Kiedy arktyczna przygoda zamienia się w koszmar… "Na zawsze w lodzie"

Data: 2021-05-27 09:19:21 | Ten artykuł przeczytasz w 8 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Na zawsze w lodzie to pełna dramatyzmu opowieść o zorganizowanej w 1845 roku brytyjskiej ekspedycji pod dowództwem sir Johna Franklina. Jej celem było odkrycie Przejścia Północno-Zachodniego, czyli morskiej drogi z Europy do Azji, wiodącej przez ekstremalnie niegościnny Ocean Arktyczny. Oba statki podróżników, Terror i Erebus, zniknęły bez śladu, a cała wyprawa zakończyła się gehenną i śmiercią wszystkich jej uczestników. W ślad za nimi ruszyły misje ratunkowe, a wiele lat później kolejne ekspedycje mające odkryć losy marynarzy.

Czy tylko niesprzyjająca pogoda i głód doprowadziły do tragedii? Każda z ówczesnych ekspedycji borykała się przecież z podobnymi problemami. Przeprowadzona w latach osiemdziesiątych XX wieku ekshumacja trzech członków załogi Franklina, których ciała przez 138 lat spoczywały w wiecznej zmarzlinie, rzuciła nowe światło na jedną z największych zagadek wypraw morskich. Odnalezienie kilka lat temu wraków obu statków również umożliwiło udzielenie odpowiedzi na wiele pytań.

Na zawsze w lodzie książka

Na zawsze w lodzie to trzymająca w napięciu historia biurokratycznej pychy, heroicznego męstwa, przerażającego kanibalizmu i możliwości ówczesnej nauki. Do lektury książki zaprasza Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego w ramach marki bo.wiem, tymczasem już teraz zachęcamy do przeczytania premierowego fragmentu publikacji: 

Pierwszy dzień poszukiwań podjętych w 1981 roku okazał się bezowocny. Jednak następnego dnia, 29 czerwca rano, asystentka terenowa Karen Digby podeszła do antropologa sądowego Owena Beattiego i archeologa Jamesa Savelle’ego, ściskając w prawej ręce coś, co wyglądało jak fragment potłuczonego porcelanowego półmiska. „To chyba coś ważnego. Czy to szczątki ludzkie?” – spytała, wręczając Beattiemu białą kość będącą fragmentem czaszki.

Było to pierwsze istotne odkrycie podczas ich pracy terenowej, stanowiące punkt wyjścia badań Beattiego. Digby zaznaczyła wcześniej miejsce, w którym odnalazła kość, i zaprowadziła do niego resztę zespołu. W piaszczystej glebie wciąż widoczne było zagłębienie, gdzie spoczywał wcześniej fragment czaszki, i badacze, umieściwszy ją z powrotem tam, gdzie ją znaleziono, zaczęli skrupulatnie badać wąski cypel w poszukiwaniu innych szczątków.

Początkowo znaleziono tylko kilka fragmentów kości. Jednak po sześciu godzinach drobiazgowych poszukiwań, podczas których przetrząśnięto każdą piędź ziemi, badacze odnaleźli, sfotografowali, oznaczyli na planie, a następnie zebrali trzydzieści jeden fragmentów ludzkich kości. Większość z nich znajdowała się na powierzchni, inne były zakryte przez rzadką roślinność, jeszcze inne niemal całkowicie zasypane piaskiem.

Tekstura kości odzwierciedlała surowość klimatu Północy. Części wystawione na działanie czynników atmosferycznych wyblakły, a ich zewnętrzna powierzchnia była złuszczona i kruszyła się na proszek, gdy obchodzono się z nimi nie dość ostrożnie. Na tych eksponowanych powierzchniach zagnieździły się także niewielkie, jaskrawe skupiska mchów i porostów, które wczepiły się mocno w sterylną biel kości, jak gdyby przygotowując się z determinacją na kolejną surową zimę. I przeciwnie, białobrązowe wewnętrzne części kości, na które nigdy nie działały słońce, wiatr i woda, jak się okazało, były w bardzo dobrym stanie i zachowały się w nich wszystkie szczegóły anatomiczne. Badacze znaleźli także kilka przedmiotów, jakich powszechnie używano w pierwszej połowie dziewiętnastego wieku, w tym guzik z masy perłowej i gliniany cybuch, charakterystyczny dla fajek uczestników ekspedycji Franklina. Resztki szkieletu i wspomniane przedmioty znaleziono w prostokącie o rozmiarach dziesięć na piętnaście metrów, w środku którego znajdowały się pozostałości kręgu z kamieni przytrzymujących namiot.

Jedno z pierwszych i najważniejszych pytań, na które musi odpowiedzieć w trakcie badania szczątków ludzkich antropolog sądowy, brzmi: „Czy to pozostałości jednej osoby, czy większej liczby osób?”. Po dokładnym zbadaniu odnalezionych fragmentów kości Beattie ustalił, że ich fragmenty i cechy anatomiczne nie powtarzają się, a rozmiar oraz specyfika wspierają hipotezę, że były to kości jednej osoby.

Kształt kości czołowej czaszki oraz cechy oczodołu wskazywały, że zmarły był Europejczykiem. Wydatne łuki brwiowe i ślady przyczepów dobrze rozwiniętych mięśni na czaszce i kościach kończyn dowodziły, że był to szkielet mężczyzny. Wyraźnie widoczne szwy czaszkowe (zanikające z wiekiem połączenia między kośćmi czaszki) oznaczały, że w chwili śmierci mógł mieć dwadzieścia do dwudziestu pięciu lat.

Dla niewtajemniczonych resztki szkieletu jednego z członków ekspedycji byłyby jedynie smutną pamiątką tragedii z odległej przeszłości. Dla Beattiego odkrycie z Booth Point można było porównać do sytuacji, w której jeden z ostatnich pozostałych przy życiu członków załogi Franklina przywędrował w czasie, by odpowiedzieć na pytania antropologa. Porowate zmiany w stropach oczodołów były dowodem stresu metabolicznego sugerującego poważne problemy żywieniowe (takie zmiany powiązane są z różnymi formami anemii, w szczególności z anemią spowodowaną brakiem żelaza). Pojawiły się także pierwsze dowody fizyczne wspierające od dawna panujące wśród historyków przekonanie, że w ostatnich miesiącach życia uczestnicy wyprawy doświadczyli wyniszczających skutków szkorbutu. Płytkie wgłębienia i złuszczenia na zewnętrznych powierzchniach kości przypominały zmiany obserwowane w udokumentowanych przypadkach niedoboru witaminy C będącego przyczyną szkorbutu. Można było także łatwo dostrzec zmiany kostne spowodowane zapaleniem okostnej, cienkiej błony przypominającej pergamin, ściśle przylegającej do powierzchni żywych kości. Z kolei inne zmiany kostne wskazywały na skutki krwotoków między okostną a powierzchnią kości długiej. U osób chorych na szkorbut takie krwawienia podokostnowe i wynikające z nich zmiany formy kości mogą wystąpić nawet podczas wysiłku i napięcia fizycznego towarzyszących codziennym czynnościom.

Szkorbut zbierał śmiertelne żniwo przez większą część epoki wielkich morskich wypraw odkrywczych zapoczątkowanych przez Europejczyków w szesnastym stuleciu. W diecie uczestniczących w nich marynarzy brakowało przez długi czas świeżych warzyw oraz owoców, i dlatego byli oni szczególnie podatni na wyniszczające działanie tej choroby. W osiemnastym wieku Królewska Marynarka Wojenna straciła więcej marynarzy z powodu szkorbutu niż działań wojennych. Kiedy brytyjski komodor George Anson w latach czterdziestych osiemnastego wieku poprowadził eskadrę okrętów na Pacyfik, by łupić hiszpańskie statki handlowe, z dwóch tysięcy ludzi, którymi dowodził, tysiąc trzystu zmarło na szkorbut. Kapelan Richard Walter w swojej relacji z tej podróży przedstawia makabryczną wyliczankę objawów szkorbutu, takich jak wrzody, bóle oraz sztywnienie kończyn, samoistne krwawienia występujące prawie w każdej części ciała i wreszcie powodujący straszny odór przerost dziąseł, z których wcześniej wypadły już prawie wszystkie zęby. Walter zaobserwował także dziwny wpływ tej choroby na psychikę i zmysły. Dochodzący z brzegu zapach kwiatów lotosu powodował, że marynarze zwijali się z bólu, a u osób w zaawansowanym stadium choroby śmierć mógł spowodować odgłos strzału z muszkietu. Marynarze również płakali z byle powodu, tak że nie można ich było uspokoić, lub dopadała ich beznadziejna tęsknota.

Przyczyna szkorbutu pozostawała nieznana aż do 1917 roku. Dzisiaj wiemy, że jest powodowany niedoborem witaminy C i potrafimy likwidować jego skutki w ciągu dwudziestu czterech godzin, podając jej duże ilości chorym. W 1753 roku szkocki lekarz James Lind opublikował swą słynną pracę A Treatise on the Scurvy (Rozprawa o szkorbucie), w której wspierał takie rozwiązanie i na dowód jego sensowności przedstawił w formie eksperymentu przeciwszkorbutowe działanie soku z owoców cytrusowych. Początkowo jednak Królewska Marynarka Wojenna, którą później jeden z krytyków piętnował jako „hierarchię tak sztywną, mrożącą duszę i oporną na wszelkie zmiany jak kasta braminów”, nie podjęła żadnych działań mających zmienić zasady żywienia na okrętach, w rezultacie czego szkorbut dalej siał spustoszenie. Dopiero w 1795 roku dowództwo posłuchało rady, którą przedstawiano już od kilkudziesięciu lat, wprowadzając nakaz picia soku z limony (dlatego w niektórych krajach brytyjskich marynarzy, a później wszystkich Brytyjczyków, zaczęto nazywać „limey”).

Książkę Na zawsze w lodzie kupić można w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Na zawsze w lodzie
Owen Beattie1
Okładka książki - Na zawsze w lodzie

Kiedy arktyczna przygoda zamienia się w koszmar… Na zawsze w lodzie to pełna dramatyzmu opowieść o zorganizowanej w 1845 roku brytyjskiej...

dodaj do biblioteczki
Autor
Recenzje miesiąca
Jak ograłem PRL. Na rowerze
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na rowerze
Dziewczynka ze srebrnym zębem
Andrzej Marek Grabowski
Dziewczynka ze srebrnym zębem
Mój brat Feliks
Regina Golińska-Barancewicz
Mój brat Feliks
Pies
Anna Wasiak
Pies
OdNowa
Anna Kasiuk ;
OdNowa
Cienie. Po prostu magia
Katarzyna Rygiel
Cienie. Po prostu magia
Opowieści o porach roku
Karine Tercier
Opowieści o porach roku
Dori
Andrzej Kwiecień ;
Dori
Suplementy siostry Flory
Stanisław Syc
Suplementy siostry Flory
Pokaż wszystkie recenzje