Wanda, dziennikarka lokalnego pisma kulturalnego, otrzymała od szefa zadanie zdobycia wywiadu z równie poczytnym co tajemniczym pisarzem Ignacym Knychałką, który podczas Warszawskich Targów Książki ma pokazać światu swoją twarz. Mimo zapowiedzi pisarz jednak nie zjawia się na stoisku. Zdeterminowana Wanda postanawia obserwować wydawcę, licząc, że uda jej się spotkać tajemniczego literata. Zależy jej na tym nie tylko ze względu na wywiad, ale również dlatego, że sama napisała powieść i liczy na to, iż słynny autor bestsellerów pomoże jej swoją polecającą opinią.
Szczęście jej sprzyja, bo z mieszkania wydawcy wychodzi mężczyzna o charakterystycznej niepozornej sylwetce i choć na wywiad się nie zgadza, to przyjmuje maszynopis jej dzieła. W ten sposób Wanda, zupełnie nieświadomie, znajdzie się w samym środku wielkich i mniejszych zbrodni literackiego światka. Półtora trupa na głowę to zręcznie skonstruowany komediowy kryminał, pełen ironii i kąśliwego humoru. Doskonała lektura dla czytelników, którzy nie traktują wszystkiego zbyt serio. Nową książkę Anny Kleiber poleca Wydawnictwo Bis. Koniecznie sięgnijcie po opublikowany przez nas wywiad z autorką i weźcie udział w naszym konkursie poświęconym powieści Półtora trupa na głowę, przeczytajcie też premierowy fragment tej książki:
Dzień był szary, a siąpiący deszcz dodatkowo popsuł i tak już kiepskie humory przyjaciółek. A pomyśleć, że jeszcze niedawno tak cieszyły się na wyjazd do Warszawy! Wandę gnała pewność, że na Targach Książki spotka Ignacego Knychałkę, a Lucyna planowała trochę pozwiedzać stolicę. Niestety, żadnej z nich zamierzeń w życie wcielić się nie udało. Utalentowany poeta i prozaik Knychałka na targi nie przybył, więc Wanda, całkiem nieświadomie, swoim złym nastrojem tak zohydziła Lucynie zwiedzanie, że przyjaciółka dobrowolnie zaproponowała niezwłoczny powrót do Poznania. Wracały pociągiem. Wanda z nosem przytkniętym do szyby wzdychała rozdzierająco, a Lucyna starała się skupić na czytaniu kupionej na Dworcu Centralnym babskiej gazety.
– Nie stękaj tak, bo mnie rozpraszasz.
– Jak mam nie stękać, skoro się nie pojawił?
– Nie spotkałaś teraz, to spotkasz przy innej okazji. Nie dręcz się, bo raka dostaniesz.
– Ale co ja powiem Murkowi?!
– Prawdę. Knychałka nie raczył przyjechać i tyle.
– Wylecę z pracy! – Wanda nerwowo odgarnęła włosy i wzdrygnęła się, bo nagle odżyła w jej pamięci rozmowa z szefem, który wysłał ją na Warszawskie Targi Książki.
Murek to była ładniejsza, skrócona forma przezwiska szefa, które w całości brzmiało wyjątkowo paskudnie i Wandzie nigdy w pełnej wersji przez gardło przejść nie chciało. Dokonała więc na własne potrzeby modyfikacji, dzieląc rzeczownik złożony na elementy składowe i uparcie posługując się ostatnim, brzmiącym: Murek. Udawała, że nie słyszy, jak koledzy z redakcji niczego nie dzielili ani nie odrzucali, tylko bezlitośnie element obszczy- spajali z murkiem, uznając to połączenie za całkowicie naturalne.
Otóż tamtego dnia, mniej więcej dwa tygodnie przed Targami Książki, Murek wezwał ją do siebie i niedbałym gestem wskazał wolne krzesło. Gwoli ścisłości, krzesło niezupełnie było wolne, bo po części zarzucone gazetami. Wanda zawahała się chwilę, ale w końcu nie usiadła, tylko stanęła naprzeciw pryncypała.
– Wanda… – zaczął ironicznym tonem i wygodniej rozparł się w okazałym fotelu. – Wanda… – powtórzył jeszcze bardziej złośliwie.
Westchnęła. Nie lubiła tonu, którym wymawiał jej imię. Czuła w nim lekceważącą nutę. A co ona była winna, że zbliżając się do wieku dojrzałego, ze swą okrągłą twarzą, dołeczkami w policzkach oraz dużymi, jakby ustawicznie zdziwionymi oczami, bardziej była przez wszystkich traktowana jak płoche dziewczę niż dorosła kobieta?
– Tak?
Oderwała wzrok od szefa. Na biurku stało pudełko po spaghetti, a na rozciągniętym T-shircie Murka pyszniła się brudna plama w ciemnym kolorze.
– Wanda, słyszałaś o Knychałce?
Obrzucił ją chytrym spojrzeniem. Wiedziała, co ono kryło – niczym sęp na zająca szef czyhał na jej niewiedzę, by tym samym zyskać podstawę do ponownego pozbawienia jej premii. Ale tym razem nic z tego!
– Czy słyszałam o Knychałce? – prychnęła. – Jasne! Jest ktoś, kto o nim nie słyszał?
Książkami Ignacego Knychałki, obfitującymi w śmiałe sceny erotyczne, zaczytywała się cała Polska, a jego ostatnia powieść pod intrygującym tytułem „Zimnotrwały płomień nostalgii" okazała się olbrzymim sukcesem. Nie tylko jego twórczość budziła powszechne zainteresowanie, ale również osoba, był bowiem Knychałka niezwykle tajemniczy: nie udzielał wywiadów ani nie brał udziału w żadnych spotkaniach autorskich. Był enigmatyczny i nieuchwytny. Wieść głosiła, że pochodził ze wschodniej Polski. Niektórzy twierdzili, że znają miejsce jego urodzenia – miała to być wieś Saki w gminie Kleszczele. Jednak mieszkańcy wioski, po zapoznaniu się z kontrowersyjną twórczością pisarza, szybko temu zaprzeczyli. Z kolei inna grupa wielbicieli twórczości Knychałki upierała się, że pisarz pochodził z Podkarpacia, i wskazywali na Wołosate (gmina Lutowiska). Niestety, również i ten trop okazał się pudłem. Jedno było pewne – osobnik o tak wielkim talencie normalnie żyć nie potrafił. Uporczywie tułał się po kraju, twierdząc, że pociąg jest jego domem; w pociągu tworzy i w pociągu znajduje stabilizację i zarazem urozmaicenie. Mniej więcej takich słów użył w jedynym, przypadkowo udzielonym wywiadzie.
– Czyli wiesz, kim jest Knychałka?
– Oczywiście.
– Dobra odpowiedź! Nie spodziewałem się tego, bo często taka oderwana od rzeczywistości mi się wydajesz. Ale mniejsza o ciebie. W każdym razie ostatnio kombinuję, jak naszą gazetą zawojować rynek, bo czasy są ciężkie, a jak czasy ciężkie, to i z premią ciężko… a może być gorzej, bo z pracy się wypadnie… – Znacząco zawiesił głos, a po kręgosłupie Wandy przebiegły nieprzyjemne ciarki.
Huśtawek związanych z premiami już doświadczyła, więc w następnym rozdaniu mógł ją czekać tylko poznański bruk…
– Ale ty mogłabyś tu zostać… pod jednym warunkiem oczywiście.
– Jakim?
– Że przeprowadzisz wywiad z tym całym Ignacym czy jak mu tam. – Poruszył się nerwowo. – Jeśli ci się uda go efektywnie dopaść, dam ci nawet podwyżkę.
– Ja… ja miałabym przeprowadzić wywiad z nieuchwytnym Ignacym?!
Wandzie zakręciło się w głowie. Prędzej pieszo na Księżyc dotrze, niż uda jej się osobiście porozmawiać z Knychałką.
– Tak, ty.
– To jest niemożliwe!
– Dlaczego? Przecież jednemu się udało.
– Tak, ale tamten miał szczęście!
– Ty będziesz mieć go więcej. No wiesz, gdzie diabeł nie może, tam babę pośle.
Wanda nie miała zbyt pewnej miny i trudno się dziwić, bowiem omawiana wyżej sytuacja wyglądała następująco:
Minionego roku pewien dziennikarz, udający się pociągiem nad morze, zwrócił uwagę na bazgrzącego na kolanie niepozornego współtowarzysza podróży. Raz i drugi rzucił nań okiem, a gdy zerknął na zapiski, oniemiał, bo w tworzonym na kolanie tekście rozpoznał pióro nieuchwytnego Ignacego Knychałki, którego – tak się złożyło – był zagorzałym fanem. Pisarz wciśnięty w kąt pociągu, pod groźbą uduszenia, zmuszony został do udzielenia pierwszego w życiu wywiadu, który szerokim echem odbił się w całej Polsce. Na forach internetowych rozgorzały dyskusje, dokąd oraz skąd, bo tego w wywiadzie nie zdradził, udawał się Ignacy. A że dziennikarz nie miał przy sobie aparatu, a posiadany telefoniczny był mocno przestarzały, toteż foty autorowi strzelić nie mógł, pozostało mu więc przy pomocy biegłego portrecisty sporządzenie rysunku z pamięci. Rysunek ten, jak i wywiad, również trafił do Sieci i obiegł świat. Czy Ignacy zdawał sobie sprawę z tego, jakie poruszenie wywołała jego niepozorna, acz wybitnie utalentowana osoba? Absolutnie nie.
– A jeśli ja twemu szczęściu nieco pomogę? – Szef zrobił szelmowską minę.
– Niby jak?
– Zdradzę ci, gdzie być może będziesz mogła go spotkać. – Znacząco zawiesił głos.
– Naprawdę? Skąd masz takie informacje?
– Pamiętaj, że twój szef wie wiele…. Oj, bardzo wiele… – Patrzył na nią badawczo, a Wanda przeraziła się, że ta rozległa wiedza obejmuje również nadane mu przez podwładnych przezwisko. Do podwładnych zaliczała się wszak i ona, a Murka znała – typ z niego bezwzględny, nie przyjmie wytłumaczenia, że Wanda jest wyjątkiem i wymyślone przez kolegów określenie uważa za krzywdzące. No, może w pewnych okolicznościach niezupełnie krzywdzące. Poczuła, że spociły jej się dłonie, schowała je więc za siebie.
– W każdym razie wiem, że ten tajemniczy Ignacy może przebywać u swojego wydawcy.
– U Małoty?
– Czy on ma innego wydawcę?
– Nie ma… chyba nie… nie, zdecydowanie nie ma.
– Wiesz, gdzie Małota mieszka?
– Gdzieś pod Poznaniem, chyba.
– Świetnie! Ale ja wiem więcej! – Zaśmiał się z wyższością. – Zresztą gdybym nie wiedział, nie byłbym twoim szefem – dodał. – Znam jego adres. Zaraz go dostaniesz. – Z ciężkim stęknięciem schylił się do szuflady, wyjął z niej gruby notatnik, przewertował i wyrwał skąpo zapisaną kartkę. Rzucił ją na biurko. – Masz!
Wanda sięgnęła po świstek.
– O, Małota mieszka w Luboniu.
– Tak. Twoim zadaniem jest dopaść tam Knychałkę. To jedyna szansa na tysiąc.
– Ale jak…
– Jak? Jak tylko chcesz – wymownie otaksował jej obfity biust – a tu – popukał palcem w biurko – w swoim czasie położysz efekty swego działania. Wywiad znaczy. I fotkę również mu strzelisz. Ale na razie pojedziesz do Warszawy na Targi Książki. Chodzą słuchy, że tego roku ma się tam ujawnić. Gdyby się nie pojawił, skupisz się na wydawcy.
Wanda niezdecydowanie obracała w dłoniach kartkę.
– A jeśli mi się nie uda?…
– Ha… – Rozparł się wygodnie i poklepał się po brzuchu. – Jak sądzisz, co wtedy?
Nie odpowiedziała. Nadanie szefowi wyjątkowo brzydkiego przezwiska miało mocny fundament. Fundament, który w pocie czoła przez lata sam budował, choć poza redakcją nigdy nikomu się nie tym pochwalił.
– Będziesz musiała znaleźć inną pracę. – Przymrużył oczy i ponownie otaksował jej piersi.
– Ile mam czasu?
– Bo ja wiem… – Pogłaskał się po nieogolonej twarzy. Tego, że jest przystojny, nawet w bezgwiezdną noc nie można było o nim powiedzieć, a niechlujstwo potęgowało wrodzoną szpetotę. – Masz miesiąc, potem zdasz mi relację z postępów, a ja zastanowię się nad sensem utrzymywania twojego stanowiska pracy…
REKLAMA