Muszę stąd uciec. Fragment książki „Witamy w piekle"

Data: 2022-03-31 12:06:38 | Ten artykuł przeczytasz w 13 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Hello! Witamy w piekle!

Powieść Adama Kopackiego Witamy w piekle to obyczajowy portret współczesnych trzydziestolatków. Kasia, Julka, Michał i Jarek poznają się w pracy, rozmawiają o własnych problemach, trudnych relacjach i planach na przyszłość.

Obrazek w treści Muszę stąd uciec. Fragment książki  „Witamy w piekle" [jpg]

Surowy ojciec, zagubiona matka, rodzice decydujący o życiu dzieci albo z niego znikający - to bolączki głównych bohaterów, którzy muszą odnaleźć się w korporacyjnym świecie, gdzie rządzi wyścig szczurów, a na mobbing wszyscy przymykają oko.

Sprawy komplikują się na pełnej ognia imprezie firmowej, kiedy całej czwórce kumulują się problemy rodzinne. Czy uda im się wyjść cało z opresji i uporać z własnymi demonami?

Adam Kopacki w znakomitej, do szpiku kości wrocławskiej powieści mówi o tym, że nikt z nas nie jest idealny. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Dlaczemu. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Witamy w piekle. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii: 

19 stycznia 2018 roku

Andrzej zaparkował przed przedszkolem na ulicy Rogowskiej. Spojrzał na zegarek Hugo Boss z rodziny Cape Town i prawie jęknął, kiedy zobaczył siedemnastą piętnaście. Miał wyrzuty sumienia, że jako ostatni odbiera swojego syna. Wyskoczył z peugeota 2008 i pognał do budynku przypominającego domek dla elfów.

– Pani Agatko, ja bardzo przepraszam! To się więcej nie powtórzy – zapewniał wychowawczynię, która zgromiła go karcącym spojrzeniem.

– To nie mnie powinien pan przeprosić. – Traktowała przedszkolaki jak własne dzieci i była w stanie zabić, jeśli któremuś groziło niebezpieczeństwo.

Opuścił ramiona i pokiwał głową. Przypomniał sobie swoje dzieciństwo, które miało mało wspólnego z beztroską i szczęściem. Jego rodzice woleli spędzać czas przy butelce taniej wódki, niż budować więzi rodzinne. Codziennie zapraszali innych, czasami zupełnie obcych miłośników alkoholu i urządzali imprezy do białego rana.

Początkowo starszy brat Andrzeja opiekował się nim, odbierał ze szkoły, pomagał w lekcjach, jednak szybko sam popadł w złe towarzystwo i zaczął naśladować rodziców. Kiedy brakowało mu pieniędzy na alkohol i narkotyki, kradł. Wynosił ze sklepów telewizory, rowery, wszystko, co mógł sprzedać i kupić sobie za to działkę. Przestał się uczyć i wyrzucili go z technikum.

Rodziców to w ogóle nie interesowało. Nawet nie zauważyli, że ich starszy syn znika z domu na kilka dni. Kiedy policjanci zapukali do drzwi i przynieśli najczarniejszą z wiadomości, tylko wzruszyli ramionami. Andrzej sam poszedł na pogrzeb, chociaż miał dopiero czternaście lat. Był wściekły. Odczuwał ogromny żal do całego świata.

Przepłakał ceremonię, która trwała zaledwie piętnaście minut. Ksiądz szybko mówił i co rusz mylił imię brata. Raz nazywał go Staś, a raz Jaś. Opowiadał głównie o Bogu, który był dla niego ważniejszy niż zmarły nastolatek. Andrzej miał ochotę krzyknąć, wyrazić swój gniew, upomnieć kapłana i poprosić o więcej szacunku, ale nie był w stanie.

Pogrzeb dobiegł końca i Andrzej poczuł, że coś w nim pękło. Obiecał sobie, że wyrwie się z domu, kiedy tylko nadarzy się okazja. Uważał matkę i ojca za potwory nie z tego świata. Nie mógł pojąć, dlaczego nie przyszli pożegnać swojego syna. Zaraz po odebraniu świadectwa maturalnego poszedł na dworzec autobusowy i kupił bilet. Chciał uciec jak najdalej od tego okropnego miejsca. Opuścił Rzeszów i wylądował we Wrocławiu.

Imał się każdej pracy. Rozdawał ulotki, pomagał na budowie, sprzątał restauracje po zamknięciu. Wszystko robił nielegalnie. Często pracodawcy oszukiwali go i nie płacili. W końcu zgłosił się do ośrodka dla zagubionej młodzieży. Trafił na mentora, który pomógł mu wyjść na prostą. Zapewnił dach nad głową i dostęp do edukacji.

Andrzej miał jeden cel - chciał pomagać innym i znaleźć pracę, w której żyłby według jednej dewizy: sprawiedliwość i równość przede wszystkim. Obiecał sobie, że będzie traktował ludzi inaczej, niż sam był traktowany. Ukończył psychologię i zaczął pracować w dziale HR.

Poznał wiele kobiet, które szalały na jego widok, jednak z żadną się nie związał. Wiedział, że prędzej czy później pojawi się temat dzieci, a tego unikał jak ognia. Bał się, że jest za słaby i powieli schemat rodziców, zaniedba małą, bezbronną istotę w taki sam, a może i gorszy sposób.

W końcu trafił na Agnieszkę. Kobietę sukcesu, którą interesowały tylko kolejne tytuły w pracy. Pobrali się i wspólnie pięli po szczeblach kariery. Kiedy w ich metryce pojawiła się magiczna, motywująca do refleksji czwórka z przodu, zdecydowali się na dziecko. Andrzej jeszcze raz przeprowadził wewnętrzną rozmowę. Przypomniał sobie, co w życiu liczy się najbardziej i przyrzekł, że nie zawiedzie syna.

Wiedział, że doskonale spisywał się w roli ojca, ale nadal bał się, że popełni błąd. Z uporem maniaka starał się spędzać z dzieckiem jak najwięcej czasu. W firmie postawił jasne zasady. Praca w nadgodzinach tylko w wyjątkowych okolicznościach. Wychodził równo o siedemnastej i zostawiał laptopa wraz z problemami Hello w biurku. Odbierał Mikołaja z przedszkola i jechał z nim do domu, gdzie mieli wieczór tylko dla siebie. Agnieszka nie zmieniła swoich priorytetów. Dla niej kariera była wciąż ważniejsza od syna.

– Tato, ja nie umiem – odezwał się chłopiec.

Jego słowa wyrwały Andrzeja ze wspomnień. Wiedział, że syn powinien sam zawiązać sznurówki. Dzięki temu nabierze pewności siebie i nauczy się samodzielności. Dlatego zamiast zrobić to za niego, zapytał:

– A pamiętasz, jak to ostatnio robiłeś?

Mikołaj zmrużył oczy i pokiwał głową. Złapał za sznurówki i zaczął je wiązać.

– To wsadziłem tutaj, a to przeciągnąłem tutaj i… Uśmiechnął się, kiedy zobaczył, że mu się udało.

Przybił ojcu piątkę i wybiegł z przedszkola. Podskakiwał jak piłeczka, przez co czerwony pompon odbijał się od jego głowy. Andrzej pożegnał się z wychowawczynią, która nadal miała ostry wyraz twarzy, pognał za synem, otworzył drzwi od auta i powiedział:

– Dawaj, mały! Wskakuj!

Chłopiec wgramolił się na fotel i zapytał:

– Tato, zmierzysz mnie dzisiaj? Może już wcale nie jestem taki mały i trochę urosłem?

Andrzej uśmiechnął się w odpowiedzi. Wiedział, że na framudze nie ma już miejsca, żeby zaznaczać wzrost syna, ale sprawiało mu to taką radość, że nie potrafił odmówić.

– Co dzisiaj robiliście? – Zmienił temat, po czym wsiadł do samochodu i ruszyli.

Mikołaj zaczął opowiadać. Był chłopcem, któremu buzia się nie zamykała. Wszędzie go było pełno i niczego się nie bał. Andrzej często mu kibicował i zachęcał do próbowania nowych rzeczy, nawet jeśli coś mu nie wychodziło, tak jak podczas dzisiejszych zajęć.

– No i tańczyliśmy do takiej jednej piosenki, ale mi się cały czas nogi myliły – powiedział Mikołaj i posmutniał.

– Może pokażesz mi w domu? Też chciałbym się nauczyć.

Chłopiec rozpromienił się w jednym momencie. Lubił wcielać się w nauczyciela i traktować Andrzeja jako swojego ucznia. Dzięki temu sam szybciej uczył się nowych rzeczy, kiedy musiał najpierw zrozumieć, jak coś działa, żeby być w stanie to wytłumaczyć.

– Tato… – zaczął i przestał mówić.

– Tak? Nie przejmuj się. Ja też mam dwie lewe nogi i nie umiem tańczyć.

– To nie o to chodzi.

– A o co?

– Bo dzisiaj robiliśmy laurki z okazji Dnia Babci i Dziadka.

Andrzej poczuł, że jego gardło pęcznieje. Bał się nadchodzącego pytania. Zawsze unikał tego tematu jak ognia, ale wiedział, że w końcu będzie musiał powiedzieć synowi prawdę.

– Tato, czemu nie możemy ich wysłać?

– Twoi dziadkowie nie żyją – skłamał. Mikołaj nie był jeszcze gotowy. On nie był jeszcze gotowy.

– Ale nie możemy im gdzieś indziej wysłać tych laurek? Może do nieba?

Andrzej milczał przez chwilę. Chciał trzymać syna z daleka od dziadków. Wiedział, że Mikołaj tylko by cierpiał, kiedy i on zaznałby odrzucenia. W końcu powiedział:

– Dobrze, wyślemy.

– A znasz adres do nieba?

– Postaram się załatwić. – Uśmiechnął się i puścił oczko do syna.

Zaczął myśleć o swoich rodzicach. Nie miał nawet pojęcia, czy jeszcze żyją. Doskonale za to wiedział, gdzie powinni wysłać im laurki, jeśli umarli. Prosto do piekła. Do ostatniego kręgu przeznaczonego dla diabłów w ludzkiej skórze.

+++

Oleksandra mknęła przed siebie. Co jakiś czas spoglądała w tył. Upewniała się, że jest sama. Wyszła z Hello i zmierzała do miejsca, którego szczerze nienawidziła. Zawsze tam chodziła, kiedy na jej koncie pojawiała się wypłata.

Wyprowadziła się ze Lwowa i przyjechała do Polski w zeszłym roku. Od samego początku robiła wszystko, żeby wtopić się w tłum.

Ubierała się i malowała jak koleżanki z pracy, czyli zachowawczo i stonowanie. Nie nosiła długich tipsów, nie farbowała włosów na krzykliwy pomarańczowy, nie zakładała cekinowych bluzek. Kontrolowała głos i uważała na intonację. Inaczej ktoś mógłby rozpoznać, że jest z Ukrainy, a tego chciała uniknąć za wszelką cenę, co nie było łatwe, bo przyciągała spojrzenia innych.

Miała śnieżnobiałe włosy i hipnotyzowała nimi wszystkich dookoła. W biurze mężczyźni zaczepiali ją również z powodu figury. Oleksandra przypominała łyżwiarkę, która spędza na lodowisku dwanaście godzin dziennie. Pół firmy wzdychało na jej widok, jednak spuszczała wzrok za każdym razem, kiedy słyszała komplement. Uciekała do biurka, chowała głowę w ramionach i pracowała.

Teraz było podobnie. Otuliła się szalikiem, że ledwie było widać jej twarz, i maszerowała ulicą Drobnera. Specjalnie wybrała okolicę z dala od Hello, po drugiej stronie miasta. Przebiegł ją dreszcz, kiedy wyobraziła sobie, że miałaby komuś powiedzieć, dokąd idzie. Dotarła do budynku. Zatrzymała się przed oszklonym wejściem i wzięła głęboki oddech. Zamknęła oczy i pchnęła drzwi.

– Dzień dobry – wyszeptała.

– W czym mogę pomóc? – zapytał mężczyzna zza lady.

– Przyszłam nadać pieniądze.

– Dokąd?

Wbiła wzrok w podłogę. Bała się odpowiadać. Kiedy mówiła, skąd pochodzi, inni pytali, czy przyjechała do Polski sprzątać. Od niektórych kobiet słyszała, że Ukrainki uciekają za zachodnią granicę tylko w jednym celu. Chcą usidlić mężczyzn, którzy zapewnią im wygodne życie.

Oleksandra kierowała się innymi pobudkami, ale nikomu ich nie wyjawiła. Wystarczyło, że raz zebrała się na odwagę i zdradziła swój mroczny sekret. Tajemnicę, która ledwo przeszła jej przez gardło. Informację, za którą słono zapłaciła. Wiedziała, że musi się mieć na baczności i dawkować słowa. Spojrzała na pracownika i na chwilę przestała oddychać. Zobaczyła w jego oczach pogardę i poczuła, że nie jest u niego mile widziana.

– Dokąd? – powtórzył.

– Na Ukrainę – odparła i w tym momencie pożałowała, że ziemia się nie rozstąpiła. Mogłaby wtedy wskoczyć wprost w piekielne ognie, które wypaliłyby z niej poczucie wstydu.

+++

Ilona Płucka zerknęła na iPhone X, który drgał na biurku. Zastygła, kiedy zobaczyła, kto dzwoni. Zastanawiała się, jak długo to będzie jeszcze trwać. Dusiła się. Czuła, że jej gardło płonie. Chciała przepędzić skurcz w okolicach mostka, więc zaczerpnęła powietrza, ale tylko pogorszyła sprawę.

Im bardziej próbowała się rozluźnić i skupić na pracy, tym się jej gorzej oddychało. Miała tego dość. Chciała odzyskać kontrolę nad swoim życiem. Próbowała zrozumieć, kiedy i gdzie popełniła błąd. Pogładziła się po ustach. Opuchlizna już zeszła, jednak Ilona nadal nakładała na wargi dużą warstwę czerwonej szminki w obawie, że ktoś dowie się o tym, co jej się stało.

„Uciec. Muszę stąd uciec” – powtarzała sobie. To było jej marzenie. Uwolnić się od rozpaczy. Znaleźć miejsce, w którym będzie mogła oddychać bez skrępowania. Żyć.

„Dlaczego ja się na to zgodziłam? Przecież to zupełnie do mnie niepodobne” – zastanawiała się. W Hello zarządzała dużym zespołem. Potrafiła rozwiązać każdą kryzysową sytuację. Zachodziła w głowę, jak mogła dopuścić, żeby w jej własnym domu wszystko się posypało. Tak bardzo chciała się uwolnić z tego marazmu, ale wiedziała, że w nowym miejscu będzie jej trudno osiągnąć pozycję, na którą długo pracowała.

Kiedy smartfon ponownie zadzwonił, Ilona odebrała.

– Zapomnij o mnie – powiedziała i szybko się rozłączyła.

Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Nie mogła uwierzyć, że odważyła się zrobić coś takiego. Zadziałała impulsywnie. Zbyt impulsywnie. Wiedziała, że będzie tego żałować. Wiedziała, że on znowu zadzwoni. To był ten typ, który nie odpuszczał. Drążył i drążył, aż ulegała. Chciała uniknąć kolejnej rozmowy, więc wyłączyła komórkę.

Wróciła do zadania i akceptowała wnioski urlopowe. Zbliżała się dwudziesta. Piętro już dawno opustoszało. Ilona siedziała sama. Zmartwiła się, że za dwie godziny strażnik zrobi obchód i zapyta, czy ma ją wpisać na nocną listę obecności. Czuła się jak lisica w potrzasku. Z jednej strony czyhał na nią myśliwy, a z drugiej zbliżał się pożar.

Przeczesała ręką długą grzywkę. Złapała za włosy i pociągnęła mocno. Jeszcze chwila, a sama by się oskalpowała. Miała ochotę krzyknąć. Pozbyć się strachu, który szeptał jej do ucha, żeby znikła.

Westchnęła. Wiedziała, że nic nie może zrobić. Postanowiła, że wróci do domu, chociaż na samą myśl robiło jej się niedobrze. Zaczęła zastanawiać się, jakim kłamstwem uraczy męża tym razem. Musiała uważać. Jeśli znowu ją uderzy, makijaż może nie wystarczyć, żeby zakryć siniaki.

Książkę Witamy w piekle kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Witamy w piekle
Adam Kopacki3
Okładka książki - Witamy w piekle

Hello! Witamy w piekle! Obyczajowy portret współczesnych trzydziestolatków. Kasia, Julka, Michał i Jarek poznają się w pracy, rozmawiają o własnych problemach...

dodaj do biblioteczki
Autor
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Katar duszy
Joanna Bartoń
Katar duszy
Rok szarańczy
Terry Hayes
Rok szarańczy
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Klubowe dziewczyny 2
Ewa Hansen ;
Klubowe dziewczyny 2
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
A kiedy nadejdzie dzień
Ewelina Maria Mantycka
A kiedy nadejdzie dzień
Pokaż wszystkie recenzje