Już po sierotach... Fragment książki „Znajda" Katarzyny Kieleckiej

Data: 2022-09-02 11:35:16 | Ten artykuł przeczytasz w 12 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Wieluń 1939 roku. Sześcioletni Lolek cieszy się z narodzin braciszka. Pierwszego września na miasto spadają bomby i zmieniają jego szczęśliwe dzieciństwo w pasmo dramatów. Rodzina Sitarzy opuszcza dom i wyrusza w nieznane. Znajduje azyl u ciotki na wsi, lecz także do jej drzwi wkrótce zapuka wojna...

Łódź 2022 roku. Matylda mierzy się z małżeńskim kryzysem, despotyczną matką i niesfornym kotem Paszą. W noworoczny poranek poznaje uroczą staruszkę, która w przejściu podziemnym sprzedaje rękodzieło. Kobieta wzrusza i intryguje Matyldę oraz koi jej zbolałą duszę piękną życiową mądrością.

Jak zrozumieć wojnę, gdy ma się kilka lat? Gdzie przetną się losy Lolka i Matyldy? Jaką rolę odegra w ich życiu zwykłe metalowe szydełko?

Obrazek w treści Już po sierotach... Fragment książki „Znajda" Katarzyny Kieleckiej [jpg]

Katarzyna Kielecka w powieści Znajda snuje opowieść o współczesnych trzydziestolatkach. Równocześnie po mistrzowsku przedstawia oczami dzieci piekło wojny – pełne rwanych obrazów, szeptów i krzyków. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Szara Godzina. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii: 

Las napierał na gospodarstwo Paradnej z dwóch stron. Dzieci ruszyły wzdłuż jego skraju tak, by z daleka widzieć znajome podwórko, a jednocześnie pozostać w ukryciu. Po kilku minutach znalazły wygodną i w miarę bezpieczną kryjówkę między ogromnym pniem pokrytym mchem oraz hubą a rozległymi krzakami kruszyny i czeremchy. Kucnęły w zgodnym milczeniu i próbowały dostrzec coś przez gęste gałęzie. Na wprost nich, nie dalej niż trzydzieści metrów, stał kurnik, za nim stodoła i chata. Widzieli wszystko jak na dłoni. Do drzwi podeszło dwóch żandarmów w szarych mundurach i hełmach, jeden w nie kopnął, a drugi wybił kolbą karabinu szybę w izbie kuchennej. Krysia pisnęła cichutko, a Lolek zamarł. Po chwili zaskrzypiały zawiasy. Przez wąską szparę z sieni przecisnął się rogaty łeb. Człowiek stojący najbliżej odskoczył z przestrachem.

– Jak w trzydziestym dziewiątym – wyszeptał chłopiec i mocno uścisnął dłoń siostry. Zaschło mu w gardle, a serce waliło tak mocno, że aż bolało i zmuszało do szybkich, płytkich oddechów. Czy od takiego strachu można umrzeć?, zastanowił się w przelocie, lecz nie miał czasu na dłuższe rozważania. Niemiecki policjant strzelił kozie między kopyta. Trudno orzec, czy spudłował, czy nie zależało mu na tym, by trafić, grunt, że Ziuta nie wahała się ani chwili i pognała przed siebie przez otwartą furtkę, dalej wzdłuż drogi, aż wreszcie skręciła w las. Nikt nie zawracał sobie nią głowy, bo to nie ona stanowiła główny cel. Lolek zacisnął powieki, gdy umundurowani mężczyźni jeden po drugim wbiegali do sieni. Modlił się i jednocześnie przysięgał sobie, że za nic nie otworzy oczu. Powtarzał w duchu, że nie chce, że się nie zgadza, że to się nie dzieje naprawdę. Najchętniej uciekłby stąd jak najdalej, a jednocześnie wiedział, że nie wolno mu tego zrobić, bo po pierwsze przyczajoną, nieruchomą postać łatwiej przeoczyć, a po drugie nie powinien zostawiać na pastwę losu starszej siostry i przynajmniej z daleka kontrolować, co się z nią dzieje. Wkrótce powietrze przeszył jeden krótki krzyk, w którym chłopiec rozpoznał głos Paradnej.

– Patrz! – syknęła Krysia i pociągnęła brata za rękaw. Z trudem uchylił powieki i natychmiast tego pożałował. Żandarm chwycił Mirkę za włosy, szarpnął i rzucił nią o ścianę. Bogda z jakąś nadludzką siłą wyrwała się trzymającym ją za ramiona oprawcom i weszła między dziewczynkę a uzbrojonych mężczyzn.

– Po moim trupie, psiekrwie! – wrzasnęła, po czym dodała po niemiecku: – Verschone das Mädchen.

Folksdojcz w cywilnym ubraniu bez trudu zrozumiał jej słowa. Zaśmiał się w głos i klepnął w kolana, by podkreślić rozbawienie.

– „Po moim trupie!” – powtórzył. – Sie sagt: „Nur über meine Leiche”.

– Jawohl! – Niemiec zamachnął się i uderzył kobietę kolbą karabinu w środek czoła. Upadła, nie wydając żadnego dźwięku. Następnie kopnął ją kilka razy w twarz i strzelił jej w pierś. Mirka stała jak sparaliżowana, opierała się plecami o ścianę i zakrywała dłońmi usta. Nie drgnęła nawet wówczas, gdy jeden z żandarmów do niej podszedł.

– Über ihre Leiche – wycedził przez zęby i dodał: – Verstehst du, kleine Laus? – Po czym wyciągnął z cholewki buta nóż i wbił po rękojeść w szyję dziecka. Upadła obok ciotki. Jej ciało jeszcze przez dłuższą chwilę drgało w konwulsjach, podczas gdy folksdojcze z Antonielowa już plądrowali dom i obejście.

Mijały minuty, kwadranse i godziny, a ukryte między krzewami dzieci bały się choćby drgnąć. Czas płynął jakby obok nich. Nie zdawały sobie sprawy z tego, że słońce wstało wysoko i grzało wiosennym blaskiem. Przed nimi groza śmierci zmieniła się w pożogę. Płonęły dom, kurnik, stodoła, a za nimi w oddali cała wieś. Płonął świat, który je przygarnął, jeśli nawet nie miękko, nie tak sielsko i słodko jak ten przedwojenny, to w miarę bezpiecznie. Straciwszy pałac Pikotków i Wieluń, wiodły ubogie życie, teraz, z utratą wiejskiej chaty, stały się nędzarzami.

Ze stuporu wyrwała Lolka koza. Stanęła tuż za nim i delikatnie tryknęła go rogami. Zerwał się na równe nogi, uśmiechnął blado i na moment przytulił do czarnej sierści. Poczuł ulgę, że nie są z Krysią tak rozpaczliwie sami. Dziewczynka też się ucieszyła. Poklepała Ziutę po boku i pozwoliła oblizać sobie dłoń. Następnie pomasowała bliznę na przedramieniu, przetarła oczy i wymamrotała:

– Tatuś.

– No? – wychrypiał chłopiec nieco zaskoczony tym, że zdołał wydobyć z krtani głos. Zdążył już się wystraszyć, że straci mowę tak jak Mirka i nigdy niczego nie powie.

– Musimy go znaleźć. On zawsze powtarza, że nie wolno tracić nadziei. Zobaczysz, na pewno to jakoś naprawi.

– Co naprawi?

– Odwróci, żeby to się nie stało. Nie wiem jak, nie jestem tatusiem. Ale on jest dorosły, będzie musiał sobie poradzić.

* * *

Czytaj również: Wywiad z Katarzyną Kielecką. – Trudne przejścia mogą stać się naszą siłą 

Ze Znajdą połączyła przedwojenną bibliotekarkę serdeczność, którą rzadko wyrażała w gestach lub czułych słowach, bo wylewność kobiety hamowało cierpienie. Nie potrafiła przeboleć straty męża. Czasem myślała nawet, że lżej by jej się żyło, gdyby zyskała pewność, że zginął, nie cierpi niedoli i cieszy się wiecznym spokojem, o którym ona mogła tylko pomarzyć. Dziewczynka, która trafiła pod jej skrzydła, pomagała przetrwać chwile załamania i kierowała na przybraną matkę mnóstwo bezinteresownego ciepła i troski. Chwilami ją zawstydzało to, że tego nie odwzajemnia, innym znów razem tłumaczyła sobie, że słusznie trzyma dystans, bo cała jej miłość należy się Konstantemu. Mała chętnie się uczyła, sporo jak na swój wiek umiała i z entuzjazmem podchodziła do książek. Najbardziej rozczulała Łucję codzienną porcją zupy, którą specjalnie dla niej przynosiła od Wojtasikowej.

Dziewczynka dopadła do bibliotekarki, gdy ta tylko stanęła w drzwiach. Chojnacka pogłaskała ją po głowie i szybko się odsunęła. Po pokoju i kuchni rozchodziło się przyjemne ciepło. Obie izby były zamiecione, na stole czekał talerz z kromką chleba i serduszko z kolorowej włóczki mniej więcej wielkości dłoni.

– To prezent dla mamy. Heklowałam przez cały ranek. I niech się mama nie martwi, to z końcówek. I tak się do niczego nie nadawały. Pomyślałam, że będzie mamie miło, jeśli zabierze je jutro ze sobą, będzie mogła patrzeć na nie podczas pracy i mnie wspominać.

– Dziękuję. Z jakiej to okazji?

– Tak po prostu, bo mamę kocham.

– A ja znalazłam na półce książkę dla dzieci, której jeszcze nie znasz. Możemy ją poczytać, gdy wszyscy się zejdą. Dziś ty wybierasz lekturę.

Mała natychmiast się ożywiła i zaczęła skakać wokół stołu jak piłeczka.

– O czym to? O czym to? O czym to? – zaśpiewała.

– Przygody chłopca okrętowego, o wielkich morskich podróżach.

– Tak! To na pewno piękna historia! Zapamiętaliśmy z Olusiem nazwy oceanów. Morza jeszcze trochę nam się mylą, ale to nic. Ich się też nauczymy. Dziękuję, mamo kochana, a teraz zapraszam na zupę. Wyszła naprawdę smaczna.

Dziewczynka przycupnęła na krześle i delikatnie, niemal bojąc się oddychać, kartkowała powieść w poszukiwaniu obrazków. Znalazła ich kilka, po czym wróciła na pierwszą stronę i sylabizowała na głos pierwszy rozdział, nie mogąc się doczekać chwili, gdy zejdą się mieszkańcy kamienicy.

– Gdzie chłopcy? – spytała Wojtasikowa, kiedy krótko potem zasiadali dookoła stołu.

– Nosi ich po mieście – wyjaśniła Zosia. – Pewnikiem się spóźnią. Mnie się zdaje, że opał załatwiają, bo u nas już pustki, u babci też. Lubią się obnosić z tajemniczymi minami, a potem bach! Niespodzianka!

Doktorostwo pokiwali głowami, Marcinkowski postawił butelczynę i rozlał dorosłym do szklanek na dobrą wróżbę wieczoru. Bibliotekarka otworzyła książkę i po chwili wszyscy przenieśli się do innego świata, bez okupacji, kartek i prześladowań.

Zdążyły minąć dwie godziny, kiedy rozległo się głośne pukanie do drzwi. Głos Chojnackiej zadrżał, urwała w pół zdania, zamknęła książkę i delikatnie odłożyła ją na blat.

– Panienko Przenajświętsza! – wyrwało się Władysławie i uścisnęła dłoń doktorowej. Silne łomotanie od lat wszystkim kojarzyło się z zagrożeniem.

– Może to Muchowie? – podsunął Marcinkowski.

– I tak walą? – Pawluśkiewicz półszeptem wyraził wątpliwość, która targała nimi wszystkimi. – No nic, pani Łucjo. Chyba musi pani otworzyć. Cud boski, że Zochna wybrała niewinną powiastkę. Jak pomyślę, że w zeszłym tygodniu mieliśmy tu Mickiewicza… Gospodyni wstała i na niepewnych nogach przemierzyła pokój. Odetchnęła głęboko, zdecydowanym ruchem odsunęła rygiel i nacisnęła klamkę.

Za drzwiami stała folksdojczka z pobladłą, niemal woskową twarzą.

– Pani Anno, co się stało? – wydusiła przez ściśniętą krtań bibliotekarka. – Sąsiadka mnie wpuści, żeby nikt nie zobaczył. – Kobieta wsunęła się do pokoju i starannie zamknęła za sobą drzwi. – Grety też wolę w to nie mieszać. Nie powinna myśleć, że… No, lepiej niech nie wie, że ja z państwem rozmawiam i że z takimi wieściami… – Dwie wielkie łzy popłynęły wprost na elegancką kremową sukienkę widoczną pod rozpiętym płaszczem. Skumulowała w nich wszystkie swoje emocje i po chwili jej oczy stały się suche.

– Niech pani siada. – Doktor podstawił krzesło, bo Putzowa chwiała się na nogach i sprawiała wrażenie, że zaraz upadnie.

– Dowiedziałam się całkiem przypadkiem. Wracałam z pracy i przy Von-Rath-Straße spotkałam znajomą. Ona pracuje w Gestapo, sekretarką jest, niech państwo nie myślą, że kimś ważnym. Ale mi powiedziała, bo zna mój adres i wpadło jej w oko, że to ten sam… Marcinkowski podstawił kobiecie szklankę z resztką bimbru. Wychyliła jednym haustem, otarła usta dłonią i mówiła dalej: – Niewiele mogę zdziałać, państwo rozumieją, nie chcę ryzykować. Mam córkę, sama jedna ją wychowuję. Postaram się czegoś dowiedzieć, może za kilka dni. Oni teraz są jak wściekłe psy, czują, że to wszystko niedługo runie, nie przetrwa tak, jak zapowiadali.

– Kto? – Łucja ścisnęła jej ramię. Pozostali, włącznie z Zosią, otaczali ją wianuszkiem i ledwo oddychali, by nie uronić ani słowa.

– Hitlerowcy. No przecież państwo się orientują w sytuacji. Nie będę owijać w bawełnę. Nie wnikam, czym się zajmował Julian i dlaczego wciągał w to brata… Aresztowali ich obu i Bóg jeden wie, co się z nimi stanie. A pamiętam, jak Aleksander tak pięknie się z Małgorzatką bawił, jak za rączki chodzili przed wojną, szkraby malutkie, a teraz… Już po sierotach…

– Proszę tak nie mówić! – przerwała jej Władysława. – Przecież żyją. Aresztowani, nie zabici. To różnica.

– Tak. – Anna wyjęła z torebki chusteczkę haftowaną w różyczki, wytarła nią twarz i się powachlowała, jakby dokuczało jej bijące od pieca gorąco. Wreszcie wstała i obciągnęła sukienkę. – Pójdę. Greta nie lubi siedzieć sama po nocy. Proszę pamiętać o dyskrecji. O niczym państwu nie mówiłam. A gdybym się czegoś… najwyżej przyjdę jeszcze raz. – Pochyliła się nad Zosią i pogłaskała ją po policzku. – Przyjmij, nie unoś się honorem. To angielska, nie szwabska – wyszeptała, po czym wcisnęła dziecku w rękę czekoladę, a gdy wlepiło w nią zdziwione spojrzenie, szybko dodała: – Dostałam w prezencie, a Grecie słodyczy nie brakuje… Zjedz na pociechę.

Powieść Znajda kupicie w popularnych księgarniach internetowych: 

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Znajda
Katarzyna Kielecka6
Okładka książki - Znajda

Wieluń 1939 roku. Sześcioletni Lolek cieszy się z narodzin braciszka. Pierwszego września na miasto spadają bomby i zmieniają jego szczęśliwe dzieciństwo...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Zły Samarytanin
Jarosław Dobrowolski ;
Zły Samarytanin
Kobiety naukowców
Aleksandra Glapa-Nowak
Kobiety naukowców
Skazana na niepamięć
B. M. W. Sobol ;
Skazana na niepamięć
Nóż
Salman Rushdie
Nóż
Apaszka w kwiaty jabłoni
Anna Wojtkowska-Witala
Apaszka w kwiaty jabłoni
Pokaż wszystkie recenzje