Nick Vujicic: znaleźć światło na drodze

Data: 2013-03-12 14:19:11 | Ten artykuł przeczytasz w 28 min. Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet
News - Nick Vujicic: znaleźć światło na drodze

Nick Vujicic cierpi na fokomelię – rzadkie schorzenie objawiające się brakiem kończyn. Jednak ten niezwykły młody człowiek pokonał niewyobrażalne ograniczenia wynikające z jego niepełnosprawności. Dziś prowadzi aktywne życie, podróżuje po całym świecie i występuje jako mówca motywacyjny, niosąc nadzieję i inspirację milionom ludzi. Nick angażuje się w działalność charytatywną, a równolegle kieruje własną firmą, prowadzi szkolenia biznesowe, przemawia na międzynarodowych konferencjach i spotyka się z głowami państw. 

 

Bez rąk, bez nóg, bez ograniczeń! to piękna i budująca opowieść o sile człowieka, która drzemie w jego sercu. Nick Vujicic pływa, surfuje, jeździ po świecie z wykładami, kieruje swoją firmą, pomaga innym, prowadzi program w radiu. Można powiedzieć, że z jego życia płynie przesłanie: „Żyj śmiało! Ten świat jest tego wart”. Szczerze podziwiam - powiedział Marek Kamiński – podróżnik, polarnik, pisarz, założyciel fundacji wspierającej osoby niepełnosprawne.

 

Bez rąk, bez nóg, bez ograniczeń! to niesamowita historia niezwykłego człowieka. To książka, która daje nadzieję i pomaga zmienić swoje nastawienie wobec codziennych problemów. Nawet, jeśli nie zmieni życia wszystkich czytelników, to na długo pozostanie w pamięci - napisał nasz recenzent, Piotr Piekarski. Warto sięgnąć po tę książkę, warto na nią zagłosować w plebiscytach na najlepszą książkę na wiosnę oraz najlepszą książkę katolicką. Warto również przeczytać słowa pochodzące z nowej książki Nicka Vujicica. Premierowo je publikujemy.

 

Przeczytaj również wstęp i fragment pierwszego rozdziału książki! 


Przemówić własnym głosemaetos

Próby nawiązania kontaktu z kolegami ze szkoły pomogły mi odkryć mój życiowy cel. Jeśli w dzieciństwie byłeś kiedykolwiek nowym uczniem w klasie, który samotnie wychodzi na przerwę i drugie śniadanie, z pewnością zrozumiesz, że sytuacja „nowego”, który porusza się na wózku inwalidzkim, jest jeszcze trudniejsza. Ciągłe przeprowadzki naszej rodziny – z Melbourne do Brisbane, z Brisbane do Stanów Zjednoczonych, a potem z powrotem do Brisbane – oznaczały dla mnie konieczność ciągłego dostosowywania się do nowego otoczenia. Oprócz problemów wynikających z niepełnosprawności musiałem więc radzić sobie z dodatkowymi wyzwaniami.

Nowi koledzy w klasie często zakładali, że jestem także niepełnosprawny umysłowo, a nie tylko fizycznie. Trzymali się na dystans, chyba że ja sam zbierałem się na odwagę i nawiązywałem rozmowę w stołówce lub na korytarzu. Z czasem zauważyłem, że im bardziej zdecydowanie wychodziłem ku innym, tym łatwiej przyjmowali oni do wiadomości, że wbrew pozorom nie jestem przybyszem z obcej planety.

Czasami Bóg oczekuje, że wykażesz inicjatywę. Możesz oczywiście marzyć, pragnąć, pielęgnować nadzieję. Ale żeby naprawdę realizować marzenia i pragnienia, musisz też podejmować działania. Żeby dotrzeć z miejsca, w którym jesteś, do obranego punktu docelowego, musisz podjąć pewien wysiłek. Chciałem, żeby inni uczniowie w nowej szkole przekonali się, że w środku jestem taki jak oni, jednak w tym celu musiałem zadać sobie pewien trud, podjąć ryzyko.

Konsekwentne wychodzenie do innych w celu nawiązania kontaktu przyniosło zdumiewające owoce. Rozmowy z kolegami i koleżankami, którym opowiadałem o tym, jak daję sobie radę w świecie zaprojektowanym dla posiadaczy rąk i nóg, przerodziły się na pewnym etapie w wystąpienia publiczne. Zaczęły mnie na nie zapraszać kółka studenckie, kościelne grupy młodzieżowe i inne organizacje zrzeszające nastolatków.

Istnieje pewna cudowna prawda o absolutnie fundamentalnym znaczeniu. Dziwię się, że nie uczą jej w szkołach. Ta prawda brzmi następująco: każdy z nas ma pewien dar – talent, umiejętność, predyspozycję lub kompetencję – który angażuje nas i sprawia nam przyjemność. Z darem tym wiąże się ściśle nasza indywidualna droga do osiągnięcia szczęścia.

Jeśli nadal poszukujesz swego miejsca, jeśli zastanawiasz się, co daje Ci poczucie satysfakcji i spełnienia, zachęcam Cię do wykonania następującego testu. Weź długopis i kartkę (albo usiądź przed komputerem) i spisz listę swoich ulubionych zajęć. Co Cię pociąga? Co mógłbyś robić całymi godzinami, tracąc rachubę czasu, i zupełnie się nie nudzić? Co dostrzegają w Tobie inni ludzie? Czy chwalą Cię na przykład za talent organizacyjny lub zdolności analityczne? Jeśli nie masz pewności, spytaj rodzinę i przyjaciół, w czym według nich jesteś najlepszy.

Są to wskazówki, które pomagają nam odkryć własną drogę – ścieżkę, która w tajemniczy sposób została wpisana w nas samych. Wszyscy przychodzimy na ten świat nadzy, choć jednocześnie mamy w sobie ogromny potencjał. Nosimy w sobie różnorodne uzdolnienia niczym zapakowane prezenty oczekujące na otwarcie. Kiedy uda Ci się odkryć coś, co pochłonie Cię do tego stopnia, że chętnie robiłbyś to zupełnie za darmo, codziennie przez większą część dnia – jesteś na dobrym tropie. A jeśli spotkasz kogoś, kto będzie gotowy Ci za to zapłacić, właśnie znalazłeś swój zawód.

Przemówienia adresowane do innych młodych ludzi były dla mnie początkowo sposobem nawiązania kontaktu z rówieśnikami, pokazania im, że jestem taki jak oni. Robiłem to głównie dla samego siebie, ciesząc się, że mam okazję opowiedzieć o swoim świecie i zawrzeć nowe znajomości. Przemawianie sprawiało mi wiele satysfakcji, lecz upłynęło trochę czasu, zanim uświadomiłem sobie, że to, co mam do powiedzenia, może też wywrzeć ogromny wpływ na innych.


Odkrycie

Pewnego dnia przemawiałem do grona kilkuset nastolatków – nigdy wcześniej nie występowałem przed tak liczną grupą. Opowiadałem im o swoich przeżyciach i dzieliłem się swą wiarą, kiedy stało się coś zdumiewającego.

Przywykłem do tego, że od czasu do czasu uczniowie lub nauczyciele wzruszają się, słuchając o moich zmaganiach, jednak podczas tego wystąpienia pewna dziewczyna na sali po prostu zanosiła się płaczem. Nie wiedziałem, co się dzieje – pomyślałem, że być może nieświadomie obudziłem w niej jakieś przykre wspomnienia. W pewnym momencie dziewczyna zebrała się w sobie, podniosła rękę i odważnie spytała, czy może podejść i mnie przytulić. Tą niespodziewaną prośbą zupełnie mnie rozbroiła.

Kiedy zaprosiłem ją bliżej, otarła łzy i podeszła do przodu. Następnie przytuliła mnie mocno – był to jeden z najserdeczniejszych uścisków, jakich doświadczyłem w swoim życiu. W tym momencie większość słuchaczy miała łzy w oczach. Ja też byłem wzruszony. A już zupełnie straciłem panowanie nad sobą, gdy dziewczyna wyszeptała mi do ucha następujące słowa:

– Nikt nigdy nie powiedział mi, że jestem piękna, taka jaka jestem. Nikt nigdy nie powiedział mi, że mnie kocha – wyznała. – Swoim przemówieniem zmieniłeś moje życie. Ty też jesteś piękną osobą!

Do tej pory ciągle powątpiewałem w swoją wartość. Myślałem o sobie jako o nastolatku, który przez nieporadne przemówienia próbuje nawiązać kontakt z rówieśnikami. Jednak tego dnia coś się zmieniło. Wzruszona dziewczyna powiedziała mi, że jestem „piękny” (oczywiście cudownie usłyszeć coś takiego), ale przede wszystkim dzięki jej słowom po raz pierwszy poczułem tak namacalnie, że moje wystąpienia mogą pomóc innym. Jej wyznanie zmieniło mój punkt widzenia. Może faktycznie mam coś wartościowego do zaoferowania? – pomyślałem.

Doświadczenia tego rodzaju uświadomiły mi, że dzięki swojej „inności” mogę dać światu coś wyjątkowego. Odkryłem, że wielu ludzi jest gotowych wysłuchać mnie właśnie dlatego, że udało mi się przezwyciężyć szczególne wyzwania (co widać już na pierwszy rzut oka). Jestem dla nich wiarygodny. Słuchacze czują instynktownie, że to, co mam do powiedzenia, może pomóc im w przezwyciężeniu własnych problemów.

Bóg pozwolił mi dotrzeć z przesłaniem nadziei do ogromnej rzeszy ludzi w niezliczonych szkołach, kościołach, więzieniach, sierocińcach, szpitalach, salach konferencyjnych i na stadionach. Cieszę się w szczególności z tysięcy spotkań twarzą w twarz, podczas których mam w zwyczaju przytulać moich rozmówców, zapewniając ich jednocześnie o ogromnej wartości, jaką dostrzega w nich Bóg. Przekonuję spotykanych ludzi, że Bóg ma dla ich życia konkretny plan. Odwołuję się do własnego przykładu – Bóg posługuje się moim niezwykłym ciałem, żeby pocieszać serca i podnosić na duchu, jak mówi o tym w Biblii: „Wiem, jakie plany mam wobec was – zamiary pełne pomyślności, a nie szkody, aby zapewnić wam przyszłość i natchnąć nadzieją”.


Siła sprawcza

Życie potrafi być okrutne – nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Czasami niepowodzenia spadają na nas jedno po drugim i nie widzimy żadnego wyjścia z sytuacji. Jesteśmy tylko zwykłymi śmiertelnikami i mamy ograniczone pole widzenia, nie potrafimy przewidzieć, co nas czeka w przyszłości. Jest to jednak wiadomość zarówno zła, jak i dobra zarazem. Pamiętaj, że przyszłość może być o wiele lepsza niż Twoje najśmielsze wyobrażenia. To od Ciebie zależy, czy pozbierasz się, wstaniesz i ruszysz dalej!

Niezależnie od tego, czy prowadzisz dziś udane życie i chcesz je tylko trochę usprawnić, czy może masz poczucie, że jest tak źle, iż wolałbyś rano nie wstawać z łóżka – to, co stanie się od tej chwili, zależy od Ciebie i Twojego Stwórcy. To prawda, nie masz wpływu na wszystko. Zło spotyka nawet najlepszych i najszlachetniejszych z nas. Być może żałujesz, że nie urodziłeś się w warunkach zapewniających wygodne, spokojne życie, i uważasz, że to nie fair. Jednak nawet jeśli jesteś głęboko zawiedziony otaczającą Cię rzeczywistością, musisz zacząć od tego, co masz do dyspozycji.

Nie przejmuj się, jeśli na początku coś Ci nie wyjdzie lub jeśli inni będą w Ciebie wątpić. Gdy postanowiłem, że publiczne przemawianie będzie moim zawodem, nawet rodzice kwestionowali tę decyzję.

– Czy nie uważasz, że biorąc pod uwagę twoją niepełnosprawność, bardziej odpowiedni dla ciebie byłby zawód księgowego prowadzącego własną kancelarię rachunkową? Czy to nie zapewniłoby ci lepszej przyszłości? – pytał tata.

Tak, pod wieloma względami kariera w księgowości wydawała się w moim przypadku sensownym wyborem, ponieważ rzeczywiście mam głowę do rachunków. Jednak już w okresie nastoletnim odkryłem w sobie ogromne pragnienie dzielenia się z innymi wiarą i nadzieją na lepsze życie. Gdy udaje nam się znaleźć prawdziwy cel, powinna nam towarzyszyć tego rodzaju pasja. Czujemy, że chcielibyśmy poświęcić całe życie tej szczególnej sprawie lub idei.

Jeśli nadal szukasz swojej drogi, pamiętaj, że masz prawo czuć się odrobinę sfrustrowany. Owo poszukiwanie to bowiem bardziej maraton niż sprint. A tęsknota za wyraźniejszym poczuciem sensu i spełnienia to znak, że dojrzewasz, przełamujesz ograniczenia i rozwijasz talenty. Gdy już określiłeś swój kierunek, warto od czasu do czasu spojrzeć na miejsce, w którym się znajdujesz, i zastanowić się, czy aktualne zajęcia i priorytety przyczyniają się do realizacji obranego celu.


Światło na drodze

Kiedy skończyłem piętnaście lat, pojednałem się z Bogiem, prosząc Go o przebaczenie grzechów i pokierowanie moim życiem. Poprosiłem Go, by poprowadził mnie w poszukiwaniu życiowego celu. Cztery lata później przyjąłem chrzest i zacząłem dzielić się wiarą z innymi ludźmi. Wtedy poczułem, że odkryłem swoje powołanie. Wystąpienia w roli mówcy i ewangelizatora stopniowo przybrały charakter regularnej działalności, którą z biegiem czasu zacząłem prowadzić na skalę międzynarodową.

Kilka lat temu przeżyłem coś zdumiewającego – coś, co jeszcze bardziej podniosło mnie na duchu i utwierdziło w przekonaniu, że obrałem słuszną drogę. W pewien niedzielny poranek zjawiłem się na umówionym wystąpieniu w jednym z kalifornijskich kościołów. Wszystko miało się toczyć według utartego schematu. Jedyna różnica polegała na tym, że tym razem nie przemawiałem w jakimś odległym zakątku świata – Knott Avenue Christian Church w Anaheim znajduje się niedaleko mojego domu.

Gdy wjeżdżałem do kościoła na wózku inwalidzkim, chór zaczynał już pieśń otwierającą nabożeństwo. Zająłem miejsce w pierwszym rzędzie ogromnej sali, coraz szczelniej wypełniającej się wiernymi. W myślach zacząłem już przygotowywać się do przemówienia. To była moja pierwsza wizyta na Knott Avenue i nie sądziłem, by ktokolwiek mnie tutaj znał. Dlatego zdziwiłem się, gdy nagle usłyszałem dochodzące z tyłu wołanie „Nick! Nick!”. Ktoś próbował przekrzyczeć chórzystów.

Nie rozpoznałem głosu osoby wołającej, więc założyłem, że chodzi zapewne o jakiegoś innego Nicka. Jednak kiedy się odwróciłem, zobaczyłem starszego pana, który wyraźnie machał właśnie do mnie.

– Nick! Popatrz tutaj! – krzyknął jeszcze raz.

To powiedziawszy, wskazał na młodszego mężczyznę stojącego obok niego w wypełnionej po brzegi ławce. Mężczyzna trzymał na rękach niemowlę. W pierwszej chwili dostrzegłem tylko kosmyk brązowych włosów, uśmiechniętą buzię i błyszczące oczy dziecka.

Ojciec chłopczyka uniósł go wyżej, nad głowami tłumu, tak bym mógł go lepiej zobaczyć. W tym momencie poczułem, jak przeszywa mnie fala emocji – tak potężna, że gdybym miał kolana, z pewnością by się pode mną ugięły.

Jasnooki chłopiec wyglądał zupełnie tak jak ja! Nie miał rąk ani nóg. Z tułowia wyrastała mu nawet mała lewa stopa – taka jak moja. Wyglądał identycznie! Teraz rozumiałem, dlaczego tym dwóm mężczyznom tak bardzo zależało na tym, żeby pokazać mi dziecko. Później dowiedziałem się, że chłopiec nazywa się Daniel Martinez i jest synem Chrisa i Patty.

Powinienem był skupić się na swoim wystąpieniu, ale kiedy zobaczyłem Daniela – kiedy zobaczyłem siebie w tym dziecku! – porwał mnie wir szalonych emocji i nie byłem w stanie jasno myśleć. Współczułem Danielowi i jego rodzinie. Odżyły we mnie bolesne wspomnienia dotyczące pierwszych lat życia. Domyślałem się, że ten chłopiec przechodzi teraz podobne doświadczenia.

Wiem, co on czuje – pomyślałem. Przeżyłem to wszystko. Wiem, co jeszcze go czeka… Patrząc na Daniela, miałem poczucie niezwykłej więzi pokrewieństwa pomiędzy nami. Dawne emocje – niepewność, frustracja i poczucie osamotnienia – ogarniały mnie z nową siłą. Nie mogłem zaczerpnąć powietrza i zakręciło mi się w głowie. Nie był to może napad paniki, ale widok tego malca z całą pewnością poruszył we mnie najczulszą strunę – obudził we mnie chłopca.

Nagle doznałem olśnienia, które pomogło mi odzyskać równowagę. Kiedy dorastałem, nie miałem nikogo, kto znajdowałby się w podobnym położeniu i kto mógłby być moim przewodnikiem. Ale Daniel ma kogoś takiego – przecież mogę mu pomóc! Moi rodzice chętnie pomogą jego rodzicom. Ten chłopiec wcale nie musi przechodzić przez to samo, co ja. Może będę w stanie oszczędzić mu nieco bólu, który sam wycierpiałem?

W tamtym momencie zrozumiałem wyraźnie, że niezależnie od tego, jak trudne jest życie bez kończyn, mogę podzielić się czymś wartościowym z drugim człowiekiem. Że o ile sam nie przestanę wytrwale dążyć do tego, by wywierać pozytywny wpływ na otaczający świat, nic mnie przed tym nie powstrzyma. Postanowiłem, że moją największą radością będzie inspirowanie innych ludzi i pomaganie im. I nawet jeśli u kresu dni stwierdzę, że nie udało mi się zmienić tego świata w takim stopniu, w jakim zamierzałem, będę miał pewność, że moje życie nie poszło na marne. Postanowiłem żyć tak, by zostawić po sobie coś cennego. Uwierz w to, że Ty też możesz podjąć taką decyzję!

Widok Daniela uniesionego nad głowami wiernych w kościele przy Knott Avenue w pierwszym momencie mną wstrząsnął, lecz po chwili uświadomiłem sobie, że mogę wywrzeć realny wpływ na wiele zgromadzonych na sali osób – zwłaszcza na tych, którzy, tak jak Daniel i jego rodzice, zmagają się z poważnymi życiowymi trudnościami. Kiedy wstąpiłem na podium, opowiedziałem o przeżyciu, jakie przed chwilą było moim udziałem, i zaprosiłem rodziców Daniela, żeby podeszli bliżej i przynieśli chłopca.

– W życiu nie ma przypadków – powiedziałem. – Każdy oddech, każdy krok wynika z Bożego prowadzenia. Nie jest dziełem przypadku, że na tej sali znalazł się inny chłopiec bez rąk i nóg.

Wskazałem na Daniela, który uśmiechnął się promiennie, przykuwając uwagę zgromadzonych. Ojciec chłopca uniósł go w górę i przybliżył do mnie. Widząc młodego człowieka i niemowlę połączonych brzemieniem identycznej niepełnosprawności, wierni stojący w najbliższych ławkach rozpłakali się ze wzruszenia.

Nie jestem przesadnie ckliwy, jednak widząc łzy na twarzach obecnych, nie potrafiłem powstrzymać płaczu. Gdy wracałem do domu, nieustannie rozmyślałem o Danielu. Zastanawiałem się, co będzie czuł, gdy zacznie więcej rozumieć, gdy zetknie się z okrutnymi reakcjami i odrzuceniem, jakiego sam doświadczyłem. Współczułem mu, choć z drugiej strony pocieszająca była dla mnie świadomość, że moi rodzice i ja osobiście będziemy mu w stanie pomóc. Nie mogłem się już doczekać, kiedy opowiem o wszystkim mamie i tacie. Byłem pewien, że przyjmą z entuzjazmem pomysł zapoznania się z Danielem i jego rodzicami i chętnie podzielą się z nimi swoim doświadczeniem.


Przełomowy moment

Spotkanie z Danielem było dla mnie niezwykłym przeżyciem. Oniemiałem z wrażenia (co rzadko mi się zdarza), a gdy chłopiec na mnie popatrzył, moje serce się rozpłynęło. Daniel był odpowiedzią na odzywające się we mnie od czasu do czasu dziecięce pragnienie, by w jakiś sposób odczuć, że nie jestem na tym świecie sam, że jest ktoś podobny do mnie. Do tej pory czułem, że nikt tak do końca nie rozumie, przez co przechodzę, nikt nie jest w stanie pojąć mego bólu i samotności.

Przypominałem sobie, jak bolesna była dla mnie w dzieciństwie już sama świadomość „inności”. Gdy rówieśnicy naśmiewali się ze mnie lub unikali mnie, rana jeszcze się pogłębiała. Jednak pod wpływem przełomowego spotkania z Danielem doświadczałem teraz odczucia nieskończonego miłosierdzia Boga, Jego chwały i mocy. Mój ból wydał się nagle znikomy.

Przyszedłem na ten świat obciążony niepełnosprawnością fizyczną, ale nie doznałem cierpienia będącego na przykład wynikiem maltretowania czy zaniedbania. Nigdy nie musiałem borykać się z problemami typowymi dla dzieci z rozbitej rodziny, nie straciłem żadnego z rodziców, brata czy siostry. Oszczędzono mi wielu przykrych doświadczeń. Jestem pewien, że moje życie było pod wieloma względami łatwiejsze niż życie innych ludzi.

Jednak nie życzę nikomu podobnej niepełnosprawności, dlatego współczułem Danielowi. Z drugiej strony domyślałem się, że Bóg przyprowadził do mnie to dziecko, żebym uczynił jego brzemię nieco lżejszym. Czułem się tak, jakby Bóg mrugał do mnie porozumiewawczo, mówiąc: „A widzisz? Mam plan dla twojego życia!”.

W tym przełomowym momencie, gdy obejrzałem się i zobaczyłem Daniela unoszonego nad głowami wiernych w sali kościelnej, uświadomiłem sobie, że oto sam stałem się cudem, o który się modliłem. Bóg nie uzdrowił mnie w cudowny sposób – ale za to uczynił mnie cudem dla tego chłopca.

Miałem wtedy dwadzieścia cztery lata. Kiedy matka Daniela, Patty, uściskała mnie po nabożeństwie, powiedziała, że czuje się tak, jakby na chwilę przeniosła się w przyszłość i przytuliła swego dorosłego syna.

– Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak gorąco modliłam się do Boga, by zesłał mi znak, że nie zapomniał o moim synu i o mnie – powiedziała. – Jesteś odpowiedzią na tę modlitwę. Jesteś naszym cudem!

Co ciekawe, tego dnia moi rodzice byli właśnie w drodze z Australii do Ameryki – akurat wtedy postanowili odwiedzić mnie po raz pierwszy od czasu mojej przeprowadzki do Stanów. Kilka dni później spotkaliśmy się w pełnym gronie z Danielem i jego rodzicami. Jak nietrudno się domyślić, obie rodziny szybko znalazły wspólny język.

Chris i Patty uznali mnie za błogosławieństwo dla Daniela, ale w rzeczywistości to przede wszystkim moi rodzice okazali się jeszcze większym błogosławieństwem dla nich samych. Któż mógłby lepiej pokierować nimi i przygotować ich do wychowania dziecka bez rąk i nóg? Oprócz nadziei i wsparcia emocjonalnego daliśmy im też żywy dowód na to, że Daniel może w przyszłości prowadzić całkiem normalne życie i że on też odkryje swoje powołanie. Cieszyliśmy się z okazji do podzielenia się doświadczeniem i do zademonstrowania, że życie bez kończyn może być życiem bez ograniczeń!

Daniel jest rozkosznym urwisem, który zaraża otoczenie swoją niepohamowaną energią i rozpierającą go radością. Kontakt z nim daje mi więcej motywacji, niż mogłem sobie wyobrazić – to dla mnie dodatkowa, zupełnie niespodziewana, nagroda.


Dar z siebie

Przed ukończeniem drugiego roku życia Helen Keller straciła wzrok i słuch w wyniku przebytej choroby. Jednak na przekór okolicznościom została później cenioną pisarką, mówczynią i działaczką społeczną. Ta wspaniała kobieta stwierdziła kiedyś, że prawdziwe szczęście osiąga się przez „wierną służbę godnej sprawie”.

Co to znaczy? Dla mnie oznacza to rozwijanie swojego potencjału, wierne służenie posiadanymi talentami i radosne dzielenie się nimi z innymi ludźmi. To wzniesienie się ponad dążenie do osiągnięcia zadowolenia wyłącznie w wymiarze osobistym i podjęcie dojrzałego poszukiwania sensu i spełnienia.

Największą satysfakcję odczuwamy właśnie wtedy, gdy dajemy innym coś z siebie, gdy za cel stawiamy sobie poprawienie warunków życia innych ludzi, gdy przyłączamy się do jakiejś większej sprawy i staramy się wywrzeć pozytywny wpływ na otaczający świat. Do tego wcale nie trzeba być Matką Teresą. Nawet osoba „niepełnosprawna” może wnieść do życia innych swój cenny wkład. Posłuchaj pewnej młodej kobiety, która przysłała następującą wiadomość e-mail do założonej przeze mnie organizacji charytatywnej „Life Without Limbs”:


"Drogi Nicku!

Nie wiem, od czego zacząć. Może najpierw się przedstawię. 

Mam szesnaście lat. Piszę do Ciebie, ponieważ obejrzałam Twój film DVD „Bez rąk, bez nóg, bez zmartwień”. Ten film wywarł na moje życie ogromny wpływ i pomaga mi w powrocie do zdrowia. Piszę o „powrocie do zdrowia”, ponieważ choruję na zaburzenie odżywiania – anoreksję. W ciągu ostatnich lat byłam kilkakrotnie pacjentką ośrodków terapeutycznych i jak do tej pory jest to najgorszy rozdział mego życia.

Ostatnio wypisano mnie z kliniki w Kalifornii. Właśnie tam miałam okazję obejrzeć Twój film. Nigdy w życiu nie czułam się tak zainspirowana i zmotywowana. Jesteś niesamowitym człowiekiem, a Twoje przesłanie pozytywnie nastraja i mobilizuje do zmian. Były takie chwile, gdy wydawało mi się, że to już koniec, ale teraz rozumiem, że życie każdego z nas ma ogromną wartość i że powinniśmy szanować siebie samych za to, kim jesteśmy. Nie potrafię nawet wyrazić słowami tego, jak bardzo jestem wdzięczna za nadzieję, jaką wlał w me serce Twój film. Wierzę, że kiedyś będzie mi dane spotkać Cię osobiście – to jedno z moich największych marzeń. Masz niezwykłą osobowość. Przy tym potrafisz rozśmieszyć do łez – a przecież nie jest wcale łatwo rozbawić osobę przechodzącą przez rehabilitację.

Dzięki Tobie jestem teraz znacznie silniejsza i bardziej świadoma samej siebie. Nie przejmuję się już tak bardzo tym, co sądzą o mnie inni ludzie, i przestałam się nieustannie zadręczać różnymi przykrymi myślami. Nauczyłeś mnie, jak przemienić słabość w siłę. Dziękuję Ci, że swoim przykładem i przesłaniem uratowałeś moje życie i zawróciłeś je na właściwy tor.

Jesteś moim bohaterem!"


Pozwól z siebie skorzystać

Jestem wdzięczny za ten i wiele podobnych listów, jakie otrzymuję. Jako dziecko wątpiłem, czy sam kiedykolwiek nauczę się cieszyć życiem – tym bardziej nie liczyłem na to, że będę pomagał innym.

Jestem przekonany, że nie znajdzie prawdziwego spełnienia ten, kto nie służy innym ludziom. Każdy z nas w głębi serca ma nadzieję, że nasze talenty i wiedza pozwolą nam nie tylko zdobyć pieniądze na opłacenie rachunków, ale także przysłużyć się jakiejś większej sprawie.

W dzisiejszym świecie na ogół rozumiemy, że pogoń za rzeczami materialnymi prowadzi do duchowej pustki, a jednocześnie potrzebujemy, by stale przypominano nam o tym, że spełnienie nie ma nic wspólnego ze stanem posiadania. W poszukiwaniu poczucia spełnienia ludzie chwytają się najdziwniejszych rozwiązań. Niektórzy liczą na to, że satysfakcję osiągną po kilku piwach. Są też tacy, którzy narkotyzują się do nieprzytomności. Inni poddają się operacjom, by osiągnąć arbitralnie wyznaczony standard piękna. Jeszcze inni zapracowują się, goniąc za sukcesem, a gdy w końcu udaje im się wreszcie wspiąć na sam szczyt, wkrótce ich miejsce zajmują konkurenci. Większość myślących ludzi uświadamia sobie jednak, że trwałego szczęścia nie da się osiągnąć, idąc na skróty. Jeśli postawisz na chwilowe przyjemności, osiągniesz co najwyżej krótkotrwałe zadowolenie – dziś pocieszysz się tanią zabawką, a jutro nie będzie już po niej śladu.

Życie nie polega na tym, by „mieć” – chodzi raczej o to, by bardziej „być”. Nawet jeśli otoczymy się najwspanialszymi przedmiotami, jakie można kupić, możemy nadal pozostać nieszczęśliwi. Znam osoby, które mają idealne ciała, a mimo to nie są nawet w połowie tak szczęśliwe, jak ja. Podróżując po świecie, więcej radości widziałem w slumsach Mumbaju i sierocińcach Afryki niż na wielu strzeżonych osiedlach bogatych miast w krajach Zachodu czy wśród właścicieli luksusowych posiadłości wartych miliony.


Jak sądzisz, dlaczego?

Spełnienie znajdziesz tylko wtedy, gdy poprzez swoje talenty i pasje zaczniesz służyć wyższym celom. Nie daj się zwieść pokusie łatwego samozadowolenia. Nie daj się porwać gonitwie za rzeczami materialnymi – doskonałym domem, modnymi ubraniami czy najnowszym modelem samochodu. Dewiza „gdybym tylko miał x, byłbym szczęśliwy” to urojenie, któremu ulegają miliony ludzi. Ten, kto szuka szczęścia w przedmiotach, nigdy nie będzie czuł się naprawdę zaspokojony.

Rozejrzyj się wokół. Wejrzyj w głąb siebie.



W dzieciństwie myślałem, że gdyby Bóg dał mi ręce i nogi, byłbym szczęśliwy już do końca życia. Nie kierowały mną samolubne motywacje – kończyny należą przecież do „standardowego wyposażenia”. W późniejszych latach odkryłem jednak, że mogę być szczęśliwy i spełniony także bez rąk i nóg. Spotkanie z Danielem utwierdziło mnie w tym przekonaniu. Okazja do zaoferowania pomocy jego rodzinie przypomniała mi, po co żyję na tym świecie.

Jak już wspomniałem, kiedy moi rodzice przylecieli do Kalifornii, spotkaliśmy się z rodziną Daniela. To były niezapomniane chwile. Spędziliśmy długie godziny na rozmowach, porównując nasze doświadczenia. Dzieliliśmy się tym, w jaki sposób poradziliśmy sobie z różnymi wyzwaniami. Już od pierwszych dni nawiązaliśmy bliską przyjaźń, która trwa do dzisiaj.

Rok później, podczas jednego z kolejnych spotkań, rodzice Daniela powiedzieli nam, że opiekujący się ich synem lekarze nie sądzą, by Daniel był już gotowy na to, żeby zacząć poruszać się na przystosowanym dla niego wózku inwalidzkimi.

– Dlaczego nie? – spytałem. – Kiedy zacząłem jeździć na wózku, byłem w jego wieku.

Aby udowodnić, że mam rację, zeskoczyłem z wózka i pozwoliłem Danielowi zająć moje miejsce. Chłopiec szybko opanował obsługuję joysticka stopą i bez kłopotu wykonał kilka manewrów. Dzięki temu przekonał rodziców, że sobie poradzi. To tylko jeden z wielu przykładów wsparcia, jakie mogę zaoferować Danielowi, aby torować mu drogę. Służenie mu w roli przewodnika jest ekscytującą przygodą!

Daniel nieustannie odwzajemnia się jeszcze cenniejszym darem – pozwala mi cieszyć się swoimi postępami i czerpać ogromną satysfakcję z ważnej roli, jaką mogę odegrać w jego życiu. To znacznie więcej niż na przykład zadowolenie wynikające z posiadania luksusowego samochodu czy okazałej willi. Nic nie dorównuje świadomości, że w ten sposób wypełniam swoje powołanie i realizuję Boży plan dla mojego życia.

Nasze wzajemne obdarowywanie się ma swój dalszy ciąg. Podczas jednej z kolejnych wizyt moi rodzice opowiedzieli rodzicom Daniela, jak w początkowych latach bardzo się obawiali, bym nie utonął w wannie. Nie miałem przecież rąk i nóg, które pomogłyby mi utrzymać się na wodzie. Podczas kąpieli rodzice zachowywali więc niezbędne środki ostrożności. Kiedy już trochę podrosłem, tata podtrzymywał mnie delikatnie na powierzchni, pokazując mi, że mogę unosić się na wodzie. Z biegiem czasu czułem się coraz pewniej i przekonałem się, że nawet odrobina powietrza w płucach zabezpiecza mnie przed niekontrolowanym zanurzeniem. Nauczyłem się pływać, posługując się lewą stopą w charakterze specyficznej „śruby napędowej”. Pamiętając o swych początkowych obawach, rodzice nie mogli uwierzyć, że zostałem znakomitym pływakiem. Dziś z przyjemnością wskakuję do każdego napotkanego basenu lub stawu.

Byliśmy zachwyceni, kiedy później dowiedzieliśmy się od rodziców Daniela, że jedno z pierwszych wyraźnie wypowiedzianych przez niego zdań brzmiało „Pływać jak Nick!”. Teraz Daniel też jest świetnym pływakiem. Nie potrafię wyrazić, ile to dla mnie znaczy. Kiedy obserwuję, jak Daniel korzysta z moich doświadczeń, czuję, że nadaje to memu życiu głębszy sens. Nawet gdybym nie wywarł już pozytywnego wpływu na żadną inną osobę, determinacja Daniela, by „pływać jak Nick”, byłaby wystarczającą nagrodą, dla której warto było żyć i zmierzyć się z różnymi przeciwnościami.

Określenie swego życiowego celu to sprawa o absolutnie kluczowym znaczeniu. Zapewniam Cię, że Ty też masz coś cennego do zaoferowania. Być może na razie tego nie dostrzegasz, ale nie byłoby Cię na tej planecie, gdyby to nie była prawda. Wiem z całą pewnością, że Bóg nie popełnia błędów – Bóg jest autorem cudów. Ja jestem jednym z nich – i Ty również!

 

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Reklamy
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje