Młody rycerz z hrabiowskiego rodu w wyniku intrygi zostaje oddany pod opiekę biskupowi miasta Gloucester, który wysyła go z misją na dwór króla Anglii. Porwany przez wiatr historii bohater staje się świadkiem wielu mrocznych i okrutnych wydarzeń: zabójstwa biskupa Becketa, zaciętych walk w Ziemi Świętej podczas trzeciej wyprawy krzyżowej, krucjaty przeciwko katarom, zdobycia Konstantynopola. Los stawia m.in. na jego drodze rycerza zakonu templariuszy, członka tajnego bractwa, które poszukuje mandylionu z Edessy, zaginionej relikwii czczonej w Bizancjum.
Wydawnictwo Lira poleca Bractwo mandylionu – nowe, rozszerzone wydanie wielowątkowej powieści Wojciecha Dutki! Krucjaty, herezje, zderzenie światów katolickiego, prawosławnego i islamu tworzą barwne tło dla niezwykłej opowieści o losach głównego bohatera. Ma ona także drugie dno, autor stawia bowiem trudne pytania o religię i przemoc czynioną w jej imię.
W ubiegłym tygodniu w naszym serwisie zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Bractwo mandylionu. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Matka umarła na Wielkanoc 1170 roku. Od kilku miesięcy chorowała na suchoty. Kiedy w Wielki Piątek poczuła się bardzo źle, ojciec przywołał do naszego zamku proboszcza katedry. Ksiądz był też lekarzem lub przynajmniej za takiego pragnął uchodzić. Modlił się żarliwie, po czym puścił matce krew z przegubu ręki. Wyjaśnił, że to zła krew szkodzi chorej. Widziałem, jak mój ojciec, hrabia Gloucester, wręczył proboszczowi ciężki trzos, który jeszcze szybciej zniknął pod sutanną bożego sługi. Nie do końca wtedy rozumiałem sens uczynku ojca, ale teraz wiem, że księża katoliccy najlepiej modlą się wtedy, gdy dostają trzos ciężki od złota.
Ja również żarliwie modliłem się do Boga o ratunek dla matki, ale moje modlitwy nie zostały wysłuchane. Umarła cicho i tak spokojnie, jakby spała. Patrzyłem potem bardzo długo w kaplicy zamkowej na jej martwe usta, nos i twarz. Wtedy po raz pierwszy widziałem trupa i było to dla mnie silne przeżycie. Nie potrafiłem jednak płakać. Nie wiem, czy zdawałem sobie sprawę z tego, co się stało. Kiedy w trakcie pogrzebu zobaczyłem, jak ojciec klęczał, rozpaczając przy trumnie matki, doznałem w owej chwili bardzo intensywnego uczucia. Tym uczuciem była bezsilna złość. Byłem wściekły.
Znalazłem natychmiast winnego — to Bóg zabrał mi matkę. Postanowiłem, że obrażę się na Boga. Obiecałem sobie, że już nigdy nie będę się modlił.
Mój ojciec Hugon de Melville, hrabia Gloucester, ożenił się wkrótce po raz drugi. Przyprowadził sobie kobietę, która była znacznie młodsza od matki. Miała na imię Juliette i była oczywiście Francuzką.
Nie znosiłem macochy od pierwszego dnia, kiedy ją zobaczyłem. Wiedziałem, że nie zna angielskiego i mówiłem do niej tylko w tym języku, co niezmiernie ją drażniło. Kiedy powiedziała o tym ojcu, ten stłukł mnie rzemieniem tak mocno, że przez następne trzy tygodnie wcale nie mogłem siedzieć na tyłku. Pewnego dnia, kiedy obolały leżałem na posłaniu, przyszedł do mnie jeden z młodszych giermków ojca i rzekł:
— Twój ojciec i matka kazali ci przekazać, że masz uczęszczać do przyklasztornej szkoły.
— Ona nie jest moją matką, parobku! Nie mam zamiaru chodzić do klasztoru. Nie chcę być mnichem. Wynoś się…
Wówczas giermek odpowiedział zagniewany:
— Nie jestem parobkiem, paniczu. Mam na imię Henryk i jestem synem jednego z wasali twego ojca.
Zrozumiałem, że ojciec wyznaczył mi opiekuna. Z całych sił starałem się go ignorować, choć był to chłopak starszy i szalenie wyrozumiały dla mojego krnąbrnego charakteru.
*
Szkoła przykatedralna Świętego Jakuba w Gloucester była jednym z tych miejsc, gdzie często mówiło się o Bogu, ale ślady jego obecności w ludzkich sercach były więcej niż nikłe. Zarówno ja, jak i Henryk, a także kilkunastu młodzieńców z najlepszych normandzkich domów zachodniej Anglii rozpoczęliśmy w niej naukę po Wielkanocy. Była jedną z najsłynniejszych przyklasztornych szkół w tej części kraju. Z tego powodu młodzi ludzie przybywali do Gloucester, aby w ciszy i blisko Boga zgłębiać tajniki siedmiu sztuk wyzwolonych.
Przyjmowani do szkoły byli bardzo zróżnicowani wiekiem. Trzynastolatek i dziewiętnastolatek siedzący w jednej ławie szkolnej wcale nie stanowili wyjątku. Wszyscy zaczynali edukację od jednego poziomu: gramatyki, retoryki i dialektyki. Uczył nas ksiądz Jan, który z natury był człowiekiem bardzo surowym. Nie znosił sprzeciwu i miał o sobie wielkie mniemanie. Powtarzał zawsze, że jego najlepszymi przyjaciółkami są łacina i ostra laska trzcinowa. Mieliśmy się o tym bardzo boleśnie przekonać.
*
Lekcja łaciny połączonej z retoryką była dla nas postrachem. Ksiądz Jan recytował z pamięci sławetne frazy z Juliusza Cezara i wpadał przy tym w zachwyt.
— Gallia est omni divisa in partes tres, quarum unam incolunt Belgae, aliam Aquitani, tertiam qui ipsorum lingua Celtae nostri Gallia apellantur…
Gdy je cytował, jego twarz drżała z rozkoszy. My, przeciwnie — drżeliśmy ze strachu. Każdy z chłopaków żarliwie modlił się do Boga, aby oczy księdza Jana nie spoczęły akurat na nim.
— Czyż te cudowne frazy nas nie zachwycają? — pytał ksiądz. — Oczywiście, że zachwycają — odpowiadał sam sobie. — Ubogacają nas, wzbudzają w nas wielki podziw dla języka łacińskiego, dla jego jasnej struktury, dla jego prostej i wspaniałej gramatyki, która jest rozkoszą dla naszych umysłów, prawda?
Od tego stwierdzenia zaczynał się horror.
— Henryku z Brienne, jesteś najstarszy w tej klasie. Mniemam, że również najmądrzejszy. Wstań.
Biedny Henryk miał głowę do rachunków, ale nie do łacińskiej retoryki.
— Powtórz teraz ładnie ten fenomenalny fragment z pamiętników Cezara.
Henryk zawsze się mylił. To doprowadzało księdza Jana do szału.
— Wyciągnij dłonie, ty matole! Wysoki jak brzoza, głupi jak koza! — wrzeszczał.
Henryk wyciągał dłonie, a ksiądz Jan bił swoją straszliwą trzciną. Zawsze do krwi. Upojony zwracał się ku mnie. Siedziałem przecież z matołem w jednej ławce i ksiądz Jan podejrzewał, że mogłem się zarazić od Henryka straszliwą chorobą głupoty.
— Geoffeyu de Melville’u, zarecytuj nam pięknie cudowne frazy Cycerona.
Wyrecytowałem bez zająknięcia:
— Quando tandem abutere, Catilina, patentia nostra? Quam diu etiam furor iste tuus nos eludet? Quem ad finem sese effrenata iacabit audacia?
— Wspaniale — rzekł rozpromieniony ksiądz Jan. — Czy Cyceron cię zachwycił? Powiedz szczerze.
Książkę Bractwo mandylionu kupicie w popularnych księgarniach internetowych: