- Dwie wyraziste bohaterki, które mają wiele do ukrycia, mistrzowski styl i zawrotne tempo akcji. Z połączenia tych składników powstała książka, od której trudno się oderwać, chociaż czasami trzeba zamknąć oczy ze strachu - napisał o powieści Raj nie istnieje Stephen King.
Nazywa się Agatha. Ani brzydka, ani ładna. Układa towary na sklepowych półkach. Dręczy ją bolesna przeszłość i obsesyjne pragnienie dziecka, miłości i rodziny. Ukradkiem obserwuje Meghan, kobietę, która ma wszystko, o czym ona może tylko marzyć. Powoli zdobywa jej zaufanie, z perfidią realizuje plan, który nabiera coraz wyraźniejszych kształtów. Uparcie dąży do celu i jest zdolna do najgorszego, bo dawno przestała odróżniać dobro od zła.
Do lektury powieści Raj nie istnieje zaprasza Wydawnictwo HarperCollins Polska. Publikacja ta otrzymała nominację jury i internautów w plebiscycie „Najlepsza książka na lato". Można na nią głosować na www.ksiazkanalato.pl Wśród wszystkich, którzy to uczynią, wśród osób, które nadeślą uzasadnienie dokonanego wyboru lub zachęcą do głosowania znajomych rozdysponowane zostaną zestawy liczące nawet 10 nowości wydawniczych W ubiegłym tygodniu mogliście przeczytać pierwszy odcinek powieści Michaela Robothama. Dziś czas na kontynuację tej historii:
MEGHAN
Kolejny piątek. Odliczam je, skreślam w kalendarzu, zaznaczam na ścianie. Ta ciąża wydaje się trwać dłużej niż dwie wcześniejsze. Zupełnie jakby moje ciało buntowało się przeciw temu pomysłowi, domagało się odpowiedzi, dlaczego tego z nim nie skonsultowałam.
Wczoraj wieczorem myślałam, że mam zawał, a to była tylko zgaga. Kurczak z curry okazał się wielkim błędem. Wypiłam całą butelkę gavisconu, który smakuje jak kreda w płynie, a ja bekam po nim jak kierowca ciężarówki. To dziecko będzie podobne do Andy’ego Warhola.
Teraz chce mi się siku. Powinnam była pójść do toalety w kawiarni, ale wtedy wydawało mi się, że nie mam takiej potrzeby. Mięśnie dna mojej macicy pracują nadprogramowo, kiedy śpieszę przez park, przeklinając za każdym razem, gdy rowerek Lachlana wali mnie w goleń.
Proszę, nie chcę siusiać, powtarzam w duchu. Proszę, nie chcę siusiać.
W jednym z zakątków parku odbywa się lekcja wuefu. Gdzie indziej trenerzy personalni stoją nad swoimi klientami i każą im zrobić jeszcze jedną pompkę albo przysiad.
Może kiedy to się skończy, ja też zatrudnię takiego trenera. Jack zaczął robić złośliwe żarty na temat mojego rozmiaru. Wie, że tym razem jestem grubsza, bo po urodzeniu Lachlana nie wróciłam do poprzedniej wagi.
Złości mnie, że próbuje wzbudzać we mnie poczucie winy. Ciężarne kobiety powinny jeść czekoladę, nosić wygodną piżamę i kochać się przy zgaszonym świetle. Co prawda ostatnio niewiele tego seksu. Jack od tygodni mnie nie tknął. Wydaje mi się, że czuje dziwną awersję do sypiania z kobietą, która nosi jego dziecko, jakby we mnie widział Madonnę dziewicę, której nie wolno skalać.
– To nie dlatego, że jesteś gruba – powiedział minionej nocy.
– Nie jestem gruba, jestem w ciąży.
– Oczywiście, to właśnie miałem na myśli.
Nazwałam go dupkiem, a on nazwał mnie „Meghan”. Tak dzieje się tylko wtedy, gdy się sprzeczamy. Nie znoszę pełnej formy mojego imienia. Lubię Meg, przypomina mi słowo nutmeg, które w języku angielskim oznacza gałkę muszkatołową, egzotyczną przyprawę, o którą ludzie i państwa toczyli ze sobą wojny.
My z Jackiem raczej nie rozgrywamy bitew, tylko potyczki. Jesteśmy niczym dyplomaci z czasów zimnej wojny, którzy mówią sobie miłe słowa, a w tajemnicy gromadzą broń i amunicję. Ciekawe, kiedy parom kończą się tematy do rozmowy. Kiedy gaśnie namiętność? Kiedy rozmowy stają się tępe i nudne? Kiedy iPhone’y trafiają na stół w jadalni? Kiedy grupy matek przechodzą od rozmów o dzieciach do narzekania na mężów? Kiedy uczenie mężczyzny porządku staje się dowodem miłości? Kiedy przepaść między wymarzonym mężem każdej kobiety a wymarzoną żoną każdego mężczyzny osiąga taką wielkość, jak odległość od bieguna do bieguna?
No, brzmi naprawdę świetnie, podsumowuję w duchu. Powinnam to zapisać na moim blogu.
Nie, nie mogę tego zrobić. Kiedy poślubiłam Jacka, obiecałam sobie, że nie będę jedną z tych żon, które próbują zmienić męża w kogoś, kim nie jest. Zakochałam się w nim i wzięłam go z całym dobrodziejstwem inwentarza, prosto z pudełka, bez konieczności dopasowywania. Jestem zadowolona z moich wyborów i nie zamierzam tracić czasu na kontemplowanie alternatywnego życia.
Nasze małżeństwo nie jest takie złe. To związek partnerski podobnych umysłów i bratnich dusz. Dopiero przyglądając się z bliska, można dostrzec pewne niedoskonałości, jak na delikatnym wazonie, który się stłukł i został sklejony. Wydaje się, że nikt z zewnątrz niczego nie zauważa, ale ja dbam o ten wazon z nadzieję, że jeszcze nie przecieka, kiedy wleje się do niego wodę, i mówię sobie, że kryzysy wieku średniego są jak progi zwalniające na drodze, które każą nam zwolnić i wąchać róże.
Nie planowaliśmy z Jackiem kolejnego dziecka. To nasza wpadka, wypadek, dziecko nieprzewidziane, co nie znaczy, że niechciane – w każdym razie jeśli o mnie chodzi.
Wyjechaliśmy akurat na weekend, co rzadko nam się zdarza, na czterdzieste urodziny naszego przyjaciela. Moja matka zaoferowała się, że zaopiekuje się Lucy i Lachlanem. Za dużo wypiliśmy, tańczyliśmy, nieprzytomni padliśmy na łóżko. Rano się kochaliśmy, a Jack zapomniał o prezerwatywie. Zaryzykowaliśmy. Czemu nie mielibyśmy zaryzykować, kiedy weźmie się pod uwagę, ile razy ryzykowaliśmy szybki numerek i w samym środku przerywały nam słowa: „Mamusiu, pić mi się chce” albo „Mamusiu, nie mogę znaleźć króliczka”, albo „Mamusiu, posikałem się do łóżka”.
Moje poprzednie ciąże były przygotowywane niczym kampanie wojskowe, ale ta była dosłownie strzałem w ciemno.
– Jeśli to dziewczynka, powinniśmy ją nazwać Ruletka – oznajmił Jack, kiedy już otrząsnął się z szoku.
– Nie nazwiemy jej Ruletka.
– Okej.
Takie żarty pojawiały się po sprzeczkach i wzajemnym oskarżaniu się, które już ustało, choć ilekroć Jack jest zły czy zestresowany, istnieje szansa, że znów wypłynie na powierzchnię.
Jack jest dziennikarzem sportowym w jednym z kanałów telewizji kablowej, komentuje na żywo transmisje z meczy Premier League i przygotowuje podsumowania goli i oceny strzelców. W lecie zajmuje się rozmaitymi dyscyplinami sportu, w tym Tour de France, ale nigdy nie komentuje Wimbledonu ani The Open. Jest wschodzącą gwiazdą, co dla niego oznacza ważniejsze mecze, więcej czasu antenowego i większą popularność.
Jack uwielbia być rozpoznawany. Zwykle poznają go ludzie, którym się wydaje, że już kiedyś gdzieś go spotkali.
– Czy nie jest pan przypadkiem tym kimś? – pytają, przerywając naszą rozmowę.
Rozpływają się nad Jackiem, a mnie ignorują. Patrzę na tył ich głów i mam ochotę powiedzieć:
– Cześć, nie jestem byle kim.
Ale zamiast tego uśmiecham się i pozwalam im nacieszyć się tą chwilą.
Później Jack mnie przeprasza. Bardzo mi się podoba, że jest taki ambitny i odniósł sukces, ale czasami chciałabym, żeby dla nas, swoich najbliższych, częściej był takim super-Jackiem, a nie tym zestresowanym Jackiem, który wraca do domu późno czy wychodzi wcześnie.
– Może gdybyś wróciła do pracy – rzekł wczoraj wieczorem. To kolejny drażliwy temat. Jack jest niezadowolony, że ja „nie mam pracy”. To jego słowa, nie moje.
– Kto zajmowałby się wtedy dziećmi? – spytałam.
– Inne mamy pracują zawodowo.
– Mają nianie albo opiekunki do dzieci.
– Lucy jest w szkole, a Lachlan w przedszkolu.
– Pół dnia.
– A teraz znów jesteś w ciąży.
Przerzucamy się argumentami jak granatami z przeciwległych okopów, wciąż poruszając te same kwestie.
– Prowadzę bloga – mówię.
– Co w tym dobrego?
– W zeszłym miesiącu zarobiłam na nim dwieście funtów.
– Sto sześćdziesiąt osiem – poprawił mnie. – Ja prowadzę rachunki.
– Ale zobacz, ile rzeczy dostaję za darmo. Ubrania, jedzenie dla dzieci, pieluszki. Ten nowy wózek jest z górnej półki.
– Nie potrzebowalibyśmy nowego wózka, gdybyś nie zaszła w ciążę.
Przewróciłam oczami i spróbowałam z innej strony:
– Gdybym wróciła do pracy, wydawalibyśmy całą moją pensję na opiekunkę dla dzieci, a ja w przeciwieństwie do ciebie nie odbijam karty zegarowej. Kiedy ostatnio wstawałeś w nocy, bo dzieciom śniły się koszmary albo żeby puścić wodę?
– Masz rację – rzekł z ironią. – To dlatego, że wstaję wcześnie i wychodzę do pracy, żeby zarobić na ten piękny dom i nasze dwa samochody, i ciuchy w twojej garderobie... i wakacje, i czesne za szkołę, i karnet na siłownię...
Nie powinnam była w ogóle się odzywać.
Jack nie docenia mojego bloga Upiorne Dzieciaki, a ja mam ponad sześć tysięcy obserwatorów. W zeszłym miesiącu pewien magazyn dla rodziców napisał, że mój blog jest jednym z pięciu najlepszych prowadzonych przez mamy blogów w Wielkiej Brytanii. Powinnam była rzucić to Jackowi w twarz, ale zanim o tym pomyślałam, poszedł pod prysznic. Potem zszedł na dół w samym krótkim szlafroku, co zawsze mnie rozśmiesza. Przeprosił i zaoferował, że pomasuje mi stopy. Uniosłam brwi.
– Na czym je pomasujesz?
Usiedliśmy w kuchni napić się herbaty i zaczęliśmy rozmawiać o zatrudnieniu niani, w kółko powtarzając te same argumenty za i przeciw. W teorii ten pomysł bardzo mi się spodobał, bo miałabym więcej czasu dla siebie, więcej snu i energii na seks, ale potem zobaczyłam obraz szczupłej, atrakcyjnej i młodej Polki pochylającej się, żeby napełnić zmywarkę, albo owiniętej luźno ręcznikiem po wyjściu z łazienki. Czy wpadam w paranoję? Może. Czy jestem rozsądna? Absolutnie tak.
Poznałam Jacka na olimpiadzie w Pekinie. Pracowałam w centrum medialnym, opiekowałam się akredytowanymi tam dziennikarzami. Jack pracował dla Eurosportu. Był wówczas początkującym dziennikarzem, dopiero zaczynał się orientować, co i jak, uważnie podpatrywał, na czym to polega.
W Pekinie oboje byliśmy zbyt zajęci, żeby zwrócić na siebie uwagę, ale po zakończeniu olimpiady główny prezenter wydał imprezę dla wszystkich stowarzyszonych mediów. Wiedziałam już wtedy sporo o dziennikarzach, niektórzy z nich nawet zyskali renomę i sławę, jednak w większość byli nudni, mówili wyłącznie o pracy. Jack się wyróżniał. Był zabawny, wyluzowany, seksowny. Wszystko mi się w nim podobało, także imię, jak chłopaka z sąsiedztwa. Miał też piękny uśmiech i włosy gwiazdy filmowej. Przyglądałam mu się z drugiego końca sali i popełniłam błąd, w ciągu minuty wymyślając cały scenariusz naszego związku. Zaplanowałam ślub w Londynie, miesiąc miodowy na Barbados, co najmniej czwórkę dzieci, psa, kota i duży dom w Richmond.
Impreza się zwijała. Przygotowałam jakieś inteligentne zagajenie i ruszyłam przez tłum. Zanim dotarłam do Jacka, napadła go dziennikarka ze Sky Italia. Burza włosów, ponętne ciało. Twarz obok twarzy. Krzyczała, żeby ją słyszał. Dwadzieścia minut później odprowadzałam go wzrokiem, gdy wychodził z dziełem włoskich chirurgów plastycznych, i poczułam się oszukana. Jack był zarozumiały. Robił sobie pasemka. Wybielał zęby. Powiedziałam sobie, że nie jest w moim typie, bo nie pociągają mnie tacy wymuskani faceci.
Albo inaczej: to nie był świadomy wybór. Ładni mężczyźni zazwyczaj się za mną nie uganiają.
Minęły dwa lata, nim znów się spotkaliśmy. Międzynarodowy Komitet Olimpijski urządził przyjęcie dla delegatów, którzy przyjechali do Londynu, żeby przeprowadzić kontrolę obiektów przygotowanych na igrzyska olimpijskie 2012 roku. Zobaczyłam Jacka w hotelowym holu, jak dyskutował z jakąś kobietą. Był ożywiony i kategoryczny, a ona płakała. Później ujrzałam go samego w barze, gdzie pił darmowe drinki i porywał kanapki z tac mijających go kelnerów.
Przepchnęłam się do niego i powiedziałam:
– Cześć. – Oczywiście uśmiechnęłam się, jednocześnie zastanawiając się, czy to źle, czy dobrze, że dopadłam go w chwili zawodu miłosnego.
Rozmawialiśmy. Śmialiśmy się. Piliśmy. Bardzo się starałam, żeby za bardzo się nie starać.
– Potrzebuję świeżego powietrza – wyznał Jack, omal nie spadając z wysokiego stołka. – Masz ochotę się przejść?
– Jasne.
Miło było znaleźć się na zewnątrz i iść z Jackiem równym krokiem tak blisko siebie. Znał kawiarnię w Covent Garden, która była czynna do późna. Rozmawialiśmy długo, bardzo długo, aż nas wyprosili. Jack odprowadzał mnie do domu i nie przestaliśmy rozmawiać aż do moich frontowych drzwi.
– Umówisz się ze mną? – spytał.
– Na randkę?
– Może być randka?
– Jasne.
– Co powiesz na śniadanie?
– Jest wpół do trzeciej w nocy.
– No to brunch.
– Próbujesz się wprosić na noc?
– Nie, chcę tylko mieć pewność, że jutro cię zobaczę.
– Chciałeś powiedzieć dzisiaj.
– Tak.
– Możemy zjeść razem lunch.
– Nie wiem, czy dam radę tak długo czekać.
– Mówisz, jakbyś był w wielkiej potrzebie.
– Bo jestem.
– Czemu kłóciłeś się z tą kobietą, z którą cię widziałam?
– Zerwała ze mną.
– Czemu?
– Powiedziała, że jestem zbyt ambitny.
– A jesteś?
– Tak.
– To wszystko?
– Powiedziała też, że zabiłem jej rybę.
– Jej rybę?
– Hoduje tropikalne ryby. Miałem się nimi opiekować i przypadkiem odkręciłem podgrzewacz wody.
– Mieszkałeś z nią?
– Tak naprawdę nie mieszkaliśmy razem. Miałem u niej swoją szufladę. Tam trzymała moje jajka.
– Ona płakała.
– Jest dobrą aktorką.
– Kochałeś ją?
– Nie. Zawsze taka jesteś?
– Jaka?
– Ciekawska.
– Jestem zainteresowana.
Zaśmiał się.
Naszą pierwszą właściwą randką był lunch w Covent Garden, niedaleko miejsc, gdzie pracowaliśmy. Jack zabrał mnie do Opera Terrace. Później oglądaliśmy ulicznych artystów, grajków i żywe posągi. Jack był dobrym kompanem. Uważnym słuchaczem i ciekawym opowiadaczem, jedna zajmująca historia prowadziła do kolejnej.
Umówiliśmy się znów następnego wieczoru i razem wracaliśmy do domu taksówką. Było już po północy. Nazajutrz oboje musieliśmy iść do pracy. Jack się do mnie nie wpraszał, a jednak wzięłam go za rękę i poprowadziłam po schodach.
Zakochałam się w nim. Do szaleństwa. Beznadziejnie. Każdy powinien choć raz coś takiego przeżyć...
...nawet jeśli miłość nigdy nie powinna być beznadziejna.
Wszystko w nim uwielbiałam – jego uśmiech, urodę, pocałunki. Był jak niekończące się opakowanie czekoladowych herbatników. Wiedziałam, że zjem zbyt wiele i będę chorować, ale nie mogłam się powstrzymać.
Pół roku później byliśmy już małżeństwem. Kariera Jacka kwitła, a potem na chwilę utknęła w martwym punkcie. Teraz znów ruszyła z kopyta. Zaszłam w ciążę z Lucy i odmówiłam awansu, który oznaczał przenosiny do Nowego Jorku. Gdy dwa lata później na świat przyszedł Lachlan, porzuciłam pracę, by zostać pełnoetatową mamą. Moi rodzice pomogli nam kupić dom w Barnes. Chciałam przenieść się dalej na południe i płacić mniejszy kredyt, ale Jackowi zależało na adresie i na stylu życia.
I tak znaleźliśmy się tutaj – idealna rodzina dwupokoleniowa – z niezaplanowanym dzieckiem w drodze, wątpliwościami i kryzysami wieku średniego, który się zaczynał. Kocham moje dzieci. Kocham mojego męża. Jednak czasami szukam w pamięci chwil, kiedy byłam naprawdę szczęśliwa.
Mężczyzna, w którym się zakochałam – ten, który stwierdził, że najpierw to on zakochał się we mnie – zmienił się. Beztroski, wyluzowany Jack zamienił się w oschłego mężczyznę, którego emocje są tak ciasno owinięte drutem kolczastym, że nie mogę liczyć na to, że je odwinę. Nie skupiam się na jego porażkach, nie liczę jego wad. Wciąż go kocham. Naprawdę. Chciałabym tylko, żeby tak bardzo nie skupiał się na sobie, żeby nie pytał, czemu nasza rodzina nie przypomina rodzin z kanału Disneya, gdzie wszyscy są szczęśliwi, bogaci, inteligentni, a w ogrodzie na uwięzi stoją jednorożce.