadałaś widzę, że był wzorcową ilustracją Norwegian Wood. Różnymi drogami chodzą ludzkie uczucia. Pamiętasz Hankę G.? Kiedy zmarła nagle na wiosnę 2007 roku, jej mąż szlochał na pogrzebie, sama ocierałam mu łzy. Po roku z niewielkim okładem, ożenił się z koleżanką z pracy, rozwódką z synem, czego mu jego dwie córki bardzo długo nie mogły darować. Kochana, kończę na razie. Muszę coś zjeść. Widzę, jak kiwasz aprobująco głową: byłaś chodzącą ilustracją porzekadła, że głodny Polak to zły Polak i nigdy nie żałowałaś czasu na jedzenie.
Mama
Czwartek, 11 kwietnia 2013
Kochana córeczko, wczoraj na prośbę Twojego męża zatelefonował Robert i oznajmił, że miałaś w pracy polisę ubezpieczeniową na życie. Połowę pieniędzy dostanie Jim, połowę ja. Prosił o przysłanie adresu i numeru konta w banku. Nawet nie zapytałam, ile to wynosi. Po co? Pomyślałaś o wszystkim, kochanie. Martwiłam się, czy zdołam spłacić kredyt, martwiłam się o wiele rzeczy. To jest Twoja odpowiedź i znak, że się mną opiekujesz. Dziękuję, Nastusiu. Z jednej strony czuję wdzięczność i ulgę, z drugiej palą mnie policzki ze wstydu, bo słyszę, jak mówisz, że nie warto, nie trzeba robić z życia pogoni za pieniędzmi, nie ma sensu przejmować się finansowymi kłopotami.
Zawsze jakoś to jest, zawsze życie samo przynosi rozwiązania. Twierdziłaś słusznie, że moje samopoczucie, samoocena i nastrój są związane ze stanem konta w banku. Im było zasobniejsze, tym czułam się bezpieczniejsza. Odpowiadałam, że tak mnie ukształtowały lata mojej biednej młodości, a potem samotne macierzyństwo. Rozumiałaś, choć nie byłaś do końca przekonana. Mówiłaś, że jestem skąpa i to prawda. Tylko czasem… „Tećka, ty jesteś mistrzynią oszczędzania!” – krzyczałaś z uznaniem, co dla mnie brzmiało niczym najpiękniejsza muzyka. Patrzysz na mnie i pytasz, czy wolę pieniądze z polisy, czy wolałabym Ciebie? Wiesz, jak brzmi odpowiedź, choć prawdą jest również to, że starego psa ciężko nauczyć nowych sztuczek. Uważałaś, że przyjemniej dawać niż brać; każdy, kto Cię zna, mówi, że nie spotkał bardziej hojnej i szczodrej osoby niż Ty. Nie chodzi jedynie o pomoc materialną, lecz czas, uwagę, rozmowę…
Dwudziestego pierwszego grudnia bigos był już ugotowany przez panią Krysię, zakupy świąteczne zrobione, a pierogi ruskie „w trakcie”. Odebrałam telefon zdziwiona, że dzwonisz o tej porze.
– Musimy porozmawiać, mamo.
– Co się stało, kochanie? – Poczułam, że krew mi się ścina w żyłach, ogarnęły mnie złe przeczucia, choć sobie jednocześnie tłumaczyłam: to nic, to nic, pewno jest w ciąży, źle się czuje.
– Mamo, przygotujcie się na to, że może nie dam rady przyjechać. Źle się czuję. Spędziłam dwie doby w szpitalu, zrobili mi wszystkie badania…
– Co się stało? – Podświadomie wiedziałam, że najgorsze, ale…
– Mam częściowo bezwładną prawą nogę, a prawej ręki w ogóle nie mogę podnieść… Jim myje mnie i ubiera… Mamo, ale nie denerwuj się, jestem pod bardzo dobrą opieką, a do dwudziestego siódmego jeszcze wiele rzeczy może się zmienić.
Najpierw myślałaś, że przetrenowałaś się podczas biegania. Ale gdy na początku grudnia przestałaś władać prawą ręką i nie mogłaś wstać z krzesła, teść zawiózł cię do szpitala, gdzie zrobiono Ci między innymi punkcję lędźwiową i rezonans magnetyczny. Wyniki badań były świetne, tylko rezonans wykazał niewielką zmianę w lewej półkuli mózgowej.
– To nic, głupstwo, mamo, czuję się świetnie. Ci durni lekarze są wprawdzie bardzo mili, ale sami nie wiedzą, co mi jest. Wspomnieli, że to może być glejak. Poszłam na kilka sesji do chińskiego lekarza, on też nie wie, podejrzewa kręgosłup. Jim nie wierzył własnym oczom, gdy już po pierwszym masażu sama wstałam. Chińczyk kazał wyrzucić poduszkę, mam spać na specjalnym wałku, cholernie niewygodnie, ale można się przyzwyczaić. Nic nie mówiłam, nie chciałam cię martwić. Bałam się, że będziesz zła, jeśli nie przyjadę. Mam badania kontrolne w szpitalu dwudziestego siódmego grudnia, ale może wyzdrowieję do tego czasu.
– Siedź na tyłku, jak ci dobrze! Zdrowie jest najważniejsze!
– Nie przesądzajmy sprawy, mamo.
Ale następnego dnia nie byłaś już taka pewna i powiedziałaś, że proces leczenia trochę potrwa, na razie nie jesteś w stanie podróżować.
– Jestem dobrej myśli, mamo. Niczego mi nie brakuje. Nie płacz, nie wariuj, niedługo się zobaczymy. Kocham cię.
Książkę Zawsze będę Cię kochać kupić można w popularnych księgarniach internetowych: