Politycy muszą myśleć trzeźwo. "Romantyczni w Paryżu"

Data: 2021-09-29 10:08:21 | Ten artykuł przeczytasz w 12 min. Autor: Patryk Obarski
udostępnij Tweet

Po upadku powstania listopadowego tysiące jego uczestników udają się do Francji. Maurycy, dawny filareta z Wilna, trafia do Awinionu. Jak sobie poradzi z tęsknotą za domem, biedą i niepewną przyszłością?
Książę Adam Czartoryski wciąż czuje się przywódcą swego narodu i negocjuje z zachodnimi dyplomatami najwyższą stawkę – niepodległość swojego kraju. Nie ma w ręku wielu atutów poza krwią polskich powstańców.

Poeci utrwalają idee i nastroje tego czasu w nieśmiertelnych strofach. Osamotniony Juliusz Słowacki marzy o literackiej sławie i mierzy się z legendą wielkiego rywala – Adama Mickiewicza. Polski romantyzm rozkwita.

Tymczasem pojawia się tajemniczy prorok z Litwy, który wszystko odmieni… Wielkie dzieła, burzliwe spory, bohaterowie na wygnaniu i niezwykłe kobiety, czyli fascynujący obraz życia polistopadowych emigrantów w Paryżu w drugiej powieści Doroty Ponińskiej z cyklu zapoczątkowanego Romantycznymi.

Obrazek w treści Politycy muszą myśleć trzeźwo. "Romantyczni w Paryżu" [jpg]

Do lektury powieści Romantyczni w Paryżu zaprasza Wydawnictwo Lira. Tymczasem już teraz zachęcamy do lektury premierowego fragmentu:

Odkąd książę Adam Czartoryski przybył do Londynu, obywał się sam, bez służby, żyjąc w słabo opalanym mieszkanku znalezionym przez Juliana Niemcewicza.

Książę pojawił się tu z małym jedynie tłumoczkiem, salwując się ucieczką z Krakowa pełnego rosyjskich żołnierzy, którzy przeszukiwali miasto, by pojmać prezesa powstańczego rządu i rzucić carowi do stóp. W tłumoczku nie było wieczorowego ubrania, więc książę po raz pierwszy w życiu musiał wypożyczyć odpowiedni strój, wybierając się na proszoną kolację do jednego z londyńskich pałaców. Stał teraz samotnie w swoim pokoju i sprawdzał w lustrze, jak leży na nim pożyczony frak, czy jedwabny fular układa się dobrze i czy całość stroju sprawia zadowalające wrażenie. Jest wprawdzie uchodźcą, uciekinierem, ale wciąż reprezentuje swój kraj, więc musi wyglądać godnie.

Adam Czartoryski obrzucił spojrzeniem swoją sylwetkę w lustrze. Może być, choć nie zachwyca. Zawsze był smukły, ale teraz wyglądał na wychudzonego. Siwe włosy znów się przerzedziły. Napięcie wielu ostatnich miesięcy, przeciążenie pracą, niepewność dalszego losu, a także skrywane przed innymi poczucie współodpowiedzialności za klęskę powstania — wszystko to odbiło się na jego twarzy zmęczeniem i wyrazem zniechęcenia.

Skończył niedawno sześćdziesiąt dwa lata, ale zdawało się, że w minionym roku postarzał się o dekadę.

Książę Czartoryski nie zamierzał jednak brać swoich angielskich przyjaciół na litość. Broń Boże! Chciał występować przed nimi jak przywódca dumnego narodu, który powstał w obronie swoich słusznych praw, ale przegrał pod naporem siły i brutalności wroga, wobec zimnej obojętności Europy. I właśnie przekucie tej zimnej obojętności w gorące poparcie było głównym celem działania księcia w Anglii. Także tego wieczoru.

Dwie godziny później Adam Czartoryski siedział w wytwornej jadalni, przy długim stole, w pałacu swoich dawnych znajomych, których w młodości odwiedzał razem z matką. Sala jadalna pełna była rzeźb i posągów przywiezionych przez pana domu z Azji. Bogactwo, stabilność i niezagrożona niczym potęga kolonialnego imperium emanowały z każdego kąta reprezentacyjnego wnętrza. Adamaszkowy biały obrus, najcieńsza porcelana i srebra stołowe przypominały księciu dawne życie. 

Utracone tylko chwilowo, chciał wierzyć. 

Oczy angielskich dam siedzących przy stole błyszczały w blasku świec i patrzyły na niego ze współczuciem, ale czasem też z podziwem. Tuż po pierwszym daniu gospodyni, siwowłosa lady w brylantowej kolii i czarnej sukni, uniosła swój kryształowy kieliszek wypełniony szampanem i powiedziała:

— Drodzy państwo, wznieśmy toast za zdrowie i pomyślność naszego polskiego gościa, księcia Adama Czartoryskiego! Oby jego nieszczęsna ojczyzna doczekała lepszych czasów!

Wszyscy unieśli swoje kieliszki i spojrzeli na księcia. Jedni z sympatią, drudzy z obojętnością.

— Serdecznie dziękuję, milady — odpowiedział książę. — Rzeczywiście, moja ojczyzna potrzebuje wsparcia i dobrych życzeń jak chyba nigdy dotąd w naszych dziejach.

— Czy sytuacja naprawdę jest taka trudna? — zapytał z powątpiewaniem w głosie starszy dżentelmen o szpakowatych bokobrodach. — Słyszałem, że car Mikołaj ogłosił amnestię, chce okazać łaskę buntownikom i wzywa ich do powrotu do kraju. Czy więc te tysiące polskich tułaczy nie mogłyby skorzystać z tego i po prostu wrócić do domu?

Książę wypił łyk szampana i odstawił kieliszek. Jakże proste wydają się rozwiązania mieszkańcom wolnych i bezpiecznych państw!

— Byli już tacy, którzy tego spróbowali, sir — odpowiedział. — Owszem, Mikołaj ogłosił amnestię, ale gdy tylko pierwsi chętni wrócili, zaraz ich pognał w głąb Rosji albo do pułków kaukaskich. Słyszałem, że car powiedział któremuś z zachodnich posłów, że Polacy to synonim zdrajców. I tak nas teraz traktuje. Ale jakżeby lud mający dziesięć wieków istnienia wolnego, zdradziecko rozszarpany za to tylko, że pamięta, czym był i do czego ma prawo, za to tylko, że do dawnego chce powrócić, miałby być zdrajcą?

Dama w czarnej sukni zwróciła się do skromnie ubranego mężczyzny siedzącego naprzeciwko niej:

— Pastorze, pan jest podobno blisko gabinetu w Berlinie — a co Berlin na polską rewolucję? Podobno Niemcy witali polskich emigrantów z wielką życzliwością?

Mężczyzna podniósł na nią wzrok, otarł usta serwetką i powiedział:

— Prości ludzie bywają zbyt sentymentalni, księżno.

Ale politycy muszą myśleć trzeźwo. Gabinet berliński, choć zachował neutralność, zawsze traktował interes Rosji jak swój własny. — Pastor popatrzył na księcia Adama twardo, niemal wyzywająco. — Postawmy trudną do uwierzenia hipotezę, że Polacy zwyciężyliby Rosjan.

Cóż by wówczas nastąpiło? Oto posunęliby się nie tylko po Wielkie Księstwo Poznańskie, ale i po Toruń, i po Gdańsk, bez których Polska nie może się obejść. Znamy charakter Polaków. Oni nigdy obcych monarchów nie uznają za królów własnych, zawsze im się marzy niepodległość zupełna. A przecież Poznań, Gdańsk i Toruń to teraz Prusy! Raz więc na zawsze trzeba temu kres położyć, znieść liberalne ustawy, znieść wszelką pamięć tego, czym byli dawniej. Takie są dziś prawidła polityki.

— Ależ to okrutne, co pan mówi, pastorze, wobec naszego polskiego gościa! — powiedziała jedna z dam.

— O nie, pani. To żadne okrucieństwo. Patrzę tylko na politykę realnie.

Dama zwróciła się bezpośrednio do Czartoryskiego:

— Czy otrzymuje pan wieści z kraju, książę? Czy po zakończeniu powstania sytuacja wróciła do normy?

— To zależy, co zechce pani uważać za normę — odrzekł Adam Czartoryski. — Z pewnością nie jest to norma europejska.

— Co pan ma na myśli?

— Dam pani przykład.

Książę powiódł wzrokiem po zebranych przy stole gościach. Patrzyli na niego zaciekawieni. Dobrze. Mówił dalej głośno, by wszyscy usłyszeli.

— Nie dalej jak wczoraj odebrałem list od mojej kuzynki, księżnej Klementyny z Czartoryskich Sanguszkowej.

Pisze mi ona o swoim pierworodnym synu. Ten zacny młodzieniec, książę Roman Sanguszko, był mi znany jako człowiek wielu zalet, wielkiego serca i umysłu. Gdy zmarła jego młoda żona, postanowił przystąpić do rewolucji.

Nieszczęściem został otoczony przez Moskali i pojmany, gdy jechał sam jeden z meldunkiem. Osadzono go w Kijowie, pozbawiono tytułu książęcego i szlachectwa i jako prostego chłopa skazano na osiedlenie na Syberii i pożegnanie ze światem. Jego ojciec wyłożył fortunę, by syna i dziedzica od tak srogiej kary uwolnić. Gdy posłał błagalne pismo do cara, Mikołaj odebrał je i własną ręką dopisał na wyroku: pieszkom. Wysłano go na Sybir osiemnastego grudnia, w dzień imienin Mikołaja. Mówiono w Kijowie, że Mikołaj sam sobie sprawił prezent, posyłając Sanguszkę na Sybir. Roman miał odbyć drogę pieszo, etapami, ze zwykłymi zbrodniarzami, przykuty w czwórkę do żelaznego pręta. Taka podróż trwa pół roku, czasem rok.

Zapadła cisza. Nawet ci obojętni wobec toastu wydawali się poruszeni. Damy słuchały z przejęciem.

— Czy doprawdy nic się nie dało zrobić w jego sprawie?

Jak to możliwe, by książę krwi szedł pomiędzy zbrodniarzami? — pytała jedna z nich z niedowierzaniem.

— Tak się składa, że jego matka przebywała przed laty w Berlinie dla kształcenia dzieci — wyjaśniał dalej książę — a tam pruska księżniczka Charlotta Hohenzollern, przyszła rosyjska cesarzowa, przyjaźniła się z jej córką, siostrą Romana. Bywała często w ich domu. Więc teraz księżna Klementyna, chowając dumę do kieszeni, wybrała się w podróż do Petersburga błagać o łaskę dla syna.

Cesarzowa przyjęła ją serdecznie, wspominała młode lata w Berlinie, obiecała wstawić się u męża.

— I co? — wyrwało się którejś damie.

— I nie wskórała nic. Mikołaj pozostał nieugięty, a książę Roman idzie na mrozie ku śniegom Syberii w kolumnie złoczyńców. Matka jest w rozpaczy. Ktoś z Kijowa doniósł jej, że syn po ogłoszeniu wyroku chciał napisać do rodziców pożegnalny list i wyspowiadać się u katolickiego księdza. Odmówiono mu i tego, i tego. Gubernator kijowski miał mu odpowiedzieć: „Zbrodniarze tacy jak ty nie mogą pisać do nikogo. A jako prosty chłop spowiedzi nie potrzebujesz”.

Gdy wybrzmiała już cisza po tej opowieści, a słuchacze zdążyli ochłonąć, książę usłyszał energiczny męski głos:

— To doprawdy oburzające, by w dziewiętnastym wieku w Europie działy się takie rzeczy! My, mieszkańcy potężnego kraju, który szczyci się swoją wolnością i przestrzeganiem praw, musimy koniecznie coś z tym zrobić! Inaczej będziemy współwinni zbrodni popełnianych na Polakach.

Książę spojrzał w kierunku mówiącego te słowa. Zobaczył młodego mężczyznę o szlachetnych rysach. Jego oburzenie wyglądało na szczere.

— To lord Dudley Coutts Stuart, wig i liberał — szepnęła księciu do ucha pani domu. — Nienawidzi Rosji i absolutyzmu.

— Powinniśmy założyć jakiś komitet poparcia dla

prześladowanych Polaków — mówił dalej lord Stuart. — Choćby przeprowadzić zbiórkę pieniężną na rzecz tych nieszczęsnych wygnańców, ofiar rosyjskiego despotyzmu!

— To bardzo szlachetne z pańskiej strony, lordzie, i dziękuję panu za ten gest w imieniu mojego narodu. — Książę postanowił kuć żelazo, póki gorące. — Pieniądze zawsze się przydadzą naszym tułaczom. Ale pragnieniem moim jest oddziałać szerzej na brytyjską opinię publiczną, uświadomić ją co do rzeczywistego położenia

Polaków. Co by pan powiedział, lordzie, na pomysł utworzenia towarzystwa polsko-angielskiego, o charakterze, powiedzmy, literackim? Takie towarzystwo, poza celami charytatywnymi, mogłoby wpływać na zainteresowanie Anglików sprawą polską.

Lord Stuart przyjął tę propozycję z entuzjazmem.

— Jeśli tylko pan zechce, książę, chętnie wesprę działanie takiego towarzystwa. Sprawa Polska zawsze była mi bliska, a rosyjski despotyzm uważam za zakałę nowoczesnego świata!

Jeden z siedzących przy stole mężczyzn stłumił ziewnięcie, jednak książę je dostrzegł.

— Panowie, chyba nie musimy całego wieczoru poświęcić sprawie Rosji i Polaków? To zbyt depresyjne i nasze panie zaraz się popłaczą! — powiedział mężczyzna. — Czy państwo słyszeli, że wkrótce mają zacząć rozbierać most Londyński?

Uwaga gości odpłynęła w kierunku Tamizy. Ale książę i tak był zadowolony. Gdy po deserze panowie przeszli do biblioteki, by zapalić cygara i wypić trochę whisky, zagadnął lorda Stuarta. Ustalili konkretne kroki zmierzające do powołania Polsko-Brytyjskiego Towarzystwa Literackiego. Zgodzili się co do konieczności przygotowania polskiej debaty w parlamencie brytyjskim.

A na koniec przyjęcia, gdy książę żegnał się z panią domu i dziękował jej za zaproszenie i życzliwość, starsza dama ujęła go za łokieć i powiedziała poufałym tonem:

— To cudownie, że Dudley tak się przejął kłopotami pańskiego kraju. To dobry chłopak i szczerze pragnie pomóc panu i Polsce. Ale niech pan pamięta, książę, że Polska leży zbyt daleko od Anglii. Nie mamy tam żadnych ważnych interesów. Więc niech pan nie liczy na zbyt wiele. My, Anglicy, jesteśmy bardzo praktyczni.

— Zdaję sobie sprawę z wagi interesów w polityce, milady — odpowiedział książę Adam. — I rozumiem, że własne Indie obchodzą Anglików bardziej niż cudza Polska. Ale to mój kraj i dla mnie ma znaczenie. Co zatem by mi pani radziła?

— Och, mój drogi książę! — Jej oczy śmiały się w delikatnej sieci drobnych zmarszczek. — Wspominam czasem pańską matkę, księżnę Izabelę. Ta kobieta umiała czerpać z życia pełnymi garściami! Kochała swój kraj, a jakże, ale kochała też samo życie. Niech pan nie żyje tylko polityką, świat się na niej nie kończy. Niech pan znajdzie radość w życiu także w innych obszarach. Życie jest tego warte. Niech pan uwierzy starej kobiecie.

Książkę Romantyczni w Paryżu kupić można w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Romantyczni w Paryżu
Dorota Ponińska0
Okładka książki - Romantyczni w Paryżu

Po upadku powstania listopadowego tysiące jego uczestników udają się do Francji. Maurycy, dawny filareta z Wilna, trafia do Awinionu. Jak sobie poradzi...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Kalendarz adwentowy
Marta Jednachowska; Jolanta Kosowska
 Kalendarz adwentowy
Grzechy Południa
Agata Suchocka ;
Grzechy Południa
Stasiek, jeszcze chwilkę
Małgorzata Zielaskiewicz
Stasiek, jeszcze chwilkę
Biedna Mała C.
Elżbieta Juszczak
Biedna Mała C.
Sues Dei
Jakub Ćwiek ;
Sues Dei
Rodzinne bezdroża
Monika Chodorowska
Rodzinne bezdroża
Zagubiony w mroku
Urszula Gajdowska ;
Zagubiony w mroku
Jeszcze nie wszystko stracone
Paulina Wiśniewska ;
Jeszcze nie wszystko stracone
Zmiana klimatu
Karina Kozikowska-Ulmanen
Zmiana klimatu
Pokaż wszystkie recenzje