Lekkie jak kamień, jasne jak mrok

Data: 2014-01-20 11:27:42 | Ten artykuł przeczytasz w 7 min. Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet
News - Lekkie jak kamień, jasne jak mrok

W krainie wyobraźni nie istnieją dysonanse. Fantazja, niczym troskliwa opiekunka, pozwala zamilknąć zmysłom i prowadzi swe dzieci – ku ich uciesze – w bezkresy iluminacji. Co jednak, kiedy fantazja ta nie jest jedynie udziałem najmłodszych? A co dopiero, kiedy staje się rzeczywistością?

 

Zbiorek Barbary Marii Dei o wdzięcznym, a jednocześnie intrygującym tytule Lekkie jak kamień, jasne jak mrok składa się z dwóch opowiadań. Bohaterki obu utworów, chociaż żyją w uporządkowanym świecie konwenansów i codziennych zajęć, doświadczają bardzo często zjawisk niewytłumaczalnych, spotykają je zdarzenia nieprawdopodobne, z pogranicza jawy i snu. Felicja jest matką nietypową: przyjaźni się z kozą, swojej córce, małej Melanii, nie pozwala do siebie mówić „mamo”, a wielki bal dla lalek przygotowuje z córką przez wiele dni kosztem szkolnych obowiązków dziewczynki. Z kolei Gizela, młoda dziewczyna, próbuje radzić sobie w trudnych czasach II wojny światowej, szukając schronienia pomiędzy Polską a Niemcami. Jest zdana sama na siebie, choć tylko pozornie – w wędrówce po skonfliktowanej Europie towarzyszy jej nieustanny podszept postaci, którą niegdyś znała…

 

Wraz z przedziwnymi zdarzeniami i nieracjonalnymi zachowaniami bohaterek pojawiają się kolejne pytania. Kiedy rozbudzona wyobraźnia staje się obłędem? Czy można nakreślić jej granice? Kiedy bogactwo fantazji sprowadza na manowce? Czy jedynie dzieci są uprzywilejowane, aby bezkarnie przekraczać próg sennej rzeczywistości?  

 

Lekkie jak kamień, jasne jak mrok nie podsuwa jednak czytelnikom gotowych odpowiedzi na postawione pytania. Przeciwnie, prowokuje coraz bardziej, pokazując w subtelny sposób infantylizm i schematyczność ludzkiego myślenia. Utarte struktury dezawuują się, odsłaniając zupełnie nowy punkt widzenia. Bo w zbiorze Lekkie jak kamień, jasne jak mrok szaleństwo, choć okupione koszmarem codziennego życia przynosi szczęście, a profetyczna wiedza nie sprowadza zaszczytów, lecz obawę przed ziszczeniem się wizji. Tytułowy oksymoron trafnie zatem podsumowuje ambiwalencję ludzkiej egzystencji, w której przecież zarówno jednoznacznie opisywane kamień i mrok posiadają wyjątkowy dla siebie ciężar oraz indywidualny odcień. Podobnie niejednoznaczna jest książka Barbary Marii Dei – delikatna i mroczna, urocza i wymagająca.

 

Oto krótka rozmowa z autorką - Barbarą Marią Deją

 

Jaką rolę w życiu człowieka przypisuje Pani tak zwanej „wierze w znaki” i intuicji?

 

„Wiara w znaki” i intuicja to dwie przeciwstawne kategorie charakteryzujące życie duchowe człowieka. „Znaki” pochodzą bowiem ze świata zewnętrznego, intuicja zaś ma swoje źródło w umyśle i jest niewyjaśnionym przez naukę przeczuciem.

 

W dawnych czasach, choćby czasach biblijnych, ludzie wierzyli w znaki i, jak powszechnie wiadomo, znaki miały swój głęboki sens i były zapowiedzią czegoś niezwykle ważnego. Intuicji przypisywano zaś przez wieki znacznie większe znaczenie, niż czynimy to dzisiaj my – racjonaliści.

 

Utraciliśmy niestety umiejętność odróżniania „czytania znaków” od przesądów, nie ufamy już intuicji, wierzymy tylko „szkiełku i oku”, które przecież niejednokrotnie nas zawodzą, zwłaszcza w tak skomplikowanej przestrzeni, jaką jest świat ludzkich emocji i doznań.

 

Jak Pani sądzi, na ile wszystkie „nadprzyrodzone” doznania Rity i Gizeli były dla nich zgubne, a na ile wiedza z nich płynąca przynosiła im korzyść? 

 

Opowieść o Gizeli i Ricie ma swoje źródło w historii nieżyjącej już Osoby, która onegdaj opowiedziała mi o swoim trudnym życiu, akcentując także wątki niecodziennych zdarzeń, których doświadczyła po śmierci bliskiego człowieka. 

 

Czy takie zdarzenia rzeczywiście miały miejsce – nie wiadomo. Proszę zwrócić uwagę, że wizje Rity, a później „spotkania Gizeli z Ritą” odbywały się w stanach największego napięcia emocjonalnego w ekstremalnych okolicznościach. Być może były zatem wytworem wyobraźni niezwykle wrażliwego człowieka.

Przy czym Rita ufała swojemu przeczuciu, natomiast Gizela tę zdolność utraciła. Obie niestety nie zyskały na profetycznej wiedzy: Ritę ona zabiła, Gizela nie traktowała jej wystarczająco poważnie, by wyciągnąć odpowiednie wnioski. Ale cóż one właściwie mogły zrobić, zakładając nawet, że odrobinę uniesiono przed nimi kurtynę przesłaniającą przyszłość? Nic, albo bardzo niewiele. O tym właśnie jest ta opowieść – o niezależnych od naszych planów i starań wydarzeniach, które decydują o naszym życiu. I jeszcze o tym, jak silny potrafi być człowiek, którego spotyka tak wiele niezasłużonego cierpienia.

 

Czy można uznać, że Pani książka jest pochwałą intuicji i wiary w przeczucia?

 

Wątki niezwykłych doznań bohaterek opowieści są drugoplanowe. To nie one są w historii Gizeli najważniejsze. Jednocześnie chciałam jednak pokazać, że „są rzeczy na niebie i na ziemi, o których się filozofom nie śniło” oraz że umysł człowieka ma więcej możliwości, niż nam się wydaje.

 

Opowiadania mają nieco oniryczny wydźwięk, czy przy pisaniu książki czerpała Pani inspirację ze snów bądź ludowych wierzeń?

 

Oba opowiadania mają swoje źródło w prawdziwych wydarzeniach. O Gizeli już mówiłam – jej pierwowzór to realna Osoba i jej trudne życie, które starałam się opisać jak najwierniej, na tyle jednak zmieniając niektóre epizody, by bohaterka nie była rozpoznawalna. Proszę pamiętać, że pochodzę z Olsztyna, niezwykłego historycznie miejsca, tygla kulturowego obfitującego w niecodzienne wydarzenia i niezwykłych ludzi. Historia Meli to też niestety opowieść o prawdziwym dziecku uwikłanym w chorobę matki balansującej na pograniczu trudnej osobowości borderline i dwubiegunowej choroby afektywnej. 

 

Mela, pomimo braku należytej opieki ze strony matki, była nią zachwycona. Czy punkt widzenia dziecka jest dobrym punktem wyjściowym dla filozofa?

 

Opowiadanie o Meli i Feli, to opowieść o bezwarunkowej dziecięcej miłości niezależnej od okoliczności i zachowań. Wszyscy znamy takie dzieci: dzieci alkoholików i narkomanów, dzieci bite i molestowane, które mimo wszystko kochają swoich oprawców. W historii Meli i Feli nie ma jednak winnego, a jeśli upierać się przy jego wskazaniu, to można obciążyć winą wyłącznie niesprawiedliwy los. Mela zachwyca się niecodziennym, „magicznym” życiem z matką, ale jednocześnie jest przez nią krzywdzona i nie rozumie tego, co się z Felicją naprawdę dzieje. A przecież umysł Feli przekracza dyskusyjną granicę charakterystyczną dla nietypowej osobowości i podąża w kierunku obłędu. 

 

Mela i Fela to opowieść o chorobie widzianej z perspektywy dziecka. Ale przecież Mela nosi w sobie geny matki, dlatego nie można bez obaw myśleć także o przyszłości Meli, gdy słucha się jej pełnych zachwytu opowiadań o piosenkach Feli, które ją co rano budzą.

 

Czy punkt widzenia dziecka może być podstawą do rozważań filozofów? Może tylko w tym znaczeniu, by do analizowanych problemów podchodzić niestereotypowo i z ogromną pokorą.

 

Rozmawiała Emilia Derewienko

 

informacja nadesłana

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Reklamy
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Katar duszy
Joanna Bartoń
Katar duszy
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Klubowe dziewczyny 2
Ewa Hansen ;
Klubowe dziewczyny 2
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje