Kto przyjaciel, kto wróg? „Podróż wołyńska. Echa przyszłych dni"

Data: 2023-02-21 12:58:34 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 20 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Pierwszy tom sagi Podróż wołyńska – Echa przyszłych dni – opowiada o skomplikowanych dziejach członków rodziny Stawińskich, a także ich ukraińskich sąsiadów, zamieszkujących wieś położoną nieopodal Łucka w dawnym województwie wołyńskim. Bohaterów poznajemy w 1933 roku, kiedy Helena Stawińska rodzi martwe dziecko. Jej mąż, Zygmunt, wściekły na akuszerkę, nie bacząc na nic, w środku nocy wyrzuca ją na mróz. Nikt nawet nie przypuszcza, że to wydarzenie położy się cieniem na losach rodziny i bardzo skomplikuje wszystkim życie. Kłamstwa, intrygi, sekrety, nieodwzajemniona miłość, przegapione szanse i wzajemne urazy blakną wraz z wybuchem wojny. Za to pojawiają się nowe problemy, które w obliczu antypolskich nastrojów na Wołyniu i aktów agresji ze strony Ukraińców jednoczą bohaterów i uczą ich rozpoznawać kto przyjaciel, kto wróg.

Obrazek w treści Kto przyjaciel, kto wróg? „Podróż wołyńska. Echa przyszłych dni" [jpg]

– Niezwykle poruszająca historia o sekretach rodzinnych i wielkich namiętnościach na tle zawieruchy wojennej. Od tej powieści trudno się oderwać. Serdecznie polecam! – powiedziała Edyta Świętek, autorka sag Spacer Aleją Róż, Grzechy młodości i Niepołomice

Do lektury powieści Joanny Nowak Echa przyszłych dni zaprasza Wydawnictwo Replika. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment książki: 

Czerwiec 1939 

Jadwigę Stawińską obudził poranny trel ptaków gniazdujących na drzewie rosnącym za oknami pokoju, który dzieliła ze starszą o rok Zosią. Z naburmuszoną miną naciągnęła kołdrę na głowę, lecz głośny śpiew nie ustawał nawet na krótką chwilę. Zrezygnowana usiadła na łóżku i spojrzała na siostrę. Dziewczyna spała na łóżku stojącym w przeciwległym kącie, z uśmiechem na ustach, co wzbudziło wściekłość wyrwanej z objęć Morfeusza Jadwigi. 

Ledwie tydzień wcześniej Jadzia wróciła z Łucka do domu i już zaczynała tęsknić za miastem. Odkąd zamieszkała w powiecie, życie na wsi straciło cały swój urok. Choć niegdyś spędzała długie godziny na łonie natury, teraz nudziła się niezmiernie, gdy przychodziło jej odpoczywać w leśnym zagajniku albo nad płynącą nieopodal rzeką. Brakowało jej wyjść do kawiarni, wieczorów spędzanych w teatrze czy na spacerze w cieniu ulicznych latarni. Nie wiedziała jak ma się tu odnaleźć, skoro przestawała cieszyć ją codzienność okolicy. 

Już nic nie będzie takie samo, wzdychała niepocieszona. Wraz z zakończeniem roku szkolnego jej rzeczywistość zmieni się nie do poznania. Nie mogła już żyć perspektywą powrotu na pensję, bo po otrzymaniu świadectwa dojrzałości zakończyła długoletnią edukację. Pierwszego września nie pojawi się już w murach szkoły, nie przywita z koleżankami wpatrzonymi w nią niczym w obrazek, nie odetnie się grubą kreską od wiejskiego pochodzenia i nie będzie udawać, że jej rodzina nie ma z chłopstwem nic wspólnego. 

A tak bardzo chciała kontynuować naukę! Niestety ojciec nie zgodził się na spełnienie marzeń córki. Owszem, idea wykształcenia kobiet była mu bliska, wszak nie wyobrażał sobie, aby dziewczęta nie otrzymały takich samych szans jak młodzieńcy w ich wieku. Mimo to, nakazał Jadwidze powrót do domu. 

Niby po co? – pomyślała rozeźlona, przecież nie nadaję się do pracy w polu ani w obejściu. 

Nikt nie mówił tego na głos, ale siedemnastolatka miała dwie lewe ręce. Nie radziła sobie z obrządkiem zwierząt ani z zajęciami gospodarskimi, przez co domownicy nauczyli się wyręczać ją we wszelkich zadaniach. 

Jadzia wcale nie kryła się z tym, że cieszy się szczególnymi względami. Na każdym kroku podkreślała, iż nie urodziła się po to, by ugrzęznąć na roli tak jak jej przodkowie. Miała co do siebie wielkie plany, które nie zakładały ciężkiej pracy w gospodarstwie. 

Czuła, że przyszła na świat w złym miejscu. Czasem zastanawiała się, czy Bóg nie popełnił błędu, przeznaczając ją rodzinie, która wiodła życie tak dalekie od Jadzinej wizji idealnej egzystencji. Może podobnie jak ona śniła o mieście, jakaś jej rówieśniczka ze Lwowa albo Krakowa odżywała dopiero gdy mogła odetchnąć sielską atmosferą prowincji?

 Niestety w tym względzie nic nie dało się zmienić. Pozbawiona szansy na spełnienie najskrytszych pragnień, musiała pogodzić się z nieubłagalnymi wyrokami opatrzności. Nadal jednak nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na pytanie, co zrobić, aby nie przygniotła jej bylejakość monotonnego życia w rodzinnym domu. 

Jadwiga z niechęcią wstała z łóżka. Sen odpłynął, nie pozostawało zatem nic innego jak zmierzyć się z dopiero co rozpoczętą dorosłością. Usiadła na krześle stojącym przy toaletce, chwyciła w dłoń grzebień i zaczęła rozczesywać długie kosmyki pszenicznych włosów. Sprawnie uplotła z nich warkocz, a potem owinęła wokół głowy niczym koronę. Z delikatnymi rumieńcami na policzkach wyglądała dziewczęco i nadobnie. Będąc świadoma własnej urody, wiedziała jak podkreślać atuty i ukrywać niedoskonałości. Wielokrotnie przekonała się, jak wielkie budzi zainteresowanie, gdy wraz z pozostałymi uczennicami ze szkoły przechadzała się w wolnych chwilach ulicami Łucka. Wielu chłopców, ale i dorosłych mężczyzn wodziło za nią wzrokiem, przez co narażali się na krzywe spojrzenia towarzyszących im pań. 

Naturalność Jadzi przykuwała uwagę i budziła zaufanie. Mało kto potrafił odmówić jej prośbom, co nieraz wykorzystywała do własnych celów. Ale jedyny człowiek, od którego zależała jej przyszłość, uodpornił się na jej urok. Ojciec nie chciał słuchać o przeprowadzce córki ani tym bardziej o pomyśle uczęszczania do szkoły pielęgniarskiej, dzięki której zdobyłaby nie tylko zawód, ale i poważanie w społeczeństwie. Zygmunt uważał, że miejsce dorastającej panienki jest przy rodzicach. Dopóki nie znajdzie męża i nie założy rodziny, nie powinna zajmować się sprawami dorosłych. 

Jadwiga zżymała się w duchu na niesprawiedliwość każącą powielać schemat poprzednich pokoleń. Miała swój rozum, więc dlaczego nie mogła stanowić o sobie, skoro jako jedyna potrafiła ocenić, czy podejmowane w jej imieniu decyzje okażą się słuszne? Naprawdę znaczyła tak niewiele, aby powierzyć swój los starszym? A jeśli ci wybiorą źle? Przecież to ona będzie ponosiła konsekwencje nietrafionych wyborów. W dodatku nie swoich.

 – Już nie śpisz?  – Zosia podniosła się na łokciach i obdarzyła siostrę szerokim uśmiechem. – Po powrocie do domu ja też szybko się budziłam. Nie chciałam tracić ani sekundy z reszty moich dni. 

– A ja odnoszę wrażenie, że nie dane mi będzie cieszyć się nimi tak, jak tego pragnę – mruknęła pod nosem Jadzia. 

Podniosła się z krzesła i wyjęła z szafy sukienkę odpowiednią do kościoła. Włożyła ją bez słowa, po czym pobieżnie przejrzała się w lustrze. Wyglądała znakomicie, co i tak nie poprawiło jej nastroju. Dopóki rodzice nie zaakceptują wybranego przez nią sposobu na życie, dopóty będzie tkwić w nieszczęśliwym położeniu. 

Podczas śniadania nie odzywała się wiele. Matka kładła to na karb zmęczenia po wczorajszej podróży i zostawiła ją w spokoju. Jadwiga z trudem przełknęła pajdę chleba z kiełbasą. Przyglądała się radosnym twarzom rodzeństwa i spokojowi malującemu się na obliczu rodzicielki. Do zafrasowanej miny ojca zdążyła się przyzwyczaić. Dochodziła do smutnego wniosku, że pod dachem domu Stawińskich od lat nic się nie zmieniało. Każdy tydzień, miesiąc, rok przebiegał wedle utartego wzoru. Niczym kalka powielana wciąż od nowa; mogła bez zająknięcia wyrecytować, co zdarzy się jutro czy za dwa dni. Teraz również ona tkwiła w sztywnych ramach wiejskiej rzeczywistości, chociaż śniła o salonach i brylowaniu w towarzystwie. 

Podążała krok za krokiem w kierunku położonej na wzgórzu świątyni, gdzie każdej niedzieli, dokładnie o godzinie dziesiątej, odbywała się uroczysta suma. Niespełna sześcioletni Andrzej i jedenastoletnia  Wanda wysforowali się do przodu. Echo ich śmiechów docierało do Jadzi jak wyrzut sumienia. Nie pojmowała, dlaczego nie potrafi cieszyć się tym, co otrzymała od losu. Przecież zdawała sobie sprawę, w jak ciężkich warunkach żyli ludzie, nawet tu, w jej rodzinnej wsi. Wielu Ukraińców z trudem wiązało koniec z końcem, co jednak nie przeszkadzało im czerpać garściami z codzienności. Dziękowali Bogu za kolejny przeżyty dzień i prosili o błogosławieństwo na następny. Wierzyli, że boskie wstawiennictwo pomoże im uporać się z problemami i choć nierzadko ich prośby trafiały w próżnię, ufali, że zły los się odmieni. 

Postawione obok ich pragnień marzenia Jadzi wydawały się trywialne, ale jak z nich zrezygnować, jeśli stanowiły sens jej życia? Siedząc w kościelnej ławie, nie zdołała oprzeć się wrażeniu, że powinna przestać roić o niemożliwym, bo wkrótce stanie się zgorzkniałą panną, z którą nikt nie będzie chciał mieć do czynienia. Ale rozum jedno, a serce drugie. Pozostawione w Łucku, wyrywało się do wielkiego świata. Jadwiga nie chciała bowiem poprzestać na powiecie. Ośmielona przez pochodzącą ze Lwowa nauczycielkę języka ojczystego, dumała nad zwyczajami mieszkańców stolicy, tak odległej i nieosiągalnej dla wołyńskiego dziewczęcia. I mimo że nie zamykała się na świat, wątpiła, by jej noga kiedykolwiek stanęła dalej niż w domu, w którym zamieszka po ślubie z wybranym przez ojca mężczyzną. 

Kapłan zaintonował pieśń na wejście. Jadzia mechanicznie powtarzała wyuczone przez lata czynności. Wolała, aby jej gorsze samopoczucie nie stało się tematem rozmów rodziców, Jerzego i Zosi. Nie chciała kłamać, a zapytana o powody chandry musiałaby przyznać, jak bardzo mierzi ją sielskość otoczenia. Ostatnim, czego sobie życzyła, to sprawiać przykrość matce, wolała zatem trzymać język za zębami i poczekać, co przyniesie przyszłość. A nuż przekona się do niespodzianek szykowanych przez los?

Szybko zganiła się w duchu. Choćby zaklinała rzeczywistość, ta nie odmieni się niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jadzia musiałaby przestać być sobą, by pokochać otwartą przestrzeń rodzinnej okolicy. To wielkomiejski zgiełk sprawiał, że oddychała pełną piersią. Pod tamtym, nie tym niebem, czuła się spełniona. I tylko tam naprawdę mogła odnaleźć spokój. Niewiele zapamiętała z mszy. Starała się nie spoglądać w oczy Huberta Ławniaka, wuja i miejscowego proboszcza, bo natychmiast zorientowałby się, że myśli dziewczyny zbaczały ze ścieżki prowadzącej do zbawienia. A skoro tradycyjnie pojawiał się na niedzielnym obiedzie u Stawińskich, nie omieszkałby poruszyć niewygodnego dla siostrzenicy tematu. Po uroczystym błogosławieństwie Jadzia przyklęknęła niedbale na jedno kolano, przeżegnała się szybko i czym prędzej wmieszała w wychodzący ze świątyni tłum. Stanęła na ostatnim schodku i zawahała się. Kilka metrów dalej, w cieniu rozłożystego kasztanowca, dostrzegła młodzieńca odzianego w polski mundur. Wyprostowany jak struna, prezentował się niezwykle godnie, jakby noszenie wojskowych dystynkcji przydawało mu splendoru i wyjątkowości. Rozprawiał przy tym z ożywieniem z ubranymi po cywilnemu synami małorolnego chłopa. Ci przyglądali mu się z podziwem, co nie uszło uwadze siedemnastoletniej panny. 

Naraz obrócił się w jej stronę. Zaskoczona Jadwiga nie zdołała ukryć niespodziewanej fascynacji nieznajomym. Jego błękitne oczy przyciągały niczym magnes, a szeroki uśmiech przyprawiał o szybsze bicie serca. Wyglądał jak ucieleśnienie jej marzeń, o których dotąd nie wiedziała, że istnieją. Wtem żołnierz przeprosił swoich rozmówców i ruszył w jej kierunku. Jadzia dziękowała sobie w duchu za przyłożenie się do porannej toalety i wyboru stroju. Choć nie sądziła, że swym modowym gustem przyciągnie uwagę pospolitego mieszkańca wsi, inaczej rzecz się miała z człowiekiem, którego kultura i ogłada wykraczały poza granice zapomnianego przez Boga i ludzi zakątka. Już otwierała usta, żeby się przywitać, gdy mundurowy odezwał się pierwszy. 

– Jak dobrze cię widzieć. 

Czyżby się znali? Jadzia zmarszczyła czoło. Patrzyła na przystojnego młodzieńca i nijak nie potrafiła sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek wcześniej go widziała. Gdyby tak było, z pewnością na długo zapamiętałaby jego twarz. 

– Dlaczego tak patrzysz? Nie poznajesz mnie?

 – Oczywiście, że poznaję. – Głos Zosi przebił się przez krępującą ciszę. 

– Tylko nie wierzę własnym oczom! Chwilę później starsza siostra utonęła w ramionach żołnierza. Ich niezwykła komitywa niespodziewanie wywołała w Jadzi zazdrość. Głośnym chrząknięciem próbowała uprzytomnić Zosi niestosowność zachowania. Przecież nie wypadało w miejscu publicznym spoufalać się z obcym mężczyzną! Jej reakcja najwyraźniej przyniosła skutek, bo oboje oderwali się od siebie.

 – Nie sądzisz, że wypadałoby przedstawić swojego gościa? – mruknęła Jadzia przez zaciśnięte zęby. – Przedstawić? – zdziwiła się Zosia. 

– Jak to? Nie poznajesz Janka?  Jadzia starała się wybrnąć z niezręcznej sytuacji, bo wyglądało na to, że powinna znać znajomego siostry. Niestety pamięć zawiodła ją w najważniejszym momencie. – Wybacz – zwróciła się do nieznajomego przepraszającym tonem. 

– Nie musisz się kajać. Zmieniłem się. A i ty wydoroślałaś. Obie jesteście już dorosłe – odparł młody mężczyzna, przyglądając się siostrom, po czym głęboko się ukłonił.

– Jan Mielewski, do usług szanownych panien. 

To niemożliwe! – żachnęła się w duchu Jadwiga. Janek Mielewski był patykowatym chłopcem o odstających uszach, z poważną wadą wymowy. Pochodził z ubogiej rodziny i już od wczesnych lat musiał pomagać rodzicom w utrzymaniu licznej gromady, której dorobili się wskutek nieprzemyślanej prokreacji. Każdego ranka Janek wędrował nad rzekę, aby łowić ryby, przez co przylgnął do niego szczególnie intensywny zapach odstraszający większość kolegów i koleżanek. Towarzysz szczenięcych zabaw Zosi nigdy nie znalazł uznania w oczach młodszej z dziewcząt, która uważała, że komuś pokroju Stawińskich nie wypada przyjaźnić się z odstającym od rówieśników dziwolągiem. Mielewski nieraz starał się zdobyć przychylność Jadzi, lecz ta nie widziała w nim materiału rokującego na przyszłość. Co rusz dawała mu odczuć swoją niechęć, nie szczędziła cierpkich komentarzy, wyśmiewała wygląd i skazy, na które nie miał wpływu. Pastwienie się nad kimś, kto nie potrafił się bronić, sprawiało jej ogromną przyjemność. Zwłaszcza kiedy w ogromnych oczach Janka pojawiały się łzy. 

– Zaskoczona? – spytał nie bez satysfakcji. 

– Ja… – Jadzia obejrzała się na Zosię, lecz siostra ani myślała przyjść w sukurs. Zapewne i ona pamiętała, jak niegodziwie zachowywała się młodsza o rok Jadzia, aby zaznaczyć wyższość nad biednym sąsiadem. Wszak wachlarz jej możliwości zdawał się nieograniczony, co stawało się powodem kłótni między siostrami i potęgowało niechęć Janka do młodszej z nich. Jadzia nie pamiętała, kiedy widziała go ostatnim razem. Od wyjazdu do Łucka przestała interesować się sprawami miejscowych. Zapomniała o Mielewskim. Nie pytała o niego Zosię, gdy obie na święta przyjeżdżały do domu. Uznała, że nie jest wart jej uwagi. Gdyby jednak miała świadomość, jak przystojny mężczyzna wyrósł z niedorajdy, którym ze wszech miar pogardzała, pewnie nie traktowałaby go niczym piątego koła u wozu. Jednocześnie liczyła, że Jan nie będzie roztrząsał przeszłości i zechce spojrzeć na nią łaskawym okiem. 

– Tak dawno się nie widzieliśmy – młodzik zwrócił się do Zosi, kompletnie ignorując obecność zapatrzonej w niego Jadzi. 

– Zgodzisz się, żebym odprowadził cię do domu? 

– Powinnam spytać rodziców. – Wyraźnie zmieszana Zosia założyła sobie opadający kosmyk włosów za ucho. 

– Nie sądzę, aby sprzeciwili się twojej prośbie. – Do rozmowy włączył się Jerzy. Podał rękę Janowi, z ukontentowaniem oceniając siłę jego dłoni. 

– Minęły lata odkąd biegaliście razem po drzewach. – Usprawiedliwisz mnie przed ojcem? – spytała Zosia. 

– Bądź spokojna. Razem z Jadzią wszystko mu wytłumaczymy, prawda? – zwrócił się do młodszej z sióstr. Ta, z malującą się na twarzy zazdrością, spoglądała za odchodzącą parą. Nie mogła uwierzyć, że mając do wyboru ją i Zosię, żołnierz zaproponował swe towarzystwo osiemnastolatce. 

 – Odnoszę wrażenie, że nie jest ci łatwo pogodzić się z rolą tej drugiej, kiedy zawsze grałaś pierwsze skrzypce, nie mylę się? – spytał Jerzy, odgadując jej myśli. Jadzia prychnęła w odpowiedzi, po czym odwróciła się na pięcie i skierowała do wyjścia z terenu plebanii. Może i poczuła się odrzucona, ale nie dała niczego po sobie poznać. Zresztą nie sądziła, że znajduje się na straconej pozycji. Zosia wygrała bitwę, lecz nie zwycięży w wojnie. Wszak Jadwiga Stawińska zawsze dostawała to, czego chciała. A od tej chwili Jan Mielewski zajmował zaszczytne pierwsze miejsce na jej liście pragnień. Przed dekadą wszystko wydawało się prostsze. Przyjaźń łącząca biednego chłopca z córką jednego z najbogatszych we wsi gospodarzy, była naturalna i niewymuszona. Oboje należeli do odludków, przez co nie cieszyli się sympatią rówieśników. Niechęć otoczenia zbliżyła ich do siebie na tyle, że przestali szukać aprobaty kolegów i koleżanek. Zamkniętej w sobie Zosi wystarczyła obecność małomównego sąsiada. Nie potrzebowała tłumu szczebioczących dziewcząt, którymi otaczała się Jadzia. Ich głośne chichoty, gdy przyjaciel zjawiał się w gospodarstwie, doprowadzały ją do szewskiej pasji. Miała bowiem pewność, że wespół z młodszą siostrą naigrywają się z Janka, jego skromnego ubioru i spracowanych rąk. 

W przeciwieństwie do zapatrzonych w siebie dziewczątek, Jan niezwykle jej imponował. Mimo że liczył sobie tyle samo wiosen co ona, z dumą brał odpowiedzialność za losy całej rodziny. Kilkuletnia Zosia nie zdawała sobie sprawy z ciężaru, jaki dźwigał na swoich barkach. Jego ojca, częściej niż podczas pracy, widywano przy kieliszku, przez co pod strzechą Mielewskich rozgościł się głód. Matka  próbowała dorabiać u dobrych ludzi, sprzedając mleko i jajka, ale małżonek, posłyszawszy o zaradności ślubnej, kategorycznie zabronił jej chodzić po domach i robić z niego pośmiewisko. Aby na dłużej zapamiętała jego polecenia, stłukł ją na kwaśne jabłko, a potem wziął siłą, czego efektem była kolejna ciąża. Janek nienawidził go z całego serca. Wyrywał się z domu zawsze, kiedy nadarzała się ku temu sposobność. Wizyty w domu Stawińskich pozwalały mu oderwać się od zgniłej rzeczywistości i poczuć się prawdziwie potrzebnym, gdy Zosia na jego widok uśmiechała się szeroko. Nigdzie indziej też nie zaznał takiej troski jak od pani Heleny, która, doskonale znając sytuację rodziny, dokarmiała go niemal na siłę, gdy duma nie pozwalała mu tknąć za darmo chleba. Chowała mu zatem świeży bochenek za pazuchę i kazała zanieść rodzeństwu. 

Niestety wszystko, co dobre, ma swój koniec. Zosia została wysłana do szkoły. We wsi pojawiała się jedynie w czasie świąt i wakacji. Gdy przebywała w Łucku, Janek nie śmiał niepokoić gospodarzy. Imał się różnych prac, byle zarobić jakiś grosz na jedzenie. Wkrótce śmierć zabrała jego dwie najmłodsze siostry, co matka przypłaciła pomieszaniem zmysłów. Ojciec wciąż rozpijał się do nieprzytomności, za nic mając los najbliższych. Janek nieraz się zastanawiał, jak wyglądałoby życie rodziny, gdyby ojciec zmarł. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że lżej. Mimo że popełniał grzech, odtąd życzył mu śmierci. Najlepiej takiej w męczarniach, aby idąc na wieczne potępienie, zrozumiał, że zgotował żonie i dzieciom piekło na ziemi. Niestety jego błagania nie zostały wysłuchane. Ojciec miał się dobrze, za to matka gasła niczym dopalająca się świeca. Zwłaszcza po śmierci następnego dziecka. Janek uciekł z domu w wieku piętnastu lat. Nie znajdował w sobie siły na mierzenie się z okrucieństwem losu. Nie potrafił już pomóc rodzinie. Rozpadała się na jego oczach, a on nie umiał poskładać jej w całość. Lata jego poświęceń poszły na marne, wątpił też, aby w kolejnych miało dojść do przełomu. Wprawdzie krajało mu się serce, bo kochał matkę, ale musiał myśleć o sobie. Pożegnawszy się z Zosią, która nie kryła łez podczas ich ostatniego spotkania, wyruszył do Lwowa, a potem do Łodzi, gdzie najął się w jednej z fabryk włókienniczych. Ciężka praca nie pozwalała mu wracać wspomnieniami do bliskich i pozostawionej w nieutulonym żalu przyjaciółce. Dopiero wówczas, setki kilometrów od niej, zdał sobie sprawę, że dawna sympatia przerodziła się w miłość. Młodzieńcze uczucie towarzyszyło mu w najtrudniejszych chwilach, będąc jedynym jasnym punktem w szarości codziennego dnia. Teraz, po latach, wracał z cichą nadzieją na wskrzeszenie dawnej sympatii. 
Niezmiernie bał się spotkania z Zosią. Pamiętał ją jako dorastającą pannę i już wówczas uważał za najpiękniejszą w okolicy. Przed wyjściem do kościoła próbował uspokoić rozszalałe serce, stokroć bardziej wolał stanąć na polu walki niż twarzą w twarz z dziewczyną, od której jednego spojrzenia zależała cała jego przyszłość. Zobaczył ją, jak wychodziła ze świątyni i oniemiał. Żadne słowa nie oddawały jej piękna. Zielone oczy błyszczały, wargi układały się w znajomy uśmiech, a policzki zarumieniły się uroczo, przydając dziewczynie powabu. Żadne wyobrażenia nie oddawały rzeczywistości. Młoda kobieta skradła serce Jana, ten zaś poddawał się uczuciu bez najmniejszej skargi. 

– Nigdy nie przypuszczałam, że zostaniesz żołnierzem – powiedziała Zosia w drodze do domu.  – Ja również. Jednak gdy nadarzyła się okazja, uznałem, że nie ma co się długo namyślać – stwierdził z pełnym przekonaniem, ukradkiem się jej przyglądając. 

Zosia patrzyła na ścielące się po horyzont pola, ani razu nie zaszczycając Janka wzrokiem. Stwarzała niezrozumiały dla niego dystans, którego jedynym wytłumaczeniem zdawał się czas dzielący ich dwa światy. Jeśli sądził, że od jego wyjazdu nic się między nimi nie zmieniło, przekonywał się niezbicie w jak wielkim tkwił błędzie. 

Nie miał jednak zamiaru poddawać się bez walki. Udowodni, że nadal zależy mu na Zosi. Pokaże, że zasługuje nie tylko na jej przyjaźń, ale i szczerą miłość.

Powieść Echa przyszłych dni kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Podróż wołyńska. Echa przyszłych dni
Joanna Nowak4
Okładka książki - Podróż wołyńska. Echa przyszłych dni

Kto przyjaciel, kto wróg. Pierwszy tom sagi ,,Podróż wołyńska" p.t. ,,Echa przyszłych dni" opowiada o skomplikowanych dziejach członków rodziny Stawińskich...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Katar duszy
Joanna Bartoń
Katar duszy
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Klubowe dziewczyny 2
Ewa Hansen ;
Klubowe dziewczyny 2
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje