Gdy rząd po raz kolejny rozpoczyna walkę z kobietami, po przeciwnej stronie barykady Laura podejmuje ryzyko. Zmienia swoje wygodne życie i kandyduje na prezydentkę RP. Bez trudu zdobywa wymagane sto tysięcy podpisów. Idzie jak burza. Do czasu. Jej świat ponownie wywraca się do góry nogami. Mąż Laury ginie w wypadku samochodowym. Kobieta nie wierzy w przypadek. Postanawia udowodnić, że ktoś stoi za jego śmiercią. Rozpoczyna prywatne śledztwo, a policja... oskarża ją o domniemane zabójstwo. Czy Laurze uda się odkryć prawdę i ocalić siebie? Tymczasem na ulice miast wychodzi coraz więcej wściekłych na działania rządu kobiet, a wybory zbliżają się wielkimi krokami...
Do lektury książki Mariki Krajniewskiej Prezydentka zaprasza Wydawnictwo Papierowy Motyl. Tymczasem już teraz zapraszany do zapoznania się z premierowym fragmentem książki:
Prolog
Wrzesień
Dziś śpij spokojnie, jutro cię zabiję.
Te słowa mogłaby śmiało wypowiedzieć na głos, lecz ona zostawiła je dla siebie. Nie chciała, żeby osoba, do której były skierowane, potraktowała je jak żart. Bo to nie był żart.
Poprawiła śnieżnobiałą kołdrę, tak by jej róg nie opadał na podłogę. Nie dbała o czystość czy porządek, chodziło o symetrię. Lubiła ją. Była spokojniejsza, gdy wszystko znajdowało się na swoim miejscu, gdy pościel była schludnie ułożona na łóżku, nawet jeśli ktoś na nim leżał. Zwłaszcza wtedy. Łatwiej było jej zebrać myśli, wyrównać oddech. Oparła się nagim ciałem o zimną szybę. Za oknem paliły się niskie latarnie, przechodzące tędy koty rzucały rozedrgane cienie. Czuła, że jej ciało się rozluźnia, a płuca z każdym oddechem coraz bardziej się rozszerzają. Ulga. Wreszcie pozbyła się tego niewyobrażalnego ciężaru. Wreszcie dowiedziała się, kto za tym stoi. I co powinna z tym zrobić.
Elektroniczny zegar stojący na szafce nocnej wydał ledwo słyszalny dźwięk. Północ. Właśnie nadeszło jutro.
Rozdział 1
Sierpień, dzień wypadku
Laura siedziała na komisariacie w pokoju przesłuchań i paliła papierosa. Nie mogli jej tego zabronić, nie w takiej sytuacji. Funkcjonariusz Karpiński wdrapał się na krzesło, potem na biurko i zasłonił rękawem czujnik dymu. Stał tak, dopóki kobieta nie zgasiła papierosa w filiżance z resztką zimnej kawy. Jego kawy. Przystojny, na pierwszy rzut oka wyglądał jak gwiazda filmowa.
Z taką twarzą mógłby zrobić karierę nie tylko w polskim show biznesie.
– Kiedy to się stało? – spytała Laura. Jej głos drżał, co ją samą zdziwiło. Zawsze była taka pewna siebie i stanowcza.
– Godzinę temu – padła odpowiedź.
– Gdzie on jest? – Wciąż wpatrywała się w kadr zatrzymany na ekranie policyjnego komputera.
Tym razem odpowiedź nie padła. Laura wyjęła kolejnego papierosa, ignorując minę komendanta.
– Może przejdziemy się przewietrzyć? – zaproponował.
– Tak, to dobry pomysł, ale ja idę, a pan zostaje, panie Karpiński – rzekła i wyszła z pokoju, trzasnąwszy drzwiami.
Tuż za nimi wyrzuciła papierosa do kosza i sięgnęła do torebki po telefon. Ręce jej drżały, gdy próbowała wcisnąć odpowiedni skrót na ekranie.
– Mów. – Kobiecy głos wybrzmiał po trzecim sygnale.
– Zbyszek miał wypadek – powiedziała Laura, szybko wychodząc z budynku komendy. Dopiero tam pozwoliła sobie na szloch.
Przycisnęła mocniej telefon do ucha, ale po drugiej stronie zapanowała cisza.
– Nie żyje – wydukała. Oddychała głęboko, próbując się jakoś pozbierać, choć nikomu nie było to teraz potrzebne. O wiele łatwiej było wpaść w czarną rozpacz, załamać się, pogrążyć w smutku, obudować się traumą. A może właśnie tak powinna zrobić? Przecież ludzie tak robią w takich chwilach.
– Nie żyje – powtórzył głos zupełnie spokojnie. – Powiem Markowi.
Laura spojrzała na wyświetlacz, połączenie wciąż trwało. Przyłożyła ponownie telefon do ucha i usiadła na krawężniku.
Po chwili rzuciła komórkę na chodnik i spojrzała przed siebie. Bolało ją w krzyżu. Łupało już od dłuższego czasu. Zbyszek się śmiał, że nie potrafi nic zdziałać na NFZ, więc namawiał ją do skorzystania z pomocy prywatnej kliniki. Bo przecież odkąd on korzysta, to jest okazem zdrowia. „A mięśnie, popatrz na te mięśnie” – powtarzał, prężąc się jak osiłek na siłowni. Bardzo jej się wtedy podobał, zwłaszcza z tą siwizną czupryny i zarostu. A jemu podobało się podobać się jej. Kiedy tak wyprężał pierś i pokazywał bicepsy? Nie dalej jak wczoraj rano, gdy ściągnął z niej ręcznik, którym owinęła się, wychodząc spod prysznica. Spędzili wspólnie weekend, pierwszy od niepamiętnych czasów. I ostatni.
– Dlaczego żeś się schlał, tłumoku? – wymamrotała, pozwalając sobie na łzy. Nie obchodziło ją, czy ktoś to zobaczy. I tak prasa najdalej za godzinę dowie się o wszystkim i zacznie się jazda bez trzymanki. Jak ona to wszystko zniesie, bez Zbyszka?
„Nie ujadaj, mała, a pójdą sobie precz, bo szybko się znudzą” – to była jego złota rada. Powtarzał ją ostatnio po kilka razy dziennie. Nawet Bartosz wykuł ją na pamięć i cytował, gdy Laurę trafiał szlag, a zważywszy na rząd, szlag ostatnio trafiał ją często.
No to nie będzie ujadać i tym razem – postanowiła, dławiąc się łzami. Połykała je pośpiesznie. Zajadała słoną rozpacz ściekającą po twarzy.
– Do diabła z tobą, Zbychu! – wydarła się nagle.
Nikogo to nie obeszło. Tylko bury kot zatrzymał się przy monopolowym i zanim skrył się za rogiem budynku, obejrzał się na nią, po czym zniknął.
Z samochodu wysiadł Bartosz. Zbliżał się do niej.
Powieść Prezydentka kupić można w popularnych księgarniach internetowych: