Jeśli myślisz, że w Polsce nie ma Szkoły Magii, to jesteś w błędzie.
Na świecie jest ich wiele, a jedna z nich ulokowana została na Warmii. Trafia do niej 16-letnia Julka, dziewczyna, która do tej pory nie potrafiła znaleźć swojego miejsca w życiu, nie ma przyjaciół i nawet kot, który mieszka z nią i jej mamą, niezbyt ją lubi. Dlaczego tak się dzieje? Może dlatego, że dopiero teraz dotarła do miejsca, w którym odkryje swoje powołanie i znajdzie przyjaciół.
Ogromny magiczny talent Julki okazuje się jednak bardzo niebezpieczny, przede wszystkim dla niej, ale zagrożony może być cały świat magów. Julka uczy się, ćwiczy nowe umiejętności, poznaje historię czarodziejów, zwyczaje i prawa, jakimi się kierują. Przyjdzie jej też zmierzyć się nie tylko z wrogim magiem, lecz także ze zwykłą niechęcią i zawiścią, a nawet rodzinnymi tajemnicami.
Do lektury powieści z cyklu Julka i polska Szkoła Magii zaprasza Wydawnictwo Alegoria. Warto również wziąć udział w konkursie poświęconym tej serii. A dziś w naszym serwisie macie okazję przeczytać fragment pierwszej powieści z cyklu autorstwa Iwony Wilmowskiej - Po pierwsze - uwierz w magię.
Rozdział pierwszy
- Dziś przyjedzie – głęboki, chrapliwy głos przeciął gęste, wilgotne powietrze.
Trzy pozostałe osoby siedzące przy czarnym, drewnianym stole, wygładzonym dotykiem dłoni podczas setek podobnych zgromadzeń spojrzały na mówiącego, którego twarz skrywał cień długiego, szkarłatnego kaptura.
- Co mamy robić? – zapytał inny głos, wyższy, lecz przytłumiony czerwono-złotą, nawet w mroku błyszczącą brokatem maską, która zasłaniała całą jego twarz. Piersi rysujące się pod bogato zdobioną szatą zdradzały, że jest to kobieta.
- Na razie nic – odrzekł starzec siedzący przy trzecim boku stołu, ubrany w śnieżnobiały strój. Jego długa, biała broda spleciona w warkocz wijący się na stole drgała lekko nawet wtedy, gdy nic nie mówił, a oczy delikatnie powleczone charakterystyczną dla starych osób mleczną mgiełką tkwiły nieruchomo wpatrzone w sam środek stołu. - Czekamy.
Nagle rozległ się huk. Czwarta postać gwałtownie uderzyła pięścią w stół.
- Nie dość już czekamy? – ubrana na czarno kobieta wbiła w starca świdrujące spojrzenie. Jej piękne, klasyczne rysy wykrzywiał grymas złości i zniecierpliwienia. – Pytam, czy nie dość już czekamy?! – powtórzyła gniewnie, nie doczekawszy się odpowiedzi.
- Moja droga… – próbowała wtrącić się kobieta w masce.
- Odpowiedz mi! – odziana w czerń kobieta zdawała się jej nie słyszeć. Palcem obleczonym w srebrne pierścienie dźgała powietrze przed piersią starca. – Nie próbuj zbywać mnie milczeniem!
Mężczyzna powoli podniósł wzrok i spojrzał na kobietę.
- Nic nie możemy zrobić – rzekł. – To dzieje się poza nami.
- Bzdura! – prychnęła. – I dobrze o tym wiesz. Wszyscy o tym wiecie – potoczyła palcem wokół stołu, wskazując po kolei na każdą ze zgromadzonych osób. – Ale najłatwiej jest chować głowę w piasek! Tchórze!
Po pierwsze – uwierz w magię
Chyba każdy ma jakiś przedmiot, który nie wiadomo skąd się wziął, ale staje się bliski, darzony szczególnym sentymentem. Dla Julki takim przedmiotem był kubek. Niczym szczególnym się nie wyróżniał: zrobiony z dawno zmatowiałego fajansu, szumnie nazywanego przez nią w myślach porcelaną, i upstrzony małymi różyczkami w przeraźliwie złym guście. A jednak miał w sobie coś takiego, co sprawiało, że zawsze, gdy robiła herbatę, sięgała właśnie po niego. Co więcej, gdy był brudny, myła go, zamiast wrzucić po prostu do zmywarki i wziąć jakiekolwiek inne naczynie. Świadczyło to o naprawdę wyjątkowym uczuciu, jako że Julka, ku utrapieniu swojej mamy, nie należała do szczególnie porządnych osób. Czasem mawet kot, który też nie wiadomo skąd się wziął u nich w mieszkaniu, gdy szedł do jej pokoju z ewidentnym zamiarem wskoczenia na łóżko i ucięcia sobie długiej drzemki, zatrzymywał się w progu, pełnym dezaprobaty wzrokiem taksował panujący w środku bałagan, po czym zawracał do salonu.
Tego popołudnia Julka siedziała zatopiona w miękkim, pluszowym fotelu i siorbała herbatę ze swojego ulubionego kubka, wpatrując się w myjącego łapki kota. Zastanawiała się, co zrobić z właśnie rozpoczętymi wakacjami i, generalnie, z resztą swojego życia. Wakacje w tym roku miały być wyjątkowo długie – całe dwa i pół miesiąca! Choć była dopiero połowa czerwca, wczoraj po raz ostatni przekroczyła progi szkoły, w szufladzie leżało świadectwo ukończenia gimnazjum, a ona jeszcze nigdy nie czuła się tak wolna i jednocześnie zagubiona.
Jakkolwiek patetycznie by to brzmiało – wczorajszy dzień był jednym z najszczęśliwszych dni w jej życiu. Nienawidziła szkoły i ¬– wbrew pozorom – nie chodziło o problemy z nauką, bo naprawdę lubiła się uczyć. Widziała, jak wiedza poszerza jej horyzonty i stopniowe poznawanie tajemnic świata dawało jej sporo satysfakcji. Nie znaczy to oczywiście, że interesowało ją wszystko – w głębokim poważaniu miała, na przykład, rodzaje gleb występujące w rejonach, w których jej stopa z pewnością nigdy nie postanie. A zgłębianie ponad potrzebę w ogóle nie interesujących jej tematów i tak kończyło się tym, że natychmiast o nich zapominała. Koszmarem byli też nauczyciele, którzy wciąż powtarzali, że uczniowie powinni cieszyć się młodością, najlepszym czasem w życiu, a jednocześnie zadawali tyle pracy domowej, że często wstawała od biurka już tylko po to, by się umyć i położyć do łóżka.
Do tego dochodzili koledzy i koleżanki, z którymi jakoś nie potrafiła nawiązać głębszych relacji. Wielokrotnie słyszała, że najwartościowsze i najbardziej trwałe przyjaźnie zawiązuje się w gimnazjum. Julka była pewna, że za rok już nikt z klasy nie będzie jej pamiętał, że będzie jedną z tych osób, których imiona zapomina się w pierwszej kolejności i które przypominają się po latach przy oglądaniu zdjęć klasowych tylko po to, by przez resztę dnia zaprzątać myśli biednego oglądacza. Nic tak nie męczy jak niezdolność do przypomnienia sobie nazwiska kolegi z klasy.
Zresztą nie tylko niezdolność do zawarcia przyjaźni sprawiała, że w szkolnym tłumie była w zasadzie anonimowa. Nawet wygląd jej w tym pomagał. Włosy w najbardziej pospolitym kolorze średni blond, ani długie, ani krótkie – tuż za ramiona, aby można je było w razie potrzeby związać w wygodny kucyk. Żadnych ekstrawagancji – do fryzjera chodziła raz na pół roku, aby podciąć końcówki, a i to wiązało się z dużym stresem. Oczy szaroniebieskie, jak u większości osób w naszej szerokości geograficznej. Wzrost średni. Ani gruba, ani bardzo chuda. Po prostu przeciętna do bólu. Gdzieś kiedyś czytała, że amerykańscy naukowcy udowodnili, że najatrakcyjniejsza twarz to twarz najbardziej przeciętna – uzyskana poprzez uśrednienie jak największej ilości prawdziwych twarzy. U niej niestety ta zasada nie działała. Nie miała wrażenia, aby jej przeciętność w jakikolwiek sposób czyniła ją atrakcyjną. Ot, zwykła nastolatka, jakich wiele. Jeśli spojrzeć na świat jak na scenę teatralną, to z pewnością nie była pierwszoplanową postacią, tylko raczej pałętającym się gdzieś z tyłu statystą.
Być może, jedną z przyczyn jej niedopasowania do rówieśników było to, że nie potrafiła stworzyć żadnych planów na przyszłość. Przez ostatnie pół roku wszyscy rozmawiali głównie o tym, do jakiego liceum pójdą i jakie studia potem wybiorą. Jej jakoś nic nie interesowało na tyle, aby była skłonna poświęcić na to kolejnych kilka lat życia. W efekcie nie złożyła dokumentów do żadnego liceum, co tylko pogłębiło jej wizerunek dziwaczki. Trochę ją dziwiło, że mama bez gadania zaakceptowała tę decyzję. Postanowiła jednak korzystać z niespodziewanego spokoju zamiast dociekać, jakie były jego przyczyny.
„Taki kot to ma dobrze” – pomyślała. – „Słodkie bimbactwo całymi dniami. Odnalazłabym się w tym.”
W tym momencie usłyszała zgrzyt klucza przekręcanego w drzwiach wejściowych.
„Kto to może być?” – zdziwiła się.
Po chwili w drzwiach ukazała się mama.
- Mama?! Co ty tu robisz?
- Cześć, kochanie – mama szybko cmoknęła ją w policzek. Zapach potu bezlitośnie zdominował drogie perfumy, a elegancka koszula lepiła się do jej ciała wręcz nieprzyzwoicie. – Miałam prezentację u klienta i wpadłam do domu, żeby się odświeżyć i przebrać. Nienawidzę tych okropnych garsonek! Pomyśl tylko, że niektórzy ludzie muszą dzień w dzień tak się ubierać! Choćby mężczyźni w garniturach, skarpetkach i pantoflach w środku lata! Przecież to jakiś absurd! – Ze złością zrzuciła pantofle z opuchniętych stóp i cisnęła je w kąt pod wieszakiem.
- Fakt…
- No i mam dla ciebie wiadomość. Za godzinę będzie tu ciotka Petinda i zabierze cię na wakacje.
- Co?! Ciotka Petinda?! Na wakacje? – Każde słowo tej wiadomości brzmiało absurdalnie. (…)
***
Minęła równo godzina, gdy usłyszała głośne walenie w drzwi. Kolejne dziwactwo ciotki Petindy – nigdy nie używała dzwonka, zawsze waliła w drzwi, jakby chciała je wyważyć. Kot, który od godziny kręcił się po całym mieszkaniu, jakby go coś opętało, na dźwięk stukania skoczył do przedpokoju, wyprężył ogon i zaczął przeraźliwie miauczeć.
Julka wzięła głęboki wdech i otworzyła. Żałowała, że mama już wyszła. Gdyby była, mogłaby wziąć ciężar prowadzenia rozmowy z ciotką Petindą na siebie.
- Dzień dobry, ciociu – mruknęła bez uśmiechu.
Kot rzucił się wprost w ramiona ciotki i mruczał z rozkoszy. Ciotka wydawała się równie zachwycona tym spotkaniem. Nie zwracała w ogóle uwagi na Julkę, tylko głaskała kocura, drapała go za uszami i coś do niego szeptała niezrozumiale. Julka nie potrafiła zrozumieć, co ten kot w niej widzi. Psika się kocimi feromonami, czy co? Julki ani jej mamy nigdy nie darzył szczególnym uczuciem. Zachowywał się tak, jakby robił im łaskę, że z nimi mieszka.
Ciotka Petinda jak zwykle wyglądała jak papuga przez pomyłkę zamieniona w człowieka. Miała na sobie ciuchy, które wyglądały jakby były kupione na wyprzedaży w lumpeksie, albo, przeciwnie, pochodziły z kolekcji haute couture jakiegoś awangardowego projektanta – Julka nigdy nie potrafiła odróżnić jednych od drugich. Dla niej były po prostu dziwaczne. W dodatku włosy ciotki Petindy przywodziły na myśl perukę szaleńca: każde pasemko innej długości i w innym kolorze. I żeby chociaż można to było nazwać balejażem! Ale tam były wszystkie, naprawdę nie przesadzając wszystkie kolory: zielony, różowy, fioletowy, niebieski, żółty i jeszcze inne. „Skąd ona bierze takie farby do włosów?” – pomyślała Julka. – „Może farbuje je kredkami Bambino?”.
- Gotowa? – ciotka Petinda zwróciła w końcu uwagę na Julkę, momentalnie ścierając z twarzy uśmiech i obrzucając siostrzenicę badawczym spojrzeniem. Nigdy nie miała w zwyczaju kultywować wymiany banalnych formułek grzecznościowych, jak na przykład „dzień dobry”, ze stworzeniami innymi niż koty. Julka przypomniała sobie, dlaczego nigdy jej nie lubiła i pożałowała, że zgodziła się jechać. Wzrok ciotki niezawodnie wyłuskał z chaosu panującego w mieszkaniu spakowaną walizkę, stojącą w rogu pokoju.
– Widzę, że gotowa.
- Tak…
- No to na co czekasz? Bierz ją i idziemy – ponagliła ciotka. – Nie mamy czasu. (…)
Samochód ciotki stał na podwórku. Nie dało się go pomylić z żadnym innym. „Wiejski tuning w najgorszym wydaniu” pomyślała Julka. „Że też jej nie wstyd tym jeździć”. Ukradkiem rozejrzała się, czy w zasięgu wzroku nie ma żadnych sąsiadów. Wprawdzie nigdy nie obchodziło jej specjalnie, co ludzie o niej myślą, ale pokazanie się w takim samochodzie to byłaby już przesada.
Nawet nie potrafiła powiedzieć, co to za marka. Tak jak wszystko związane z ciotką Petindą był po prostu dziwaczny – oślepiająco kolorowy i udziwniony na wszelkie możliwe sposoby, włącznie z tym, że nad reflektorami miał przyklejone kolorowe futerko, które upodabniało go do zwierzęcia. „Tylko sztucznych rzęs brakuje” – pomyślała.
Zanim ciotka wrzuciła walizkę do bagażnika, Julka wskoczyła do środka i na wypadek, gdyby ktoś przechodził, zasłoniła ręką twarz – za nic nie chciała, aby ją zobaczono w tym wehikule rodem z cyrku!
Po chwili ciotka Petinda usiadła na miejscu kierowcy, wyjęła z torebki pęk kluczyków samochodowych z dołączoną do nich ogromną, kolorową, błyszczącą kitą i wsunęła jeden z nich do stacyjki. Gdy go przekręciła, samochód chrząknął i odkaszlnął tak, jakby chciał dać im do zrozumienia, że ruszanie w drogę to ostatnia rzecz, na jaką ma siłę i ochotę. Jego odgłosy były nadzwyczaj sugestywne, przypominały wręcz stękanie starego zwierzaka, co tworzyło spójną całość z wyglądem.
- Kochany, nie daj się prosić – powiedziała ciotka Petinda, czule pieszcząc dłonią kolorową kitę zwisającą ze stacyjki. Samochód z delikatnym stęknięciem, jakby wyrzutem, jednak odpalił.
„Alleluja!” – pomyślała Julka. – „Oby się tylko nigdzie po drodze nie rozkraczył”.
Kiedy jednak samochód ruszył, zaskakująco gładko sunął do przodu.
***
Ciotka Petinda nie była zbyt atrakcyjnym towarzyszem podróży, nie odzywała się ani słowem. Radio było wyłączone, a Julka nie miała śmiałości go włączać, więc jechały przed siebie przy akompaniamencie pomruków samochodu, mijając kolejne, niczym się od siebie nie różniące miejscowości.
- Jak można mieszkać w takiej dziurze? – mruknęła pod nosem Julka, bardziej do siebie niż do ciotki Petnidy.
- Co mówisz? – zapytała ciotka.
- Nic takiego, ciociu. Zastanawiam się tylko, co robić w takim małym miasteczku.
- Jak to, co? – brwi ciotki Petindy, a raczej kreski namalowane kredką w miejscu, w którym większość ludzi ma brwi, powędrowały niemal pod linię włosów. – To samo co w Warszawie!
- No nie wiem… Nie ma tu kin, teatrów, centrum handlowego…
- A kiedy ostatnio byłaś w teatrze?
- No cóż... – Julka zastanowiła się głęboko. – Nie pamiętam… Chyba ze dwa lata temu.
- A, no właśnie! – tryumfalnie zakrzyknęła ciotka. – To tylko kwestia nastawienia. W Warszawie masz po prostu ogrom możliwości, ale koniec końców wcale tak często z nich nie korzystasz. Poza tym stąd do miasta wcale nie jest tak daleko, jak ci się wydaje.
Julka nie chciała wdawać się w dyskusję na ten temat. Wielokrotnie miała okazję się przekonać, że ciotka Petinda jest jedną z tych osób, które zawsze mają rację, a nawet jak jej nie mają, to i tak do końca będą szły w zaparte, twierdząc, że racja jest po ich stronie. Postanowiła jednak skorzystać z okazji, że grobowa cisza została przerwana i dowiedzieć się, gdzie przyjdzie jej spędzić wakacje.
- Ciociu, a tak właściwie to dokąd my jedziemy?
- Mama nic ci nie powiedziała?
- No nie. Tylko tyle, że mnie zabierasz na Mazury.
- No tak... – ciotka wykrzywiła usta i pokręciła głową. – To typowe dla twojej mamy. Zawsze uciekała od trudnych tematów…
Julka słysząc te słowa, poczuła ukłucie niepokoju.
- Ale jakich trudnych tematów? Co masz na myśli? – spojrzała na ciotkę z lękiem. Gdzie ona ją wywozi?
Ciotka jechała chwilę bez słowa, wpatrując się przed siebie. Przy pierwszej nadarzającej się okazji zjechała na pobocze, zatrzymała samochód, wyłączyła silnik i spojrzała na Julkę z uwagą.
- Julka… Czy słyszałaś kiedyś o magii?
Julka wpatrywała się w ciotkę, nie wiedząc, co odpowiedzieć na tak zadane pytanie i – co ważniejsze – czemu ciotka zadaje je takim poważnym tonem.
- No cóż, ciociu… Czytałam Harry'ego Pottera… - powiedziała niepewnie.
- Julka, ja nie mówię o magii z książek, z bajek. Mówię o prawdziwej magii. O magii jako o realnej sile. Tak realnej jak na przykład grawitacja. Mówię o ludziach, którzy potrafią wykorzystywać siły przyrody i własnego umysłu w większym stopniu niż inni. To jest właśnie magia. – Ciotka nadal się nie uśmiechała, a Julka nie wiedziała, co o tym wszystkim sądzić. Wiedziała, że ciotka jest szalona, ale żeby aż tak?!
- Ciociu, nie wiem, co chcesz przez to powiedzieć. Chyba nie do końca rozumiem o co ci chodzi – odparła ostrożnie.
Ciotka Petinda westchnęła z rezygnacją.
- Tak myślałam. Nic ci nie powiedziała…
- Kto?
- Jak to kto? Twoja matka! O tym, że masz ze mną jechać, też pewnie dowiedziałaś się dzisiaj?
- No… tak – przyznała Julka. – Godzinę przed cioci przyjazdem…
- Co za kobieta! – ciotka z wściekłością ściągnęła brwi i zacisnęła dłonie w pięści aż jej pobielały kłykcie. – Wyobraź sobie moja droga, że ten wyjazd został dokładnie zaplanowany co najmniej dwa tygodnie temu, a to, że w ogóle do niego dojdzie było w zasadzie pewne już w momencie, gdy się urodziłaś.
- Jak to? – wykrztusiła Julka, która nie mogła się zdobyć na żaden bardziej błyskotliwy komentarz. Była przekonana, że to zupełnie spontaniczny wypad.
- Julka, widzę, że muszę wyjaśnić ci wszystko od początku. Nie będzie to łatwe, szczególnie, że twoja mama nic ci do tej pory nie powiedziała i jesteś przyzwyczajona do myślenia w zupełnie innych kategoriach. No cóż, spróbujmy. – Ciotka zamilkła na chwilę i spojrzała jej prosto w oczy. - Po pierwsze, uwierz w magię. Po prostu musisz przyjąć, że magia istnieje.
Julka nie wierzyła własnym uszom.
- Ciociu, nie wiem, co mam powiedzieć, ale…
- To może inaczej – ciotka Petinda swoim zwyczajem przerwała jej w pół słowa. – Czy wierzysz w to, że w tym momencie nasza planeta pędzi wokół Słońca z prędkością 30 kilometrów na sekundę? Albo w to, że w środku Ziemi jest jądro, którego temperatura wynosi kilka tysięcy stopni Celsjusza?
- Ale ciociu, w to wszyscy wierzą, o tym uczą w szkole, piszą w książkach…
- Kochana... – ciotka położyła jej żylastą, upstrzoną kolorowymi pierścionkami dłoń na kolanie i spojrzała głęboko w oczy – są też inne książki niż te, które czytałaś i inne szkoły niż te, do których chodziłaś. Magia istnieje, tylko po prostu nie wszyscy o tym wiedzą. Spójrz na to.
Ciotka Petinda zamknęła oczy i mocno się skupiła. Po chwili otworzyła oczy i delikatnie uniosła ręce. Malutkie listki i źdźbła traw, które leżały na ziemi, podniosły się i zaczęły powoli wirować wokół samochodu. Wyglądało to pięknie: latające drobinki migotały w słońcu i rzucały wokół złote i zielonkawe refleksy. Julka zaniemówiła. Ciotka opuściła ręce i listki powoli opadły z powrotem na ziemię.
- Widzisz? Nie żartuję. Mówię zupełnie poważnie.
Julce zabrakło argumentów. Ciężko jej było ot tak przyjąć istnienie magii, ale z drugiej strony nie mogła zaprzeczyć temu, co właśnie widziała.
- Powiem więcej – ty też masz w sobie magię.
- Ciociu, pomijając to, że cała ta historia wydaje mi się absurdalna – Julka spojrzała ciotce prosto w oczy, aby ta nie miała wątpliwości, że nadal trudno jej przyjąć to, co właśnie usłyszała, na poważnie – jakoś do tej pory nie zauważyłam u siebie magicznych zdolności.
Ciotka Petinda wybuchnęła głośnym śmiechem.
- Julka, bo na razie jest w tobie jedynie ziarenko magii i tylko od ciebie zależy, co z nim zrobisz! Nic nikomu nie jest dane tak po prostu, trzeba włożyć pracę, aby dar rósł i można go było efektywnie z niego korzystać. Jest wielu ludzi, którzy noszą w sobie ziarenka magii, ale nikt w porę tego nie zauważył i nie trafili do szkoły magii. Żyją całkiem normalnie, nawet nie podejrzewają, jakie moce w nich tkwią. Czasem tylko zauważają, że mają nieco lepszą intuicję niż inni, zwierzęta do nich lgną trochę bardziej niż do innych, rośliny rosną im wyjątkowo dobrze. Ale to wszystko nadal mieści się w granicach normy, bo nie włożyli pracy w to, by rozwinąć swoje zdolności.
Ciotka wpatrywała się w nią, czekając na jakąś reakcję.
- Noo... nie wiem, ciociu. Naprawdę nie wiem, co o tym myśleć…
- Zaufaj mi. Po prostu chwilowo przyjmij, że to, co mówię, jest prawdą. Wiem, że nasze stosunki nie były do tej pory szczególnie bliskie. Tym bardziej dziwi mnie, że twoja mama o niczym ci wcześniej nie powiedziała, tylko zrzuciła ten obowiązek na mnie.
- To mama wie o tym? O tej magii? – Julka nie kryła zdziwienia.
- Oczywiście, że tak. Magia jest w naszej rodzinie od wieków. Ja mam całkiem przyzwoite zdolności magiczne. Twoja mama też przejawia talent w tym kierunku, choć w jej przypadku jest on naprawdę… no cóż… niewielki. Natomiast ty – ciotka wskazała na nią palcem – ty masz w sobie sporo magii. Tu po prostu czuć na odległość. Masz duże możliwości. Jeśli przyłożysz się do pracy, myślę, że możesz wiele osiągnąć w tej dziedzinie. A twoja mama chyba po prostu nie umiała zdobyć się na to, by ci to wszystko wyjaśnić. Niemniej jednak już ja sobie z nią porozmawiam na temat zakresu obowiązków rodzicielskich!
- Ciociu, ale mówiłaś, że do ludzi, którzy mają w sobie magię, lgną zwierzęta – Julka chwyciła się ostatniej deski ratunku. - Widziałaś naszego kota. Ciebie uwielbia, a mnie ma w głębokim poważaniu. Ignoruje mnie tak, że bardziej już chyba nie można.
- Alfred? To nie jest zwykły kot – pokręciła głową ciotka. - Ale to dłuższa historia. Może na razie ją zostawmy i ruszajmy dalej.
- Ale dokąd? Czemu mi to wszystko opowiadasz? Dokąd my właściwie jedziemy?
- Julka, jedziesz do szkoły magii. – Ciotka sięgnęła do stacyjki i pogładziwszy kolorową kitę odpaliła samochód. – Ruszajmy. Musimy dojechać na miejsce, zanim się ściemni. Jeszcze dziś wszystko sobie obejrzysz. Myślę, że ci się tam spodoba.
***
Dalsza droga minęła im w milczeniu. Julka zastanawiała się, czy ciotka przypadkiem nie jest poważnie chora psychicznie. Wiedziała, że mama nigdy nie puściła by jej na wakacje, gdyby cokolwiek mogło jej grozić, ale czytała gdzieś, że pewne choroby ujawniają się dopiero w średnim wieku. Może właśnie przyszedł czas na ciotkę? Jakiś ukryty gen, utajone do tej pory schorzenie?
Z drugiej jednak strony, nie mogła zaprzeczyć temu, co widziała. Ciotka naprawdę podniosła te listki z ziemi i zawirowała nimi dookoła samochodu. Co prawda to mógł być zwykły wyjątkowo malowniczy wir powietrzny, ale prawdopodobieństwo, że przypadkiem pojawił się akurat w tym miejscu i czasie było znikome. Poza tym uderzyło ją, co ciotka powiedziała o tym, że przez cały czas Ziemia mknie w przestworzach z oszałamiającą prędkością. Nigdy się nad tym nie zastanawiała, a przecież to naprawdę szokujące i trudne do pojęcia. Próbowała przypomnieć sobie, jak zareagowała, kiedy się o tym dowiedziała, ale nie mogła. Wiedziała o tym od zawsze i świadomość, że jest tak, a nie inaczej, była dla niej naturalna. Nie mogła sobie przypomnieć, aby kiedykolwiek poddawała to w wątpliwość. A co jeśli podobnie jest z innymi zjawiskami? Teraz trudno jej uwierzyć w magię, ale być może są ludzie, którzy rośli i poznawali świat, przyjmując za pewnik, że magia istnieje. Ile prawd zastanych o świecie przyjmujemy bez mrugnięcia okiem, tylko dlatego, że wszyscy tak robią, że piszą o tym w książkach, że uczą o tym w szkole nie jako o hipotezach, ale jako o prawach przyrody? A ile jest prawd, które być może powinniśmy za takie pewniki przyjmować, ale nie robimy tego, bo nikt nas tego nie nauczył? Jak wielu prawd o świecie nigdy nie poznamy, bo nie potrafimy lub nie chcemy ich zauważyć?
Pogrążona w myślach Julka z coraz większą ciekawością wyglądała za okno, zastanawiając się, jak może wyglądać szkoła magii. Dzień powoli chylił się ku końcowi. Słońce schodziło coraz niżej nad horyzont, a niebo zmieniało kolor na coraz bardziej zimny i szary. W pewnym momencie ciotka przyhamowała i skręciła z głównej drogi w niewielką, polną dróżkę. Tak małą i zarośniętą po bokach krzakami, że łatwo można było ją przeoczyć.
Najwyraźniej droga prowadząca do szkoły magii nie była zbyt często uczęszczana. Samochód co chwila podskakiwał na niespodziewanych górkach i wpadał w ukryte dołki, chrupocząc i postękując. Julka nie mogła oprzeć się wrażeniu, że odgłosy te wynikały nie tylko z delikatnej konstrukcji zawieszenia, ale też wyrażały niezadowolenie samochodu z drogi, po jakiej przyszło mu jechać. Dodatkowo zarośla rosnące po obu stronach drogi były tak bujne, że ocierały się o karoserię, wydając dźwięki, od których ciarki przebiegały po plecach, a dodatkowo uniemożliwiały zobaczenie, co się dalej znajduje.
- Ciociu, to na pewno dobra droga? – spytała zaniepokojona Julka.
Ciotka była bardzo skupiona na prowadzeniu pojazdu, więc odpowiedziała dopiero po chwili, nie odrywając oczu od przedniej szyby.
- Tak… Dojazd do szkoły magii nigdy nie był zbyt przyjemny… No ale cóż, to chyba jasne, że nie może stać na widoku, dostępna dla wszystkich… Jeszcze tylko jeden zakręt… stary dąb po prawej, i… tak, już jesteśmy!
Ciotka z tryumfalnym wyrazem twarzy wjechała na dziedziniec całkiem dużej posiadłości. . Jej głównym elementem był biały budynek z zielonymi, drewnianymi okiennicami w stylu dawnych szlacheckich dworów. Ładny, duży ganek z krużgankami, dach kryty bardzo piękną dachówką, jakieś ozdoby w okiennych wykuszach sugerowały dostatek, dopiero bliższe oględziny niezbicie wskazywały, że lata świetności tego domu dawno minęły. Uwagę natomiast zwracała bardzo zadbana roślinność. W rozmieszczonych tu i ówdzie klombach kwitły piękne kwiaty, choć lato dopiero miało się rozpocząć. Trawnik był równo przystrzyżony i soczyście zielony. Po prawej stronie stała drewniana szopa lub stodoła, a za nią Julka dostrzegła rządki skopanej ziemi. Zapewne hodowano tam warzywa.
Na ganku stała kobieta w średnim wieku o płomiennorudych włosach spiętych na karku w luźny kok. Obserwowała wjeżdżający na podjazd samochód, jakby ich oczekiwała, ale nie ruszyła się z miejsca.
- To ta szkoła? – spytała Julka ściszonym głosem, jakby kobieta na ganku mogła ją usłyszeć. Miała nieprzyjemne wrażenie, że spora odległość jaka je dzieliła i zamknięta szyba samochodu nie stanowiły dostatecznej zapory.
- Tak – odparła poważnym tonem ciotka Petinda. – A czego się spodziewałaś? Zamku?
- No nie, ale… - Julka w zasadzie sama nie wiedziała, czego się spodziewała, ale na pewno nie czegoś tak... tak... swojskiego.
- No tak, Harry Potter… Na pewno spodziewałaś się zamku… I szkoda że nie przywiózł cię tu magiczny pociąg odjeżdżający z nieistniejącego peronu… Naprawdę, jeszcze parę lat temu młodzież nie była aż tak wymagająca. W każdym razie muszę cię rozczarować: to właśnie jest szkoła magii. Ale nie daj się zwieść pozorom. Budynek wygląda na zwyczajny, zapewniam cię jednak, że nie jest i że spełnia wszelkie wymogi bezpieczeństwa. Ma też kilka udogodnień, o których niebawem się przekonasz. A na ganku stoi dyrektorka. Nie bój się jej, to dobry człowiek.
-> Przeczytaj fragment kolejnej powieści z cyklu – Po drugie – magia jest w tobie!