Wyspa wiecznej wiosny, Madera, jest cichym świadkiem miłości Julii i Filipa. To właśnie tutaj spędzili najpiękniejsze dni i najgorętsze noce, tutaj się zaręczyli. Po powrocie do Polski oboje rzucają się w wir przygotowań do ślubu. Po nietypowym, spędzonym na górskich szlakach wieczorze kawalerskim chłopak wysyła ukochanej wiadomość, a potem znika. Policja uznaje go za zaginionego, ale Julia jest przekonana, że Filip nie żyje. Zrozpaczona, wyrusza do Portugalii, by po raz ostatni odwiedzić najważniejsze dla niej miejsca, a potem popełnić samobójstwo. Los jednak naprowadza ją na trop dramatycznej rodzinnej historii, która może okazać się kluczem do odnalezienia narzeczonego...
Madeira to trzypokoleniowa opowieść o miłości, potrzebie akceptacji i rodzinnych traumach. W tej poruszającej historii gorące uczucia przeplatają się z wielkimi tajemnicami, a oszałamiająca przyroda koi serca i przynosi nadzieję. Bo kto raz zakocha się w Maderze, będzie tę miłość nosił w sercu na zawsze.
"Madeira" Jolanty Kosowskiej to przesycona emocjami opowieść o miłości. W nowej książce autorka ukazuje losy kilku pokoleń bohaterów, jednocześnie pokazując, że miłość nie zawsze oznacza tylko uczucie między partnerami czy małżonkami; czasem łączy ona także przedstawicieli kolejnych generacji danej rodziny
– można przeczytać w recenzji powieści.
Do lektury powieści Jolanty Kosowskiej zaprasza Wydawnictwo Zaczytani. Ostatnio mogliście przeczytać pierwszy fragment książki, tymczasem już dziś na naszych łamach prezentujemy kolejną jego część:
Ana
Julia poszła na górę, a ja zadzwoniłam do Alberta.
– Muszę z tobą porozmawiać. – Starałam się, żeby mój głos brzmiał spokojnie.
– Stało się coś? – usłyszałam w telefonie. – Ale mnie przestraszyłaś! Nigdy nie dzwonisz, kiedy jestem w pracy.
– Muszę ci powiedzieć coś bardzo ważnego. Możesz rozmawiać? – zapytałam.
– Nie za bardzo. Właśnie kończy się przerwa. Za chwilę zaczynam lekcję. Dzieciaki wchodzą już do klasy.
– Zabiorę ci tylko minutę – przerwałam mu. – Chodzi o tę dziewczynę, którą wczoraj przyprowadziłeś.
– O Julię? – W jego głosie wyczułam niepokój. – Coś jej się stało?
– Nic się nie stało.
– To dlaczego dzwonisz? – zapytał zdziwiony.
– Zgadnij, czyją narzeczoną jest Julia.
– Skąd mam to wiedzieć?
– Julia jest narzeczoną Filipa Pedro da Silva Carvalho.
– Naszego Filipa? – wykrztusił z siebie zaskoczony.
– Nie znam innego o tych imionach i nazwiskach, który urodził się na Maderze i od dziesiątego roku życia mieszka w Polsce.
* * *
Julia
Ana przyszła po dziesięciu minutach. Usiadła obok mnie na łóżku.
– Opowiadaj! – poprosiła. – Niepotrzebnie ci przerwałam. Chciałam tylko napisać Emie i Marii kartkę, że dzisiaj dołączę do nich później, że ze śniadaniem muszą poradzić sobie same.
– Nie pamiętam, na czym skończyłam.
– Mówiłaś, że ratownicy górscy rozpoczęli poszukiwania.
– Kiedy goprowcy rozpoczęli poszukiwania, minęło już dziesięć dni od wieczoru kawalerskiego. Początkowo modliłam się, żeby odnaleźli go żywego. Wyobrażałam
sobie, że się poślizgnął i gdzieś spadał, rozładowała mu się komórka, nie może wyjść z rozpadliny, jest wychłodzony i wygłodzony, ale żyje. Mijały kolejne dni, które nie przynosiły nic nowego i zabierały mi resztki nadziei. Poszukiwania trwały, chociaż zmieniły charakter.
Nikt nie powiedział tego głośno, ale ja wiedziałam, że poszukują zwłok. Teren poszukiwań rozszerzono, zakładając, że Filipe mógł w gęstej mgle zejść ze szlaku i spaść do jakiejś rozpadliny. Poszukiwano go również po słowackiej stronie. Po dziesięciu dniach poszukiwania zakończono. Nie odnaleziono Filipa w polskich rejestrach policyjnych. Po paru dniach otrzymałam informację, że nie odnaleziono go w rejestrach policyjnych krajów strefy Schengen. Nadano mu status osoby zaginionej. Najgorszy status, jaki istnieje. Przynajmniej dla mnie. Filipa przy mnie nie ma, jakby nagle znalazł się w zupełnie innej rzeczywistości, beze mnie, bez swoich przyjaciół, bez pracy, którą lubił… Był i nagle go nie ma. Jakby porzucił to wszystko i wybrał inne, nowe życie. Jego matka twierdzi, że człowiek zawsze może wybrać inne życie, że mieści się to w szeroko pojętym znaczeniu słowa „wolność”. Spotkała się ze mną parę dni temu i przekonywała mnie, że czasami człowiek ucieka nawet przed samym sobą, przed decyzjami, których nagle się przestraszył i które go przerosły. Poczułam się tak, jakby sugerowała, że przerosła go nasza miłość, nasz zbliżający się ślub, nasze wspólne życie.
– Bzdury! – przerwała mi gwałtownie Ana.
– Matka Filipa sugerowała to również policji. Rozmawiający później ze mną oficer, między dziesiątkami niewiele wnoszących słów, przemycił, że ludzie czasami wychodzą i gdzieś giną, piszą wiadomości, że wrócą, i nie wracają już nigdy, że bardzo skomplikowana jest natura ludzka. Sugerował nawet, że napisana w ten sposób wiadomość miała na celu odsunąć w czasie początek poszukiwań. W końcu swoje dawne sprawy można załatwiać dzień, dwa, tydzień, ale można też miesiącami. Nieważne… Skierował mnie do Fundacji
Itaka, poradził wizytę u psychologa… – Zamilkłam. – Tamto spotkanie z psychologiem na zawsze pozostanie w mojej pamięci. To było jak spotkanie dwóch światów. Nagle ktoś spojrzał na tę całą historię w inny sposób i przedstawił mi wiele różnych możliwych i mniej lub bardziej prawdopodobnych wersji wydarzeń.
– Byłaś u psychologa? – zapytała Ana.
Musiałam milczeć odrobinę za długo, bo przyglądała mi się uważnie.
– Spotkałam się z psychologiem. Nawet kilka razy.
Te spotkania nic mi nie pomogły.
– Nie pomogły? – dopytywała. – Dlaczego? Psychoterapia bywa pomocna.
– Psycholog próbował tłumaczyć mój ból szeroko pojętą reakcją przystosowawczą na odrzucenie i rozstanie. Wydawało mi się, że on nic nie rozumiał. Czasami najłatwiej jest wszystko wpisać w jakiś schemat. Potem wszystko wydaje się proste. Nie trzeba się już nadmiernie wysilać.
Przypomniałam sobie, że Ana studiowała psychologię. Podniosłam na nią wzrok. Patrzyła na mnie. Słuchała.
– To nie jest żadna reakcja przystosowawcza – powiedziałam cicho. – To rozpacz spowodowana utratą wszystkiego, co było mi bliskie, co nadawało sens mojemu życiu, wypełniało moje myśli. To fizyczny i psychiczny brak kogoś, kto był cząstką mnie samej. Nie wiem, czy pani mnie rozumie?
– Rozumiem cię doskonale – odpowiedziała.
– Ta terapia nie miała sensu. On mówił o reakcji na odrzucenie, a ja zamykałam się w sobie coraz bardziej. Wiem, że to nie było tak, jak on mówił. Wiem najlepiej, co było pomiędzy mną i Filipem. Wiem to ja i wiedział to Filipe. Tego nie wie i nie może wiedzieć nikt inny, a już na pewno nie człowiek, który nie znał nas wcześ– niej, nie widział nas nigdy razem. Miłość Filipa czułam wszystkimi zmysłami, była w każdym spojrzeniu, w każdym szepcie, w dotyku, w każdym wypowiadanym słowie. W każdym uśmiechu i każdym wspólnym poranku. Dlaczego miałby chcieć uciec? Zmienić to wszystko? Zostawić mnie? Wyjechać bez pożegnania?
– To wszystko są jakieś brednie – wtrąciła Ana. – Musiało być zupełnie inaczej. To jest zupełnie inna historia, tylko ty jej jeszcze nie znasz.
– Każdego dnia próbuję to zrozumieć i każdego dnia ponoszę klęskę. Kiedyś przyszło mi na myśl, że gdyby znaleziono jego ciało, byłoby mi łatwiej. Ja wiem, że to brzmi okrutnie – dokończyłam ciszej. – Pani na pewno jest oburzona tym, co mówię.
– Ja cię rozumiem – przerwała Ana. – Byłoby jakieś miejsce na ziemi, do którego mogłabyś pójść, pomodlić się, usiąść, porozmawiać z nim w myślach, opowiedzieć mu, co czujesz. Mogłabyś poczuć jego obecność. Dotknąć chociażby krzyża. Przytulić się do rosnącego nieopodal drzewa. Mogłabyś położyć kwiaty, zapalić znicze. Istniałoby miejsce, w którym mogłabyś się z nim spotkać.
Pomyślałam, że ona czyta w moich myślach.
– Pani to rozumie? – zapytałam zaskoczona.
– Rozumiem.
– Nie ma takiego miejsca… – wyszeptałam. – Nie ma Filipa i nie ma żadnego miejsca, w którym mogłabym się z nim spotkać. – Mówiłam rzeczy, których do niedawna nie potrafiłam wyrazić słowami. – Ja wiem, że on mnie nie zostawił, jego już po prostu nie ma. Tylko nikt nie potrafi odnaleźć jego szczątków.
Coś przeszkadzało mi w mówieniu. Jakaś klucha stała w moim gardle i hamowała oddech. Łzy toczyły się po policzkach.
– On cię na pewno nie zostawił – usłyszałam ciepły głos kobiety.
– Odkąd poznaliśmy się przed trzema laty, byliśmy jak ptaki, jak dwie jaskółki, które związały się ze sobą na całe życie, dwa łabędzie. Musiało stać się coś strasznego, coś, czego nikt nie wie. Nie mogę sobie poradzić z tym wszystkim – mówiłam łamiącym się głosem. – Wiem, że to zabrzmi idiotycznie, ale z dnia na dzień kocham go coraz bardziej. Z żalu, tęsknoty, rozpaczy i bólu rodzi się coraz więcej miłości. Moje życie od dawna przeplatało się z jego życiem. Nie umiem już istnieć bez niego – mówiłam coraz wolniej i ciszej.
Ana już od dłużej chwili obejmowała mnie ramieniem.
– Przyjechałam tu, bo on stąd pochodził. Coś ciągnęło mnie do tego miejsca. To tutaj przywiózł mnie w maju, żeby mi się oświadczyć, to do tego punktu widokowego przy restauracji przyjechaliśmy po oświadczynach. Nie wiem dlaczego, ale państwa restauracja była dla niego bardzo ważna… Filipe często mówił, że ma dwie dusze w jednym ciele, dwie jaźnie, które istnieją niezależnie obok siebie, że mieszka od wielu lat w Polsce, ale jest Portugalczykiem. Wtedy w maju na wyspie mówił, że kiedyś będziemy musieli wybrać pomiędzy Wrocławiem a Maderą. Ja czułam, że on chce wrócić na Maderę. Wiedziałam, że już wybrał dla nas miejsce na ziemi.
– A tobie podoba się Madera? – zapytała niespodziewanie Ana.
– Madera z Filipem była czymś niesamowitym. – Zamilkłam. Spróbowałam to wszystko, co czułam, zamienić w słowa. – Madera jest wyjątkowym miejscem, ale bez Filipa czuję tutaj taką samą pustkę, jaka towarzyszy mi we Wrocławiu. Podświadomie marzyłam o tym, że przyjadę tutaj i poczuję jego obecność. Ale wczoraj ciepłe wspomnienia nagle zaczęły przeplatać się z rozpaczą, z bólem i samotnością. Poczułam jeszcze większą pustkę. To nie Madera uwiodła mnie wiosną. Madera bez Filipa jest zupełnie inna, beznadziejna jak wszystko.
– Wiem, co chcesz powiedzieć – weszła mi w słowo. – Nie miejsca są najważniejsze, a ludzie i towarzyszące im emocje. Życie to nie następujące po sobie obrazy, a ciąg emocji.
– Właśnie tak myślę. Teraz Madera wydaje mi się zupełnie inna niż w maju. Wtedy była cudowna. Filipe kochał tutaj wszystko. Chciał, żebym i ja to pokochała. Zabrał mnie do wielu swoich ulubionych miejsc. Pokazywał, opowiadał, wspominał. Tę jego miłość do Madery było widać na każdym kroku, czułam to całą sobą. Kiedy mówił po portugalsku, stawał się nagle zupełnie innym człowiekiem. Wydawał się jeszcze cieplejszy i spokojniejszy. Nagle wszystko w nim było spójne, idealnie do siebie pasowało. On był stąd, pasował do tego miejsca i tutaj czuł się jak w domu.
Obraz sprzed paru miesięcy nie koił, ale powodował jeszcze większy ból. Mówiłam z trudem.
– Kiedyś spotkaliśmy w Funchal jego znajomych. Kiedy z nimi rozmawiał, miałam wrażenie, że on wrócił do bliskich, do siebie, do domu. Parę dni spędziliśmy na Porto Santo. Pojechaliśmy tam z jego przyjaciółmi. Szaleli na deskach. On był stąd. Tutaj był naprawdę szczęśliwy. – Zamilkłam.
Ana też milczała. Czekała na to, co jeszcze powiem.
– Teraz coś ciągnęło mnie tutaj. Jakiś wewnętrzny głos kazał mi tu przyjechać, jakby to miejsce mogło mi pomóc. – Mówiłam o myślach, które jeszcze wczoraj nie do końca potrafiłam przełożyć na słowa. – Nie chcę tkwić już dłużej w tej nicości. Nie potrafię żyć zawieszona w próżni. Ona mnie niszczy, każdego dnia zabiera mi coraz więcej i więcej, ogołaca mnie z wszystkiego, nawet z poczucia własnej wartości. Nic nie ma sensu. Bez Filipa mój świat stał się nijaki. Nie ma kolorów, nie ma zapachów, nie ma smaków… Nie ma niczego. Nawet dźwięki wydają mi się inne niż wcześniej. Dzisiaj przez otwarte okno wpadł do pani kuchni świergot ptaków. Nie wzbudził we mnie radości. Denerwował mnie. A przecież ja zawsze lubiłam poranny śpiew ptaków. Dom, w którym wynajmuję mieszkanie, stoi w olbrzymim ogrodzie. Uwielbiałam tańczyć boso o poranku, wsłuchana w świergot ptaków. Zaginięcie Filipa podzieliło moje życie na dwie części. Na to, co było wcześniej, i na to, co jest teraz. Nie jestem w stanie żyć bez niego… – mówiłam coraz ciszej. Zdania były coraz krótsze. Coś przeszkadzało mi w gardle. Łzy piekły pod powiekami. – Nie wiem, czy pani to rozumie.
– Rozumiem.
– Nagle nie mam nic i muszę żyć dalej, a nie potrafię. To Filipe był moją siłą. Wszystko, nawet najgorsza prawda, jest lepsze od dziesiątków domysłów. Wczoraj chciałam skoczyć z klifu i spotkać się w innym świecie z moim Filipem. On przecież musi gdzieś na mnie czekać. Myślę, że tutaj, na Maderze.
– Na pewno gdzieś na ciebie czeka – usłyszałam ciepły głos Any.
* * *
Ana
– Na pewno gdzieś na ciebie czeka – powiedziałam. – On żyje. Czuję to całą sobą. Wierzę, że dobry Bóg czuwa nad wami.
Dobrze, że usłyszałam kroki na korytarzu, a po chwili rozległo się głośne pukanie do drzwi, bo zapewne powiedziałabym za dużo. Chciałam najpierw porozmawiać z Albertem.
– Proszę! – krzyknęłam w kierunku drzwi.
W drzwiach stanęła Ema.
– Przepraszam, że przeszkadzam, ale zapomniałaś nam zostawić propozycję menu na dzisiejsze popołudnie.
– Zagadałyśmy się z Julią i zapomniałam o bożym świecie. Ema, pozwól, że ci przedstawię pewną młodą damę z Polski.
Dziewczyna się podniosła. Ładna jest ta narzeczona Filipa, nawet bardzo – pomyślałam. – Ma takie niebieskie oczy. Przypominają błękit nieba nad Maderą. Pasuje do niego. Filipe też jest pełen ciepła.
Dziewczyna podeszła do Emy. Wyciagnęła rękę.
– Meu nome é Júlia Krajewska – powiedziała pewnie.
– Ema Marlene Pereira Pinto – uśmiechnęła się Ema. – Ciepło brzmi w pani ustach portugalski – dodała.
– Julia jest naszym gościem – powiedziałam. – Zostanie z nami przez jakiś czas. Pomożesz nam przy obiedzie? – zwróciłam się do dziewczyny.
– Z przyjemnością – odpowiedziała.
Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Przez chwilę było tak, jakby promień słońca wpadł przez otwarte okno i zatańczył na jej twarzy.
Już po chwili w kuchni zaczęła się praca. Raz po raz podnosiłam wzrok na Julię. Pomagała, słuchała, próbowała zapamiętać nazwy.
– Dochodzi jedenasta. Zostało nam niewiele czasu. Wczoraj ugotowałam zupę cebulowo-pomidorową. Dogotujmy açordę.
– Açordę? – zapytała Julia.
– To zupa chlebowa – wyjaśniła jej Ema. – Smakuje wyśmienicie. Nigdy jej nie jadłaś?
– Chyba nie.
–To zupa z z dużymi kawałkami chleba, czosnkiem, jajkiem w koszulce, cząbrem oraz oliwą z oliwek.
– Nie jadłam.
Smaki się nie zmieniają – pomyślałam. – Filipe nigdy nie lubił zupy chlebowej. Mawiał zawsze, że jak chleb, to chrupiący, a jak zupa, to z jarzynami.
– A co jadłaś, kiedy byliście tu w maju?
– Lapas, skałoczepy smażone na maśle, z dodatkiem czosnku i natki pietruszki, skropione cytryną. Nigdy wcześniej nie jadłam owoców morza. – Dziewczyna mówiła powoli, jakby z zakamarków pamięci poza nazwami chciała wydobyć smaki. – Jadaliśmy bolo do caco z masłem czosnkowym jako przystawkę do każdego posiłku. Parę razy jadłam espadę ze smażonymi bananami. Była niesamowita, chociaż początkowo połączenie smażonej ryby ze słodkim, smażonym bananem wydawało mi się czymś dziwnym. Pamiętam, że znajomi Filipa zaprosili nas na picado. Byłam zdziwona,że wszyscy jedliśmy z jednego talerza. Kawałki wołowiny pachniały czosnkiem, były pikantne. Wszystko otoczone było frytkami. Pamiętam, że na jeden z obiadów jedliśmy kawałki mięsa wieprzowego z kukurydzą. Wszystko miało czosnkowo-octowy smak.
– Zapewne carne de vinha d’alhos – wtrąciła Ema. – Smakowało ci to danie?
– Bardzo.
– Zrobimy, ale to wymaga trochę czasu. Jak mi pomożesz, to mięso zamarynujemy już dzisiaj. Kawałki mięsa wieprzowego marynuje się przynajmniej na dwa dni przed smażeniem w mieszance białego wina, octu, czosnku, liści laurowych, cząbru, pieprzu i soli.
– Pomogę.
– Pamiętasz coś jeszcze? – zapytałam.
– Pamiętam duży szaszłyk wołowy – dodała.
– Najlepszą espetadę, jaką znam, robi Alberto – wtrąciłam. – Jego szaszłyk jest niesamowity. Wołowina pokrojona w kostkę, natarta czosnkiem i przyprawami, przyrządzona na szpikulcu laurowym i grillowana nad płonącym drewnem. Jak wróci z pracy, to poproszę go, żeby specjalnie dla ciebie zrobił dzisiaj wieczorem espetadę.
Spisałam kulinarne wspomnienia Julii. Już po chwili na tablicy przy drzwiach prowadzących do naszej restauracji zawiesiłam dzisiejsze menu. Nazwałam je „Maderskie smaki Julii, czyli co gość z Polski lubi w naszej kuchni najbardziej”.
Książkę Madeira kupicie w popularnych księgarniach internetowych: