XVII wiek. Czas strachu, kiedy to berberyjscy piraci przemierzają wody Morza Śródziemnego polując na nieszczęśników wystawianych później na targach. W takiej scenerii rozgrywa się akcja powieści Na zawsze wygnańcy - historia Wardy - młodej, wyemancypowanej Maltanki, którą porzuciła jej własna rodzina, a los powiódł przez niegościnną Afrykę i wzburzone morza, podważając jej wiarę w Boga i w drugiego człowieka.
Niektórzy powiadają, że prawda bywa bardziej przerażąjąca niż fikcja. Są jednak wyjątki. To literackie opowieści nanizane z fragmentów prawdziwych historii. Tak właśnie uczyniła Fiorella de Maria, sięgając po barwne i dramatyczne wydarzenia z przeszłości i kreśląc obraz młodej doświadczonej przez los dziewczyny. Warto sięgnąć po jej powieść. Warto również przeczytać jej premierowy fragment:
Śmierć znów po mnie przyszła. Inni też są już zgubieni. Słyszałam ich krzyki, kiedy spadałam w noc, słyszałam, jak klęli, płonąc lub topiąc się. Potem ryk wybuchu zatkał mi uszy i wtrącił do świata ciszy. Wciąż czuję na swej skórze palący ogień, choć ciągną mnie w dół dławiące, lodowate wody. Otacza mnie bezlitosna ciemność, której przeniknąć nie mogą nawet płomienie trawiące statek. Wiję się i szarpię. Podnoszę jeszcze głowę, chcąc złapać choćby łyk powietrza, mimo iż krew gęstnieje mi w żyłach. Morze w końcu i tak mnie zabierze. Statek zniknął. Pozostały po nim jedynie tlące się tu i tam fragmenty, rozproszone niczym świeczki wotywne. Pozostałam i ja – kawałek ludzkiego życia, dryfujący donikąd. Nie lękam się śmierci, choć umrę bez rozgrzeszenia. Boję się tylko samotności, tej, co naznacza podróż w głąb morza, gdzie zajmę miejsce pośród stosów umarłych i gdzie nikt się nigdy nie dowie, że tu właśnie odbyłam swą ostatnią drogę. Nie będzie dla mnie żadnego requiem, żadnego miejsca wiecznego spoczynku, jedynie nie dające spokoju wspomnienia w sercach kilku starych przyjaciół, co to wierzą, że umarłam dawno temu z rąk jakiegoś złoczyńcy. Naokoło mnie krążą twarze. To widma tych, których kochałam. Tańczą teraz wokół mojej głowy, żegnając się ze mną. Ci natomiast, których porzuciłam, wpatrują się we mnie w cichym oskarżeniu. Umrę z tyloma życiami, z których będę musiała się rozliczyć, z krwią, której nigdy nie miałam zamiaru przelać, lecz która i tak woła o pomstę. Śmierć przychodzi wolno. Znów łapię się na tym, iż nieświadomie walczę. Gdybym teraz pragnęła umrzeć tak bardzo jak kiedyś, nie wbiegłabym na pokład. Przecież byłam świadoma, że zbliża się koniec. I nie ściskałabym tak kurczowo dryfującej belki, modląc się, aby mnie utrzymała na powierzchni. W tej chwili zaś już samo uniesienie głowy, by zaczerpnąć powietrza, jest niczym akt sprzeciwu. Nie odczuwam jednak bólu, chłód bowiem odbiera mi czucie. Dręczy mnie jedynie znużenie, w miarę jak sięga po mnie śmierć. Tyle razy umierałam i powracałam do świata żywych, że byłam prawie pewna, iż nie pójdę na dno wraz ze statkiem – ale zimno mi. Tak, zimno, jestem zmęczona i nie mogę dłużej oddychać. Samotna gwiazda rozświetla mrok nad moją głową. Stella… Stella Maris. Jestem zgubiona. Stella Maris… Wołam do Gwiazdy Morza, ale nie słyszę swego własnego głosu, rozlegającego się pośród morderczych fal. Może to już śmierć? Okrutny sen, z którego nigdy się nie obudzę. Nie mam siły, by dłużej przytrzymywać się unoszącej się na wodzie deski. Moje ręce robią się bezwładne i zdrętwiałe z zimna, nie czuję wcale rozprostowujących się mimowolnie palców. – Matko? Matko, umieram! – Cichutko – mówi jakiś głos, który słyszę, choć wciąż pozostaję ogłuszona. – Trzymam cię. I znowu sny, sny o umarłych.