Powieść, dzięki której zrozumiesz, że nie każdy książę musi pasować do twojej bajki. „Miłosna loteria" Anny Rybkowskiej

Data: 2023-03-22 13:33:09 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 9 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Kołobrzeg, Poznań, Warszawa. Marek, Zuzanna, Michał, Weronika i tajemniczy kot.

Grupa przyjaciółek spotyka się i wspiera po klęskach swoich kolejnych związków z facetami. Jedna z nich, Zuzanna, jest pisarką, która kiepsko sobie radzi z życiem i pisaniem. Przeżywa rozstanie z facetem, który ją oczarował i szybko ostygł. Za radą przyjaciółki, równie jak ona nieszczęśliwej w miłości, postanawia zapłacić podejrzanemu wróżbicie za rytuał, dzięki któremu ukochany do niej wróci.

Nieszczęśliwy splot niesamowitych wydarzeń sprawia, że nie wszystko układa się tak, jak zainteresowani sobie wyobrażali. Na szczęście wszystko kończy się dobrze, a bohaterowie uświadamiają sobie, że chociaż miłość jest esencją życia, to jeszcze ważniejsza od niej jest przyjaźń.

Obrazek w treści Powieść, dzięki której zrozumiesz, że nie każdy książę musi pasować do twojej bajki. „Miłosna loteria" Anny Rybkowskiej [jpg]

Anna Rybkowska pisze świetnie, o czym mogłam się przekonać nie raz i nie dwa. W tym wypadku uległa pokusie zwrócenia się ku żartowi literackiemu. Całkiem zgrabnie tę historię zagmatwała, odczarowała i doprawiła dowcipem w dobrym stylu. To książka, która was zaskoczy!

- Iwona Banach, autorka wielu komedii z suspensem

Do lektury Miłosnej loterii zaprasza Wydawnictwo Replika. Dziś na naszych łamach przeczytacie fragment najnowszej powieści Anny Rybkowskiej:

PRELUDIUM

W Kołobrzegu poza sezonem, gdy hotele świecą pustkami, zaczyna się walka o każdego klienta. Oferty zachwalają poziom obiektu, kuszą nie tak znów niskimi cenami, organizują na wyścigi panele, eventy, cuda wianki! Korporacje, firmy wszelkiej maści dbające o renomę, niechcące odstawać od standardów, zabiegają o dobre lokum dla sprowadzanych na zbiorowe orgietki szczęśliwców, którzy zjeżdżają się masowo w okolicy piątków. Eleganckie furki kadry kierowniczej średniego szczebla z gracją podjeżdżają pod wejścia zdobne w linowe barierki, tworząc namiastkę wyjątkowości. Czasu, miejsca, celu. Całości dopełniają krzykliwe, firmowe banery, pięknie podświetlone, wszelkie starannie obmyślone elementy rasowego dizajnu, jednym słowem – blichtr. 

Zdarza się, że na szkolenie trafia szary obywatel obsłużony uprzednio przez PKP, względnie PKS. Ląduje na dworcu (oba usytuowane w niewielkiej odległości od siebie) i potrzebuje podwózki, czyli taksówkarza. Objuczone w duperelki panie – gdyż szkolenie trwa całe trzy dni, praktyczni do bólu panowie w garniakach z dzikim błyskiem w oku, truchcikiem lub świńskim galopem mkną w kierunku postoju. Są wśród nich specjaliści z branż finansowych, którzy już na wstępie odnoszą korzyści, w postaci wytargowanych paru złotych. Widocznie to im dostarcza satysfakcji. Wiadomo – trening czyni mistrza!

Pierwszy dzień oznacza chaotyczne instalowanie się na miejscu, w klaustrofobiczno-futurystycznym otoczeniu; szefowie i ich ambitni współpracownicy (oraz szwadron niezawodnych lizydupów) korzystają obficie ze z góry opłaconych atrakcji, głównie kręcąc się wokół baru. Pękają lody, nawiązują się znajomości. Tu i ówdzie dają się zauważyć pierwsze objawy nadużyć. Standardy firm zerowane, normatywy z definicji w normie!

Aż tu nagle…

– Gdzie ja jestem, co się dzieje?!

– Stefan, kotku, nie drzyj się tak, bo nas usłyszą moi szefowie. Lepiej mi powiedz, która to godzina?

Stefan? Jaki Stefan, mam na imię Marek, pomyślał, szukając zegarka. A ta baba w łóżku to kto? Fuck, ja pierdolę! Gdzie moje gacie, gdzie mój telefon?!

– Stefan, byłeś świetny! Chodź no tu do mnie!

Już do niego dotarło, że nie jest we własnym domu. Ani to łóżko, ani kobieta z jego bajki. W ogóle dramatu bardziej, chyba greckiej tragedii mistrza Sofoklesa. Zaraz nań runie fatum, o ile już nie działa! Szare komórki w niebywałym trudzie usiłowały odtworzyć wydarzenia poprzedzające.

– Stefanku, przytul się tą nieogoloną mordką, skarbie! Buzi. Stefciu, nie daj się prosić, chodź. Coś tak zniemrawiał? O dziewiątej mam event… O, kurwa! Stefan! Zabiją mnie! Wypierdolą, utopią w gównie! Mój kredyt, moje dzieci, i mój, kurwa, w dupę lalusiowaty mąż!!! Mam tylko dziesięć minut, żeby się ogarnąć, Stefanku, rozumiesz?

– Tak, już spadam.

– Nie, niczego nie kumasz! Nigdzie nie spadasz, zostajesz.

– Kochanie… – jeszcze nie zdołał przypomnieć sobie imienia – muszę iść, tak będzie chyba rozsądnie.

– Nie, to ja muszę teraz wyjść! Ale ty zostań.

Biegała jak opętana, w samej bieliźnie, szukając pędzelka do makijażu, gąbeczki do wklepywania pudru i podkładów, nie, bynajmniej nie kolejowych! Kosmetycznych.

– Jak wrócę, masz tu być. Pogadamy, a potem, jeśli ewentualnie zechcesz, to sobie odjedziesz.

To prawda, miał przecież samochód!

– Obiecaj, że nie zwiejesz! 

Wybiegła tyłem na korytarz, posyłając buziaka, nim zamknęła drzwi.

Obiecał. Obcej, całkiem fajnej, dużo młodszej lasce! 

Pić, pić, jasna cholera, ale jaja! 

Po godzinie łaskawa pamięć wróciła. 

Wczoraj, późnym wieczorem, dostał zlecenie na kurs do szklanego hotelu. Wsiadła jakaś szara, drobna kobitka, spod czapki wystawał kosmyk rudych włosów.

– Proszę pana, niech pan uratuje mi życie i zawiezie do sklepu, gdzie kupimy rajstopy.

Świetnie, tutejsze nocne sklepy oferują raczej popitkę, trunki wszelakiej ingrediencji. 

Raj dla stopy? – pomyślał, a głośno powiedział:

– Nie chcę być złym prorokiem, ale o tej godzinie, to chyba byłby cud.

– Nie, błagam! Niech się pan postara, pomyśli, przecież pan stąd!

Ni to pytanie, ni stwierdzenie.

– No tak, oczywiście, jestem stąd, ale jestem też typowym facetem, rajstop nie noszę. I, szczerze mówiąc, mam blade pojęcie, gdzie można je nabyć w obecnej sytuacji. Jak bardzo pani potrzebuje tych rajstop?

– Tak bardzo, że aż „przebardzo”! Nie wyjdę do ludzi na tych bladych, pajęczych nóżkach. Wyśmieją mnie! Nie mogę się skompromitować, kieruję dość dużym zespołem, wszyscy na mnie liczą, oceniają, a najgorzej baby. Tylko czekają na jakąś wpadkę. Baby bywają straszne, proszę pana!

Więc wiozę niezłą figurę, pomyślał, a potem zaproponował wyjazd do większego miasta, ale nie na tyle odległego, by ją zrujnować.

– Niech pan jedzie, i tak już jestem cała… ech! Trzysta wystarczy? W obie strony?

Starczyłoby i dwieście, ale skoro klientka nalega?

– Jak się pan wyrobi w trzy godziny, to jeszcze coś dorzucę!

Po sezonie w jego branży to raczej nędza, więc motywacja była. Żeby nie stresować rodzinki, że jeszcze go nie ma, zadzwonił.  Uprzedził, że jedzie w trasę, to może potrwać i ze dwa dni, i że komórka mu już pada.

– Pan tak się nie boi jeździć nocami?

– Jakbym się bał, to bym nie jeździł, zwykle kończę wcześniej.

Coś nie szła im rozmowa.

Na szczęście ciszę przerwał sygnał jej komórki.

– Przecież wiesz, że musiałam, już o tym rozmawialiśmy. Nie tak się umawialiśmy, nie jestem kurą domową. Dzieci są u mojej matki. Tak. Bo dla ciebie, oczywiście, posiedzieć z nimi w te dni  to wyczyn godny sportowca! Od rana mam spotkanie, szef na mnie liczy, jak dobrze wypadnę, czeka mnie awans. W odróżnieniu od ciebie zawsze byłam niezależna finansowo, nie liczyłam na tatusia i mamusię, nie mogłam na nich liczyć. Zresztą nie chce mi się o tym gadać! Ja już tak dalej… Rozłączył się, gnój! – powiedziała po chwili. – Pieprzony padalec, cholerny fircyk w zalotach! Książę z bajki, co nie zarobił na swoje fajki! Tatuś lekarz, mamcia adwokat, pieprzony laluś! Ja sama musiałam o wszystko zawalczyć! Liceum, studia, najwyższe lokaty! Stypendium na uniwerku. 

Taksówkarz Marek był pod wrażeniem, jeszcze nie dojechali, a tu tyle z życia klienta.

– Świnia ten mój mąż! Zwykła, zniewieściała świnia. Po prostu chłystek. 

Dotarli pod rzęsiście oświetloną galerię.

– Pójdzie pan ze mną? Bo sama to jakoś się boję…

– Jasne!

Trzydzieści pięć minut w jedną stronę, zakupy to kolejne pół godziny, jeszcze powrót, premia miała go nie ominąć. Wyprawa po rajstopy. Sklep znanej firmy, gdzie więcej płaci się za etykietkę  niźli produkt. W sumie nie jego sprawa, bo nie on płacił. Na koniec odprężająca wizyta w delikatesach.

– Pija pan coś?

– Coś tam pijam.

– Chciałabym postawić panu winko, to pan sobie tak po pracy,  za moje zdrowie, zapracowanej matki Polki, wypije. 

– Tylko bez przesady, nie musi być zaraz dwudziestoletnie francuskie – zaoponował. – Hiszpańskie i dużo młodsze roczniki też lubię.

– A ja bardzo lubię szampana. Kupimy takie dwie małe buteleczki i jedną dużą. Dla równowagi.

Dwulitrowy szampan.

W drodze powrotnej, po stłumionym odgłosie wyskakującego korka, który jakimś cudem nie wybił przedniej szyby, i opróżnieniu duszkiem pierwszej butelczyny, kobieta zaproponowała brudzia,  uroniwszy wcześniej w chwili słabości kilka wystudiowanych łez.

– Magnolia jestem! Skål! Przepraszam, że z gwinta!

Diabli wiedzą czy to prawda, dziwne imię, pomyślał. 

– Rany boskie, kobieto, prowadzę przecież! Zalejesz mi samochód. Stefan – powiedział pierwsze imię, jakie mu przyszło do głowy. Wziął łyk i oddał jej butelkę

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Miłosna loteria. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Miłosna loteria
Anna Rybkowska1
Okładka książki - Miłosna loteria

Kołobrzeg, Poznań, Warszawa. Marek, Zuzanna, Michał, Weronika i tajemniczy kot. Grupa przyjaciółek spotyka się i wspiera po klęskach swoich kolejnych...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje