Przeżyłam Niemców, ale nie przeżyję Sowietów... Fragment książki „Odzyskany los"

Data: 2022-06-01 10:15:53 | Ten artykuł przeczytasz w 17 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Któż mógłby przypuszczać, że gdy tylko ucichnie wojenna zawierucha, Karla porzuci bezpieczny Londyn dla niepewnej przyszłości w stalinowskiej Polsce? I kto mógł podejrzewać, że ta decyzja na dobre odmieni jej życie i sprawi, że nareszcie znajdzie w nim sens i cel? Czy odnajdzie po latach swoją dawną miłość? Jak wychowana w dostatku młoda kobieta poradzi sobie w zgrzebnej rzeczywistości PRL-u?

Karla staje się mimowolnym świadkiem historii trudnych powojennych lat. Na kanwie jej barwnego, prywatnego życia splatają się wątki najważniejszych wydarzeń powojennej Polski, nieoczekiwanie odmieniając losy jej i jej bliskich. A mądra szkoła Emila i Dorothy pozwala jej na to, by w najtrudniejszych chwilach zachować to, co najważniejsze: własną godność.

Obrazek w treści Przeżyłam Niemców, ale nie przeżyję Sowietów... Fragment książki „Odzyskany los" [jpg]

Marzena Rogalska w powieści Odzyskany los  znakomitym zwieńczeniu swojej tetralogii o dziejach Karli Linde jak nikt opowiada o kobiecej sile, ludzkiej przyzwoitości, o lojalności wobec najbliższych, i o tym, czego wszyscy przecież pragniemy – odnalezieniu sensu życia.

„Odzyskany los" stanowi doskonałe dopełnienie obyczajowej sagi, docenionej przez czytelniczki i czytelników.

- recenzja książki „Odzyskany los"

Do lektury zaprasza Wydawnictwo Znak. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Odzyskany los. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii: 

– A to się porobiło, pani Karlo kochana – westchnął ciężko mecenas Szułdrzyński. – A to się porobiło…

Karla żachnęła się.

– Tyle razy prosiłam pana mecenasa, żeby było jak dawniej – powiedziała z wyrzutem. – Wiem, może to i niemądre, ale dla pana mecenasa zawsze powinnam być Karlą i koniec. Siedzimy tu już tyle czasu, a pan mecenas ciągle swoje: „pani Karlo to, pani Karlo tamto”.

Mały, ciemny pokoik dawnej czynszowej kamienicy przy Loretańskiej ział nędzą. Przez okno wychodzące na studnię podwórka wpadało niewiele światła; z półmrokiem pochmurnego popołudnia bez powodzenia próbowała walczyć słaba żarówka nocnej lampki. W pokoju były tylko łóżko, nocny stolik, fotel i jedno krzesło, przez którego oparcie przewieszono garnitur mecenasa. Reszta ubrań, starannie złożona, leżała w dwóch otwartych walizach.

Szułdrzyński zaczerpnął powietrza, chcąc odpowiedzieć, lecz tylko rozkaszlał się gwałtownie. Karla przysunęła się bliżej łóżka, na którym leżał mecenas, poprawiła mu poduszkę, na której był wsparty, i podała wodę. Gdy pił chciwie, przytrzymywała szklankę przy jego wargach.

– Ot i jeszcze na to wszystko starość mnie dopadła – rzekł, gdy doszedł do siebie. – Byle tylko Stalina przeżyć, to już mogę spokojnie umierać.

– Ale żeby tutaj, w tym pokoiku… – Karla potoczyła wzrokiem po brudnych ścianach popstrzonych dziurami po gwoździach, na których kiedyś wisiały jakieś obrazy. – To już nie może sobie pan mecenas znaleźć lepszego miejsca na umieranie?

– A czy ja mówię, że Stalinowi zaraz przyjdzie ducha wyzionąć? – oburzył się Szułdrzyński. – Toż przecie, jak podjąłem takie zobowiązanie przedzjazdowe, że go przeżyję, to teraz się modlić o jego zdrowie wypada, a i może na mszę dać. Chociaż zmitygował się prędko – może i poświęcić by samego siebie na ołtarzu historii bardziej by wypadało, żeby ta kanalia dłużej nie pożyła…

– Dobrze, żeśmy sami swoi – mruknęła Karla – a za drzwiami jakby pusto, to i nikt nie podsłucha. Panie mecenasie, niech pan wyjeżdża, póki jeszcze można.

– A pani Karla to przyjechała i sama chce zostać, a mnie stąd próbuje wyekspediować? – spytał bez złośliwości w głosie Szułdrzyński.

Popatrzyła nań smutno.

– Ja już nie mam do czego wracać, panie mecenasie – powiedziała. – Opowiadałam przecież panu dwie godziny bez mała. Mosty spalone. Tam już nie mam nikogo, z kim mogłabym zamienić z przyjaźni choćby dwa słowa. A tutaj jest pan mecenas, jest Józia, jest ciotka Anna, znalazłby się pewnie sprzed wojny jeszcze niejeden, który przeżył i mnie pamięta. No i jest Janek.

– Co prawda, to prawda, tyle że znaleźć teraz człowieka niełatwo. Długo jeszcze rodziny szukać się będą, choć to już dwa lata od końca wojny minęły. Dobrze, że to miasto się ostało, bo z Warszawy po wojnie przecie ni kamień na kamieniu…

– Wiem, że niełatwo, ale wiem też, że każdego można odnaleźć. Odnajdę i Janka.

Mecenas nie odezwał się.

– Dlaczego pan milczy?

– A cóż mam pani powiedzieć, pani Karlo? Dość już pani przeżyła, żeby samej rozumować bez mojej pomocy. Jedno tylko mogę powiedzieć, co pani świętej pamięci ojciec na pewno by rzekł.

– A co takiego?

– Żeby wierzyć w cuda, ale na nie nie liczyć.

– Zapamiętam. – Kiwnęła głową Karla. – A tymczasem znajdę Janka adres. Roześlę listy, poszukam przez Czerwony Krzyż. Cóż to za kłopot znaleźć człowieka, o którym się wie, że żyje, i wie, w jakim kraju?

– Z tym szukaniem to bym ostrożnie działał – mruknął Szułdrzyński. – Uwierz mi pani, że zaraz władze zaczną krzywo patrzeć na taką Angielkę z niemieckim nazwiskiem, co to mówi, że jest Polką i rozpytuje za dużo.

– Co też pan wygaduje – żachnęła się Karla. Mecenas uśmiechnął się smutno.

– Ja wiem, co wygaduję. Tylko pani jeszcze nie wie, gdzie żyje. Nic na to nie odpowiedziała. Lecz błysnęła w niej straszna myśl, że Szułdrzyński – jak zawsze – może mieć rację. Że to, co zrobiła, co zdawało jej się jedyne i słuszne – powrót do kraju – było największym, najpotworniejszym błędem w jej życiu. Tymczasem mecenas mówił dalej.

– Niech pani mnie słucha, pani Karlo. Tutaj już będzie tylko gorzej. Sowiecką republiką może i nie zostaniemy, ale sowieckie porządki zabiją ten kraj na długie lata. A do głów ludziom taką sieczkę nasypią, że i do siódmego pokolenia jej nie wymieciesz. Więc szukaj pani tego Janka Donimirskiego, ale patrz pani, żeby go rychło odnaleźć, bo inaczej pani tu już zostanie na zawsze. A szkoda by się było tak marnować.

– I pan to mówi, panie mecenasie?

– Ano ja. Kiedy się urodziłem, nie było jeszcze Austro-Węgier, przeżyłem dwóch cesarzy, trzech carów, wojnę francusko-pruską, rosyjsko-turecką, rosyjsko-japońską, Wielką Wojnę, wojnę polsko-bolszewicką, drugą wojnę światową, i powiem pani, pani Karlo, rzecz straszną. Mniej się boję wojen aniżeli sowieckiego pokoju, a uwierz mi, pani, nie przyjedzie Anders na siwym koniu i nie będzie nowej wojny, Amerykanie nie zrzucą atomowej bomby, żeby Sowieci się wynieśli. Mnie tam za jedno, jestem już stary i chory. Ale pani nie stać na to, żeby sobie życie marnować.

– Wszędzie można żyć. – Karla sprawiała wrażenie przytłoczonej wywodem mecenasa.

– W obozach też ludzie żyli – zgodził się Szułdrzyński. – Żeby przeżyć. A ci, co wyszli żywi, stracili pół duszy. Człowiek przetrwa wszystko, tylko co potem?

– Nigdy nie próbuj przegadać adwokata. – Karla westchnęła ciężko i wstała. – Zobaczę, może już ciotka Anna zjechała, a jak nie, to wracam do Józi. Jestem tu już tyle czasu, a jeszcze się nie mogę przyzwyczaić do tego wszystkiego.

– I niech mi pani przysięgnie, że nigdy, przenigdy pani się nie przyzwyczai. Choćby i nawet pani została.

Kiwnęła głową.

– Pewnie ma pan rację, panie mecenasie, ale jak tu nie przywyknąć i nie oszaleć? I jak z nimi wygrać?

Szułdrzyński znów się rozkaszlał.

– Jak wygrać, to nie wiem – rzekł, gdy wreszcie mógł złapać dech. – Ale powiem, co robić, żeby z nimi przegrać. Jeżeli choć raz wyjdzie pani rano z domu w brudnych ubraniach, nieumyta i nieuczesana, bo klasa robotnicza mówi, że pot, smród i brud są klasowo słuszne, już pani przegrała. Jeżeli choć raz wypije pani herbatę z cukrem w musztardówce, bo tak szybciej, choć w szafce jest czajniczek i ostatnia porcelanowa filiżanka, już pani przegrała. Jeśli choć raz wyjdzie pani na ulicę, przeżuwając kanapkę albo podgryzając ukradkiem z zatłuszczonego papieru i w kieszeń chowając, już pani przegrała. Jeśli choć raz przed wyjściem nie owinie pani szyi kolorowym szalikiem, bo inni nie noszą kolorowych szalików, bo wypada tylko czerwoną chustę, już pani przegrała. Jeśli zacznie pani robić choćby najdrobniejsze świństwa, żeby się lepiej żyło, nawet najdrobniejsze z drobnych, już pani przegrała. Czy pani mnie rozumie, pani Karlo, czy mam mówić dalej?

– Nie trzeba. – W jakimś odruchowym geście pochyliła się nad półleżącym mecenasem, po czym ucałowała go w policzek. Wszystko rozumiem. Dobrze, że mecenasowi się udało zachować ten pokój, to chociaż pocałować go mogę bez świadków.

– Jak panią Karlę bieda przyciśnie, to może mnie zagęścić jeszcze powiedział z uśmiechem mecenas. – Umrę z satysfakcją, że na stare lata stać mnie było, żeby z piękną kobietą w jednym pokoju zamieszkać.

– Mecenasa się tylko żarty trzymają – rzekła pogodnie Karla. Z Józią na razie mi dobrze, czwarty dzień, a sąsiedzi jeszcze nie donieśli, ale kto wie, co się może wydarzyć. Józia coś pozałatwiała w urzędzie, tyle że ja pracy teraz szukam.

– Ludzie zawistni. – Kiwnął głową obojętnie mecenas. – Zawsze byli i zawsze będą. Jak za okupacji, tak i teraz. Niech mi pani Karla wierzy, kanalii zawsze łatwiej przetrwać trudne czasy niźli uczciwemu. No już, niech pani idzie. Jakbym co o pracy słyszał, to dam znać. A z tymi pieniędzmi, co pani mówiła, też trzeba porządek zrobić. Funty czy dolary?

– Dolary. Tak mi poradzili.

– Dobrze pani poradzili. Funt znów niewymienialny, na czarnym rynku nisko stoi. Dolary dobre, choć i tak złoto najlepsze. Złotówki tracą wartość, ale waluta zawsze będzie dobra. Niech się pani o nic nie martwi, i niech to pani dobrze ukryje. O reszcie niech sobie pani z Anną porozmawia, ona więcej o takich rzeczach wie, niż pani myśli, że wie.

Karla popatrzyła na niego z wdzięcznością.

– Dziękuję panu mecenasowi. Przyjdę jutro. Poradzi pan sobie?

– A jakże. Zawsze sobie radziłem, to i teraz poradzę. Z Panem Bogiem. Proszę ciotkę Annę ode mnie pozdrowić, choć ostatnio jakoś nierada mnie widzi.

Karla podniosła dłoń w pozdrawiającym geście i wyszła z pokoju. Następnie, zatrzasnąwszy za sobą drzwi, zeszła ostrożnie po ciemnych, skrzypiących schodach oficyny.

Wyszła na ulicę. Zapadł już zmrok, a choć było prawie ciemno, latarnie wciąż się nie świeciły. Karla spiesznie przeszła pod murem kamienicy i weszła w następną bramę. Smród starego moczu i wymiocin uderzył w jej nozdrza tak samo mocno jak kilka godzin wcześniej. Sień kamienicy tonęła w mroku, Karla przyspieszyła więc kroku i na wpół po omacku przedostała się do pozbawionego drzwi przejścia, po czym przeszła przez podwórko i pchnęła drzwi oficyny. Nie ustępowały, coś je zapierało od drugiej strony. Spróbowała mocniej, aż wreszcie z całych sił. Na koniec drzwi ustąpiły na tyle, że zdołała się przez nie prześliznąć.

– Coo jest, kuuurwa…! – usłyszała nagle czyjś nagły sprzeciw dobywający się jakby spod ziemi.

Nie zdążyła się nawet przestraszyć, bo w jednej chwili zrozumiała, że przepchnęła drzwiami jakiegoś pijaka, który przysnął na schodkach i zwalił się na ziemię, tarasując sobą drzwi. Niewiele myśląc, przeskoczyła go jednym susem i wbiegła na schody. Z dołu dobiegł ją jeszcze jakiś nieartykułowany bełkot i znów zapadła cisza. Karla, zdyszana, wspięła się na piętro i zapukała do drzwi. Przez chwilę trwała cisza. Wytężyła słuch, po czym usłyszała wolny krok i stukanie laski.

– Kto tam? – rozległo się pytanie.

Tembr głosu był znajomy, budził dziesiątki wspomnień. Zalały ją nagłą falą tak mocno, że Karla zacisnęła z całych sił powieki, czując się tak, jakby próbowała utrzymać przed oczami znikający po przebudzeniu piękny sen.

– Kto tam? – rozległo się znów.

– To ja. Ja, Karla.

Za drzwiami zapadła taka cisza, jakby cały świat nagle wstrzymał oddech. Szczęknął zamek. W otwartych na oścież drzwiach stanęła krucha, drobna kobieta, wsparta na lasce. Karla stała bez ruchu, patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem, nie wiedząc, czy oślepia ją mocne światło czy łzy cisnące się do oczu.

– No chodź – usłyszała – bo zimno wchodzi.

W głosie ciotki Anny było wszystko. Jej dawna rzeczowość, kostyczność nawet, a równocześnie głęboko skrywane wzruszenie. Karla postąpiła o krok i objęła ją mocno. Teraz już nie zdołała powstrzymać płaczu. Nikt, kto nie przeżył wojny i nie spotkał się z tymi z najbliższych, którzy ją przeżyli, nie mógłby zrozumieć takiego wzruszenia ani takiej radości.

– No chodź. – Ciotka Anna z trudem wyzwoliła się z objęć szlochającej Karli. – Chodź dalej. I nie płacz już, bo sama się wnet rozpłaczę.

Przeprowadziła Karlę przez korytarzyk do niewielkiego pokoiku ze ślepą kuchnią.

– To moje królestwo – powiedziała. – Mieszkanie było takie, że nawet go Niemcy nie chcieli, za to komuniści i owszem, bo dokwaterowali mi jakieś małżeństwo, które marzy już tylko o tym, żebym wreszcie umarła, bo mieliby szansę na te nasze z Karolem dwa pokoje.

– Ale to nie o któreś z nich się potknęłam w oficynie?

– Jak się potknęłaś o pijaka, to pewnie był Walek – orzekła Anna ze spokojem. – Mieszka w suterenie, chyba jeszcze nigdy nie dotarł do tej swojej nory bez drzemki na schodach.

Karla ważyła przez chwilę zamiar, wreszcie się zdecydowała.

– Pan Karol… pan Chorodecki umarł, prawda?

Ciotka Anna zacisnęła wargi. Kiwnęła tylko głową. Karla dawno się już nauczyła, żeby nie pytać o więcej. Po dłuższej chwili cicho dodała:

– Zostaliście mi tylko wy. Ciocia, Józia i mecenas Szułdrzyński, byłam u niego, gdy czekałam na ciocię. I jeszcze gdzieś jest Janek.

– Mówili, że przeżył. – Ciotka kiwnęła obojętnie głową. – Siadaj, kochanie. Zrobię ci herbaty.

Karlę uderzyła jej nagła rezerwa. Obrzuciła ciotkę zaniepokojonym spojrzeniem.

– Coś się stało? – zapytała. Starsza pani pokręciła głową.

– Nic. Straciliśmy całą bez mała rodzinę, najbliższych, tacy, o których mówiono, że nie żyją, ocaleli, inni, o których myśleliśmy, że mają się dobrze, umarli. Nasz świat się skończył, za chwilę przyjdzie pora, by się uczyć rosyjskiego, żeby się dogadać w urzędzie, ale nie, poza tym nic się nie stało.

– Ciociu… – zaczęła niepewnie Karla, jednak Anna nie dopuściła jej do głosu.

– Wyjeżdżaj stąd jak najszybciej. Jak najszybciej, zrozumiałaś? Mnie już stąd nie wypuszczą, umrę tutaj, ale ty masz przed sobą całe życie i nie dopuszczę, żebyś je zmarnowała. Masz przecież paszport, dla tych nędznych urzędowych gnid jesteś poddaną króla Anglii, i jeszcze przez jakiś czas co najwyżej mogą cię pocałować tam, gdzie słońce nie dociera. Cóż dla ciebie może znaczyć ten nędzny spłachetek ziemi wykrojony spomiędzy Niemiec a Sowietów, w którym rządzą ludzie przywiezieni ze Wschodu? Cóż z tego, że się tu urodziłaś? Zapamiętaj sobie, to nie jest już Polska, to Polska Republika Rad, choćby cię przekonywali, że jest inaczej. I nie odzyskamy tego kraju wcześniej niż w trzecim, czwartym pokoleniu, bo najlepszych młodych wymordowali nam Niemcy i Sowieci, a dzieci tych, którzy przeżyli, będą pokornie przytakiwać nowym panom, bo w szkołach wbiją im do głowy myśl, że Sowieci są niepokonani, a Polski nie mogło spotkać nic lepszego, niż stać u boku Stalina i budować komunizm.

Karla słuchała w oszołomieniu. Nigdy, przenigdy nie spodziewała się usłyszeć od ciotki Anny takiej perory.

– Ciociu – powtórzyła nieśmiało – przyjechałam tutaj dla ciebie, dla Józi, dla mecenasa, dla tych, co przeżyli. Dlaczego ciocia…

– … powtarzam ci – przerwała jej bezceremonialnie ciotka – wszyscy twoi bliscy pomarli, a i ja wkrótce umrę. Umrze mecenas… – umilkła nagle, jakby sobie coś przypomniała. – A co z Emilem?

– Umarł w Oranie w zeszłym roku – odrzekła cicho Karla. Na moich rękach.

Ciotka sposępniała.

– Nie słuchaj mnie – odezwała się wreszcie. – Przepraszam cię, córeczko, że wylałam na ciebie tę żółć, co mnie dławi od środka, odkąd zrozumiałam, że przeżyłam Niemców, ale nie przeżyję Sowietów.

– Ciociu, jak to jest, że każdy, z którym rozmawiałam, pyta mnie z trwogą, po co przyjechałam. Dlaczego wszyscy mówią, że niczego nie da się zmienić?

Ciotka Anna ciężko usiadła na kozetce.

– Bo nikt temu nie daje wiary – powiedziała. – Bo wracają tylko ci, którzy mają do kogo wracać. Do kogo, bo do czego już nie. Zabrano im dawne życie, ich bliskich, ich własność. Ty masz nas troje…

– Czworo – przerwała jej Karla. – Jest jeszcze Janek Donimirski.

– Jest, choć nie wiadomo gdzie. I naprawdę dla tych czworga ludzi chcesz niszczyć sobie życie i zostać w tym smutnym kraju?

– Mówią, że najwyższym celem jest odbudowa kraju i podniesienie się z wojennej ruiny.

– Przeczytałaś to w jakimś komunistycznym szmatławcu mruknęła ironicznie ciotka – i tylko pominęłaś ostatnie słowa: pod światłym przewodnictwem Związku Radzieckiego.

– Ciocia czytuje takie gazety?

– Nie muszę. Mogę sobie wyobrazić, co w nich jest. I jedno ci powiem: Emil dobrze zrobił, że umarł, a ty źle zrobiłaś, że przyjechałaś.

Westchnęła ciężko.

– Po tym wstępie, na który sobie zasłużyłaś – podjęła po chwili – Mów. Opowiedz mi wszystko. Nie szkodzi, że po raz któryś z rzędu. Wszystko jest teraz ważne.

Powieść Odzyskany los kupicie w popularnych księgarniach internetowych: 

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Odzyskany los
Marzena Rogalska1
Okładka książki - Odzyskany los

Inspirująca historia o nadziei kiełkującej na gruzach dawnego świata. Któż mógłby przypuszczać, że gdy tylko ucichnie wojenna zawierucha, Karla porzuci...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje