Zaginięcie dwójki dzieci spada na z pozoru idealne małżeństwo Mielczarków jak grom z jasnego nieba. Ucieczka? Rodzice są pewni, że porwanie. Policja natomiast sugeruje, że Ada, od lat zmagająca się z nerwicą natręctw, mogła zrealizować „fantazje” i skrzywdzić brata.
W nowym thrillerze psychologicznym autorka Białych róż dla Matyldy serwuje czytelnikom potężny ładunek emocjonalny i zaskakujące zwroty akcji. Trudno oderwać się od nowej powieści Magdaleny Zimniak - Odezwij się. A potem trudno o niej zapomnieć. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Prozami, a w naszym serwisie prezentujemy kolejne fragmenty tej opowieści:
To przyszło kilka miesięcy przed urodzeniem Rafałka. Nie pamiętam dokładnie kiedy, ale mama była w widocznej ciąży, a ja się cieszyłam, że będę mieć brata. Byliśmy na niedzielnej mszy i nagle naszła mnie potworna chęć powiedzenia okropnego słowa. Tak okropnego, że wolę go nie pisać. Całą mszę słyszałam w głowie ten wstrętny wyraz, calusieńką. Próbowałam się modlić, ale on mi przeszkadzał. Wieczorem poprosiłam mamę, żebyśmy znów poszły do kościoła. Mama stwierdziła, że jeśli muszę, żebym pomodliła się w domu, ale wpadłam prawie w histerię i ustąpiła. Nawet się trochę wtedy pokłóciła z tatą, który krzyczał, że nie można spełniać każdej mojej zachcianki. Tata chodzi z nami czasami do kościoła, ale twierdzi, że jest antyklerykałem. Nie jestem pewna, czy wierzy w Boga.
Kiedy szłyśmy, uważałam, żeby nastąpić na każdą linię, oddzielającą jedną płytę chodnikową od drugiej. Mama zapytała, czy to jakaś gra. Potrząsnęłam tylko głową. Nie umiałam wytłumaczyć, ale musiałam tak iść. Byłam przekonana, że stanie się coś strasznego, jeśli dam inny krok. W kościele nie poszłam do ławki. Całą mszę klęczałam na posadzce. Mama ze mną nie walczyła. Później nawet nie zapytała, o co chodzi. Ledwie wstałam, kolana i kręgosłup mnie bolały, ale czułam ulgę. To straszne słowo rozwiało się, przestało mieć znaczenie. Wieczorem pomodliłam się jeszcze na różańcu. Od tej pory codziennie to robię.
Za kilka dni wróciło to słowo. Wracało regularnie, przychodziły też inne, najgorsze, jakie kiedykolwiek słyszałam. Najczęściej w kościele. Powtarzałam te same czynności, żeby o nich zapomnieć. Zawsze uważałam, żeby następować na linie łączące płyty chodnikowe. Zawsze. Niezależnie od tego, czy pojawiały się złe myśli. Do dziś tak chodzę. Nauczyłam się robić to tak, żeby nikt nie zwracał na to uwagi. Wiem, że nie ma racjonalnego uzasadnienia dla tego rytuału, ale nie mogłabym go przerwać. Innych zresztą też. Pojawiły się nowe zachowania. Za każdym razem, kiedy wchodzę do łazienki, czyszczę lustro. Niezależnie od tego, jak bardzo lśni i jak mocno chce mi się siusiu, zaczynam od tego. Jeśli skorzystam z ubikacji, wszystko jedno, czy w domu, czy poza nim, szoruję ją proszkiem. To akurat zrozumiałe. Nie zniosłabym, gdyby ktoś się ode mnie zaraził. Nie wiadomo wprawdzie, żebym była chora na cokolwiek, ale lepiej się ubezpieczyć. Proszek zawsze mam ze sobą. Nawet jeśli się nie załatwiam, robię to. Na wszelki wypadek. Choroby przecież nie muszą pochodzić ode mnie. Mama zauważyła, że czyszczę lustro i toaletę. Nie zdaje sobie sprawy, że wykonuję to za każdym razem. Śmieje się i mówi, że bardzo im pomagam i jestem wielkim czyściochem. Tata kiedyś się zdenerwował, gdy za długo czekał na łazienkę. Powiedział, że nie mieszkam sama i muszę mieć wzgląd na innych. Mama wtedy podniosła głos i powiedziała, że właśnie ze względu na innych dbam o czystość. Fanaberia, a nie dbałość o czystość, odrzekł tata. Lepiej by posprzątała w pokoju. Poszłam i posprzątałam. Bardzo nie lubię, kiedy się złości. Od tej pory staram się, żeby łazienka była wolna, jeśli ktoś chce skorzystać. Tata już nic nie mówi. Czasem tylko przewraca oczami, gdy poczuje zapach proszku po moim wyjściu.
Pojawiły się nie tylko nowe czynności. Mam też inne myśli. Złe. Bardzo złe. Wchodzą we mnie, zabijają wszystko inne. Czasem na lekcji, czasem w kościele, czasem, kiedy leżę już w łóżku. Wtedy odechciewa mi się spać. Wstaję i okrążam pokój sto dwadzieścia pięć razy. Liczę. Później się modlę na różańcu. Jak powiedziałam, robię to codziennie, również kiedy straszne myśli się nie pojawiają. Mam wrażenie, że Pan Jezus i Jego Mama się mną brzydzą. Wiem, że to nieprawda. Ich miłość nie zna granic. Pociesza mnie to.