„Kryminał to taki romans, tyle że z trupem w tle”, mawia Basia Kotula, która kierując się tym mottem, stara się pomóc swojemu narzeczonemu Bazylemu. Bazyli, autor sloganów reklamowych, nie po raz pierwszy znalazł się na celowniku policji. Tym razem jest podejrzany o zabicie swojego irytującego klienta, a jego ukochana Basia podejrzewa go o romans z byłą dziewczyną Agnieszką…
Bo „Podejrzany na wieki wieków” to w ogóle bardzo podejrzana książka! Tu wszyscy wszystkich podejrzewają. Basia Kotula sama staje się obiektem podejrzeń przystojnego podkomisarza Rafała Martusia, który posądza ją o pomaganie narzeczonemu i utrudnianie śledztwa. Partner Martusia, komisarz Gąsior, podejrzewa kolegę o to, że Barbara mu się podoba. Zaś Barbara podejrzewa, że przystojny Rafał jest głupi i dlatego chce zamknąć jej narzeczonego. Postanawia jednak udowodnić podkomisarzowi, że zabójcę łatwiej znaleźć, słuchając serca niż rozumu. Jakby tego było mało, wszyscy bliscy nieboszczyka podejrzewają siebie nawzajem o morderstwo…
Do lektury najnowszej książki Jacka Getnera Podejrzany na wieki wieków zaprasza Wydawnictwo Lira. Ostatnio mogliście przeczytać pierwszy i drugi rozdział powieści, tymczasem już dziś zachęcamy do sięgnięcia po rozdział trzeci:
Rozdział 3 – Podejrzany na wieki wieków…
Pani Aurelia Jacak spojrzała zdziwiona na zabytkowy zegar stojący na komodzie. Bez wątpienia wskazywał godzinę ósmą rano, było zatem dziwne, że ktoś o tej porze dobijał się do jej mieszkania. Wprawdzie Bazyli czasem wracał do domu o tej godzinie, ale nie używał przy tym natarczywie dzwonka, lecz własnych kluczy. No chyba że znów je zgubił albo zapomniał skądś zabrać.
Pani Aurelia podeszła do drzwi i wyjrzała przez judasza. Nie, zdecydowanie żaden z tych dwóch mężczyzn w nie najlepiej skrojonych marynarkach i z rozbieganymi oczami nie był jej synem ani nawet nie wyglądał na jego znajomego. I choć jeden z nich, wyglądający na młodszego, ze względu na swoją urodę był na jej oko ciekawym modelem do sportretowania, to jako para wydali jej się zwiastunem czegoś niezbyt miłego. A pani Aurelia, czytająca czasem amatorsko aurę, znała się na takich rzeczach.
— Słucham panów? — zapytała, nie otwierając drzwi.
— Jesteśmy z policji. Szukamy Bazylego Jacaka. — Jeden z mężczyzn machnął przed judaszem legitymacją. Ktoś inny być może nie zadowoliłby się takim wyjaśnieniem, ale pani Aurelia tylko westchnęła i otworzyła drzwi.
— Proszę, niech panowie wejdą.
— Komisarz Henryk Gąsior i podkomisarz Rafał Martuś — przedstawili się policjanci, pokazując pani Aureli swoje legitymacje. Ona jednak nawet na nie nie spojrzała, a jedynie gestem ręki zaprosiła ich do środka. — Szukamy Bazylego Jacaka.
— Napiją się panowie herbaty czy kawy?
— Kawy, jeśli można — poprosił Gąsior i spojrzał nieco zdezorientowany na Martusia. Ten również wyglądał na zdziwionego, ale gwoli formalności zapytał: — Czy pan Bazyli jest w domu?
— Nie ma go. I nie mam pojęcia, gdzie jest. Wczoraj koło południa zapadł się pod ziemię. Czasem mu się to zdarza. Proszę, usiądźcie panowie, a ja zaparzę kawy.
Policjanci usiedli przy kuchennym stole i rozglądali się uważnie po wnętrzu urządzonym skromnie, ale ze smakiem. Na niewielkich sztalugach, ustawionych w okolicy okna, oparty był obraz przedstawiający wiosenną brzezinkę ze świeżymi listeczkami, położoną tuż nad niewielkim stawem z szuwarami. Obok na parapecie leżała paleta z pędzlami. Z szafki ustawionej za sztalugami pani Aurelia wyjęła paczkę z kawą, którą nasypywała właśnie do filiżanek, a po chwili wstawiła wodę do zagotowania.
— Mówi to pani tak spokojnie, jakby się pani o niego w ogóle nie niepokoiła. — Gąsior przeniósł wzrok na gospodynię. — Ja rozumiem, że on ma trzydzieści pięć lat, ale ponieważ mieszka tutaj…
— Mieszka i nie mieszka. Tak po połowie tutaj, a po połowie u narzeczonej.
— Ma narzeczoną? — Podkomisarz Martuś, ten młodszy i przystojniejszy, wyjął notatnik. — Gdzie możemy ją znaleźć?
— Niedługo pewnie w pracy. Ale ona też nie ma pojęcia, gdzie on jest. Dzwoniła do mnie wczoraj wieczorem z pytaniem, czy nie ma tu Bazylego, bo nie przyszedł na spotkanie z nią. Ale jej też to nie dziwi. Bazyli potrafi mieć różne szalone pomysły, wyjechać gdzieś na kilka dni w sobie tylko znane miejsce. — Pani Aurelia chwyciła paletę z pędzlami i spojrzała na policjantów. — Nie będzie panom przeszkadzać?
— Ależ skąd! — odpowiedział komisarz Gąsior, choć wolałby, żeby przesłuchiwana skupiła się na odpowiadaniu na pytania. Ale w tej pogodnej starszej pani było coś takiego, że nie sposób było odmówić żadnej jej prośbie.
— Dziękuję. Bardzo lubię malować, gdy z kimś rozmawiam. A właśnie, może pan zgodziłby się kiedyś mi zapozować? — zwróciła się do Martusia. — Ma pan bardzo interesującą twarz.
— Zastanowię się — odparł wymijająco policjant, a pani Aurelia, widząc strach na jego twarzy, nie drążyła już tematu, tylko spytała:
— To o co tym razem jest podejrzany mój syn?
— O morderstwo — odparł komisarz Gąsior, a widząc kruchą postać pani Aurelii, wykonał gest, jakby myślał, że starsza pani upadnie, usłyszawszy tę wiadomość. Ona jednak tylko westchnęła i uśmiechnęła się z wyrazem zaciekawienia na twarzy.
— O morderstwo? — Ta wiadomość zdecydowanie bardziej zdziwiła niż przeraziła panią Jacak. — Tego jeszcze nie było.
— Czy panią to… bawi? — Podkomisarz Martuś czuł się coraz dziwniej, gdyż gospodyni sprawiała wrażenie co najmniej zwariowanej. Przychodzą aresztować jej syna, a ona zaprasza ich na kawkę, zabiera się do malowania obrazu i uśmiecha się na wieść, że Bazyli jest podejrzany o morderstwo.
— Zdecydowanie nie bawi, panie podkomisarzu. Skoro jest podejrzany o morderstwo, to znaczy, że ktoś nie żyje, a to zawsze przykra sprawa. Mnie po prostu jedynie nie dziwi, że Bazyli jest podejrzany.
— Czyżby syn często bywał… o coś podejrzany? — domyślił się Gąsior.
— Właśnie. Można powiedzieć, że to jego cecha charakterystyczna. W szkole wiecznie uważano, że ściąga, bo gdy tylko miał ochotę akurat się pouczyć, przekartkowywał całą książkę do dowolnego przedmiotu, a dzięki fotograficznej pamięci po jednym czytaniu potrafił przepisać ją słowo w słowo na klasówce. A przed następnym sprawdzianem nie miał ochoty nic przeczytać i nawet słowa nie napisał. Nauczyciele byli więc pewni, że poprzednio musiał ściągać. Kiedy na kolejnej klasówce znów pisał z pamięci całe akapity z podręcznika, stali przy nim we trzech i patrzyli mu na dłonie, za kołnierz, sprawdzali, czy nie ma w uchu słuchawki, słowem: prześwietlali go na wylot i choć wciąż byli pewni, że ściąga, niczego mu nie mogli udowodnić. A ksiądz, który go uczył religii, przepowiedział, że on już chyba będzie taki podejrzany na wieki wieków.
— I tak rzeczywiście było zawsze? — zainteresował się Martuś.
— Zawsze — potwierdziła pani Aurelia. — Przecież na pewno macie w tych swoich aktach, że był podejrzewany o spowodowanie wypadku, trzy razy o kradzież, dwa razy o wyłudzenie, raz o pobicie.
— To prawda. Kartotekę ma bogatą.
— Ale nikt mu nigdy niczego nie udowodnił, prawda? — zapytała pani Aurelia.
— To fakt — przyznał komisarz Gąsior. — Ale tym razem obawiam się, że się nie wywinie. Kilkanaście osób słyszało, jak krzyczał, że nadzieje Andrzeja Brzózkę na szablę, a pół godziny później ten pan został znaleziony martwy, przybity szablą do fotela.
— Czy to był właściciel Dropasztu?
— Tak. Wie pani coś o nim?
— Tak. Syn wspominał, że go chyba zamorduje. — Pani Aurelia niedbale maznęła żółtą plamkę w miejscu, w którym na obrazie miała się znaleźć lilia wodna. Wprawdzie nie powinno jej tam być tak wczesną wiosną, gdy liście brzóz dopiero zaczynały się zielenić, ale ona nie znosiła żadnych ograniczeń dla swej twórczej wyobraźni. Zajęta malowaniem nie zauważyła też, że policjanci spojrzeli na siebie, jakby chcąc się upewnić, czy na pewno dobrze słyszeli.
— A wie pani, dlaczego chciał zamordować?
— Oczywiście. Syn wymyślił dla niego genialną kampanię reklamową tych jego pasztetów drobiowych, a Brzózka cały czas marudził, zmieniał, kręcił nosem.
— To chyba… nie jest powód, żeby kogoś mordować? — zapytał niepewnie podkomisarz Martuś.
— Naturalnie, że nie jest. — Pani Aurelia spojrzała z wyrzutem na policjantów. — Chyba panowie nie pomyśleli, że on go chciał zabić naprawdę?
— No… — zawahał się Gąsior. — Pani powiedziała to tak spokojnie, że… — urwał, bo bał się przyznać, że jednak trochę uwierzył w słowa starszej pani.
— Poza tym on naprawdę jest poważnie podejrzany — przyszedł mu w sukurs Martuś. — Na narzędziu zbrodni są wyłącznie jego odciski palców…
— Nie musi mnie pan przekonywać. — Kobieta uśmiechnęła się, wracając do malowania obrazu, lecz tylko na chwilę, gdyż zaczął gwizdać czajnik, co oznaczało, że czas najwyższy zalać filiżanki z kawą. — Doskonale wiem, że zawsze wszystko wskazuje na jego winę. A na końcu okaże się jak za każdym razem, że to zwykły zbieg okoliczności.
Policjanci wyszli od pani Aurelii kwadrans później, nie dowiedziawszy się prawie niczego. Gospodyni obserwowała przez okno, jak zmierzają do białej skody, a gdy już odjechali, chwyciła za telefon.
Książkę Podejrzany na wieki wieków kupić można w popularnych księgarniach internetowych: