Każdy zna jego imię. Każdy myśli, że zna jego historię… Szaleniec? Rozpustnik? Sadysta? A może po prostu cesarz i człowiek o wielu twarzach? Historia osądziła Kaligulę dość surowo. Czy jednak rzeczywiście był tak jednoznacznie negatywną postacią? Przez wieki rządziło wielu tyranów, ale nawet w tak skandalicznym gronie Kaligula ma miejsce wyjątkowe. To podobno on wyniósł instytucję cesarskiej władzy na wyżyny deprawacji, a kompletna nieprzewidywalność jego nastrojów napawała otoczenie przerażeniem. Taki obraz cesarza został odmalowany przez starożytnych, a utrwaliła go kultura popularna. Dopiero od niedawna historycy nabierają dystansu do tak jednostronnej oceny Kaliguli. Jednym z nich jest Jarosław Molenda, znany pisarz i publicysta, który w swojej najnowszej książce Kaligula. Pięć twarzy cesarza przedstawia nam jednego z najbardziej kontrowersyjnych rzymskich władców. Co wiemy o młodości Kaliguli? Przeczytajcie:
CZĘŚĆ I
Ubóstwiany brzydal?
Kiedy jako dwuletni chłopiec w miniaturowym uniformie legionowym, butach i odpowiednim uzbrojeniu towarzyszył swemu ojcu podczas wyprawy wojennej w północnej Germanii, szybko zyskał sympatię rzymskich żołnierzy, oczarowując wszystkich swoim urokiem i bezpośredniością. Zdaniem starożytnych dziejopisarzy z „niewiniątka” zmienił się jednak później w zwyrodnialca i tyrana, który największe upodobanie znalazł w seksualnych orgiach.
Życie Kaliguli rozpoczyna się podczas zawieruchy wojennej. Matka, Agrypina (Starsza), wnuczka cesarza Augusta, wydaje syna na świat 31 sierpnia 12 roku n.e., w położonej o czterdzieści kilometrów na południe od Rzymu miejscowości Antium (dzisiejsze Anzio). Malec otrzymuje imię Gajusz, a dla upamiętnienia wielkiego rzymskiego wodza i męża stanu zyskuje ono dwa uzupełnienia: Juliusz Cezar; zostaje także dodane imię Germanik.
To ostatnie nosi jego ojciec, bratanek cesarza Tyberiusza, który zrobił zawrotnie szybką karierę polityczną i wojskową, zdobywając nominację na konsula w tymże samym roku 12 n.e. w bardzo młodym wieku zaledwie dwudziestu sześciu lat, a później władzę prokonsularną i dowództwo nad legionami stacjonującymi w Galii i Germanii. Ponieważ cenił sobie bliskość rodziny podczas kampanii wojennych, Agrypina towarzyszyła mu na tej placówce.
Panujący Tyberiusz był zazdrosny o Germanika, który wykorzystywał swoją pozycję do zdobycia popularności. Cesarz uważał jego rosnącą sławę za zagrożenie dla własnej władzy. I słusznie, gdyż Germanik był przystojnym, młodym wojownikiem, ulubieńcem mas, któremu los najwyraźniej sprzyjał, z jednym wyjątkiem — nie cieszył się dobrym zdrowiem. Cierpiał bowiem na epilepsję, którą przekazał — z fatalnymi konsekwencjami — swemu synowi, przyszłemu cesarzowi Kaliguli.
Germanika cechowała żelazna wola, w razie niebezpieczeństwa wykazywał się odwagą i zdecydowaniem, ale istniała też i druga strona jego natury. Pisywał uczone rozprawy, tworzył po grecku poezje i cieszył się sławą wspaniałego mówcy. Jego syn Kaligula rozwinął się później w zupełnie innym kierunku i okazało się, że niewiele odziedziczył z osobowości ojca. Germanik był popularnym wśród ludu wzorem przystojnej rycerskości, a Agrypina okazała się perfekcyjnym modelem Matki-Rzymianki, wydając na świat aż dziewięcioro dzieci. Oboje szybko stali się złotą parą (takim księciem Williamem i księżną Kate) dynastii julijsko-klaudyjskiej.
Germanik rozsławił swoje imię, tocząc boje z osiadłymi na prawym brzegu Renu plemionami germańskimi, które kilka lat wcześniej zdołały pod wodzą księcia Cherusków, Arminiusa, zadać w Lesie Teutoburskim druzgocącą klęskę trzem legionom rzymskim. Ojciec Kaliguli, człowiek potężnej postury, życzliwy ludziom oraz bezpośredni, cieszył się wielką sympatią wśród przedstawicieli wszystkich grup etnicznych, które zamieszkiwały rzymskie imperium.
Uchodził za bohatera, zwłaszcza w oczach swoich podkomendnych, więc nic dziwnego, że w roku 14 n.e. żołnierze chcieli nawet obwołać go nowym cesarzem w miejsce nielubianego Tyberiusza. Dochodzi do buntu, z trudem stłumionego przez Germanika nie bez pomocy… dwuletniego syna. Jak pisze bowiem Swetoniusz: „Oto po zgonie Augusta, gdy żołnierstwo zaczęło się buntować i szaleć, Kaligula samym tylko pojawieniem się — rzecz to niewątpliwie stwierdzona — uspokoił je od razu”.
Kiedy mały Gajusz razem z matką zostają dla bezpieczeństwa zabrani z obozu, oboje trafiają w ręce grupy żołnierzy. Ku uciesze oficerów żołnierze zakładają płaczącemu chłopcu na małe stopy caligae — rodzaj wiązanych wysoko na łydce sandałów, noszonych przez legionistów, od szeregowców do niższych oficerów. Buty były skrojone z uwzględnieniem różnic pomiędzy prawą i lewą stopą, co w owych czasach było nietypowe. Składały się z jednego kawałka skóry wiązanego rzemieniem, nie okrywały palców, miały grubą, nabijaną ćwiekami podeszwę składającą się z kilku warstw skóry.
Odtąd do chłopczyka, który nosił wyłącznie mundur żołnierski, przylgnął przydomek Kaligula — „Sandałek”. Potem ten przydomek, pod którym przeszedł do historii, nie będzie mu w smak, i dlatego każdego, kto się do niego w ten sposób zwróci, spotka kara. Przynajmniej tak twierdził Seneka, według którego Kaligula:
„[…] we wszystkim dopatrywał się obelgi i jak to z reguły bywa, o tyle okazywał się słabszy w znoszeniu zniewagi, o ile bardziej pragnął wyrządzać ją innym. Obraził się na Hereniusza Macera, dlatego że go pozdrowił imieniem Gajusza, ani nie puścił płazem dowódcy pierwszej kompanii, że nazwał go Kaligulą. A przecież urodził się w obozie wojennym, wychowany został przez legiony, nikt więc nie zwykł zwać go inaczej i pod żadnym innym imieniem nie był nigdy bardziej znany żołnierzom, ale kiedy włożył koturny, już imię Kaligula stało się dla niego obraźliwym przezwiskiem i obelgą”.
Aż trudno sobie wyobrazić, że pierwsze użycie tego przydomka wynikało z czułości. Syn ubóstwianego przez żołnierzy wodza stał się maskotką całej armii. Mały towarzysz w codziennym boju mógł rozczulać towarzyszy i sprzyjać psychicznemu oderwaniu się od ferworu walki — zwłaszcza w okresie odpoczynku, po bitwach. W dzieciństwie Kaligula był więc ulubieńcem ludzi i choć wkrótce wyrósł z tej roli, wiedza wówczas zdobyta pomogła mu podczas dorastania. Świadomie bądź nie, nauczył się wykorzystywać swoje przymioty. Używał wdzięku, by przeciągnąć ludzi na swoją stronę, uspokajać nieczyste sumienia i uśmierzać ludzki gniew. Ten rozbrajający sposób bycia uratował mu życie.
Jarosław Molenda nie wystawia jednoznacznej oceny Gajuszowi Juliuszowi Cezarowi Germanikowi. Nie koncentruje się na największych „smaczkach” z czasów jego panowania. Nie chce szokować, zaskakiwać czy żerować na sensacji. Na podstawie licznych źródeł tworzy złożony obraz władcy, filtruje go przez ówcześnie panujące zasady, konfrontuje z przeżyciami z dzieciństwa cesarza i jego wczesnej młodości.
- recenzja książki „Kaligula. Pięć twarzy cesarza"
Kiedy na Bliskim Wschodzie, w prowincji podległej Rzymowi, zaczęły się niepokoje, dowództwo powierzono Germanikowi. Mężowi w tej misji oczywiście towarzyszyła Agrypina. Namiestnikiem Syrii został mianowany Gnejusz Kalpurniusz Pizon, znany z gwałtownego charakteru i niechęci do Germanika, na co ten początkowo nie zwracał specjalnej uwagi, podobnie jak towarzysząca mu Agrypina, która w tej podróży, na wyspie Lesbos, urodziła ostatnie swoje dziecko, córkę Julię.
Decyzja Tyberiusza, a mianowicie wysłanie Germanika, w towarzystwie Agrypiny i innych członków jego rodziny, w dyplomatyczną podróż do wschodnich prowincji, z zatwierdzonym przez senat mandatem maius imperium (władzy zwierzchniej) nad wszystkimi namiestnikami w regionie, interpretowana była jako próba odsunięcia rywala na boczny tor i oderwania go od wiernych mu legionów.
Adoptowany syn Tyberiusza, aby wygrać wyścig do tronu, starał się umocnić swą pozycję na Wschodzie przez podjęcie szeregu inicjatyw. Jedną z nich była „krajoznawcza” wycieczka do Egiptu na przełomie 18 i 19 roku po Chrystusie. Wyjechał tam jedynie w asyście sekretarza Bebiusa, bez wojska i swej licznej rodziny. Gdy ubrany w grecki strój cezar wkroczył do Aleksandrii, wzbudził niesamowity aplauz mieszkańców, którzy witali go niczym cesarza i boga.
W odpowiedzi na te honory opublikował edykt, zachowany w tak zwanym Papirusie Germanika, w którym dziękował Aleksandryjczykom za poparcie, ale odmówił przyjęcia tytułów boskich, które wszak i tak zastrzeżone były wyłącznie dla „boskości” Tyberiusza i Liwii. Ale za to wprowadził rozmaite populistyczne zarządzenia. Jednym z nich była na przykład obniżka cen zboża ogłoszona w czasie spotkania z mieszkańcami Aleksandrii.
Germanik jako pierwszy przedstawiciel cesarskiego domu podróżował po Egipcie cognoscendae antiquitatis, to znaczy w celach turystycznych. Nigdy cesarz rzymski nie przekroczył granic państwa w celach pokojowych, podobnie jak żaden król perski ani faraon egipski nie czynili tego dobrowolnie. Trudno uniknąć podejrzenia, że widok trzech pokoleń potomków arcyrywala Augusta, czyli Antoniusza, wizytujących najważniejsze miejsca „rewiru łowieckiego” ich osławionego krewniaka był świadomie obliczony na rozwścieczenie Tyberiusza.
I rzeczywiście rozzłościło to cesarza do tego stopnia, że oficjalnie ostro zgromił Germanika. Nieoficjalnie zaś podobno Pizon, cesarski legat wysłany do Syrii, otrzymał od Tyberiusza rozkaz pilnowania go i — w miarę możliwości — przeszkadzania mu. Gdy wkrótce Germanik zachorował, szybko rozeszły się pogłoski, że został otruty z rozkazu cesarza. On sam był o tym przekonany. Jego zdaniem zaniemógł wskutek trucizny zadanej mu w jakiś sposób przez Pizona oraz praktyk magicznych mających mu przynieść nieszczęście.
Historyk Tacyt twierdził bowiem, że Pizon „[…] rozkazał liktorom rozpędzić przyprowadzone już na ofiarę bydlęta, usunąć przybory ofiarne i świątecznie przystrojony lud antiocheński. […] znajdowano na podłodze i ścianach domu wykopane resztki zwłok ludzkich, formuły czarów i przekleństw jako też imię Germanika wyryte na ołowianych tabliczkach, na poły spalone i umazane posoką popioły i inne złośliwe gusła, za których pomocą, jak wierzą, można życie ludzkie mocom podziemnym poświęcić”.
Czy został otruty przez Pizona i jego żonę Plancynę na rozkaz Tyberiusza, jak głosiła wieść publiczna? Nie ma co do tego pewności. Jednakże drążenie tej kwestii nie ma wielkiego znaczenia. Coś mogło być na rzeczy. Za prawdopodobnym zleceniem morderstwa przemawiały fakty. Germanik stanowił dla cesarza stałe niebezpieczeństwo, prawdziwy miecz Damoklesa, już choćby z racji swej popularności, która uwidoczniła się wyraźnie w czasie jego choroby i po śmierci.
„W Rzymie — donosił Swetoniusz — na pierwszą wiadomość o chorobie ludność, jakby rażona piorunem, pogrążyła się w smutku, oczekując następnych nowin. Nagle, już wieczorem, rozeszła się pogłoska, nie wiadomo za czyją sprawą, że wreszcie nastąpiła poprawa. Tłumy, z pochodniami i ofiarnymi zwierzętami co tchu, bezładnie ruszyły na Kapitol i omal nie wyważono wrót świątyni, aby co prędzej złożyć z radością dziękczynne ofiary. Tyberiusza ze snu obudziły okrzyki obywateli radujących się i po całym mieście wyśpiewujących:
Rzym ocalony, ojczyzna także, Germanik zdrów!
Gdy wreszcie została ogłoszona oficjalnie wiadomość o jego zgonie, nie można było ukoić powszechnej żałości ani żadnymi słowami pociechy, ani żadnymi obwieszczeniami. Trwała ona jeszcze przez całe święta grudniowe. Chwałę zmarłego i żal po nim pomnożyła groza nadchodzących czasów. Powszechnie i nie bez słuszności sądzono, że Tyberiusz ze względu na szacunek dla Germanika i obawę przed nim poskramiał swe okrucieństwo, które wnet potem wybuchło” .
Nie sposób dziś ustalić, czy Tyberiusz naprawdę był zazdrosny o Germanika i czy ojciec Kaliguli rzeczywiście został zamordowany. Choć reżim stworzony przez Augusta prezentowano jako modyfikację tradycyjnego systemu republikańskiego, od samego początku był on formą monarchii, a monarchowie są na ogół zazdrośni o rywali — czy to prawdziwych, czy wyimaginowanych. W Rzymie reputacja cesarza opierała się na zwycięstwach jego armii, ale nikt oprócz niego, nawet bliski krewny, nie mógł zdobyć większej chwały.
Germanik zmarł w październiku roku 19, nie dożywszy nawet trzydziestu czterech lat.
„Wina Pizona i Plancyny nie została udowodniona — zastrzega Tadeusz Zieliński — oczywiście, dowody o charakterze zabobonnym — tabliczki ołowiane z imieniem cesarzewicza, polecające go bogom i duchom podziemia — nie są z naszego punktu widzenia przekonywające, były jednak takimi w owych czasach; pozostawały liczne objawy niekarności ze strony dumnego namiestnika oraz nierozsądna radość jego małżonki, która nawet przerwała żałobę po swej zmarłej siostrze na wieść o żałobie znienawidzonej rywalki”.
Tymczasem wdowa po Germaniku, Agrypina, powoli wracała do brzegów Italii przez zimowe morze, by w końcu w Brundyzjum zejść na ląd, ściskając w rękach urnę ze skremowanymi szczątkami męża. Witana była przez pogrążonych w smutku i pełnych współczucia kolegów i sympatyków Germanika. I chociaż — jak pisał Tacyt — wracała „[…] znękana żalem i chora, nie znosiła niczego, co by mogło jej zemstę opóźnić”.
W Rzymie atmosfera przesiąknięta była podejrzeniami. Lud pamiętał śmierć ojca Germanika, Druzusa, i powtarzał dawne pogłoski, snując domysły, że jego syn został zabity, gdyż planował przywrócenie republiki. Usunięcie Germanika nie rozwiązało problemu następcy, ponieważ dwoje jego starszych dzieci, Neron i Druzus, miało prawo zasiąść na tronie przed innym Druzusem, rodzonym synem Tyberiusza. Po śmierci Germanika rzeczniczką praw rodziny do tronu została wdowa po nim, Agrypina, która nie potrafiła pogodzić się z myślą, że śmierć męża, z którym dzieliła karierę i nadzieje, wyłączyła ją z życia publicznego.
Tyberiusz, nie zwlekając, zesłał ją na Pandaterię (dziś Ventotene) — tę samą maleńką wyspę, na którą przed laty wygnano jej pohańbioną matkę Julię. Wycierpiawszy wiele z rąk tych, którzy ją więzili, łącznie z biciem tak brutalnym, że straciła jedno oko, oraz z przymusowym karmieniem, gdy próbowała popełnić samobójstwo, głodząc się na śmierć, Agrypina umarła na wyspie około roku 33 jako kobieta po czterdziestce. Cesarz, informując o tym senat, dodał złowieszczo, że doprawdy dobrze się stało, ponieważ w przeciwnym razie i tak zostałaby zgładzona za (rzekome) cudzołóstwo z Asinusem Gallusem.
Trzy lata wcześniej jej dwaj najstarsi synowie — Neron i Druzus — także zostali uwięzieni. Matka w pogodne dni mogła obserwować na zachodzie mgliste zarysy wyspy Poncji, na której dogorywał ten pierwszy, oskarżony o homoseksualizm. Po dziś dzień nie wiadomo, czy umarł zagłodzony w roku 30, czy też popełnił samobójstwo, kiedy — jak pisze Swetoniusz — kat pokazał mu powróz, którym miał być uduszony, i haki przygotowane do wleczenia jego ciała do Tybru. Według Tacyta ten drugi był do tego stopnia głodzony w podziemiach Palatynu, że „[…] żując wysłanie materaca, aż do dziewiątego dnia swe życie przedłużył”.
Już przedwczesna śmierć ojca musiała być dla nastoletniego Kaliguli bolesnym wydarzeniem i zaważyć na jego dalszym życiu. Dotąd, pod rodzicielską pieczą, doświadczał spływającego pośrednio i na niego uwielbienia, jakim darzono jego ojca. A teraz z całą rzymską arystokracją musiał patrzeć na akty przemocy ze strony znienawidzonego cesarza Tyberiusza, który, w nieustannym strachu przed spiskami, nie wahał się pozbawiać skrytobójczo życia i skazywać na śmierć.
Chłopiec pojmuje chyba w końcu, że zarówno jego matka Agrypina, jak i obaj bracia (szesnasto- i siedemnastoletni) uwikłali się w walkę o przejęcie władzy. Od Tacyta wiemy, że Agrypina rzeczywiście zamierzała przed czasem zapewnić tron jednemu ze swoich starszych synów — obaj byli wszak w prostej linii potomkami Augusta. Trudno wyjaśnić, dlaczego Tyberiusz oszczędził Kaligulę. Może staremu cesarzowi zależało na tym, by jego następcą został jedyny potomek Augusta w linii prostej? Ale Neron i Druzus też się takowym legitymowali. Może sprzyjało mu szczęście?
Gdy Agrypina straciła wolność, on, nastolatek, został nagle wyrwany z rodzinnego kręgu. Razem z dwiema najmłodszymi siostrami o imionach Druzylla i Liwilla, które odegrają później znaczące role w jego życiu, trafił do domu prababki Liwii, małżonki pierwszego cesarza, Augusta, i matki jego następcy, Tyberiusza. Kiedy ta w wieku 86 lat zmarła, chłopca przyjęła pod swój dach Antonia Młodsza, matka Germanika, czyli babka Kaliguli.
Biograf „Sandałka” Roland Auguet zastanawia się, czy to nie ostrożności babki zawdzięczał on uniknięcie prześladowań, jakie spotkały jego bliskich. A może temu, że potrafił się odciąć od niezręczności i namiętności, które stały się przyczyną ich zguby? W każdym razie jest rzeczą pewną, że rozwaga ta na niewiele pewnie by mu się zdała, gdyby nie dobra wola Tyberiusza. Może pojął, że nie może wszystkich zgładzić — kiedyś państwo będzie przecież potrzebować nowego cezara.
Uratował się też dzięki temu, że uważano go za niemal dziecko. Jednak dla młodego syna Germanika były to straszne czasy. Tragiczne wydarzenia musiały się na nim odbić. To, co przeżył, nie mogło nie pozostawić żadnego śladu na jego psychice. Pewne szczegóły pozwalają sformułować domysł, że już w tamtych latach nadmierne obciążenie psychiki i ciąg traumatycznych przeżyć przyczyniły się do rozwoju choroby umysłowej u Kaliguli.
Od Swetoniusza wiemy wprawdzie tylko o dziecięcej padaczce i trwałej bezsenności cesarza, ale i te przypadłości mogły mieć pewien udział w rozwoju późniejszej, bardzo dotkliwej psychozy. Ten wyrośnięty młodzieniec o straszliwie chudych nogach i sporej tuszy stał się nazbyt nerwowy, wręcz ponad miarę bojaźliwy. Burze z piorunami wpędzały go pod łóżko. Nieustannie drżał o swoje życie. Wiedział przecież, że jest potencjalnym celem jako ostatni pozostający przy życiu pretendent do tronu.
Z najbliższej rodziny pozostały mu tylko siostry, toteż darzył je serdecznym uczuciem, co później stało się podstawą plotek o związkach kazirodczych. Najstarsza siostra, Agrypina Młodsza, poślubiła wkrótce Gnejusza Domicjusza. To ich syn miał po latach panować jako cesarz Neron. Średnia, Druzylla, wychodziła za mąż dwukrotnie, a była zawsze ulubienicą Gajusza. Wreszcie najmłodsza, Julia Liwilla, poślubiła Marka Winicjusza, którego nazwisko Henryk Sienkiewicz dał bohaterowi Quo vadis.
Wcześniej zniechęcony Tyberiusz, przytłoczony brzemieniem władzy, nieskory do obcowania z ludźmi, według Tacyta — łysy, arogancki i przewrotny — zdążył wycofać się na wyspę Capri, do swojej willi. Aby mieć święty spokój, codzienną dbałość o sprawy państwowej wagi powierzył prefektowi pretorianów, którym był dygnitarz doprawdy potężny i drapieżny — Sejan. Po kilku latach Tyberiusz, ostrzeżony, że ten zaczął knuć przeciw niemu, potajemnie przekazał dowództwo nad pretorianami Makronowi, któremu udało się aresztować Sejana podczas posiedzenia senatu.
Senatorowie natychmiast skazali go na śmierć. Dlaczego jednak cesarz odwrócił się od Sejana? Źródła najczęściej podają, że cesarza ostrzegła Antonina Młodsza, córka Marka Antoniusza (matka Germanika, czyli babka Kaliguli). Coś jest na rzeczy, ponieważ Tyberiusz nie był człowiekiem skłonnym do ulegania grupie senatorów, musiały przemówić do niego argumenty i dowody, że jego dawniejsza ocena wartości najbliższego doradcy była katastrofalnie błędna, co w swoim stylu komentował satyryk Juwenalis:
Już zginął. Lecz za jakie zbrodnie?
Kto skarżył? Gdzie dowody? Jaki świadek czeka?
Nic z tego, epistoła nadeszła obfita Z Kapri: „Oto więc wszystko; już o nic nie pytam”
Sam Tyberiusz publicznie wyjaśnił, że usunął Sejana, gdyż ten „[…] wyrażał nienawiść wobec synów Germanika”. Nie można tego przyjmować dosłownie, ponieważ — choć było za późno, by rehabilitować zmarłego już Nerona — po upadku prefekta można było przywrócić do łask Druzusa, a jednak tak się nie stało. Upadek Sejana pociągnął za sobą także upadek jego rodziny.
Wdowa po nim, Apikata, popełniła samobójstwo. Jednak przed śmiercią napisała do Tyberiusza list, oświadczając w nim, że zmarły osiem lat wcześniej syn cesarza Druzus Młodszy został zamordowany przez Sejana w porozumieniu z żoną zmarłego, Julią Liwillą, która była już wówczas jego kochanką. Być może oskarżenie było fałszywe, ale Tyberiusz w nie uwierzył, zatem zginęła również Liwilla.
Jeśli historyczny Lucjusz Eliusz Sejan miał choć połowę tej diabelskiej inteligencji i łotrowskiego talentu do popełniania w białych rękawiczkach największych niegodziwości, jakie zademonstrował odtwarzający go Patrick Stewart w serialu Ja, Klaudiusz, to za cesarza Tyberiusza Rzymianie przeżyli ciężkie szesnaście lat. Robert Graves również nie zostawia na nim suchej nitki, gdyż według niego Sejan stanowił:
„[…] wzór wszelkiej przewrotności. Jako młody człowiek Sejan służył w wojsku Gajusza na Wschodzie i zaliczał się do jego przyjaciół. Dość bystry, by przewidzieć powrót Tyberiusza, przyczynił się doń nawet, zapewniając Gajusza, że ojczym jego szczerze zrezygnował z ambitnych planów. Nakłonił go też, żeby sprawę wygnańca poparł u Augusta. Równocześnie zawiadomił Tyberiusza o wyświadczonej mu przysłudze, a ten odpisał, że nigdy jej nie zapomni. List ten Sejan starannie przechowywał. Trzeba jeszcze dodać, że nie tylko potrafił łgać jak z nut, ale — wedle trafnej uwagi Gallusa — niezwykle wytrawnie operował kłamstwami, których armię potrafił utrzymać w czujnym pogotowiu i dyscyplinie. Dawał tego najwymowniejszy dowód w każdej utarczce słownej z podejrzeniami czy decydującej rozprawie z prawdą. Tyberiusz zazdrościł mu tego talentu, jak zazdrościł Nerwie uczciwości, bo wprawdzie jego związki ze złem coraz bardziej się zacieśniały, ciągle jeszcze miewał jednak nieoczekiwane porywy szlachetności.
Sejan pierwszy zasiał w duszy Tyberiusza ziarno podejrzeń przeciw Germanikowi, twierdząc, że człowiek, który fałszuje list swego ojca, bez względu na okoliczności, w jakich to się stało, nie zasługuje na zaufanie; on też podsuwał myśl, że Germanik skrycie dąży do władzy cesarskiej; czyni to tylko nadzwyczaj ostrożnie; najpierw pozyskuje sobie ludzi przekupstwem, a potem urządza niepotrzebną wyprawę za Ren, aby wzbudzić w nich zaufanie do swych talentów militarnych i upewnić się co do ich sprawności. Jeśli chodzi o Agryppinę, Sejan zwracał uwagę Tyberiusza na jej niebezpieczne ambicje. Sama mianowała się wtedy na moście dowódcą i witała powracające pułki, jakby Bóg wie kim była. To, że istniało niebezpieczeństwo zniszczenia mostu, sama prawdopodobnie wymyśliła. Sejan powiedział też Tyberiuszowi, że od wyzwoleńca, który był niegdyś niewolnikiem Germanika, słyszał, że Agryppina jego i Liwię obwiniała o śmierć trzech swoich braci i banicję siostry i że przysięgła ich pomścić. Poza tym Sejan odkrywał wciąż całe mnóstwo spisków przeciw Tyberiuszowi i podtrzymując w cesarzu obawę o życie, zapewniał go równocześnie, że pod jego strażą może się czuć zupełnie bezpieczny”.
Uwieczniony z kolei przez Tacyta Sejan nie ma konkurentów na szczycie listy najbardziej amoralnych osobników. Jest najczęściej wspominanym prefektem pretorianów, a był przecież tylko jedną z wielu w długim szeregu szarych eminencji z ukrycia pociągających za sznurki. W epoce przedcesarskiej prefektów mianowano na czas określony. Na stanowisko to powoływano urzędników różnych szczebli, od zarządzających funduszem emerytalnym legionistów po gubernatorów prowincji w rodzaju Poncjusza Piłata, ulubieńca historii, jeśli chodzi o facetów niezdecydowanych.
Od okresu rządów Augusta zakres władzy prefektów znacznie się poszerzył, obejmując obowiązki zarówno cywilne, jak i wojskowe, a ich wybór stał się prerogatywą wyłącznie cesarską. Prefekt pretorianów został nagle grubą rybą, dowódcą osobistej gwardii panującego i jego rodziny. Wraz ze wzrostem znaczenia i liczebności pretorianów rósł w siłę ich dowódca, teraz drugi człowiek w imperium, mający bezpośredni dostęp do samego władcy. Taka pozycja zapewniała bogactwo, prestiż, możność nagradzania tych, co znali mores, i karania prawie wszystkich innych.
Sejan był niewątpliwie „człowiekiem z awansu”. Zanim został prefektem, wżenił się w bogatą rodzinę popularnego wówczas, rozrzutnego sybaryty Apicjusza. Gdy tylko dostał wezwanie z pałacu, pozbył się pierwszej żony, by nie przeszkadzała mu w dostępie do łask senatu i cesarza Tyberiusza oraz do łóżek jego żeńskich krewnych. Sejan kochał swoją pracę i z zapałem prześladował wszystkich podejrzanych o nielojalność. Jak to często jednak bywa, zbytnia bliskość tronu nadmiernie pobudziła jego ambicje.
Pod nadzorem nowego prefekta pretorianów, Makrona, liczba procesów o zdradę poszybowała w górę. Dla czołowych postaci rzymskiego towarzystwa i kręgów rządzących ostatnie sześć lat panowania Tyberiusza okazało się niezwykle niebezpieczne. W tym czasie, gdy w Rzymie na jego rozkaz toczyły się coraz liczniejsze procesy o obrazę majestatu, zakończone wyrokami śmierci — zarzut tego typu mógł spotkać nawet kogoś, kto załatwiał potrzebę fizjologiczną, mając przy sobie monetę z podobizną cesarza, albo zostawiał taką w domu publicznym!
Stąd iście zbawienny wydaje się Kaliguli niespodziewany rozkaz cesarza Tyberiusza, który domaga się natychmiastowego jego przybycia na Capri. Opinia publiczna przyjmuje niezwykle gorąco wszystkie akty, które zdawały się zapowiadać powrót młodzieńca do łask. Tyberiusz obdarza go na dobry początek szatą z białej wełny, zwaną toga virilis. Wręczenie jej jest równoznaczne z oficjalnym uznaniem Kaliguli za osobę dorosłą.
Ba, niektórzy po tej ceremonii odnieśli wręcz wrażenie, że Kaligula stał się cesarskim faworytem i namaszczonym sukcesorem. Nic bardziej mylnego. W istocie bowiem Tyberiusz nadal zachowuje się wobec niego dwuznacznie i nie ma o nim dobrego zdania, choć nominacja Gajusza na kapłana w roku 31 wzbudza entuzjazm plebsu. Kaligula, wraz z młodszym wnukiem cesarza, Tyberiuszem Gemellusem, pozostali teraz jedynymi następcami starzejącego się cesarza.
Kiedy w wieku 56 lat Tyberiusz został cesarzem, pozostały mu jeszcze dwadzieścia dwa lata życia. Prawdopodobnie wcale nie pragnął tego tytułu. Bywał zimny i nieprzystępny, nie zależało mu na zaskarbieniu sobie sympatii Rzymian. Nie dostarczał im chleba i igrzysk, co postrzegano jako cesarską powinność, toteż odnoszono się do niego z niechęcią.
Tyberiusz prawdopodobnie wolałby oddać się wojskowej karierze, niż piastować publiczne stanowisko i ponosić odpowiedzialność za los imperium, nie potrafił jednak wyzwolić się spod wpływu ambitnej matki, pomimo że jego ojczym, cesarz August, traktował go z częściowo tylko ukrywaną niechęcią. Gdybyśmy więcej wiedzieli o młodości Tyberiusza, której część przypadła na lata wygnania, być może poznalibyśmy źródła urazów i nieufności, które przyniosły żniwo w późniejszym okresie jego życia.
Przez pierwsze lata sprawował jednak rozważne i rozsądne rządy. Dbał o porządek i tłumił niepokoje na granicach imperium, ale na fasadzie pojawiły się pierwsze rysy zdradzające nie tylko narastające poczucie zagrożenia, którego natężenie świadczyć mogło o paranoi, ale także ekscentryczność, okrucieństwo, niesłowność oraz psychopatyczną mściwość — zarówno wobec przeciwników, jak i przyjaciół. Te objawy, niczym rak drążące osobowość Tyberiusza, z czasem stały się coraz bardziej widoczne.
Tacyta postać Tyberiusza interesowała niemal obsesyjnie. Zanotował on stopniowe pogarszanie się jakości jego rządów. Pod tym względem miał: absolutną rację — choć pogorszenie to było bardziej widoczne w najwyższych kręgach rzymskich niż gdzie indziej. Jednak Tacyt, jak wielu starożytnych pisarzy, uważał, że charakter człowieka pozostaje taki sam od narodzin do śmierci, a jeśli jego postępowanie nie zawsze odzwierciedla osobowość, to dlatego, że czasami udaje mu się ją ukryć.
Tyberiusz ostatnie lata panowania spędził na wyspie Kaprea. Ta „kozia” wyspa* to dzisiejsze Capri w Zatoce Neapolitańskiej, jak wiadomo, brylancik w tym tak bogatym w klejnoty kraju. Co skłoniło mądrego i przezornego władcę do tego kroku — to chyba na zawsze pozostanie zagadką. Doskwierały mu wrzody, nawet na twarzy; toteż był oszpecony plastrami. Tacyt wymienia ten fakt jako jedną z przyczyn wycofania się cesarza na Capri:
„Niektórzy myśleli, że na starość wstyd mu było także własnego wyglądu, bo jego wyniosła postać była nadmiernie chuda i pochyła, szczyt głowy bez włosów, twarz pełna wrzodów i zazwyczaj plastrami poznaczona. Już i na Rodos w odosobnieniu swym nawykł unikać zebrań i chucie swe taić”.
Cesarz cierpiał też na kolkę jelitową, ale ogólnie był tak zdrowy, że od trzydziestego roku życia nie potrzebował lekarzy. Słynął także ze swej siły — w dłoniach potrafił rozpołowić niedojrzałe jabłko. Najwyraźniej cierpiał na hemeralopię, ponieważ w świetle dziennym widział kiepsko, natomiast — o czym informuje nas Pliniusz Starszy — w ciemnościach wzrok miał niczym sowa. Niektórzy przypuszczają, że do kłopotów osobistych mógł przyczynić się brak umiaru w spożywaniu alkoholu — ta przypadłość często towarzyszy władzy.
Kiedy jeszcze służył w wojsku jako rekrut, dorobił się przezwiska Biberius Caldius Mero, co znaczy dosłownie „lubiący pić tylko czyste grzane wino”. Paszkwile na temat skłonności Tyberiusza do alkoholu krążyły w licznych odpisach po całym Rzymie. Był to nie tylko jeden z najwybitniejszych pryncepsów Rzymu, lecz zapisał się w historii również jako jeden z większych pijaków na rzymskim tronie. Należy jednak z żalem dodać, iż nieograniczona władza w dużym stopniu zepsuła tak dobrze zapowiadającego się władcę.
Obawiając się trucizny, przestał bowiem pić wino, tłumacząc to względami zdrowotnymi. Zamiast tego poświęcił się najohydniejszym rozpustom połączonym z niewiarygodnym okrucieństwem. Wskutek tego po Rzymie zaczęły krążyć wierszyki rzucające na cesarza takie oto oskarżenia:
Wzgardziłeś winem, któreś z ziemskich rozkoszy wymazał, I żłopiesz krew pieniącą się jak wino w czarze.
W roku 26 n.e. miał już 67 lat i nie była to piękna, pogodna starość, którą los czasami obdarza swoich ulubieńców. Opuszcza zatem Rzym i udaje się na nowe, acz dobrowolne wygnanie. Wyspa nadawała się znakomicie zarówno na fortecę, jak i miejsce ucieczki przed prześladującymi go myślami o spiskach i zamachach. To właśnie na Capri oddawał się perwersyjnym uciechom, które zniszczyły jego reputację.
Według Tacyta: „W miejscu tym dał upust swym niepohamowanym żądzom […] z butą charakterystyczną dla wschodniego despotyzmu w brutalny sposób zmuszał nisko urodzonych młodych mężczyzn, aby dostarczali mu fizycznej rozkoszy […]. Zrodziły się nowe rodzaje zmysłowości, nowe słowa na określenie wyszukanej, skandalicznej, lubieżnej rozpusty”.
Swetoniusz wypowiedział się na ten temat bardziej jednoznacznie i dosadnie. W obecności cesarza młodzi mężczyźni i kobiety oddawali się kopulacji (w trzyosobowych grupach), aby „pobudzić jego zanikające żądze”. Mali chłopcy, których nazywał „rybkami”, mieli w czasie jego kąpieli krążyć „[…] mu między udami i nieznacznie podpływając, podniecali go językiem lub ugryzieniem. Również jakoby kazał przykładać sobie do członka męskiego lub do brodawki piersiowej nieco starsze niemowlęta, jednak nie odstawione jeszcze od piersi”.
Tyberiusz miał się dopuszczać tortur i sadystycznego okrucieństwa. Podstępem zmuszał mężczyzn do wypijania znacznych ilości wina, po czym zaciągał sznur wokół ich genitaliów, który wrzynał się w ciało i uniemożliwiał oddawanie moczu. Na Capri do dziś pokazują miejsce na szczycie urwiska, z którego Tyberiusz spoglądał podobno na ofiary strącane do morza po długich, wyszukanych torturach.
Temu staremu, zniekształconemu artretyzmem człowiekowi na „wyspie capów” przypisywano najwymyślniejsze orgie. Swetoniusz opisuje je szczegółowo. Ba, wśród rzekomych chłopców do uciech wymienia Witeliusza, późniejszego cesarza. „Dzieciństwo oraz wczesną młodość spędził na Kapri wśród dziewek i kochanków Tyberiusza i sam już na zawsze napiętnowany został mianem «spintrii». Przypuszczano, że prostytuowanie się syna zapoczątkowało i spowodowało karierę ojca”.
Nie ma stuprocentowej pewności, czy wydarzenia te rzeczywiście miały miejsce, bo o wątpliwej wiarygodności Swetoniusza już była mowa. Tyberiusz był starym, nieszczęśliwym człowiekiem, który znajdował chwilowe ukojenie we wzrokowych podnietach i który doznawał sadystyczno-erotycznej satysfakcji, widząc tortury i śmierć. Jednak ze względu na samotniczy tryb życia cesarza nie wydają się one wprawdzie całkowicie nieprawdopodobne, choć do „rewelacji” starożytnych pisarzy należy podchodzić z dystansem.
Po latach seksualnej wstrzemięźliwości Tyberiusz być może rzeczywiście zapragnął w raju na Capri oddać się lubieżnej rozpuście i wspomnieniom młodzieńczych czasów. Być może miało to stanowić zadośćuczynienie za poniżenia, jakich doświadczył w przeszłości. Nie można także wykluczyć, że szukanie takich przyjemności wynikało z podeszłego wieku; jednak dowody, że cesarz cierpiał na starczą demencję, są niewystarczające.
Wydaje się bardziej prawdopodobne, że cesarz był psychopatą, choć hiszpański historyk i psycholog Gregorio Marañón doszukuje się źródeł jego problemów w osobistych i politycznych porażkach. W latach młodzieńczych Tyberiusz doświadczył życia na wygnaniu, co z pewnością nie wpłynęło korzystnie na rozwój emocjonalny chłopca. Choć mówiło się, że z pierwszą żoną łączyło go silne uczucie, wydawał się człowiekiem samotnym, introwertycznym, niezdolnym do okazywania uczuć.
Wprawdzie nie posiadamy dostatecznych dowodów, aby móc określić Tyberiusza mianem psychopaty, ale w jego charakterze można dopatrywać się wielu psychopatycznych cech. W jego stosunkach z ludźmi brakowało ciepła, dla własnych korzyści gotów był poświęcić zarówno wrogów, jak i przyjaciół. Był człowiekiem zgorzkniałym, nieszczęśliwym i nienormalnym, doświadczał czegoś, co można by określić mianem „zespołu granicznego”. Jeden z jego biografów stwierdził, że cesarz „[…] nie był szaleńcem, a jednak […] nie był też zupełnie zdrowy”.
Tyberiusz miał jedynie wnuka, Tyberiusza Gemellusa, nazbyt jeszcze małego, by mógł sprawować władzę. Istniały zresztą podejrzenia, że jest on synem z nieprawego łoża, a konkretnie potomkiem Sejana, byłego kochanka Liwilli. Zatem w roku 32, w rok po zlikwidowaniu ministra, Tyberiusz zawezwał Kaligulę na Capri. Trudno w sposób jednoznaczny wytłumaczyć sobie tę inicjatywę, która z jednej strony przybliżała młodzieńca do władzy — uzyskiwał dzięki temu rangę przypuszczalnego następcy — z drugiej strony oddalała go jednocześnie od Rzymu, gdzie popularność, jaka teraz otaczała jego imię, mogłaby mu przewrócić w głowie i wywołać nowe zamieszki.
Dlaczego więc imperator sprowadził na dwór Kaligulę? Odpowiedź kryje się w fakcie, że po latach intryg i skrytobójstw, których ofiarą padali członkowie rodu cesarza Augusta i jego żony Liwii, następca pierwszego cesarza uświadomił sobie, że pozostało mu tylko dwóch spadkobierców — Kaligula właśnie i młodszy od niego o siedem lat wnuk Tyberiusz Gemellus. Wiedział, że ci dwaj również mogą paść ofiarą spisków, więc prawdopodobnie doszedł do wniosku, że lepiej ich mieć przy sobie.
Biograf Kaliguli Roland Auguet zakłada, że w ostatnich latach swego życia Tyberiusz wyposażył prawdopodobnie tego, którego, chcąc nie chcąc, zgodził się uważać za swego następcę, w jakieś minimum wykształcenia, aby go przygotować do stojących przed nim zadań. Również jego babka Antonia mogła wprowadzić go w wiele tajników rzymskiej polityki.
Wszakże jeśli nawet ta wiedza świeżej daty zdobywana była intensywnie, miała przecież ten feler, że pozostawała w sferze teorii, by nie rzec: abstrakcji. Wskutek bowiem nieufności, jaką darzył go Tyberiusz, Kaligula nigdy nie piastował żadnego ważnego urzędu, nigdy nie dowodził: brakowało mu jakiejkolwiek praktyki w sprawowaniu władzy. Brak doświadczenia to zarzut poważny i paradoksalny. Wykształcenie miał więc — by tak to ująć delikatnie — przypadkowe, choć w Rocznikach najsławniejszy historyk z epoki cesarskiej, Tacyt, przyznawał, że nie brakło jednak monarsze daru wymowy.
Heraklit nazwał wykształcenie „drugim słońcem”. Polegało ono na znajomości literatury i umiejętności prowadzenia rozmowy, to znaczy na komunikacji ze zmarłymi i żywymi. U Rzymian obejmowało ono również kształcenie charakteru. Celem wychowania był vir bonus dicendi peritus — człowiek zdolny, biegły w mowie — jak sformułował to mówca, polityk i pisarz rzymski Katon Starszy, a Kwintylian, pedagog, choć z zawodu adwokat, przejął to określenie. Do przedmiotów nauczania oprócz sztuki krasomówczej należały arytmetyka, geometria, astronomia, muzyka i sporty obronne, a także — co typowe dla Rzymu — prawo.
Kaligula był podziwiany przez senat — przynajmniej na początku — jako mówca, gdyż według Swetoniusza „[…] posiadał dużą łatwość i potoczystość słowa, szczególnie jeśli wypadło mu przeciw komuś występować. W gniewie dopisywała mu swada i myśl, a także czystość wymowy i donośność głosu. Z podniecenia nie mógł ustać w miejscu, a słyszeć go mogli nawet z daleka stojący. Mając przemawiać publicznie, groźnie zapowiadał, że «wystrzeli pocisk swej nocnej pracy»”.
Inny dziejopisarz, Józef Flawiusz, przyznawał w podobnym tonie: „Był to świetny mówca, nie mniej biegły w grece, niźli w łacinie. Mało tego: umiał wszystko przedstawić ze swadą i przygotowywane żmudnie argumenty przeciwników obalać bez wysiłku, żaden tedy orator nie mógł się z nim równać, on bowiem rozwijał swe przyrodzone zdolności skwapliwym ćwiczeniem”.
Miał wszakże pilniejsze sprawy do załatwienia aniżeli naukę. Najpierw przypaść do gustu czy też przynajmniej starać się nie podpaść cesarzowi. Zabiegał o to, jak się wydaje, z wielką dozą uległości, ale nie mógł być pewien, czy to wystarczy do przetrwania. Znajdował się tutaj pomiędzy grobem i władzą. Tyberiusz był jednak dostatecznie sprytny, aby go przejrzeć, ponieważ mawiał: „Gajus żyje na zgubę moją i wszystkich, wychowuję węża dla narodu rzymskiego”.
Nie kochał ani jego, ani nikogo innego. Zdarzało się jednak, że bronił Kaligulę, o czym wzmiankuje Tacyt:
„Powodem niełaski wobec Wistyliusza było, że jakieś pismo przeciw Gajuszowi Cezarowi, traktujące go jako rozpustnika, albo rzeczywiście ułożył, albo wymysłom dano wiarę. Wykluczony z tego powodu od stołu cesarza, próbował starczą ręką cios sobie zadać, potem jednak żyły podwiązał i prosił pisemnie cesarza o łaskę; lecz otrzymawszy bezwzględną odpowiedź, znów żyły otworzył”.
Według Tacyta Tyberiusz Kaliguli, „[…] który w przypadkowo wszczętej rozmowie wyszydzał Lucjusza Sullę, przepowiedział, że będzie posiadał wszystkie Sulli przywary, a żadnej z jego zalet. Równocześnie młodszego z wnuków wśród rzęsistych łez do siebie przygarnął, a kiedy drugi wnuk dziko na tamtego spojrzał: «Zabijesz — rzekł — jego ty, a ciebie kto inny»”.
Możliwe, że w słowach tych kryje się inne znaczenie aniżeli to, jakie im później przypisywano. Można się zastanowić, czy Tyberiusz, który pod koniec swoich dni nie ufał nikomu i żył zapewne w ciągłej bojaźni o siebie, nie chciał przez to po prostu powiedzieć, że odtąd w sferach władzy morderstwo stanie się prawem. Zinterpretowano je jednak inaczej: chciano w nich widzieć proroctwo człowieka, który przejrzał na wylot tego, co miał po nim nastać.
W przygnębiającym okresie upadku matki i braci Kaligulę wezwano na Capri, by spędzał czas w towarzystwie człowieka, który — słusznie czy nie — był za tę tragedię odpowiedzialny: stryjecznego dziadka Tyberiusza. Życie Kaliguli na wyspie, mimo niewiarygodnego przepychu, musiało być trudne, nieustannie kusili go bowiem agents provocateurs:
„Ukrywał on nieludzkie serce pod płaszczykiem obłudnej skromności — pisał Tacyt — ani skazanie matki, ani zguba braci nie wycisnęły mu z ust słowa; jaki by był w danym dniu humor Tyberiusza, takież było i jego wzięcie, a również słowa niewiele się różniły. Stąd później głośne się stało dowcipne powiedzenie mówcy Passjenusa: «Nigdy już było ani lepszego niewolnika, ani gorszego pana»”.
I tak zresztą, według historyka Józefa Flawiusza, Kaligula o mało co nie popadł w tarapaty z powodu nieostrożności swego przyjaciela, żydowskiego księcia Juliusza Agryppy. We wrześniu 36 roku przesłuchiwano niejakiego Eutychusa, woźnicę i służącego Agryppy, podejrzanego o kradzież ubrania swego pana. Oświadczył on wówczas, że wożąc Kaligulę i Agryppę wokół wyspy, usłyszał oszczerczą konwersację. Agryppa podobno miał powiedzieć: „Kiedyż nadejdzie ten dzień, gdy stary umrze, a ty zostaniesz władcą całej zamieszkanej ziemi!”.
Agryppa został aresztowany przez prefekta pretorianów Makrona, ale Tyberiusz nie zmienił swego stosunku do Kaliguli w sposób widoczny. Z drugiej strony, oprócz przyznania mu kapłaństwa w 31 roku, a dwa lata później niezbyt znaczącego urzędu kwestora, cesarz nie dał młodzieńcowi możliwości zyskania doświadczenia administracyjnego, które przygotowałoby go do nieuniknionego cesarskiego losu.
Wybrał w tej sytuacji jedynie skuteczną taktykę: udawał, że sprawy polityki w ogóle go nie interesują, że nie obchodzi go nawet los matki i braci. Milczał uporczywie, kiedy usiłowano wydobyć od niego podstępem, co sądzi o tragedii swych najbliższych. Bawił się, tańczył, śpiewał. Podobno obserwował też z lubością torturowanie skazańców; ale takie upodobania były tam dobrze widziane. Bardzo nawet odporny, dorosły człowiek musiałby w takich warunkach ulec poważnym deformacjom psychicznym. A Gajusz przebywał na Capri aż sześć lat!
Stał się maskotką cesarza. Nauczył się używać znacznie więcej sposobów zjednania sobie sympatii niż tylko ujmujący uśmiech. Wyjątkowa łagodność Kaliguli wymagała jednak nadzwyczajnego wysiłku woli. Wszędzie dookoła niego ludzie próbowali go wyeliminować, przyłapać na nierozważnej uwadze na temat Tyberiusza lub skargach na swój los. O, nic z tego. Kaligula nie mógł być bardziej szczęśliwy. Wydawało się, że nie dało się mówić o cesarzu i jego dworze lepiej, niż czynił to on.
Ci, którzy z nim rozmawiali, nie mogli dostrzec w jego oczach niczego, co sugerowałoby świadomość losów jego rodziny, które powinny boleśnie odcisnąć się w umyśle młodzieńca. Jeżeli August umierał z poczuciem, że grał rolę cesarza, Kaligula musiał grać przez większość swojego krótkiego życia. Był to doskonały występ. Jednak — zdaniem Michaela Kerrigana, autora kilku książek na temat starożytności — pod powierzchnią ewidentnie coś było nie tak. Kaligula już wtedy dawał niepokojące sygnały.
Kiedy stan zdrowia Tyberiusza pogorszył się, Makron, zdając sobie sprawę, że cesarz nie będzie żył długo, zawarł tajne porozumienie z Kaligulą, który miał szansę na przejęcie władzy. Według Kasjusza Diona podobno Tyberiusz wiedział o ich układzie. Stary cesarz planował likwidację Kaliguli, tak jak uprzednio zgładził wielu innych swoich krewnych i pretendentów do tronu.
Jednak Makron odmówił wykonania wyroku, argumentując, że Kaligula jest niegroźny, o czym wzmiankuje Filon z Aleksandrii: „Krążyły pogłoski, że Makron bardziej niż ktokolwiek inny dopomógł Gajuszowi w zdobyciu władzy cesarskiej, a co więcej, w ocaleniu życia. Tyberiusz bowiem często planował usunięcie Gajusza, mając go za człowieka wyzutego z wszelkich zasad moralnych, bez predyspozycji do sprawowania władzy”.
Makron jednak bronił swego pupila przed Tyberiuszem, który obawiał się o życie rodzonego wnuka, licząc się z ewentualnością, że w razie jego śmierci wnuk zostanie zgładzony przez Kaligulę.
„W takich chwilach Makron — wyjaśniał ten sam aleksandryjski autor — rozwiewał podejrzenia władcy i wychwalał szczerość, uczciwość oraz dobroduszność Gajusza. Podkreślał też jego wyjątkową uległość wobec brata stryjecznego, któremu, jak zaręczał, Gajusz gotów jest dobrowolnie odstąpić władzę i wszystkie inne zaszczyty. Zwiedziony tego rodzaju zapewnieniami Tyberiusz pozostawił przy życiu nieubłaganego wroga, który potem spowodował śmierć jego samego, jego wnuka, rodziny, doradcy Makrona, aż w końcu zagroził całemu rodzajowi ludzkiemu”.
Makron rozpoczynał karierę jako komendant straży miejskiej, ale gdy w 31 roku dopomógł Tyberiuszowi pozbyć się Sejana, prefekta pretorianów, zastąpił go na tym stanowisku. Sam też potrafił zgubić, kogo tylko zechciał. Był to człowiek niewiadomego pochodzenia, bezlitosny i oddany policjant, który przeglądał nawet teksty tragedii w nadziei, że znajdzie tam karygodne aluzje do cesarza. Mniej wyniosły od Sejana, lecz równie jak tamten perfidny i znienawidzony w kręgach uczciwych ludzi, trzymał cały Rzym w swoim ręku.
Był wierny staremu cesarzowi do czasu, gdy potajemnie dogadał się z Kaligulą. Zważywszy na podeszły wiek Tyberiusza, naturalną koleją rzeczy Makron zainteresowany był pozyskaniem sobie względów Kaliguli, którego dojście do władzy było bardzo prawdopodobne. Więź tę przypieczętowano w sposób nieco szokujący, aczkolwiek charakterystyczny dla metod postępowania przyjętych przez nowy ustrój:
„Wtedy już potęga Makrona nie znała granic — wyjaśniał Tacyt — ten nigdy wprawdzie nie lekceważył sobie względów Gajusza Cezara, teraz jednak co dzień gorliwiej o nie zabiegał, a po śmierci Klaudii, która, jak wspomniałem, poślubiona była Gajuszowi, nakłonił własną żonę Ennię, aby udając miłość, starała się młodzieńca zbałamucić i przyrzeczeniem małżeństwa związać. A on niczego nie odmawiał, byleby panowanie osiągnąć. Chociaż bowiem z natury był popędliwy, jednak obłudy i fałszu przy boku dziadka dokładnie się wyuczył”.
Nie jest całkiem pewne, czy rzeczywiście Kaligula, chcąc zapewnić sobie poparcie prefekta pretorianów, szukał względów jego żony Ennii, a jeszcze mniej wiarygodne wydaje się, żeby zobowiązywał się na piśmie do jej poślubienia, skoro miał zostać cesarzem. Zbyt wiele legend powstało wokół władców dynastii julijsko-klaudyjskiej, byśmy mogli im wszystkim dawać wiarę.
Ennia chciałaby oczywiście zostać cesarzową (Kaligula został wdowcem, gdyż jego żona Junia zmarła wraz z dzieckiem przy porodzie), więc jest prawdopodobne, że nakłaniała męża, by wspierał Kaligulę w jego walce o tron. Obaj zdawali sobie sprawę, że Tyberiusz nie będzie żył długo, obaj więc wzajemnie się potrzebowali: Gajusz pragnął objąć władzę najwyższą przy pomocy Makrona, ten zaś — utrzymać się na swym stanowisku u boku nowego cesarza.
Trzeba wiedzieć, że pretorianie to nie byle jakie żołnierzyki… Można ich uznać za antyczne skrzyżowanie komandosów i służby bezpieczeństwa. Kaligula to pierwszy cesarz rzymski, który przekupił pretorianów, by zdobyć władzę. Nie ostatni, gdyż dał wzór do naśladowania kolejnym władcom. Ba, sam zginął w wyniku spisku pretorianów, więc trudno o lepszą egzemplifikację powiedzenia, że kto mieczem wojuje — od miecza ginie…
Na początku 37 roku Tyberiusz niespodziewanie postanowił jechać do Rzymu. Zobaczył nawet miasto z oddali, ale przeraził go jakiś wieszczy znak. Nie powinno to dziwić, ponieważ większość cesarzy wierzyła w czary i przepowiednie, radząc się wróżbiarzy. W Rzymie popularne były wszystkie formy wróżbiarstwa. Uprawiali je zawodowo Żydzi, Armeńczycy, Frygowie, Egipcjanie, a przede wszystkim Chaldejczycy, których imię stało się nazwą zawodu. Zarówno Grecy, jak i Rzymianie odróżniali religię od wiary w zabobony. Ta ostatnia nazywa się po grecku deisidaimonia, czyli „lęk przed demonami”, po łacinie superstitio — „przesadna bojaźń boża”.
Tyberiusz był niereligijny i przesądny. Zabezpieczał się przed piorunami wieńcem laurowym, kazał sobie strzyc włosy tylko przy pełni księżyca (chyba po to, aby znów odrastały) i radził się astrologa Trasyllosa sprowadzonego z Rodos, choć na początku swego panowania wypędził z Rzymu wróżbitów przepowiadających z gwiazd i magów. W Padwie pokazywano złote kości, które Tyberiusz wrzucił do źródła Aponusa, aby posłuchać wyroczni Geyrona. Podobnie było, gdy zastanawiał się nad wyznaczeniem swego następcy, co wiemy dzięki Józefowi Flawiuszowi:
„Tyberiusz przykładał wielką wagę do stawiania horoskopów i w większej mierze niż ci, którzy zajmują się nimi z zamiłowania, kierował się według ich pomyślnych zapowiedzi w życiu. […] Tyberiusz po powrocie na Kapreę z początku zaczął trochę niedomagać, lecz później choroba wzmogła się do tego stopnia, że stracił nadzieję na wyzdrowienie. Rozkazał więc swemu najbardziej zaufanemu wyzwoleńcowi Ewodusowi przyprowadzić swoje dzieci, gdyż — jak mówił — pragnie przed śmiercią z nimi pomówić. […]
Tyberiusz wydawszy polecenie Ewodusowi, aby następnego dnia wczesnym rankiem przyprowadził dzieci, prosił bogów ojczystych, by jakimś widomym znakiem wskazali, kto ma być po nim spadkobiercą władzy. Sam pragnął oddać ją swemu wnukowi, lecz raczej zdawał się na jakiś znak dany od boga niż na własny sąd i pragnienie. Wróżbą zaś postanowił kierować się taką: temu przekaże władzę, który następnego dnia pierwszy do niego przyjdzie. Gdy tak rzecz obmyślił, polecił wychowawcy swojego wnuka, aby o świtaniu przyprowadził młodzieńca, mając nadzieję, że bóg weźmie pod uwagę ten manewr. Lecz bóg wniwecz obrócił jego zamiary. Jednakże on będąc dobrej myśli, skoro tylko dzień nastał, rozkazał Ewodusowi przyprowadzić do siebie tego młodzieńca, który pierwszy się stawił. Ten wyszedł i zastał Gajusza przed drzwiami komnaty (Tyberiusz jeszcze nie nadszedł, ponieważ nie spożył jeszcze posiłku, a Ewodus nie wiedział, co jego pan postanowił) i rzekł: «Ojciec cię wzywa» — po czym go wprowadził. Tyberiusz zobaczywszy Gajusza, po raz pierwszy wtenczas zastanowił się nad boską mocą, widząc, że mu z rąk wypada władza, ponieważ nie może już potwierdzić wyboru następcy na tronie zgodnie ze swoją wolą”.
Astrologia i magia wywarły potężny wpływ na rozwój i kształtowanie struktur Cesarstwa Rzymskiego. Powszechnym obyczajem było radzenie się proroków i wieszczków, a niezwykle często zatrudniano ich w charakterze osobistych astrologów. Teogenes, jeden z najsłynniejszych magów, przepowiedział dojście do władzy Oktawiana Augusta. Sylla, astrolog i matematyk, przewidział podobny los dla Kaliguli, ostrzegając go przed Kasjuszem, który okazał się organizatorem spisku oraz bezpośrednim zabójcą cesarza.
Jeden z najwybitniejszych historyków starożytności Józef Flawiusz, zanim został obywatelem rzymskim, wcześniej w Palestynie był przywódcą buntu Galilejczyków przeciwko okupacji Rzymian. Uratował życie i zyskał sławę, przepowiadając dowódcy legionów Wespazjanowi, że zostanie cesarzem, a jego dynastia zniszczy Jeruzalem — czego zgodnie z proroctwem dokonał syn cesarza Tytus Flawiusz.
Nie dziwi więc, że Tyberiusz kazał zawrócić z Rzymu, zatrzymując się w Misenum na skraju Zatoki Neapolitańskiej. Dalszy przebieg wypadków znamy dzięki Tacytowi, który relacjonował:
„Już Tyberiusz na ciele i siłach zmarniał, a jeszcze nie opuszczała go obłuda: pozostała mu ta sama krzepkość ducha; uważając bacznie na swoje słowa i minę, starał się wyszukaną niekiedy uprzejmością całkiem widoczny upadek sił pokryć. Po częstych zmianach miejsca pobytu osiadł wreszcie na przylądku Mizenum w willi, której właścicielem był niegdyś Lucjusz Lukullus. Tam zbliżający się koniec jego życia w następujący rozpoznano sposób. Był przy nim wybitny w swej sztuce lekarz imieniem Charykles, który miał zwyczaj nie czuwać wprawdzie nad stanem zdrowia cesarza, udzielał mu jednak swych rad. Ten udając, że wyjeżdża do osobistych zajęć, ujął cesarza za rękę pod pozorem oddania mu hołdu i pomacał mu puls. Lecz nie uszło to tegoż uwagi, bo Tyberiusz — nie wiadomo, czy obrażony i chcąc tym bardziej gniew swój ukryć — kazał ponownie zastawić ucztę i siedział przy niej dłużej niż zwykle, jak gdyby czynił to na cześć odjeżdżającego przyjaciela. Charykles mimo to zapewnił Makrona, że tętno życia ustaje i dwóch dni nie przetrzyma. Odtąd wszystko, co potrzebne, w rozmowach między obecnymi, a przez posłańców u legatów i wojsk przyśpieszano. Dnia szesnastego marca oddech jego ustał i mniemano, że miary śmiertelności dopełnił. Już wśród wielkiego zbiegowiska winszujących wystąpił Gajusz Cezar, aby wziąć w posiadanie władzę, kiedy nagle doniesiono, że Tyberiuszowi wraca głos i wzrok i że wzywają służbę, aby dla pokrzepienia osłabionemu posiłek podała. Wtedy powstał ogólny popłoch: ludzie rozpraszają się na wszystkie strony, każdy przybiera minę smutną albo nieświadomą; Cezar nieporuszony milczał, spadłszy ze szczytu swych nadziei i ostateczności oczekiwał. Wtedy Makron, nie tracąc głowy, każe starca mnóstwem narzuconych nań koców udusić i pokój jego opuścić. Tak skończył Tyberiusz w siedemdziesiątym ósmym roku życia”.
Oskarżenia, jakoby Kaligula przyspieszył śmierć Tyberiusza, stały się swego rodzaju wzorcem kolejnych uzurpacji cesarskiej władzy. Według biografa Kaliguli, Rolanda Augueta, jest rzeczą mało prawdopodobną, żeby w swym zapale posunął się on aż do tego, by „pomóc” Tyberiuszowi umrzeć. Zabójstwo to nie było potrzebne, ponieważ cesarz, zdaniem cesarskich lekarzy, nie miał żadnej szansy przeżycia. Wszystkie świadectwa historyczne zgodnie to potwierdzają.
Jakkolwiek by było, wiadomość o śmierci cesarza szybko dotarła do Rzymu, ku uciesze mieszkańców stolicy. „Tyberiusz do Tybru!” — ponoć krzyczeli z entuzjazmem, kiedy przez ulice przechodził kondukt żałobny. Szyderstwa, którymi przywitano zwłoki zmarłego cesarza, kontrastowały z entuzjastycznym przyjęciem jego następcy. „Od chwili, kiedy zostały ogłoszone rządy Gajusza Cezara Germanika, oczekiwane w modlitwach wszystkich ludzi, świat ogarnęła prawdziwa radość. Teraz zaczął się dla ludzi najpiękniejszy wiek” — napisy tej treści ryli w kamieniu rzeźbiarze całego rzymskiego imperium.
Kierujący się do Rzymu kondukt żałobny z prochami Tyberiusza — zdaniem Swetoniusza — szybko przekształcił się w triumfalny wjazd Kaliguli:
„Tak uzyskawszy tron, spełnił najgorętsze życzenia narodu rzymskiego […], gdyż znali go jeszcze przeważnie jako niemowlę. […] więc gdy wyruszył z Mizenum, choć w żałobnym stroju i w kondukcie pogrzebowym za zwłokami Tyberiusza, już wówczas po drodze wznoszono na jego cześć ołtarze, składano ofiary ze zwierząt, palono pochodnie. Na jego spotkanie wychodziły tłumy pełne radości, nadając mu różne przydomki pomyślność wróżące, między innymi nazywając go: swą «gwiazdą», «chłopaczkiem», «pieszczotką», «wychowankiem»”.
We wszystkich tych określeniach pojawiają się zarówno uczucia opiekuńcze, jak i poczucie pewnej jedności, związane z wcześniejszą możliwością subtelnego wpływania na usposobienie młodego chłopca — ze wspomnianym elementem władzy. Ludzie przywitali nowego władcę jako swojego, nie tylko jako jednego z nich, ale także jako swojego wychowanka. Spodziewali się, że Kaligula spełni ich oczekiwania, zwłaszcza że jego ojciec cieszył się doskonałą opinią, zaufaniem i najgłębszą sympatią społeczną.
W grę wchodziło jedynie trzech kandydatów do tronu, a mianowicie młodszy brat Germanika — Klaudiusz, Kaligula i Tyberiusz Gemellus — syn pohańbionej Liwilli. Klaudiusz właściwie odpadał z powodu swych ułomności, zatem za następców uznano Kaligulę i Gemellusa. Makron zadbał, by senat odsunął od tronu tego drugiego. Jednak Gajusz pragnął pozbyć się rywala, więc posłuszny mu senat przegłosował rezolucję głoszącą, że spisując swą ostatnią wolę, Tyberiusz nie był w pełni władz umysłowych.
Rzeczywiście, takiej możliwości nie można wykluczyć, jednak stan umysłu Tyberiusza musiał budzić wątpliwości, zwłaszcza w ostatnich latach jego życia, nawet jeśli brak niepodważalnych dowodów na poparcie konkluzji współczesnego niemieckiego historyka, że Tyberiusz cierpiał na schizofrenię58 . W każdym razie przed upływem roku Gemellus był już martwy, a niepodzielne rządy sprawował Gajusz. Po ponad dwudziestu latach panoszenia się lubieżnego starca spodziewano się po Kaliguli łagodności i przyzwoitych obyczajów.
Miłość ludu rzymskiego do Kaliguli miała swoje źródła nie tylko w sympatii, jaką niegdyś darzono jego ojca Germanika, lecz także we współczuciu z powodu rodzinnych nieszczęść — tragicznej śmierci matki i braci młodego cesarza. Ale sam Kaligula także czynił wiele, aby zaskarbić sobie życzliwość i poparcie plebsu. Odrzucał wszelkiego rodzaju donosy, nie przyjmował również ostrzeżeń przed zamachami na swoje życie wydaje się, iż w ten sposób chciał dowieść, że, jak pisze Swetoniusz, „[…] nie zasłużył na niczyją nienawiść”, a więc jest dobrym i szlachetnym władcą.
Przejął władzę w niewiarygodnie młodym wieku 24 lat. Większość Rzymian wiedziała tylko, że jest prawnukiem wielkiego Oktawiana Augusta. To za mało, więc nowy cesarz zaczyna wielką kampanię wizerunkową, by przekonać do siebie senat, obywateli i — co najważniejsze pretorianów. Makron podpowiada, by Kaligula dał swoim żołnierzom coś ekstra. Tyberiusz w swoim testamencie zapisał każdemu z pretorianów tysiąc sestercji — równowartość rocznego żołdu. Za radą Makrona Kaligula podwaja tę sumę. To ważny gest, ale nie jedyny.
Jednak by mieć pewność, że wszyscy zapamiętają, od kogo dostali pieniądze, Kaligula decyduje się — z pozoru tylko — na szalony krok. Udaje się do Basilica Iulia, miejsca publicznych zgromadzeń w Rzymie, która kiedyś miała trzy piętra wysokości, czyli około dwudziestu metrów. Cesarz wchodzi na dach, mając w zanadrzu niespodziankę. Zaczyna bowiem rzucać w tłum garściami monet. Ludzie rzucają się do zbierania, a szczodry władca patrzy z uśmiechem na tratujących się ludzi. Ot, takie 500+ antyku…
Pierwsze bardziej formalne akty nowego cesarza były również łapówkami, a nie środkami legislacyjnymi. Ulżył więc doli tych, którzy poczuli się dotknięci wcześniejszymi niesprawiedliwymi cesarskimi akcyzami. Jednym z pierwszych działań Kaliguli jako cesarza było zakończenie politycznego „polowania na czarownice”, które położyło się cieniem na ostatnich latach panowania Tyberiusza. Procesy o zdradę bowiem o mało nie podzieliły społeczności Rzymu, tworząc klimat ogólnego przerażenia i podejrzeń.
Wszystkie przedsięwzięcia składające się na „ofensywę uroku” nowego cesarza były kierowane z ukrycia przez Makrona, który stawał się szarą eminencją pociągającą za sznurki zza cesarskiego tronu. Lud życzliwie przyjął objęcie władzy przez człowieka nazywanego „naszym dzieckiem” albo „naszą gwiazdą” — uroczy, mały Kaligula, jakim był w dzieciństwie, nie został zapomniany. Władca spotkał się z adoracją swojej osoby i ogólnym uwielbieniem.
Może w rewanżu dla tych oznak niebywałej akceptacji, może aby potwierdzić dodatkowo w oczach ludności swój idealny obraz, może aby pokazać swoje możliwości i manipulować szczodrością — Kaligula natychmiast podjął szereg inicjatyw mających na celu uatrakcyjnienie życia zwykłych obywateli. Zorganizował mnóstwo igrzysk, zabaw, konkursów, widowisk. Uwolnił skazańców, obniżył podatki, rozpoczął ważne inwestycje. Pokazał, na co go stać. Trzeba także przyznać, że te inicjatywy cechowała wyjątkowa spontaniczność.
W duchu oddania rodzinie — całkiem możliwe, że szczerego — Kaligula odbył pielgrzymkę na Pandaterię, gdzie zmarła jego matka. Udał się również na Poncję, miejsce śmierci swego brata Nerona. Zebrał kości Agrypiny, podobnie uczynił z rozrzuconymi prochami brata i przywiózł ich szczątki z powrotem do Rzymu, by wyprawić matce i bratu odpowiedni pogrzeb. Nie znaleziono śladów jego drugiego brata, Druzusa, więc Kaligula wzniósł mu symboliczny grobowiec .
Powyższy tekst stanowi fragment książki Jarosława Molendy Kaligula. Pięć twarzy cesarza. Publikację kupicie w popularnych księgarniach internetowych: