Weź głęboki oddech i zachwyć się ożywczym zapachem soli i wiatru!
Zmuszona przez los do wyprowadzki z ukochanego Krakowa Julia nie potrafi przyzwyczaić się do myśli, że od tej pory jej życie toczyć się będzie na odległych Kaszubach. Wszystko jest tam przecież inne - i krajobraz pozbawiony jej ukochanych gór, i ludzie mówiący w obcym, niezrozumiałym języku. Aklimatyzacji w nowym miejscu nie pomaga fakt, że Julia jako osoba wysoko wrażliwa na każdą zmianę reaguje dużo intensywniej niż inni. Czego jednak nie robi się dla ukochanego męża i dla dobra rodziny? Czy mimo trudności wśród kaszubskich jezior, pól i lasów odnajdą swoje "nowe ukochane miejsca", nauczą się wsłuchiwać się w głos Boga, wskazujący właściwą drogę, i doświadczą nowych emocji, które pozwolą poradzić sobie z bolesną przeszłością i własnymi słabościami?
Zapach soli i wiatru to pełna barw i aromatów opowieść o domu, który można odnaleźć wszędzie tam, gdzie spotyka się dobrych ludzi. To oni dzięki bogatej historii miejsca swego pochodzenia, a także własnym zawikłanym losom potrafią zrozumieć obawy i wątpliwości nowych sąsiadów. Natalia Przeździk tworzy w swej powieści wyjątkowy krąg kobiecej przyjaźni, budowanej na otwartości, szczerości i zaufaniu. Warto pozwolić się do niego zaprosić!
Po przeczytaniu „Zapachu soli i wiatru" Natalii Przeździk wielu czytelników dostrzeże, że strach ma wielkie oczy, a każda zmiana może okazać się pięknym doświadczeniem.
- recenzja książki „Zapach soli i wiatru"
Do lektury książki Natalii Przeździk Zapach soli i wiatru zaprasza eSPe. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Zapach soli i wiatru. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
PIERWSZY OGIEŃ
Sielankowy nastrój prysł już trzy zakręty dalej, kiedy przyczepiona do przedniej szyby komórka rozdzwoniła się na dobre.
– Jasny gwint… – jęknęła pod nosem Julia, zobaczywszy, kto dzwoni.
Ojciec.
– Niech to szlag… – zaklęła ponownie, nieco dosadniej. Wczoraj wieczorem udało jej się uniknąć rozmowy i zrzucić wszystko na migrenę. Nie miała żadnych wyrzutów sumienia, że ta sama migrena nie przeszkodziła jej w spędzeniu z mężem pierwszej wspólnej nocy w nowym domu, ale o tym tata nie musiał przecież wiedzieć. Dzisiaj jednak ta wymówka już nie przejdzie. Trzeba będzie odebrać, bo inaczej kochany tatuś będzie wydzwaniał do upadłego.
Julka wypatrzyła dogodne miejsce i zjechała na pobocze, a w zasadzie kawałek łąki. Ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę, było kłócenie się z ojcem w trybie głośnomówiącym, ze wsłuchującymi się w treść rozmowy dziewczynkami. Pogodziła się z tym, że przed niektórymi rzeczami dzieci nie da się uchronić, ale wciąż uznawała, że wielu można im spokojnie oszczędzić. Słuchanie „mądrości” w wykonaniu dziadka było jedną z nich. Julia zaś była prawie pewna, jak rozmowa będzie wyglądała, zanim ta jeszcze się zaczęła. To dlatego, gdy wysiadła na chwilę i popatrzyła na niewielką, choć głęboką kałużę w pobliżu, z trudem opanowała chęć wrzucenia do niej telefonu. Westchnęła cicho i odebrała.
– Cześć, tato.
– Dzień dobry, córko. Szkoda, że nie uznałaś za stosowne zadzwonić do rodziców, żeby nas poinformować o tym, czy udało się wam dobrnąć na ten koniec świata. No, ale czego moglibyśmy się z matką spodziewać… Myśleliśmy, że jesteś inna niż Małgorzata, no ale…
Julią wstrząsnęły dreszcze, gdy słuchała tego dobrze znanego zimnego głosu, który ciął bezlitośnie niczym miecz. I chociaż była dorosłą kobietą, matką trójki dzieci i mężatką od kilkunastu lat, to nagle poczuła się jak mała dziewczynka. Żołądek ścisnął jej się z nerwów, a w gardle urosła wielka gula. Julia próbowała zaczerpnąć tchu i stanąć w obronie siostry, ale nie była w stanie powiedzieć ani słowa. Utonęła w monologu żalów i pretensji, znanych i zupełnie nowych. Wszak doszedł kolejny powód do narzekania…
– I jeszcze gdybyś się przeprowadziła w normalne miejsce, to nic bym nie mówił. Ale nie! Do tych farbowanych Niemców pojechałaś… Myślisz, że nie wiem? Jesteś taka jak siostra. Myślałem, że chociaż ty nie zdradzisz ojczyzny! Może jeszcze się opamiętasz! Posłuchasz, jak oni mówią, zobaczysz, jakie mają nazwiska… To nie Polacy… Koszmarna ziemia… I jeszcze im tam po wojnie tych bandytów Ukraińców przesiedlili! A ty tam dobrowolnie dzieci chcesz wychowywać? Nie pamiętasz, co zawsze ci powtarzałem? Że Polak to katolik, że trzeba walczyć o nasz ojczysty język…
Julia słuchała tych bredni, nie mając pojęcia, co prostować najpierw. Zresztą wiedziała, że tłumaczenie czegokolwiek nie ma sensu… Ojciec zawsze wiedział swoje… Na nic zdałyby się słowa o tym, że Kaszubi wcale nie są Niemcami i że mają takie same prawo mieszkać w Polsce jak ona czy ojciec. Bez sensu byłoby wyjaśnianie, kim byli przeniesieni tu po wojnie Łemkowie, zazwyczaj niesłusznie podejrzewani o współpracę z partyzanckimi oddziałami Ukraińców. Dla ojca wszystkie tereny poniemieckie były podejrzane i niegodne zainteresowania. Zresztą Kaszubi i Łemkowie nie byli jedynymi społecznościami, którymi tata gardził… Romowie, Żydzi, a ostatnio też muzułmanie. Aż trudno było uwierzyć, że człowiek o takich poglądach jednocześnie tak bardzo brzydził się hitlerowcami. Najgorsze było jednak to, że ojciec uważał się za wzorowego katolika. Julia wciąż się zastanawiała, jakim cudem tą swoją konfrontacyjną postawą nie zraził jej do Kościoła. Mając taki wzór religijnej hipokryzji pod samym nosem, powinna była zostać ateistką, tak jak uczyniło wielu jej znajomych w podobnej sytuacji. Ona jednak zawsze potrafiła odróżnić dobrego Boga od ograniczonych ludzi, nierozumiejących najwyraźniej, kim Bóg naprawdę jest. Czuła, że to nie jej zasługa, tylko specjalna łaska dana z nieba w jakimś celu.
Tymczasem było jej jednak wstyd. Znała to uczucie aż za dobrze. Zaczęło się pojawiać bardzo wcześnie, jeszcze zanim została nastolatką. Dzieci do pewnego momentu mają tendencję do uważania swoich rodziców za nieomylnych. Ale w przypadku jej ojca trudno było w coś takiego wierzyć. Już jako mała dziewczynka widziała przecież reakcje innych ludzi na słowa i zachowanie ojca. Wstydziła się tego, jaki jest głośny, jak brakuje mu taktu, jak łatwo zraża do siebie bliskich. Nieustająco współczuła mamie, cichej i pokornej, nieumiejącej się przeciwstawić czy wyrazić własnego zdania. Już wtedy, mając jakieś sześć lat, postanowiła, że ona nie chce taka być. Zdecydowała, że w swoim domu nigdy nie będzie cieniem, a jeśli wyjdzie za mąż, to tylko za kogoś zupełnie innego niż jej tata.
Dziecięce postanowienia bywają niebezpieczne. Czasem stanowią klatkę, w której człowiek dobrowolnie zamyka się na całe życie. Na szczęście dla Julii stały się tylko motywacją do tego, by w życiu zawalczyć o swoje. I dlatego mimo przeciwności losu, mimo ogromnej wrażliwości i mimo nabytych w rodzinnym domu zaburzeń lękowych miała w sobie jakąś siłę, której innym w podobnej sytuacji brakowało. Głos, który mówił jej w sercu: „A właśnie, że przetrwam i będę żyć po swojemu!”.
Nie zmieniało to jednak faktu, że słuchając teraz tyrady ojca, czuła się tak, jakby ktoś wylewał jej wiadro pomyj na głowę. Dobrze wiedziała, że to był pierwszy etap jej strategii, który nazywała fazą „przetrwam”. Żeby dojść do kolejnego etapu, a więc fazy „będę żyć po swojemu”, należało cierpliwie poczekać i wyłączyć telefon. A potem oddychać głęboko przez kilka minut, żeby oczyścić myśli.
Uratowało ją to, że usłyszała głos mamy. Jakimś cudem jej matce udało się wyrwać ojcu z ręki komórkę i powiedzieć kilka słów.
– Córuś, jak ci tam jest? Dobrze? Dzieci zdrowe?
– Dobrze, mamo, dobrze… Dziękuję. U was wszystko w porządku?
– Tak… – Matka zawahała się na chwilę. Coś trzasnęło, jakby zamykała drzwi od pokoju. Potem Julia usłyszała cichy szept:
– Wiesz, jaki jest ojciec. Odkąd wyjechałaś… Zresztą, co będę mówić. Ale nie martw się, córeczko, i nie słuchaj go. Jesteś dzielna i dasz sobie radę.
– Kocham cię, mamo… – Julii łzy stanęły w oczach. Po raz kolejny zadała sobie pytanie, co by osiągnęła, gdyby nie miała tej niepozornej bohaterki, stojącej zawsze po jej stronie. Uśmiechnęła się do siebie. Nawet jeśli rozmowa z tatą przyprawiała ją o ból żołądka, to ten dyskomfort nic nie znaczył wobec ogromu miłości, jaką dostawała od matki. Wiedziała, że jej przyjaciółki zawsze jej takiej mamy bardzo zazdrościły. Mama akceptująca i mądrze wspierająca córki w ich dorosłym życiu to niestety bardzo rzadkie zjawisko.
Pożegnała się i jeszcze przez dłuższą chwilę trwała, wpatrując się w ciemną linię lasu. Wysokie sosny lekko falowały na wietrze.
– Bądź jak drzewo – upomniała siebie Julia. – Wyginaj się, gdy trzeba, a potem prostuj ku niebu.
W ustach kogoś innego brzmiałoby to patetycznie i nienaturalnie. Ale Julka była jedną z nielicznych osób, które mogły wypowiadać takie kwestie bez obawy o śmieszność.
Gdy wsiadła do samochodu, uśmiechnęła się do dziewczynek i zaproponowała, że włączy ich ulubioną płytę ze starymi włoskimi przebojami. Córeczki zareagowały z entuzjazmem i już po chwili cała trójka śpiewała na cały głos piosenki sprzed lat, zaśmiewając się przy niektórych słowach. W dobrych nastrojach zajechały pod sklep.
– Pamiętajcie, że musimy kupić świeży chleb – powiedziała Julia.
– I dżem kupimy, dobrze mamuś? – zapytała przymilnie Karolinka.
– Dobrze. Kupimy.
– A możemy nutellę do chleba? – Matyldzia najwyraźniej postanowiła wykorzystać słabość mamy i wyprosić coś dla siebie.
Julka zerknęła na nią spod oka i uniosła brwi. Matylda wytrzymała spojrzenie z uśmiechem na twarzy.
– A niech cię, szelmo. Możemy. Wyjątkowo – to ostatnie słowo zostało mocno podkreślone, ale nastoletnia córeczka chyba go nie usłyszała, bo już pędziła do odpowiedniej półki.
Przez jakiś czas krążyły po sklepowych alejkach, wybierając najpotrzebniejsze produkty, a także te mniej potrzebne. Do tych ostatnich należał między innymi turkusowy lakier do paznokci – Julia uznała, że jakoś musi się nagrodzić za przetrwanie rozmowy telefonicznej bez wybuchu. Gdy ich kosz był już pełny, poszukały wzrokiem kasy. Szybkim krokiem udały się w tamtą stronę, okazało się jednak, że kolejka do kas jest całkiem spora. W dodatku co chwilę kręciły się tu osoby robiące jeszcze zakupy i trudno się było zorientować, gdzie kończy się ogonek.
– Przepraszam, czy pani stoi w kolejce? – spytała Julia sympatycznie wyglądającą czarnowłosą kobietę w sportowym stroju, która przystanęła blisko ludzi zmierzających do kasy, ale wodziła teraz obojętnym wzrokiem po stoisku z przyborami szkolnymi.
– Jo… – odparła nieznajoma.
A Julia czekała na ciąg dalszy. Z „jo” była osłuchana. Po góralsku to znaczyło tyle co „ja” i przeważnie było tylko początkiem zdania.
Tymczasem żadne inne słowo nie padło. W końcu kobieta zreflektowała się, że nie została zrozumiana, i powiedziała z uśmiechem:
– Tak. Tutaj kończy się kolejka… – i chyba chciała dodać coś jeszcze, ale przerwała jej jakaś elegancka blondynka w ciemnym kostiumie, stojąca przed nimi.
– Co się pani dziwi, że nikt nie rozumie. Tu się mówi po polsku! Co za wieś! – wysyczała.
Brunetka się zaczerwieniła, czy to z oburzenia, czy raczej z przykrości. Ale Julia, którą wcześniejszy telefon wprawił w bojowy nastrój, zlustrowała jasnowłosą od stóp do głów i powiedziała dobitnie:
– To prawda. Wieś na całego! – Obrzuciła blondynkę uważnym spojrzeniem. Kiedy spostrzegła, że kłótni słuchają już wszyscy ludzie w pobliżu, dodała z przesadną grzecznością: – W Polsce mamy też bardzo dobrych psychoterapeutów, którzy nie tylko mówią po polsku, ale też pomagają się uspokoić. Może warto umówić się na rozmowę?
Awanturnica zmieniła kolor na twarzy, ale w przeciwieństwie do czarnowłosej kobiety przybrała barwę trupiej bieli. Po czym rzuciła swoim koszykiem w kąt i stukając głośno obcasami, wyszła ze sklepu.
– Pewnie jest wściekła, że kłóciła się w miejscu, gdzie są drzwi na fotokomórkę – skwitował jakiś chłopak w szarej bluzie. – Nie można nimi trzasnąć…
Wszyscy wybuchnęli śmiechem i atmosfera momentalnie się poprawiła.
Kiedy Julia dotarła do kasy, kasjerka spojrzała na nią z uznaniem. Potem przyjrzała się jej zakupom i powiedziała:
– Ten ser kaszubski niech pani weźmie za darmo, w nagrodę. Tylko proszę nikomu nie mówić. – Mrugnęła łobuzersko.
– Brawo, mamuś! Dostałaś odznakę kaszubskiego sera! – pochwaliła Matyldzia z typowo nastoletnią złośliwością, ale było widać, że jest dumna z bojowej mamy.
A przed sklepem czekała na nie kobieta, która wypowiedziała owo nieszczęsne „jo”.
– Dziękuję… – Kiwnęła głową.
– Drobiazg… – odparła Julia. Teraz, gdy emocje z niej opadły, czuła się nieco zmęczona. Najchętniej zaszyłaby się na jakiejś łące, z dala od ludzi. Trzeciej konfliktowej sytuacji tego dnia raczej by nie zniosła.
– Wy chyba nie stąd?… Jestem Agnieszka. W skrócie Agnes – powiedziała nieznajoma. Miała miły głos i mówiła ze specyficznym akcentem. Julia pomyślała, że była już w wielu miejscach, ale czegoś takiego jeszcze nie słyszała. Podobało jej się to.
– Julia – przedstawiła się. – A to Matylda i Karolinka, moje córki.
– Skąd jesteście? – zaciekawiła się Agnieszka. – Przyjechałyście na wakacje?
– Jesteśmy… z Krakowa – Julii zadrżał nieco głos, gdy wymówiła nazwę ukochanego miasta. – Przyjechałyśmy tu na stałe… Z całą rodziną.
– O! I długo tu już u nas mieszkacie?
– Od wczoraj… Szczerze mówiąc, jesteś pierwszą osobą stąd, z którą rozmawiamy – wyjaśniła Julia.
I wtedy stało się coś dziwnego. Nieznajoma spojrzała na nie ze zdumieniem.
– To wy przyjechaliście wczoraj? Do domu Gertrudy, prawda? Tego, który sprzedała jej wnuczka?
Julii trudno było ukryć zmieszanie. Skąd ta obca kobieta wiedziała, gdzie mieszkają? Przecież sklep, do którego przyjechały, znajdował się dwie wsie dalej…
– Kochana, jesteśmy sąsiadkami! – Agnieszka aż klasnęła w dłonie z radości.
– To pani mieszka w tym bunkrze? – zapytała Karolinka, wywołując u rozmówczyni wybuch śmiechu.
– O nie! Ale wiem, o jakim domu mówisz… Mieszkankę bunkra właśnie miałyście przyjemność poznać…
– To ta blondi w szpilkach? – upewniła się Matyldzia.
– Ta sama. – Agnes kiwnęła głową.
– Cudownie… – w końcu odezwała się Julia. – Mam nadzieję, że nie zestrzeli nas, gdy będziemy wracać z zakupów.
– Zawsze możecie poćwiczyć sztukę kamuflażu i ozdobić samochód gałęziami, żeby pozostać niezauważonymi – zaproponowała Agnieszka, szczerze się śmiejąc. Porównanie domu sąsiadki do bunkra najwyraźniej przypadło jej do gustu.
– Biorąc pod uwagę błękitny kolor auta, lepiej byłoby umieścić na dachu żabę oraz kilka nenufarów – odparowała Julia, a potem spytała z ciekawością: – A gdzie ty mieszkasz?
– Blisko pastwiska. Na pewno widziałyście konie z okna. Nie są nasze – zastrzegła od razu, widząc ożywienie dziewczynek. – Ale my mieszkamy tuż obok. Dom z zielonym dachem, cały w dzikim winie. Nie da się pomylić.
– Mieszkacie? – Karolinka zerknęła na nową znajomą z nadzieją.
Książkę kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,