Każdego dnia to zbiór opowiadań wyjątkowych autorów, których połączył szczytny cel: wspieranie dzieci i młodzieży dotkniętych ciężkimi, często nieuleczalnymi chorobami. Inicjatorką projektu jest Gabriela Gargaś.
Marek Kamiński, Olga Bończyk, Anna Pawłowska-Pojawa, Magdalena Witkiewicz, Marta Fox, Ewa Foley, Jolanta Radomska, Ewelina Skarżyńska, Przemek Kowalik, Magdalena Steczkowska, Tomasz Żółtko, Małgorzata Warda, Natalia Karcz, Katarzyna Michalak i Gabriela Gargaś. Każdy z autorów tej niezwykłej książki pisze o swoim życiu, pasjach, marzeniach, cieniach i blaskach, upadkach i wzlotach…
Życie jest jedno. Życie jest na miarę naszych potrzeb i tylko my wiemy, co jest dla nas najlepsze. Łatwo jest siedzieć i narzekać, że nie takie to nasze życie, że mogłoby być lepsze, wspanialsze, bardziej ekscytujące, zabawniejsze, pełniejsze.
Być może historie opisane w książce pozwolą Wam docenić to, jak wiele w życiu posiadacie, a czasem nie potraficie tego docenić. Życie zaprasza nas do działania. Czasami jest zwyczajne, innym razem podniosłe. Daje nam kopa, by po chwili pogłaskać po głowie. Czyż nie jest wspaniałe?
Kupując książkę Każdego dnia, wspierasz Fundację Marka Kamińskiego, która pomaga chorym i niepełnosprawnym dzieciom! Dziś publikujemy zawarte w niej opowiadanie Jolanty Radomskiej Pani Niteczka. Zapraszamy do lektury!
Jolanta Radomska
Pani Niteczka
Każdego dnia nie wszystko do końca pamiętam. Jak to możliwe? Ba, dobre życie obdarowało mnie zgagą, która mnie piecze, i to zarówno w przenośni, jak i całkiem dosłownie. Ta paskuda to stwardnienie rozsiane ze zmianami alzheimerowymi. Jak się z tym żyje? Jak w cyrku na kółkach. Nigdy nie wiesz, czy wjedziesz na górkę, czy do końca spakowałeś cały swój sprzęt. Czy aby ktoś nie pobiegnie za tobą z informacją, że zgubiłeś osiołka, albo co gorsza, lwa. Tysiące razy słyszę, że SM to zła choroba, bo niszczy wszystko, łącznie z relacjami między ludźmi. Uważam, że wcale tak być nie musi. W moim środowisku chorych na tę chorobę nazywa się „smokami” i dokładnie tacy jesteśmy. Codziennie rano wykluwamy się z jaja. Zanim moje powieki uniosą ciężar poranka, bywa, że każda kość, każdy staw mówi: „Spływaj maleńka. Nic z tego. Kości zostały rzucone, jak pisał Lec, kiedy mąż rzucił starą żonę, i tak już ci pozostanie. Będziesz tu leżeć po kres twych dni”.
A jednak coś w „smoku” drzemie. Może przekora, bo kto wie, co było pierwsze, smok czy osioł? W każdym razie dźwigam się, patrząc w oczy mojego psa, który w gorsze dni zawsze budzi mnie, liżąc moją dłoń. Schodzę na czworaki jak niemowlę w poszukiwaniu smoczka. Często brakuje mi siły na podniesienie się do pionu. Przecież to wcale człowiekowi nie jest potrzebne, przychodzi myśl. Blisko ziemi świat ma osobliwą perspektywę.
[…]
Nie chodzi o to, żeby wykpić chorobę, choć i takie nastawienie ducha pojawia się w złe dni. Uważam jednak, że lepszy znajomy wróg niż udawany przyjaciel. Moją chorobę traktuję jak dobrego kumpla, który załazi za skórę. Wiem, że może mnie zaskoczyć nagłą poprawą, a może też zrobić tak jak pewnego dnia, kiedy obudziłam się z pyszczydłem wykręconym a la Sylwester Stallone, z ręką wiszącą jak urwana gałąź, z nogą, która za diabła nie chciała iść tą samą drogą co reszta mojego ciała. Mimo to w mojej duszy drzemie przekonanie, że przecież żyć trzeba. Poddać się jest w życiu najłatwiej. Najłatwiej usiąść i powiedzieć: nie dam rady. Na matkę Szpulkę też mam dni, że nie daję rady, nie jestem tytanową stokrotką ani żadnym gigantem w spódnicy. Mam dni pełne łez, użalania się, że świat jest be, i to przez wielkie B.
W języku angielskim „to be” oznaczać „być”. Dla mnie samo być to za mało. Nie chcę tylko istnieć. Na to życie jest zbyt piękne. Każdy dzień zależy tylko od naszych dłoni. Zatem, na co czekacie? Na oklaski? Rozejrzyjcie się, jak pięknie jest wokół. No dalej. Do dzieła. Wystarczy pierwszy mały krok.