Na zawsze w lodzie to pełna dramatyzmu opowieść o zorganizowanej w 1845 roku brytyjskiej ekspedycji pod dowództwem sir Johna Franklina. Jej celem było odkrycie Przejścia Północno-Zachodniego, czyli morskiej drogi z Europy do Azji, wiodącej przez ekstremalnie niegościnny Ocean Arktyczny. Oba statki podróżników, Terror i Erebus, zniknęły bez śladu, a cała wyprawa zakończyła się gehenną i śmiercią wszystkich jej uczestników. W ślad za nimi ruszyły misje ratunkowe, a wiele lat później kolejne ekspedycje mające odkryć losy marynarzy.
Czy tylko niesprzyjająca pogoda i głód doprowadziły do tragedii? Każda z ówczesnych ekspedycji borykała się przecież z podobnymi problemami. Przeprowadzona w latach osiemdziesiątych XX wieku ekshumacja trzech członków załogi Franklina, których ciała przez 138 lat spoczywały w wiecznej zmarzlinie, rzuciła nowe światło na jedną z największych zagadek wypraw morskich. Odnalezienie kilka lat temu wraków obu statków również umożliwiło udzielenie odpowiedzi na wiele pytań.
Na zawsze w lodzie to trzymająca w napięciu historia biurokratycznej pychy, heroicznego męstwa, przerażającego kanibalizmu i możliwości ówczesnej nauki. Do lektury książki zaprasza Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego w ramach marki bo.wiem. Ostatnio mogliście przeczytać fragment pierwszego rozdziału książki, tymczasem już dziś zachęcamy do przeczytania tekstu Margaret Atwood, która stworzyła przedmowę do książki:
Mężczyzną na wspomnianym zdjęciu był John Torrington, jeden z trzech pierwszych nieszczęśników, którzy zginęli podczas tragicznej ekspedycji Johna Franklina w 1845 roku. Jej zamiarem było odkrycie Przejścia Północno-Zachodniego prowadzącego do Azji i zaanektowanie go dla Wielkiej Brytanii; skutkiem – śmierć wszystkich uczestników. Torrington został pochowany w starannie przygotowanym grobie wykopanym głęboko w wiecznej zmarzlinie na brzegu Wyspy Beecheya będącej bazą Franklina podczas pierwszej zimy spędzonej w Arktyce. W sąsiednich grobach pochowano dwóch towarzyszy Torringtona, Johna Hartnella i Williama Braine’a. Zwłoki wszystkich trzech mężczyzn zostały starannie ekshumowane przez antropologa Owena Beattiego i jego zespół, co umożliwiło zgłębienie niewyjaśnionej od dawna tajemnicy: dlaczego wyprawa Franklina musiała zakończyć się tak tragicznie?
Poszukiwania pozostałych śladów po wyprawie, dokładne zbadanie trzech grobów i późniejsze odkrycia – wszystko to złożyło się na film dokumentalny, a później – po trzech latach od opublikowania w prasie wspomnianej fotografii – na książkę, którą trzymasz w ręce, drogi Czytelniku. To, że opowieść o ekspedycji będzie wzbudzać tak powszechne zainteresowanie jeszcze sto czterdzieści lat po tym, jak kapitan John Franklin zaopatrzył się w słodką wodę w Stromness na Orkadach, nim pożeglował ku swemu przeznaczeniu, jest dowodem niezwykłej mocy jego legendy.
Przez wiele lat legendę tę podtrzymywały nieznane losy wyprawy. Zaczęło się od tego, że dwa okręty Franklina o złowieszczych nazwach Terror i Erebus jakby rozpłynęły się w nicości. Nie został po nich żaden ślad i nawet po odkryciu grobów Torringtona, Hartnella i Braine’a nie znaleziono niczego więcej po ekspedycji. Niepewność, czy ktoś żyje, czy umarł, nigdy nie daje spokoju ludziom interesującym się losem takiej osoby. Tego rodzaju sytuacja zaburza nasze poczucie przestrzeni. Przecież ktoś taki gdzieś musi być, ale gdzie? Starożytni Grecy wierzyli, że jeśli zmarłym nie można było wyprawić pogrzebu, nie dostaną się do Hadesu; tacy zmarli pozostawali w świecie żywych jako niespokojne duchy. Podobnie jest z ludźmi, których losu nie znamy – ciągle nas prześladują. W czasach wiktoriańskich tego rodzaju sposób myślenia nie należał do rzadkości, czego najlepszym świadectwem jest poemat Tennysona In Memoriam – sztandarowy dla tamtej epoki przykład hołdu złożonego człowiekowi, którego życie pochłonęło morze.
Atrakcyjności historii Franklina przydawała sama Arktyka, która wchłonęła jego samego, okręty i jego ludzi. Jeśli nie liczyć wielorybników, w dziewiętnastym wieku niewielu Europejczyków wyprawiało się tak daleko na Północ, która pozostawała częścią świata przyciągającą opinię publiczną wrażliwą na ducha romantyzmu – miejscem, gdzie bohater mógł stawić czoła przeciwnościom, cierpieć straszliwie i na tytaniczne wyzwania odpowiedzieć nadludzką siłą ducha. Tak pojmowana Arktyka była krainą posępną i pustą, gdzie człowiek był zdany całkowicie na siebie, podobną do smaganych wiatrem wrzosowisk i groźnych w swoim majestacie gór – ulubionych krajobrazów miłośników rzeczy wzniosłych. Arktyka była ponadto obdarzonym nieznaną mocą Światem Nieziemskim, będącym w wyobraźni ludzi piękną i pociągającą, ale potencjalnie zgubną rzeczywistością z baśni, miejscem władania Królowej Śniegu, gdzie można było ujrzeć zjawiska świetlne nie z tej ziemi, lśniące pałace z lodu, zwierzęta jak ze snu – narwale, niedźwiedzie polarne, morsy – i jej podobnych do gnomów mieszkańców ubranych w dziwne futra. Zachowały się liczne rysunki z tamtego okresu będące świadectwem fascynacji tym miejscem. Społeczeństwo wiktoriańskie przepadało za wszelkiego rodzaju wróżkami, duszkami i podobnymi im istotami; ludzie tamtej epoki rysowali je i malowali, pisali o nich opowiadania, a czasami posuwali się nawet do tego, że zaczynali w nie wierzyć. Znali jednak dobrze obowiązujące zasady: ten, kto udawał się do innego świata, narażał się na wielkie niebezpieczeństwo. Mogły go pojmać jakieś nieludzkie stwory. Mógł wpaść w pułapkę. Mógł pozostać tam na zawsze, bez możliwości ucieczki.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Na zawsze w lodzie. Publikację kupić można w popularnych księgarniach internetowych: