Jutro pachnie cynamonem to kolejna ciepła opowieść autorki Smutku Gabi.
Wiktoria właśnie zerwała ze swoim chłopakiem i liże rany, uciekając do obcego miasta. Wynajmuje pokój u dojrzałej, statecznej Małgorzaty. Razem z nimi mieszka też Lidka- odpychająca i niesympatyczna na pierwszy rzut oka dziewczyna. Między współlokatorkami kiełkuje niełatwa przyjaźń. Domową sielankę pachnącą ciastem komplikuje jednak miłość pukająca do drzwi...
Czy przyjaźń między kobietami przetrwa? Czy wszystkie trzy odważą się zapomnieć o przeszłości i przyjmą to co, przynosi przyszłość? Warto się o tym przekonać podczas lektury nowej powieści Anny Szczęsnej. Dziś publikujemy jej premierowy fragment:
Jesień ogołociła drzewa z ostatnich liści. Nic już nie skrywało szarości budynków. W dodatku nad miastem przez cały krótki dzień nisko wisiało sine, przytłaczające niebo. Dopiero gdy zapadł zmrok, zrobiło się przytulniej. Gdzieniegdzie pojawiały się pierwsze świąteczne dekoracje. Wiktoria zaczęła się zastanawiać, jak będą wyglądać jej pierwsze święta bez faceta.
– Jestem singielką, i co teraz? – powtarzała sobie co rano. Nadal nie znalazła żadnej pracy. Owszem, zaproszono ją na dwie rozmowy, ale brakowało jej doświadczenia, a do przekładania papierków niestety nikogo nie szukano.
– Po Nowym Roku na pewno będzie lepiej, zobaczysz. Nie musisz się spieszyć, prawda? – pocieszała ją Lidka.
– A ty? Z czego tak właściwie żyjesz?
Dziewczyna spojrzała na nią z ledwie ukrywanym ostrzeżeniem.
– Z dobrego serca Małgorzaty.
Nie takiej odpowiedzi oczekiwała Wiktoria. Co tu jest grane? Lubiła swoją młodszą współlokatorkę. Była naprawdę wyjątkowa, barwna, ale przy tym nieprzyjemna, ciągle nastroszona. W tym momencie jednak jeszcze bardziej zaintrygowała ją Małgorzata. Jakim cudem dwie tak różne istoty były w stanie się dogadać?
– Chodź, pójdziemy po te zakupy. Za dwie godziny wraca z pracy, a obiad nadal w lesie – powiedziała Lidka, żeby załagodzić nieprzyjemne wrażenie.
Wiktoria złapała znoszoną skórzaną kurtkę rzuconą jej przez koleżankę. Jakoś tak się złożyło, że ostatnio jej styl ubierania mocno się zmienił. Od eleganckiej, modnej i subtelnej kolekcji, złożonej z sukienek i sweterków, przeszła do eklektycznego łączenia ze sobą ubrań należących do współlokatorek.
Wyszły na zimno i zaraz skuliły się i prawie przytuliły w poszukiwaniu resztek ciepła.
*
Pomieszczenia były niemal puste. Jakiś stary fotel i wersalka, najprawdopodobniej w salonie, stół w kuchni, kilka obtłuczonych kubków stojących na zszarzałym blacie, ogromny słoik kawy i pusta butelka po winie na parapecie.
Weszła na piętro. Na górze znajdował się tylko jeden duży pokój. Pod oknem stała szafka, na której stroszyły się pędzle w słoikach. Obok leżały w nieładzie butelki i tubki z farbami i innymi tajemniczymi specyfikami. Ciężki zapach w powietrzu przyprawiał ją o ból głowy. Wszędzie stały obrazy. Oparte o ścianę, jedne o drugie, ogromne ilości portretów i pejzaży. Hubert szalał z barwami. Jego dzieła płonęły, tętniły życiem, ale miały w sobie coś niepokojącego. Nie pozostawiały widza obojętnym.
Coraz wyraźniej docierało do niej to, co zrobiła, ale jedna rzecz nie dawała jej spokoju. Na sztaludze, na samym środku, przykryte poplamionym materiałem stało ogromne płótno. Z ciekawości świerzbiły ją palce. Podeszła i delikatnie uniosła róg. Podpis. Więc obraz był skończony. Jednym zdecydowanym ruchem go odsłoniła.
Nie była pewna, co to jest. Kolorowe plamy zlewały się, tańczyły, obraz wręcz wybuchał. Cofnęła się o kilka kroków i stanęła tuż przy schodach. Świadomość, na co patrzy, uderzyła ją z całej siły prosto w klatkę piersiową. Aż się zachłysnęła.
To była ona; jej twarz, rozwiane włosy i nagie ramiona. Chyba nigdy nie okazywała radości w tak nieskrępowany sposób. Dlaczego była zażenowana patrząc na siebie? Jakby po raz pierwszy zobaczyła, że jest atrakcyjną kobietą, że nie ma się czego wstydzić, a świat należy do niej.