Swoich wczasów w przepięknie położonym Pensjonacie „Czerwone Maki” z całą pewnością nie zapomni Beata, główna bohaterka powieści Danuty Korolewicz Pensjonat Czerwone Maki. Przymusowy wyjazd nie zapowiadał się niezwykle: samotne wczasy, które zapewne przyjdzie jej spędzić w gronie równie znudzonych jak ona wczasowiczów. Rzeczywistość jednak przerosła jej najśmielsze oczekiwania. Wszystko dzięki przepięknej, zabytkowej porcelanie w czerwone maki, która kryje w sobie niezwykłą tajemnicę, a osobie, która ją odkryje, przyniesie bogactwo albo… śmierć!
Beata trochę przez zbieg okoliczności, trochę przez swoją dociekliwość, zostanie wciągnięta w niebezpieczną grę, w którą zamieszani są groźni przestępcy. Okazuje się, że na majątek dawnych właścicieli rezydencji czyha więcej osób, niż mogłaby przypuszczać.
Bohaterka będzie się zmagać nie tylko z rozwiązywaniem zagadki porcelany, ale także ze swoimi uczuciami do pewnego przystojnego i bardzo pociągającego mężczyzny.
Czy Beacie uda się rozwiązać tajemnicę niezwykłej porcelany? Kto z wczasowiczów okaże się godny zaufania na tych coraz bardziej niebezpiecznych wakacjach? Kim tak naprawdę jest mężczyzna, którego spotkała w Pensjonacie?
Powieść Pensjonat Czerwone Maki zaskakuje i trzyma w napięciu aż do ostatniej strony! Warto się o tym przekonać. Warto sięgnąć po książkę Danuty Korolewicz, która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Lucky. Dziś zapraszamy do przeczytania jej premierowych fragmentów:
Sabina pokiwała przytakująco głową, potem nieoczekiwanie zwróciła się do właścicielki pensjonatu:
– Pani Jadwigo, słyszałam legendę o tym serwisie… Podobno te czerwone maki przynoszą bogactwo temu, kto potrafi to z nich odczytać.
– Ooo, ja w to nie wierzę. – W głosie kobiety zabrzmiało rozbawienie. – Ten serwis mamy od wielu lat i jakoś wielkiego majątku się nie dorobiliśmy. A to, co państwo widzicie, to zaledwie pozostałości całego serwisu, bo... wiemy o tym – zaakcentowała – i pozostał tylko ten deserowy.
– O co chodzi z tą porcelaną? – zapytał łysawy mężczyzna, siedzący pod ścianą, biorąc do ręki filiżankę i oglądając ją z każdej strony.
– To dość ciekawa historia. – Właścicielka chętnie podjęła temat. – Ostatni rezydenci tego pensjonatu, a kiedyś budowli rodzinnej, nie żyją, o potomnych nic nie wiemy, a pensjonat jest już tak długo w naszej rodzinie, że uważamy go za swój do ostatniej przysłowiowej belki. Natomiast, co do tej pięknej porcelany, to odkryliśmy ją, a w zasadzie odkryli ją wiele lat temu moi dziadkowie, już niestety nieżyjący, zupełnie przypadkowo, kiedy robili generalny remont budynku. Częściowo leżała na poddaszu w jakimś kartonie, pod stertą śmieci do wywozu, i w witrynie mebli, które znajdują się w Sali Kominkowej. Byłam wtedy dzieckiem, ale doskonale to pamiętam. Nawet szukali jej właścicieli, kogokolwiek. Zamieścili w gazetach informację z fotografiami, ale do dzisiaj nikt się nie zgłosił. Podobno długo przed drugą wojną światową znalazł się jakiś ich pociotek, rościł sobie pretensje do majątku, iluś hektarów lasu, ale nie znam dokładnie tej historii. Zresztą, jak się później okazało, to był zwykły oszust.
– Pani rodzina zadała sobie tyle trudu dla tych kilkunastu czy kilkudziesięciu filiżanek i talerzyków? – zdziwił się mężczyzna, odstawiając filiżankę.
– Oczywiście. Przypadkiem widział to rzeczoznawca i ocenił wiek porcelany na ponad sto lat. Zresztą sygnowana jest znakami nieistniejącej już fabryki, więc obowiązkiem było zwrócenie jej rodzinie.
– Jeżeli ta porcelana jest tak cenna, powinna być wyeksponowana za szkłem, w gablocie. Przecież wystarczy chwila nieuwagi i filiżanka ląduje na podłodze – odezwał się młody mężczyzna z włosami sięgającymi do ramion, podnosząc ją do góry i przechylając na bok.
– Cenne jest tylko życie, a porcelana jest taka krucha… – powiedziała w zadumie właścicielka, po czym powiodła wzrokiem po gościach i lekko się uśmiechnęła. – Ale jestem winna państwu wyjaśnienie. Otóż ma pan rację – zwróciła się do długowłosego mężczyzny – powinna być wyeksponowana i jest! Oryginalna zastawa deserowa znajduje się obok, w Sali Kominkowej, jak już wspomniałam, za szkłem w starych gdańskich meblach, a ta, dzięki wielu staraniom naszej rodziny, została wyprodukowana współcześnie, ale bez oryginalnych znaków na spodzie. W ogóle nie posiada żadnych insygniów, możecie państwo to sprawdzić, oczywiście po wypiciu kawy – zastrzegła żartobliwie. – A jeżeli chodzi o te, jak już wspomniałam równie zabytkowe meble, to jest to pozostałość po właścicielach tego pensjonatu. Podobnie jak niektóre nieposiadające żadnej artystycznej wartości drobiazgi. Zresztą budynek jest trochę zmodernizowany, przystosowany do ogólnych przepisów, warunkujących zakładanie hoteli, pensjonatów – zakończyła długi wywód.
– To jak duży jest ten serwis deserowy? Oryginał i ta podróbka? – dopytywał długowłosy mężczyzna.
– Dwadzieścia cztery sztuki filiżanek ze spodeczkami i talerzykami, no i tyle samo zamówionych wiele lat temu.
– Dziękuję. Ciekawi mnie także nazwa pensjonatu. Skąd się wzięła?
– Och, to też stara historia, jak każda belka tego budynku. Moi dziadowie dawno temu mieli plantację maku i wiem z rodzinnych pogawędek, że właśnie dlatego wymyślili taką nazwę pensjonatu. Chociaż istnieje też wersja, że to dawna rezydencja nazywana była Czerwonymi Makami. Ale to przecież nie ma większego znaczenia – cierpliwie opowiadała Wojanowska.