Dlaczego Cassandra spaliła cenne listy znanej pisarki?
Rok 1840. Dwadzieścia trzy lata po śmierci sławnej siostry Jane, Cassandra Austen powraca do wioski Kintbury. Wie, że to tutaj, w jakimś zakurzonym kącie plebanii ukryto pakiet listów zawierających sekrety, które za nic nie powinny ujrzeć światła dziennego. Staje przed trudnym wyborem: Czy chronić reputację Jane? A może pozwolić, by potomni poznali treść listów bez cenzury?
Oparta na literackiej tajemnicy, która od lat zastanawia biografów i badaczy, ,,Panna Austen" jest cudownie oryginalną i kipiącą od emocji powieścią o miłościach i życiu Cassandry i Jane Austen.
Do lektury książki Panna Austen autorstwa Gill Hornby zaprasza Wydawnictwo Świat Książki. Ostatnio mogliście przeczytać pierwszy fragment powieści, tymczasem już teraz zachęcamy do lektury kolejnej części pochodzącej z pierwszego rozdziału Panny Austen:
Cassandra często zauważała w duchu, że kiedy umierał pan domu, razem z nim odchodziły eleganckie posiłki.
I przekonanie to zdecydowanie potwierdziła kolacja tego wieczoru. Baranina była po prostu baraniną, bez sosu, ziemniaków czy puddingu, za jedyny dodatek mając kapustę, która zbyt długo przebywała w ziemi. Cassandra uśmiechnęła się, porównując ją z posiłkami, które kiedyś spożywała pod tym dachem. Ojciec Isabelli zawsze był człowiekiem o wysokich standardach i niepohamowanych reakcjach. Gdyby Dinah ośmieliła się podać mu coś takiego, nie kryłby niezadowolenia.
Ale do stołu zasiadły dwie damy, więc grzecznie podziękowały Panu, z pewnym wysiłkiem kroiły baraninę i żuły ją z zaciętą wytrwałością. Towarzyszył im jedynie głośny dźwięk tykającego zegara. Cisza przy tym akurat stole była kolejną niemile widzianą innowacją, trudniejszą dla Cassandry do przełknięcia niż twarde mięso.
– Z etykiet przymocowanych do wszystkiego wnoszę, że prace nad rozdzielaniem przedmiotów są daleko posunięte. – Cassandra przyglądała się karafce, która pierwszy raz w swojej historii stała pusta. Przekrzywiła głowę i przeczytała, że prawo do niej rości sobie pan Charles Fowle. U niego karafka na pewno będzie miała wzięcie.
– Testament odczytano w zeszłym tygodniu i moi bracia mogli podjąć decyzje. – Mówiąc to, Isabella nie zdradziła żadnych emocji. Zwiesiła głowę, wbijając jasne oczy w talerz.
Cassandra jednak okazała się bardziej bezpośrednia.
– Czy twoi bracia dostaną wszystkie rzeczy i ruchomości? – Usłyszała ostry ton w swoim głosie i natychmiast go pożałowała: doskonale zdawała sobie sprawę, że jest zbyt bezpośrednia jak na gust niektórych osób, i bardzo się starała trzymać język na wodzy. Ale tutaj sprawy przybierały naprawdę irytujący obrót. Fowle’owie pod wieloma względami przypominali Austenów: obie rodziny były duże, pobłogosławione synami i córkami oraz fortuną, którą dziedziczyli tylko męscy potomkowie.
– Ojciec zostawił kilka powieści mojej siostrze Elizabeth. – Isabella wskazała biblioteczkę z jedną pustą, zakurzoną półką. – Te szczególnie ulubione, które czytali razem.
Twarz Cassandry rozjaśniła się.
– Ach! – Nareszcie trafiły na jej ulubiony temat rozmów. Zapytała żartobliwie – A kto był ich autorem, jeśli mogę spytać?
– Kto? – Isabella wydawała się zakłopotana tym pytaniem, jakby książki były po prostu książkami, a ich autorzy nieistotni. – Sądzę, że sir Walter Scott.
Cassandra zacisnęła palce na widelcu i zdusiła naturalny przejaw emocji. Sir Walter Scott. Sir Walter Scott! Czemu to zawsze musi być on! Jakże pragnęła, by choć raz także ona mogła okazać niepohamowaną reakcję. Zamiast tego siedziała w milczeniu, dumając nad niesprawiedliwością sławy, mozołem prawdziwego geniusza, uświadomieniem sobie – a to przypłynęło do niej zupełnie spontanicznie – że nigdy szczególnie nie przepadała za Elizabeth, siostrą Isabelli. Bieg jej myśli został jednak nagle przerwany. Isabella nareszcie odkryła, że ma coś do powiedzenia.
– W mojej opinii jego książki są bardzo… – Urwała i zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu odpowiedniego określenia. – …Bardzo… bardzo... – I nagle, jakby w cudowny sposób, spłynęło na nią olśnienie: – …Długie. – Zaczerpnęła powietrza, by mówić dalej. Wyprawiwszy się na mało znany teren dyskusji literackiej, poczuła przypływ odwagi, by odkrywać go dalej. – Jest w nich dużo, bardzo dużo słów – ciągnęła z pewną goryczą. – Zabierają wszystkim zbyt dużo czasu.
Cassandra była przyzwyczajona do wyższego poziomu dyskusji, lecz z tym mogła się tylko zgodzić. W innym towarzystwie mogłaby się spierać, że Scott był niezłym poetą, i zażartowałaby, że jego działalność jako recenzenta nie ma sobie równych, ale wyczuła, że akurat to forum nie sprzyja takim rozważaniom.
– A ty, Isabello? Lubisz powieści? Jakie sobie szczególnie upodobałaś?
– Powieści? Ja? – Isabellę znów ogarnęło zakłopotanie. – Upodobałam? Nie. Żadne.
Rozmowa dobiegła końca. Cassandra się poddała. Dinah wpadła z kompotem i sączyły go w ciszy przerywanej tylko tykaniem zegara.
* * *
– Zajmij miejsce mamy – powiedziała Isabella po kolacji.
Cassandra od razu przystała na tę propozycję, gdyż fotel stał najbliżej ognia.
Rozciągnął się przed nimi senny wieczór w salonie, ostatnie z wyzwań w dniu tak ich pełnym. Do pokoju przydreptał Pyramus i rozciągnął się na dywanie: był to zawsze jeden z domów, w którym psy cieszyły się swobodą. Cassandra nie miała nic przeciwko akurat temu psu, ale generalnie nie do końca aprobowała takie zwyczaje. Otuliła stopy, otworzyła kuferek i wyjęła robótkę. Szycie było niezwykle użyteczne, można się było zająć igłą, skupić wzrok na ściegach. Była to zawsze jej zbroja w trudnych sytuacjach, sama czynność odwracała uwagę od krępującego towarzystwa. Często się zastanawiała, jak mężczyźni sobie radzą bez podobnego zajęcia. Choć wyglądało na to, że im znacznie rzadziej brakuje słów.
Przywiozła ze sobą tylko ścinki do zszywania. Jej oczy nie pozwalały już na nic bardziej wyszukanego w świetle lamp.
– Nie masz żadnej robótki, droga Isabello? – Wsunęła papier pod kawałek bawełny w roślinne wzory i zaczęła obszywać go dookoła. – Niczego, czym mogłabyś się zająć?
Wpatrzona w ogień Isabella potrząsnęła głową.
– Nigdy nie byłam zbyt dobra w tych rzeczach.
Cassandra, która mogła zszywać ścinki z zamkniętymi oczami, podniosła wzrok z pewnym zaskoczeniem. Jakim dziwnym stworzeniem była ta Isabella. Znała ją od urodzenia – te lata zatarły się i przeleciały – a jednak uświadomiła sobie, że nie zna jej wcale. Przyglądała się siedzącej przed nią kobiecie: miała zgrabną figurę, choć żałoba jej nie służyła, rysy mogły uchodzić za delikatne, gdyby smutek nie okradł ich z uroku. Isabella nie miała ani urody matki, ani intelektu ojca – choć te urzekające niebieskie oczy odziedziczyła zdecydowanie po nim. A jednak nawet po czterdziestu latach znajomości wciąż trudno było w niej wyczuć choć ulotny cień charakteru bądź osobowości. Cassandra nie mogła zostać na plebanii, nie nawiązując jakiejś relacji, ale czuła się tak, jakby poruszała się po omacku, przesuwając dłońmi po grubej pustej ścianie w poszukiwaniu sekretnego przejścia. Ciężko było je znaleźć.
Nagle spłynęło na nią olśnienie.
– Mam nadzieję, że śmierć okazała się łaskawa dla twojego ojca, kiedy w końcu po niego przyszła?
Bo o czym mają chęć rozmawiać pogrążeni w świeżej żałobie, jeśli nie o Końcu?
Isabella westchnęła.
– Już dziesięć dni wcześniej było wiadomo, że jego koniec jest bliski. Po kolacji dostał ataku, a kiedy Dinah zajrzała do niego następnego ranka, był zbyt słaby, by wstać…
Zamek ustąpił. Drzwi do rozmowy stanęły otworem.
– Ból, który mu dokuczał, z którym żył tak dzielnie, w końcu…
Cassandra szyła dalej, słuchając opowieści o lodowatych kąpielach i kompresach, i nagle poczuła się o wiele swobodniej.
– Piątego dnia był w tak kiepskiej formie, że mogliśmy wezwać doktora…
– Nie konsultowano się z nim wcześniej? Cóż za rażące zaniedbanie!
Isabella westchnęła.
– Pan Lidderdale jest dobrym lekarzem i mamy szczęście, że jest tu z nami. Cieszy się ogromną popularnością pośród wszystkich, to znaczy z wyjątkiem papy. Ojciec z wielkim dystansem podchodził do pomysłu zatrudnienia doktora w wiosce. Martwił się, że to zachęci do chorowania tych, którzy najmniej mogą sobie na choroby pozwolić. Ale gdy sam nie mógł już protestować…
Cassandra pomyślała, że umieranie w istocie musiało być torturą dla biednego pastora: leżał bez słowa i patrzył, jak ignorują jego gniewne żądania.
– A ja, oczywiście, byłam niezmiernie wdzięczna, że miałam przy sobie pana Lidderdale’a. Och! Jaka to ulga, że nie byłam już dłużej sama…
– Ale twoje siostry, Isabello – przerwała jej Cassandra – z pewnością przejmowały po kolei opiekę nad ojcem?
– Elizabeth jest teraz tak zajęta opieką nad małymi dziećmi w wiosce. Oczywiście nie można było pozwolić, by ucierpiały. Rzadko ją tutaj widujemy.
Elizabeth! Szczerze mówiąc, Cassandra nie spodziewała się niczego innego.
– A Mary-Jane? Mieszka po drugiej stronie cmentarza.
– Mary-Jane ma swoje gospodarstwo, którym musi się zajmować.
Ach, tyrania zamężnej kobiety, pomyślała Cassandra, nawet jeśli zostaje bezdzietną wdową.
– To powinny być ci wdzięczne, że samotnie dźwigałaś ten ciężar.
– Nie przeszkadzało mi to. – Isabella wzruszyła ramionami. – I nie miałam nic przeciwko temu, kiedy był ze mną doktor. To taki dziwny czas, kiedy ktoś umiera, ale nie wiadomo, kiedy to się stanie. Pan Lidderdale mówi, że pod tym względem śmierć przypomina narodziny.
Cassandra wiele razy doświadczyła jednego i drugiego i doskonale wiedziała, jak ciężka to próba. Skończyła się jej nitka i sięgnęła do kuferka po następną.
– A potem, tuż przed końcem, powiedział, że jest głodny, i pamiętam, że zjedliśmy wieprzowinę zapiekaną w cieście.
Bardzo ją lubi. A ta miała w środku jajko. Niezwykle lubi jajka…
– Fulwar miał ochotę na wieprzowinę w cieście nawet na łożu śmierci? – Cassandra nawlokła igłę i potrząsnęła głową: o takich jak on opowiadają legendy.
– Nie mój ojciec! Pan Lidderdale. Często bywa głodny, nawet bardziej niż papa. Nie jest wysoki, ale ma szerokie ramiona i tak ciężko pracuje. – Przez chwilę w jej oczach odbijały się tańczące płomienie. – O czym mówiłam? A tak, siedzieliśmy po dwóch stronach stołu. Nie mógł się zdecydować, czy woli piwo, czy herbatę. Rozmawialiśmy o tym.
Posiłki potrafią się tak skomplikować, kiedy przez całą noc jest się na nogach. A on nagle chwycił ojca za rękę i powiedział: „Och, Isabello!”. Tak brzmiały jego słowa. „Och, Isabello”. I wiedziałam, że to już. To był koniec. Już nigdy nie usiądę u jego boku.
Do Cassandry dotarły doniesienia o rozpaczy Isabelli z powodu odejścia Fulwara. Zgodnie z relacją rodziny była bardzo dzielna podczas jego choroby, ale zupełnie się załamała, kiedy nadszedł koniec. Po pogrzebie musiano ją nawet położyć do łóżka. Dowód nadal tu był – łzy w jej oczach – ale Cassandrę wciąż to trochę zaskakiwało. Oczywiście wszystkich rodziców należy opłakiwać: to obowiązek potomstwa. Ale czy za wszystkimi należy tak samo tęsknić?
Zaczęła pakować swoją robótkę. Dzięki nowo odkrytej gadatliwości Isabelli wieczór minął szybko. Wreszcie nadeszła godzina, o której mogły udać się na spoczynek. Isabella szła pierwsza po wąskich dębowych schodach, oświetlając drogę Cassandrze, która wspinała się powoli, po jednym stopniu. Musiała się zatrzymać i odpocząć na podeście w połowie schodów i poczuła podmuch powietrza wpadającego przez zasłonę w oknie wychodzącym na północ. Ciężką próbą będzie przebywanie w większym, wyższym domu, kiedy tak przywykła do swojej chatki w Chawton. Ale może załatwi sprawy szybko i nie będzie musiała tu zostać zbyt długo.
Ruszyły korytarzem. Drzwi do sypialni matki Isabelli stały otworem i Cassandra zajrzała tam na tyle, by się upewnić, że tego pokoju też nie uprzątnięto: to było wielce obiecujące. Minęły pokój, o którym nadal myślała jako o należącym do Toma – co za ulga, że nie umieszczono jej właśnie tam! – i w końcu dotarły na miejsce. Cassandra znała ten pokój. Przez wiele lat stanowił jedyny dom biednej panny Murden, która, pozbawiona przyjaciół, była wiecznie krytykującym wszystko ciężarem dla rodziny.
„Znajdujące się tu rzeczy przekazać do przytułku”, głosiła przypięta na zewnątrz karteczka. Jeśli Cassandra miała nadzieję na jakiekolwiek wygody, w jednej chwili musiała zmienić zdanie.
Isabella wprowadziła ją do środka, zapaliła lampę przy łóżku i życzyła dobrej nocy. Znaczenie faktu, że umieszczono ją właśnie tutaj, nie umknęło uwadze Cassandry.
Pokój był zimny i niewietrzony, z podstawowym umeblowaniem. Do umywalki nalano wody, ale też była zimna.
Przesunęła dłonią po narzucie; w łóżku nie było cegły ani termoforu, by je nagrzać, i pomyślała: No proszę. Teraz ja jestem ich pozbawionym przyjaciół ciężarem.
Kufer stał wciąż zamknięty, ale nie zajmie się teraz jego rozpakowywaniem. Miała w sobie jeszcze trochę energii: trzeba działać od razu. Rozpocznie poszukiwania listów.
Cofnęła się, zaczekała, aż ucichną kroki i w domu zapadnie cisza. Otworzyła drzwi i wysunęła się na korytarz.
W mroku zakradła się do pokoju matki Isabelli; już prawie stała na progu, gdy rozległ się za nią głos.– Czy mogę pani pomóc, panno Austen? – Dinah, oświetlona od dołu przez słaby płomień łojowej świecy, stała u stóp schodów prowadzących na strych. – Zgubiłyśmy się?
– Och, Dinah. Tak mi przykro. – Cassandra udała zmieszanie. – Jakie to dziwne. Za nic nie mogę sobie przypomnieć, dlaczego tu przyszłam.
– To na pewno przez zmęczenie. Lepiej się położyć, psze pani. Wracamy tamtędy, o tak. – Dinah obserwowała ją bez uśmiechu. – Tak jest. Dobranoc, panno Austen. – I nie ruszyła się z miejsca, dopóki Cassandra nie wróciła do swojego pokoju.
Książkę Panna Austen kupić można w popularnych księgarniach: