Na wakacje - fragmenty kryminału Czubaja z Rudolfem Heinzem i piłką nożną w tle!

Data: 2012-06-19 10:09:24 | Ten artykuł przeczytasz w 8 min. Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet
News - Na wakacje - fragmenty kryminału Czubaja z Rudolfem Heinzem i piłką nożną w tle!

Mariusz Czubaj. Jeden ze współczesnych mistrzów polskiego kryminału, zdobywca Wielkiego Kalibru. Autor powraca powieścią Zanim znowu zabiję - kryminałem z Rudolfem Heinzem i piłką nożną w tle. Jako wakacyjną lekturę publikujemy pierwszy obszerny fragment powieści. 


Warszawa, 12 kwietnia 2010 roku: w okolicach Dworca Wschodniego Jacek Kos rzuca się pod pociąg. W obliczu katastrofy smoleńskiej śmierć piłkarza z polskiej kadry przechodzi bez echa. Dziewięć dni później do Katowic niczym postać z zaświatów przybywa Józef Heinz i prosi syna, by pomógł mu wyjaśnić powody tego samobójstwa. Kierując się względami osobistymi, Rudolf Heinz postanawia przeprowadzić na urlopie drobne dochodzenie. Zagłębiając się w prywatne śledztwo, profiler stopniowo odkrywa powiązania z niewyjaśnionymi przed laty zabójstwami nastoletnich chłopców. Sprawie nadano wtedy kryptonim ZZZ. Nazwa nawiązywała do listu, który pozostawił wówczas nieuchwytny morderca. Tymczasem ze szpitala psychiatrycznego ucieka Inkwizytor, by wyrównać rachunki z Heinzem i resztą świata. Zapraszamy do lektury fragmentu powieści!

 

Są ludzie, którzy znają się na wszystkim. Takie złote rączki z głowami nie od parady. I są też ponoć sprawy, na których znają się wszyscy. Trudno znaleźć takich, którzy nie mają pojęcia o sporcie, pogodzie i polityce.

 

Może i trudno, lecz nie jest to niewykonalne. Jak się chce, to można. Sam należałem przecież do tego ekskluzywnego grona. Owszem, z większym lub, częściej, słomianym zapałem trenuję karate u greckiego mistrza, senseia Kastoriadisa. Ale poza tym nie śledzę wyników rozgrywek, z wyjątkiem żużla, nie chodzę na mecze, nie wyrecytuję jednym tchem składów drużyn trzecio- i drugoligowych. Mam ku temu osobiste powody. Tak czy inaczej znam się na piłce nożnej jak Osama bin Laden na pacyfizmie. Z pogodą jest podobnie. Przypominam sobie o jej istnieniu najczęściej wczesną wiosną i późną jesienią, gdy chłód i wilgoć paraliżują mi stawy i unieruchamiają dłonie. Fachowcy nazywają to schorzenie zespołem Raynauda. Poza tym o pogodzie rozmyślam równie często co Amy Winehouse o wizycie w klubie krykieta. 

 

Polityką nie zajmowałem się nigdy, a ona nie zajmowała się mną. W policji polityka dopada tych, którzy są albo znacznie niżej ode mnie i mają nieposkromione ambicje, albo dawno już mnie wyprzedzili i chcą się wspiąć na sam szczyt. Byłem coraz starszym, coraz bardziej korodującym, ale wciąż trwającym w tym samym miejscu środkowym trybem w maszynerii sprawiedliwości. I nigdy nie miałem ambicji, by piąć się w górę. Im wyżej jesteś, tym boleśniej spadasz. Napatrzyłem się trochę na to, kilka razy upadłem i potłukłem się, więc wiem, o czym mówię. Od czasu do czasu widzę gdzieś w internecie nazwiska kilku kolegów, z którymi studiowałem. Garnitury, krawaty, okulary w kosztownych oprawkach mające dodać im powagi. Oraz, nieodłącznie, kilka słów przy nazwisku, wiadomość o tym, w imieniu jakiej partii mówią. Zauważyłem, że informacje te zmieniają się przy ich twarzach dość często. Z głoszonymi przez nich poglądami pewnie jest tak samo. Tymczasem moje nie ulegają zmianie. Ja po prostu nie mam poglądów. Od 1990 roku tylko raz poszedłem na wybory. Na jakiś czas starczy. Czasami zamiast nazwiska pojawia się tylko pierwsza literka, a to już wróży niedobrze. Zapowiada krótszy lub dłuższy odpoczynek od biegu ku władzy. Tyle o tym. 

 

W sobotę 10 kwietnia 2010 roku obudziła mnie melodyjka w telefonie. Jimi Hendrix grał początek Purple Haze, a mnie wciąż zdawało się, że jestem w sali prób w Sosnowcu wypełnionej zapachem rozlanego piwa, w trzeciej z kolei norze, którą wynajmowaliśmy w ciągu ostatnich sześciu miesięcy. Właśnie włączam jeden z moich efektów gitarowych i chropowate dźwięki zaczynają płynąć wartkim, dającym się kontrolować palcami strumieniem. Zamykam oczy i wsłuchuję się w linię basu. 

Gdy otworzyłem oczy, sala prób znikła. Poczułem ucisk w skroniach. Suchość w moim gardle mogłaby konkurować z wielodniową suszą w Somalii. 

Hendrix zagrał introdukcję do Purple Haze od nowa. 

Sięgnąłem po telefon. Usłyszałem głos Kastoriadisa.

– Już wiesz? – zapytał. 

Milczałem, a on powtórzył pytanie.

– O czym? – zachrypiałem.

– Prezydent... Samolot w Smoleńsku rozpieprzył się na kawałki. W drobny mak. Nikt nie przeżył. 

Nie wiedziałem, o czym ten szaleniec do mnie mówi. Każde słowo Greka osobno coś znaczyło, lecz z całej wypowiedzi niczego nie zrozumiałem. Pewnie miał jakieś olśnienie, zdarzają mu się takie przebłyski, gdy medytuje. A wczoraj był piątek i może mistrz karate po treningu sobie pofolgował. 

– Słuchaj – wychrypiałem – ile piw zrobiłeś wczoraj? Ciekawe, czy tyle co ja. Widzimy się o szóstej, mistrzu. Przypominam ci, że mamy poćwiczyć kawashi i inne uniki przy ataku przeciwnika. A teraz muszę dojść do siebie.

 

Nie czekając na odpowiedź, rozłączyłem się.

Zarzuciłem ubranie przesiąknięte papierosowym dymem i zwlokłem się do „Biedronki”. Paliło mnie w gardle, było w nim więcej ognia niż na festynie straży pożarnej. Musiałem go ugasić. Jedno piwo postawi mnie na nogi, pomyślałem. Rudolf Heinz rozpocznie nowy dzień i wkroczy do akcji.

 

Dopiero w sklepie zorientowałem się, że coś musiało się zdarzyć. Ludzie robili zakupy, ale co chwila rozbrzmiewały dzwonki telefonów. Nigdy w życiu nie widziałem tylu ludzi rozmawiających przez komórki. I pewnie nigdy już nie zobaczę. Nawet na reklamie. Chwytałem strzępy rozmów. Samolot. Prezydent. Smoleńsk. Słowa Kastoriadisa ułożyły się w logiczny ciąg. 

 

Postawiłem piwo na taśmociągu i wychwyciłem spojrzenie kasjerki. Czterdziestoletnia sucha kobieta w fartuchu za dużym o kilka numerów patrzyła na mnie, jakbym zabił jej córkę. I matkę. 

 

– Pić w taki dzień. – Pokręciła głową i przyłożyła puszkę do czytnika. 

– Mam jeszcze to – powiedziałem ze skruchą i podałem jej worek z czterema kajzerkami.

 

Gdy odszedłem od kasy, przekonałem się, że nie wszyscy tego dnia interesowali się katastrofą. Przy filarze sklepu stał szpakowaty mężczyzna w szarym kombinezonie. W dłoni trzymał nóż i z zapałem zeskrobywał ogłoszenia poprzyklejane do muru. 

– Joga, kurwa mać... – mruczał pod nosem. – Juju fitness... – to przesylabizował z większym trudem. – Połączenie samoobrony i tańca – czytał kolejne anonse – zajęcia pozaszkolne, balet, kurwa, dla dzieci...

 

W takim towarzystwie opuściły mnie wszelkie skrupuły. Z trudem przełknąłem ślinę. Czułem się, jakby ktoś przez godzinę tarką skrobał moje podniebienie. Stwierdziłem, że nie ma na co czekać, i sięgnąłem po piwo. Trzask zawleczki był jednym z najpiękniejszych dźwięków, jaki mogłem usłyszeć. Pociągnąłem łyk i odetchnąłem. Wróciłem do mieszkania i zacząłem przeglądać czarno-białe strony w internecie. 

 

Dokończyłem piwo i poczułem, że wracam do świata żywych. 

 

 

O dziewiątej wieczorem, gdy minęła mi ochota na cokolwiek, co nie było kolejnym zimnym piwem, znów odezwał się Hendrix. 

– Mamy go. – Usłyszałem głos starszego aspiranta Kuleszy. – Adam Szyszko został przywieziony pół godziny temu.

– Przyznał się?

– Nie. Wszystkiemu zaprzecza. Niewinny jak anioł. Wielkie niebieskie oczy jak z japońskiej kreskówki, które pytają: „Czego ode mnie chcecie?”. Pomyślałem, że zechcesz go przesłuchać. 

 

Oczywiście, że chciałem. W takich wypadkach trzeba działać szybko. Zanim minie szok po niespodziewanym zatrzymaniu i nim podejrzany zdąży oswoić się z nową sytuacją. Włożyłem czysty T-shirt i wysłużoną sztruksową marynarkę. Z kolumn dobiegły pierwsze takty There Ain’t No Heaven on the County Road. Z żalem wyłączyłem płytę. Tradycyjny blues przegrał z Suszarkowym Mordercą, jak nazwał go Kulesza. 

 

Uczestniczyłem w dziesiątkach podobnych spraw, w których nie było nic niezwykłego, jednak tym razem coś wykraczało poza rutynę. Jechałem do komendy i raz jeszcze porządkowałem w myślach to, co wiedziałem. Nie, nie mogłem się mylić. Adam Szyszko musiał być tym, kogo szukaliśmy od trzech tygodni. 

 

Copyright © by Wydawnictwo W.A.B., 2012

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Reklamy
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje