Księżniczka na ziarnku kawy to opowieść o emocjonalnych stanach dwóch kobiet, reprezentujących różne generacje w obrębie tej samej rodziny. O ich podobieństwie, zależnościach i fatum pokrewieństwa, dyktującym przeznaczenie młodszej generacji poprzez „gen pamięci”. Jak wyzbyć się wrodzonego poczucia winy? Jak przerwać „obłędny cykl”? Jak wyrwać się śmierci za życia i nie pozwolić pogrzebać się żywcem? Czy wystarczy przerwać milczenie i opowiedzieć do końca historię kobiety, której krew płynie w żyłach wnuczki, zabarwiając jej oczy na brązowo i skazując ją na słabość wobec pokusy autodestrukcji? I czy da się wyczytać prawdę ze skrawków dziecięcych wspomnień, wymyślić legendę ku pocieszeniu, by zamknąć na zawsze „drzwi na strych”? Warto poszukać odpowiedzi na te pytania podczas lektury powieści Anny Dudek Księżniczka na ziarnku kawy. Dziś zapraszamy do lektury premierowego fragmentu książki:
Alfreda nie spała w nocy. Zaraz po północy zastawiała na oszklonej werandzie stół do gry w karty. Stół był wyjątkowym egzemplarzem kunsztu meblarskiego. Antyczny, ciemno bejcowany, z okrągłym blatem, którego duża płaszczyzna ozdobiona była złotym rysunkiem sześcioramiennej gwiazdy. Przy każdym ostrym końcu ramienia gwiazdy wyryty był jeden z sześciu inicjałów: M, G, O, E, K oraz A.
Alfreda nie pamiętała już, kiedy to się zaczęło i okłamywała się z chęcią, że ta tradycja istniała od zawsze. Każdej nocy przychodziło pięciu aniołów, żeby po wypełnieniu dziennych zobowiązań grać ze starą kobietą w karty. Aniołowie – stróże. Ich pracowity dzień kończył się, gdy ich podopieczni zapadali w sen. Wczesnym rankiem wracali do swoich obowiązków. W momencie, kiedy otwierały się ludzkie powieki. Alfredę cieszyły te spotkania. Lubiła mieć towarzystwo do picia. To było o wiele lepsze niż samotne patrzenie w kieliszek. Poza tym nie wiedziała, ile jeszcze spędzi czasu na oczekiwaniu, ale była przekonana, że przy kartach upłynie on dużo szybciej. Ustawiła więc wszystko na stole dla swoich nocnych towarzyszy. Marian, Olek, Gustaw, Eryk i Karol. Szklanki, butelka wódki, talia kart.
Zaraz po obudzeniu się, Alfreda wstawała z łóżka i już w kuchni natrafiała na czekających Mariana i Gustawa. Siedzieli w milczeniu, dopóki nie nadeszła reszta towarzystwa. Czasem staruszkę denerwowało, że nie proponują jej pomocy w przygotowaniach. Anioły są leniwe w swoim wolnym czasie. Szczególnie te dwa. Alfreda przyzwyczaiła się do ich cichej obecności. Marian i Gustaw byli bliźniakami o bladych twarzach i niebieskich, przeźroczystych oczach. Dla Alfredy mieli coś z żołnierzy, ze swoimi krótko strzyżonymi włosami, w nieskazitelnie białych, doskonale skrojonych garniturach. I tylko ich wielkie umięśnione dłonie rzucały się w oczy z powodu poobgryzanych paznokci, co zupełnie nie pasowało do ich wizerunku. Marian z Gustawem byli obecni już po obudzeniu się starej kobiety i po grze jako ostatni zostawali na werandzie, kiedy zmęczona Alfreda szła spać.
Olek przychodził jako trzeci z towarzystwa i zazwyczaj opuszczał je najwcześniej. Opiekował się Gabrielą, która krótko spała. Pielęgnowała ona ostatnie minuty dnia i była rannym ptakiem. Rannym w znaczeniu poranka i zranionym w sensie choroby. W ciągu dnia śpiewała piosenki, których nauczyła się w dzieciństwie. Od początku do końca, zwrotka po zwrotce, zadowolona ze swojej pamięci i wciąż ładnie brzmiącego głosu. Gabriela miała dziewięćdziesiąt siedem lat. Leżała w szpitalu. Olek siedział cały dzień przy jej łóżku, odliczając ostatnie minuty. Cztery tysiące trzysta dwadzieścia, cztery tysiące trzysta dziewiętnaście…
Olek był skromny i wierny przeciętności. Krótka, przyzwoita fryzura, szare oczy, ciemny sweter i dżinsy. Mówił cicho i z wrodzoną nieśmiałością. Wydawał się nieobecny, pochłonięty swoimi myślami. Jeśli anioły potrafi ą się martwić, to Olek był zmartwiony. Pozostali towarzysze byli ciekawi jego przyszłego wyboru. Czy zostanie, gdy Gabi odejdzie?
Teraz wszyscy zasiedli przy stole. Eryk z Karolem właśnie nadeszli w dobrych humorach, hałasując w beztrosce. Karol, fan rock and rolla, w ramonesce z napisem „Jesus Christ Superstar” na plecach, i Eryk w swoim żulerskim ubraniu, rozdawali karty, podczas gdy Alfreda nalewała wódkę do szklanek. Grali w Tysiąca, grę, której Alfreda, gdyby żyła, nauczyłaby swoją wnuczkę. Ale ona była martwa. Od trzydziestu dwóch lat.
© Anna Dudek 2013