Październik 1966 roku. Krystyna Wojciechowska bez większego przekonania studiuje prawo. Trzy lata wcześniej w tajemniczych okolicznościach zniknął w Tatrach jej brat, Roman. Rodzina żyje w zawieszeniu, nie chcąc przyjąć do wiadomości, że jeden z jej członków już nie wróci.Tymczasem na katowickich Drugich Szopienicach młody mężczyzna, Karol Fiszel, znajomy z dzieciństwa Krystyny, odbiera sobie życie. Wiesza się. Po pogrzebie okazuje się, że to nie pierwszy taki zgon w tamtej okolicy, a co więcej, wcześniejszymi interesował się Romek niedługo przed zaginięciem. W nadziei, że obie sprawy jakoś się ze sobą wiążą, Krystyna pomaga lokalnemu dziennikarzowi dotrzeć do rodzin zmarłych. Nad jesiennym śledztwem tej połączonej przez czysty przypadek pary unosi się złowrogi cień Wampira z Zagłębia, seryjnego i nieuchwytnego zabójcy kobiet...
W powieści Jesień zapomnianych – finałowej odsłonie swej trylogii Anna Kańtoch w zawikłaną kryminalną intrygę zręcznie wplata pytania o zadziwiające zdolności ludzkiej psychiki. Jak wiele potrafimy zracjonalizować, wybaczyć, zapomnieć, a ostatecznie po prostu wyprzeć, żeby żyć dalej? Gdzie przebiega granica, za którą staje się to niemożliwe? Co trzeba zrobić, by przestać być ,,dobrym chłopcem"?
Do lektury ostatniego, najbardziej mrocznego tomu trylogii Anny Kańtoch zaprasza Wydawnictwo Marginesy. Dziś na naszych łamach możecie przeczytać premierowy fragment książki Jesień zapomnianych:
Ruszyłam w stronę bramy, starając się iść powoli; nie chciałam, żeby ktoś pomyślał, że próbuję wkręcić się na stypę. Słońce wciąż grzało, zdjęłam więc płaszcz i niosłam go przewieszony przez ramię. Za mną szeleściły liście – ktoś szedł szybkim krokiem, ale nie odwróciłam się, by sprawdzić, kto jeszcze został dłużej przy grobie.
– Proszę pani. Proszę zaczekać.
Dopiero teraz zatrzymałam się i obejrzałam. W moją stronę zmierzał mężczyzna z aktówką, który – właśnie to sobie uświadomiłam – w ogóle nie podszedł do pani Leokadii, by złożyć jej kondolencje.
– Krystyna Wojciechowska, prawda?
– Tak.
– Łukasz Szewczyk – przedstawił się. – Jestem dziennikarzem, pracuję dla „Wieczoru”.
Zesztywniałam. Musiał to zauważyć, bo pospieszył z wyjaśnieniem.
– Nie chodzi o pani brata. To znaczy chodzi, ale nie w tym sensie. Nie zamierzam przeprowadzać z panią wywiadu ani publikować pani zdjęć. Zaginięcie Romana to stara sprawa.
To z kolei trochę mnie zabolało, ale musiałam przyznać mu rację. Zresztą nawet trzy lata temu, tuż po tragedii i potem, w czasie procesu jedynej osoby, która wróciła, nie byłam dla prasy szczególnie łakomym kąskiem. Uwaga dziennikarzy skupiała się wtedy na Jacku Kotulaku.
– Poświęci mi pani chwilę? Może dałaby się pani zaprosić na kawę i ciastko, tu gdzieś jest restauracja, z tego, co wiem...
– Jest. Nazywa się Hutnik – potwierdziłam. Mijałam ten lokal za każdym razem, gdy jechałam piętnastką z Sosnowca do centrum Katowic.
– To jak, da się pani zaprosić? Nie zajmę pani dużo czasu. Chcę porozmawiać o Karolu Fiszelu, a także o innych.
– O innych? – Dałam się złapać na haczyk jak dziecko, a mój nowy znajomy pozwolił sobie na dyskretny triumfalny uśmiech.
– Wszystko wyjaśnię, obiecuję.
Tryskał urokiem przystojnych, pewnych siebie mężczyzn, tych w głębi duszy przekonanych, że żadna kobieta nie może im odmówić. Dlatego nabrałam ochoty, by powiedzieć „nie”, choćby tylko po to, żeby zobaczyć zdziwienie na jego twarzy. Ale zdołał mnie już zaintrygować, a w domu rodzinnym nie czekało mnie nic oprócz matki szorującej podłogę z niemal religijnym zapałem, jakby czystość mogła sprawić, że Romek wróci do domu, i ojca, wpatrzonego niewidzącym wzrokiem w ekran telewizora.
– Znałem pani brata. – Łukasz Szewczyk sprytnie użył kolejnego argumentu. – Nie jakoś specjalnie dobrze, nie sądzę, żeby kiedykolwiek pani o mnie opowiadał. Ale spotkaliśmy się parę razy.
W to mogłam uwierzyć: byli w podobnym wieku, a Romek miał bardzo szeroki krąg znajomych. Znacznie szerszy niż ja. Pomyślałam, że Szewczyk może naprawdę mieć coś ciekawe- go do powiedzenia. Oczywiście istniały także inne możliwości. Mógł mnie podrywać: myśl mało prawdopodobna, ale nie tak znów nieprzyjemna. Albo był wampirem, który na terenie Śląska i Zagłębia zaatakował już kilkanaście kobiet. Opowieści o nim przekazywano sobie pełnym grozy szeptem w kolejkach i na po- dwórkach, nad szklankami czarnej herbaty w przedwojennych familokach i w nowoczesnych blokach.
Uśmiechnęłam się do tej jeszcze bardziej absurdalnej myśli, a Łukasz wziął to za zgodę i razem ruszyliśmy w stronę bramy.
Powieść Jesień zapomnianych kupicie w popularnych księgarniach internetowych: