Kobieta, która nie potrafiła kochać. "Na wieki wieków Pani Amen"

Data: 2021-02-23 10:25:44 | Ten artykuł przeczytasz w 14 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Na wieki wieków, Pani Amen to niezwykła historia o życiu, miłości i niespełnieniu, otwierająca na duchowe doznania i wiodąca ku samopoznaniu. 

Chora na bezmiłość? Małgorzata, główna bohaterka powieści, nie zna uczucia miłości. Nie kochała nigdy nikogo, nawet rodziców i brata. Kobieta stara się zrozumieć, dlaczego tak jest. Kiedy dowiaduje się, że również jej matka cierpiała na tę samą przypadłość, coraz mocniej docieka prawdy. Towarzyszy jej w tym… jeden z czternastu Świętych Wspomożycieli.

Obrazek w treści Kobieta, która nie potrafiła kochać. "Na wieki wieków Pani Amen" [jpg]

Do lektury powieści Na wieki wieków Pani Amen Bianki Kunickiej-Chudzikowskiej zaprasza Wydawnictwo Oficynka. My z kolei zachęcamy do przeczytania premierowego fragmentu powieści: 

Ten listopadowy wieczór był naprawdę mroźny, a deszcz, który padał do południa, teraz, niemal na oczach przechodniów, przeistaczał się w gołoledź. Komuś, kto obserwowałby to wszystko z okna, obraz mógłby się wydać urzekający, gdyż ścinający mróz mienił się w sztucznym świetle latarni, jakby posypano świat milionami diamentowych drobinek. Inaczej jednak odbierali to przechodnie, którzy pośpiesznie przemykali pomiędzy kamieniczkami, chcąc jak najszybciej dotrzeć do celu. Nawet spacerowicze, których co wieczór było na wrocławskim rynku naprawdę sporo, dziś starali się znaleźć miejsce w którejś z licznych kawiarni. W jednej z nich siedząca naprzeciwko siebie para wyraźnie nie była w najlepszym nastroju. Kobieta wydawała się znudzona rozmową, a towarzyszący jej mężczyzna wyglądał, jakby dowiedział się właśnie o czymś, co nim mocno wstrząsnęło. Rozmawiali ze sobą, ale nie była to zwykła towarzyska pogawędka.

– Jesteś pewna, że to twoja ostateczna decyzja, naprawdę nic już do mnie nie czujesz? – Brunet w średnim wieku z lekko już przyprószonymi siwizną włosami zadał pytanie tonem, który wskazywał wyraźnie, że nie może się pogodzić z tym, co przed chwilą usłyszał.

– Nie, przykro mi – odpowiedziała beznamiętnie siedząca naprzeciw niego bardzo atrakcyjna rudowłosa kobieta.

– Ale przecież jeszcze niedawno… – ciągnął.

– Nie przedłużajmy tej chwili, proszę, ona i tak dla nas obojga jest dość nieprzyjemna – weszła mu w słowo.

– Jak możesz się tak zachowywać. Czy ty odczuwasz jakieś emocje? Czy mnie w ogóle kochałaś?

– Szczerze? Nie, nigdy cię nie kochałam.

– Boże, oszaleję zaraz, Małgosiu, co ty mówisz? – Nie umiał zatamować łez, co dodatkowo go upokarzało w jej oczach.

– Nie histeryzuj Marek, bo tylko utrudniasz. Tłumaczyłam ci, żebyś się nie angażował, bo ja nie umiem kochać. I nie mów tak do mnie. Tyle razy cię prosiłam, żebyś nie zdrabniał mojego imienia, bo to infantylne. Mam na imię Małgorzata i nie życzę sobie, żeby zwracać się do mnie inaczej.

– Matko, nie wierzę w to, co słyszę. Przecież mówiłaś mi, że mnie kochasz. – Nie dawał za wygraną.

– Dokładnie dwa razy – powiedziała szorstko.

– Co dwa razy? – zapytał zszokowany.

– Powiedziałam to dokładnie dwa razy, a uprzedzając twoje pytanie: tak, kłamałam, ale po to, żeby sprawić ci przyjemność. Nie robiłam tego z wyrachowania i nie miałam złych intencji, wręcz przeciwnie, chciałam dobrze, bo przecież robiłam to dla ciebie.

Mężczyzna chyba chciał jeszcze coś powiedzieć, bo nabrał powietrza w płuca, ale zrezygnował, a jego wyraz twarzy zdradzał, że właśnie w sercu zaczęły ze sobą walczyć rozpacz i niedowierzanie. Rudowłosa piękność podniosła się wolno z krzesła, zebrała z karku miedziane pukle, przekładając je przez prawe ramię i ponownie oswobodziła. Włosy rozsypały się na białą leciutko upstrzoną piegami skórę. Była naprawdę piękna, wręcz posągowa. Poprawiła sukienkę i ruszyła w stronę wieszaka, żeby chwycić swój czarny płaszcz i gruby, robiony na drutach, zielony szal. Opatuliła się nim szczelnie, częściowo zakrywając głowę, i zdecydowanym krokiem podeszła do drzwi wyjściowych. Otworzyła je zamaszystym ruchem i nie oglądając się za siebie, opuściła kawiarnię. W tym momencie wnętrze wypełniło się zimnym powietrzem i trudno było jednoznacznie zdecydować, czy był to chłód wyłącznie wpadający z dworu, czy może był zmieszany z chłodem bijącym od kobiety.

Małgorzata pośpiesznie szła po chodniku, stukając głośno obcasami o przymarznięte podłoże. Podobał jej się ten dźwięk, bo przypominał, że jest kobietą, i dodawał jej wewnętrznego animuszu, niejako potwierdzając, że podjęła właściwą decyzję.

Nie lubiła tego cholernego uczucia, gdy musiała skończyć z kimś znajomość czy – mówiąc kolokwialnie – zerwać. To takie niezręczne i sztampowe. Sama scenka przebiegałaby niemal identycznie, gdyby nie różni mężczyźni i kolory jej sukienek, a także pory roku i miejsca. Jakby odbywała się jakaś próba do spektaklu, z wyuczoną na pamięć rolą i dialogami, tylko aktorzy się zmieniali. Wszyscy ci faceci są do siebie tacy podobni. Przecież uprzedza ich z góry, że nie umie się zakochać, nie jest do tego zdolna, że nie ma na to szans, bo ona po prostu tak ma i koniec. Na nich to jednak zawsze działa jak wyzwanie i każdy chce sobie udowodnić, że uda mu się ją zmienić, że będzie tym pierwszym, który roztopi jej serce. W zasadzie byłoby naprawdę wspaniale, gdyby komukolwiek się to udało, ale jak dotąd tak się nie stało. W jej całym trzydziestoośmioletnim życiu nie kochała i nie chodziło tylko o mężczyzn. Nikogo nigdy nie kochała. Bywało nawet tak, że zastanawiała się, czy może po prostu nie rozumie znaczenia tego słowa, a kocha, ale jeśli opierać się na definicji i opisach literackich miłości, to ona, Małgorzata, czegoś takiego nie czuła. Jeśli natomiast mowa o reakcjach chemicznych zachodzących w mózgu, to widocznie u niej nie miały one miejsca. Być może to jakaś niezdiagnozowana dysfunkcja, zmiana w jego budowie, a może choroba, ale już na to nie miała wpływu.

Kobieta dobrze wiedziała, że z psychologicznego punktu widzenia miłość to relacja pomiędzy osobami, która powoduje, że pragną one tego, co najlepsze dla drugiej osoby, chcą z nią jak najwięcej przebywać, pomagać jej, związać się z nią na stałe i dzielić codzienność. Mówiąc teoretycznie, chcą wszystko przeżywać razem, wspierać się i szanować partnera. Miłość jednak to również namiętność, emocje, pożądanie, radość, podniecenie, tęsknota czy zazdrość. I tego właśnie ona, Małgorzata, nigdy nie odczuwała. Nie doświadczyła tych tak zwanych motyli w brzuchu, podekscytowania, chęci dzielenia wspólnego życia czy namiętności. Przestudiowała niemal całą literaturę dostępną w językach, którymi władała, dotyczącą tego uczucia, chcąc poznać przyczynę swojego ograniczenia. Tak bardzo chciała poczuć coś niezwykłego, choć na krótką chwilę, żeby wiedzieć, jak to jest, poznać prawdę i ją zweryfikować, skonfrontować z tym, co dotychczas czytała.

Jej ciekawość świata była silniejsza niż u większości ludzi, podobnie łatwość zapamiętywania i zdobywania wiedzy, ale pomimo biegłości w wielu dyscyplinach, miłość pozostawała dla Małgorzaty czymś zupełnie obcym, niepoznanym, ułomnością, której nie umiała pokonać. Niezdolność odczuwania była jej słabością, a to sprawiało, że jeszcze bardziej chciała się jej wyzbyć.

Naprawdę próbowała się zmienić. Zdobywała wiedzę i tłumaczyła sobie, że jest jak inni, po prostu nie spotkała odpowiedniego mężczyzny. Opierając się na twierdzeniu Ericha Fromma, że miłość to sztuka i żeby nauczyć się prawdziwie kochać, trzeba praktykować, uczyć się jej jak każdej innej dyscypliny, Małgorzata próbowała angażować się w przeróżne związki. Za każdym razem jednak bezskutecznie. Naprawdę starała się przekonywać siebie samą, że jest zakochana, że to idealny kandydat, że reszta przyjdzie z czasem, ale to nie tylko nic nie dawało, lecz także dodatkowo powodowało jeszcze większy dystans i frustracje. Uświadomiła sobie również, że nie chodzi wyłącznie o uczucie do mężczyzny, ale też o inne rodzaje miłości. Analizując swoje życie, doszła do wniosku, że nie kochała także rodziców czy brata, nie odczuwała potrzeby przyjaźni ani też wsparcia jakiegokolwiek Boga. Owszem, miała dobre zamiary wobec osób, z którymi tworzyła coś, co umownie można nazwać związkiem, ale nie miały one nic wspólnego z troską, chęcią opieki czy oddaniem. Małgorzata raczej skupiała się na tym, żeby tej drugiej osoby nie skrzywdzić. Przynajmniej nie więcej niż raz, gdy zakończy związek, bo rozstanie akurat było od początku wpisane w jego przyszłość, a to zawsze krzywdziło. Za każdym razem otwarcie uprzedzała, że tak będzie, że odejdzie, łamiąc komuś serce, że nie powinna się wiązać, bo to do niczego dobrego nie prowadzi, ale nigdy nie spotkało się to z rezygnacja czy niechęcią, a wręcz przeciwnie, motywowało mężczyzn do większych starań.

Uprzedzając wątpliwości, Małgorzata nie chciała ranić, nie była wyrachowana i nie sprawiało jej to przyjemności. Nie lubiła siebie za to, ale nie potrafiła inaczej. Analizowała swoje zachowanie na różne sposoby. Wiedziała, że stan zakochania u ludzi wiąże się z całym systemem wewnętrznych procesów biochemicznych, w tym z podwyższonym poziomem tak zwanego narkotyku miłości, a ściślej mówiąc, neuroprzekaźnika fenyloetyloaminy – C8H11N, produkowanej w międzymózgowiu, oraz dopaminy, która niejako uskrzydla.

Ona tego jednak nie odczuwała, co było przyczyną ciągłego poczucia samotności, pomimo że regularnie się z kimś spotykała, licząc na to, że coś się wreszcie zmieni. Świadomość, że fenyloetyloamina występuje także w czekoladzie oraz serach, powodowała, że kobieta miała zawsze przy sobie tabliczkę czekolady, jakby podświadomie wierzyła, że pomoże jej wskoczyć na upragniony tor, na którego końcu czeka na nią szczęście. Marzyła o tym, żeby doświadczyć stanu miłosnej euforii, wywoływanej przez norephetaminę i dopaminę, które działają podobnie do amfetaminy, powodując nieopisane poczucie szczęścia i wiarę we własne możliwości, ale również wyzwalając optymizm i niekończące pokłady energii. To dopamina jest współodpowiedzialna za zakochanie się na zabój i Małgorzata nieprzerwanie wierzyła, że i ona w końcu tego doświadczy.

Wieczne poczucie nieosiągania pełni szczęścia i zazdrości o cudze porywy emocji powodowały, że szukała substytutów. Jednym z nich był seks, który rekompensował jej, a przynajmniej w jakiejś części, brak miłości. Oksytocyna, która odpowiada za uczucia bliskości i przywiązania, wydzielana jest poprzez dotyk, pieszczoty, osiąga swoje apogeum w trakcie orgazmu, a przynajmniej przez chwilę powoduje odczuwanie emocji, które były Małgorzacie obce w codziennym życiu.

W zasadzie można teraz zadać pytanie, dlaczego zatem nie umiała wytrzymać dłużej w żadnym związku, skoro niejednokrotnie partnerzy byli zdecydowani być z nią, pomimo świadomości braku odwzajemnionych uczuć. Małgorzata chciała i gotowa była próbować, co nawet dwukrotnie zakończyło się małżeństwem, jednak życie za każdym razem weryfikowało związek między chęciami a możliwościami. Niestety notorycznie okazywało się, że mężczyźni, którzy ją kochali, uważali, że wiedzą, co dla niej najlepsze. Chcieli kształtować jej życie według własnych wyobrażeń. Najgorsze w tym wszystkim było to, że ona, posiadając świadomość własnej ułomności, poddawała się tym próbom cierpliwie, argumentując to przed samą sobą, że tak ma być, że tak faktycznie jest dobrze. Jednak taki stan rzeczy może mieć miejsce wyłącznie w sytuacji, gdy obie strony żywią wobec siebie gorące uczucie, bo wtedy oba serca, parząc się nawzajem, działają pod wpływem jakiejś efemerycznej hipnozy. Lecz gdy chce się kochać mózgiem, jak to było w przypadku Małgorzaty, prowadzi to jedynie do cierpienia. Wyobrażenie i kreowanie idealnego, zgodnego z szablonem wzorcowej miłości związku nie miało szans, bo nie dało się go stworzyć bez istniejącego pokrewieństwa dusz.

Zresztą nie tylko związek oparty na zaangażowaniu jednej osoby był niemożliwy, ale okazało się, że wbrew pozorom odejście było zawsze traumatyczne dla każdej ze stron. Tylko raz w życiu Małgorzata spotkała osobę, która pozwoliła jej odejść bez oskarżeń, oszczerstw, pretensji, wykrzyczanego żalu czy błagania o litość, nie mówiąc o nienawiści. Tym mężczyzną był jej drugi mąż, którego Małgorzata niezwykle ceniła i jeśli można mówić o jakimkolwiek zalążku miłości, to czuła go właśnie w stosunku do niego.

Gdy go poznała, była rozwódką po pierwszym kompletnie nieudanym małżeństwie, zawartym jeszcze podczas studiów. Wyszła wtedy za mąż tylko dlatego, że koniecznie chciała wyrwać się z domu, wmawiając sobie, że w jej przypadku brak uczuć jest wynikiem skomplikowanych relacji rodzinnych. Jacek, z roku wyżej, inteligentny, przebojowy, niezwykle przystojny i dobrze sytuowany, wydawał jej się idealnym kandydatem. Ponieważ ona wyróżniała się niezwykłą urodą, a w dodatku głośno mówiono o jej bystrości i prognozowanej karierze, zarówno wybranek, jak i jego rodzice, którzy skutecznie starali się kierować życiem swojej latorośli, z aprobatą przyjęli pomysł szybkiego sformalizowania tego związku. Małgorzata na początku była naprawdę zadowolona z takiego obrotu sprawy. Miała sporo swobody, jej status materialny się poprawił, bywała w tak zwanym dobrym towarzystwie, a mąż spełniał jej wszystkie zachcianki. No i, o czym należy wspomnieć, seks był fantastyczny, bo Jacek miał niezwykły temperament. Niestety, młody małżonek szybko okazał się mało stały w uczuciach, za to z dużą zręcznością zaczął sterować życiem swojej młodej żony. W zasadzie taki układ, dwojga niezwykle atrakcyjnych, niekochających się partnerów, pozornie mógł się wydawać idealny. Jednak on, widząc, że żona osiąga kolejne sukcesy zawodowe i to jej nazwisko częściej pojawia się w opinii publicznej, nie mógł tego znieść. Zabraniał jej robienia kariery, zmuszając ją, by zajęła się domem i urodziła mu dziecko. Pierwsze żądanie, w drodze kompromisu, kobieta mogłaby spełnić, ale spełnienie drugiego było wykluczone. Dobrze wiedziała, co znaczy żyć bez uczuć, pozbawiona ciepła i emocji, nie chciała swoją ułomnością krzywdzić potencjalnego dziecka. Nie rozumiała, z czym wiąże się instynkt macierzyński, który powinien być naturalny dla kobiet w jej wieku, ale wiedziała z opisów i książek, że nie ma nic ważniejszego niż miłość matki do swojego dziecka. Nie mogła narazić jakiegokolwiek stworzenia na jej brak. Dochodziła tu jeszcze jedna, a może nawet najistotniejsza obawa, a mianowicie lęk, że dziecko mogłoby odziedziczyć po niej brak umiejętności kochania. Nie mogła do tego dopuścić. Nie chciała krzywdzić, bądź co bądź, najbliższej sobie istoty, za którą ponosiłaby odpowiedzialność.

Książkę Na wieki wieków Pani Amen kupić można w popularnych księgarniach internetowych: 

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Na wieki wieków Pani Amen
Bianka Kunicka - Chudzikowska 1
Okładka książki - Na wieki wieków Pani Amen

Chora na bezmiłość? Małgorzata, główna bohaterka powieści, nie zna uczucia miłości. Nie kochała nigdy nikogo, nawet rodziców i brata. Kobieta...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Reklamy
Recenzje miesiąca
Kalendarz adwentowy
Marta Jednachowska; Jolanta Kosowska
 Kalendarz adwentowy
Grzechy Południa
Agata Suchocka ;
Grzechy Południa
Stasiek, jeszcze chwilkę
Małgorzata Zielaskiewicz
Stasiek, jeszcze chwilkę
Biedna Mała C.
Elżbieta Juszczak
Biedna Mała C.
Sues Dei
Jakub Ćwiek ;
Sues Dei
Rodzinne bezdroża
Monika Chodorowska
Rodzinne bezdroża
Zagubiony w mroku
Urszula Gajdowska ;
Zagubiony w mroku
Jeszcze nie wszystko stracone
Paulina Wiśniewska ;
Jeszcze nie wszystko stracone
Zmiana klimatu
Karina Kozikowska-Ulmanen
Zmiana klimatu
Pokaż wszystkie recenzje