Irmina – od kilku lat w szczęśliwym, wydawałoby się, związku ze swoją szkolną miłością. Jednak określenie „szczęśliwy” z każdym kolejnym dniem zaczyna budzić jej wątpliwości. Zwłaszcza że ukochany coraz bardziej ulega wpływom swojej despotycznej i zaborczej matki. Sytuacji nie ratują jego powtarzające się co roku nadaremne oświadczyny. I choć wygląda na to, że Irmina już nie zmieni podejścia do instytucji małżeństwa, nigdy nie wiadomo, co przyniesie życie.
Do lektury powieści Jutro pokochamy Rzym – trzeciego tomu cyklu Pod wspólnym niebem – zaprasza Wydawnictwo Replika. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Jutro pokochamy Rzym. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Zosia
Gidle
– W końcu! – Z westchnieniem ulgi usiadłam na kanapie. Filip podał mi kieliszek wina, po czym objął i lekko przytulił do siebie, całując w głowę.
– W końcu? Dobrze rozumiem? Skończyłaś i możesz się bez reszty poświęcić swojemu ukochanemu? – zapytał z nieukrywaną ironią.
Pokazałam mu czubek języka, marszcząc przy okazji nos.
– Z tego, co wiem, poświęcam się ukochanemu bezustannie.
– No nie wiem… – Filip ciągnął w tym samym tonie. – Z tego, co ja wiem, ostatnio czuł się bardzo samotny…
Napiłam się wina, po czym musnęłam go w usta.
– Zdaję sobie z tego sprawę – przyznałam.
– Wiem, że było ci ciężko i wiem, że nie miałam dla ciebie czasu. Ale skończyłam! Cały projekt, wszystko zrobione i wysłane. Teraz jestem cała twoja.
Zaśmiał się, wyjmując kieliszek z mojej dłoni.
– Zapamiętam to sobie. – Uśmiechnął się. – Tylko żeby później nie było, że nie ostrzegałem… – Nachylił się nade mną.
Nie zamierzałam narzekać. Spędziłam nad projektem pół roku. Kilkanaście kilkusetstronicowych tomów encyklopedii przyrodniczej obejmującej ptaki, zwierzęta, owady, płazy i inne osobliwości, po lekturze których mogłam się czuć choć w małym stopniu specjalistką od tych tematów. Zlecenie bardzo dobrze płatne, ale posiadające haczyk: czas, a właściwie jego brak. Podpisując umowę, wiedziałam, na co się porywam, ale rzeczywistość i tak okazała się później bardziej skomplikowana. Nie miałam czasu na nic, za to wciąż towarzyszyło mi poczucie, że nie powinnam była się w ten projekt angażować. Termin mijał jutro, zdążyłam więc rzutem na taśmę. Zapewne nie dałabym rady, gdyby nie Filip. To on mnie namówił, że powinnam skorzystać z okazji i przyjąć zlecenie, to on wziął na siebie ciężar prowadzenia domu, bym nie zaprzątała sobie głowy niepotrzebnymi sprawami. To on w końcu dbał o to, bym znalazła czas na odpoczynek. Prowadził mój kalendarz niczym profesjonalny sekretarz i wszystko to godził ze swoimi obowiązkami.
Mieliśmy teraz sporo do nadrobienia. W ostatnim czasie wszystko podporządkowane było mojej pracy i inne rzeczy zeszły na dalszy plan. Nawet wspólne spędzanie czasu i rozmowy.
– Filip?
Spojrzał na mnie.
– Przepraszam… chyba się trochę zagalopowałam w tej pracy.
– To była nasza wspólna decyzja, nie zapominaj.
Zgodziłem się.
– To dlaczego mam poczucie, jakby uciekło mi bezpowrotnie kilka miesięcy?
– Jestem przy tobie. – Objął mnie. – Nigdzie się nie wybieram.
– Jesteś… ale czy jesteś szczęśliwy? – zapytałam.
Popatrzył na mnie zaskoczony, po czym zaśmiał się, jakby nerwowo.
– Cóż to za pytanie?
– Chcę wiedzieć, czy tak wyobrażałeś sobie życie ze mną?
Filip wziął moją dłoń w swoją i odezwał się cicho:
– Wcale sobie nie wyobrażałem. Po rozwodzie byłem pewien, że już nie zaryzykuję. Dobrze mi się żyło, wygodnie. I nie sądziłem, że ty i ja… – zawiesił głos. – Dajesz mi więcej, niż mógłbym oczekiwać. – Pocałował mnie.
Wydawało mi się, że unoszę się w powietrzu. Jakbym pływała. Otworzyłam oczy i ujrzałam nad sobą twarz Filipa. Po chwili zorientowałam się, skąd to moje wrażenie. Niósł mnie na rękach do sypialni. Uśmiechnęłam się. Zauważył i odwzajemnił uśmiech.
– Pomyślałem, że tutaj będzie ci wygodniej – powiedział i położył mnie na łóżku.
– Zasnęłam? – zapytałam, a nie usłyszawszy odpowiedzi, kontynuowałam: – Przepraszam!
– O! Nie musisz mnie przepraszać. Zanim odpłynęłaś, całkiem dobrze się przecież bawiliśmy.
Przypomniałam sobie. Rzeczywiście, było miło.
Lubiłam kochać się z Filipem. Nasze zbliżenia były inne niż dziesięć lat wcześniej, spokojniejsze, pełne czułości. Mieliśmy teraz poczucie, że nie musimy się spieszyć ani ukrywać i dobrze wykorzystywaliśmy czas. Wtuliłam się w niego, jakbym chciała być jeszcze bliżej. Kochałam go za wszystko, co dla mnie robił, za jego cierpliwość, mądrość i spokój. Za harmonię, jaką wprowadził w moje życie. I za to, że wtedy odważył się do mnie przyjechać.
– Z czego się śmiejesz? – zapytał.
– Nie śmieję, a uśmiecham. To różnica.
– Skoro tak mówisz…
– Uśmiecham się, bo jestem szczęśliwa.
Filip chrząknął i mogłabym przysiąc, że był lekko zakłopotany. Ale przecież sam mówił wcześniej, że daję mu więcej, niż oczekiwał. A to chyba także oznaczało, że po prostu był szczęśliwy?
Zapytałam wprost:
– Pójdę posprzątać. – Wstał nieco zbyt gwałtownie.
Odprowadziłam go wzrokiem, po czym opadłam na poduszkę, jakby całkiem uszło ze mnie powietrze. Nie tego się spodziewałam, kompletnie nie tego!
Odkąd wróciliśmy z Paryża, Filip czasami zachowywał się… dziwnie. Nie potrafiłam tego zrozumieć. Minęło kilkanaście tygodni, a cały czas miałam wrażenie, że powinnam coś wyjaśnić, zrozumieć. Sama nie wiedziałam. Przecież nie wydarzyło się tam nic niezwykłego.
Pochyliłam się nad tą ostatnią myślą. Właśnie, nic się nie wydarzyło. A może na coś liczył? Spodziewał się czegoś innego? To przecież ja powtarzałam, że jeśli zaręczyny, to tylko na Wieży Eiffla. Idąc tym tokiem rozumowania, to ja powinnam być rozczarowana, a nie on! Kiedy tylko usłyszałam, że Filip zabiera mnie do Paryża, wpadłam w popłoch. Tyle mówiłam o tym mieście i zaręczynach! Byłam pewna, że taki jest cel naszego wyjazdu. Obserwowałam Filipa, chcąc wysondować, czy rzeczywiście czynił jakiekolwiek przygotowania. Próbowałam dowiedzieć się wszystkiego na temat pobytu, ale odpowiadał za każdym razem tak samo:
– To niespodzianka, Zosiu, więc nie proś, bym ci tu i teraz o wszystkim opowiedział. Dowiesz się na miejscu. Nie byłam zachwycona takim obrotem sprawy i coraz bardziej się bałam, że Filip wziął na poważnie moje słowa o stolicy Francji. Bałam się, bo zaczynałam mieć wątpliwości, czy rzeczywiście chcę zostać narzeczoną Filipa. Kochałam go, ale byliśmy razem od nieco ponad dwóch miesięcy i zaczynało do mnie docierać, że mimo łączącego nas uczucia, nie ma się co spieszyć. Co nagle, to po diable – mawiała moja babcia. Filip nie zdradził się w żaden sposób i nawet wsiadając do samolotu, nie byłam pewna, czy lecimy tam w jakimś szczególnym celu, czy też po prostu turystycznie.
Dojeżdżając do hotelu, w którym mieliśmy rezerwację, czułam niepokój. Jakbym na coś czekała i jednocześnie się tego obawiała. Nie potrafiłam nazwać tego dziwnego uczucia, ale zrozumiałam je, gdy zatrzymaliśmy się na miejscu. Wieża Eiffla znajdowała się nieopodal, a hotel miał balkony właśnie z widokiem na ten zabytek. Byłam przerażona. Wyobraziłam sobie Filipa klęczącego przede mną na jednym z tych balkonów w środku nocy… Nie odezwałam się jednak, ciekawa, czy wszystko przygotował tak, jak przypuszczałam. Nasz apartament znajdował się na piątym piętrze i po wejściu do środka nie mogłam uwierzyć, że Filip aż tak zaszalał. To nie był zwykły hotelowy pokój, tylko pełnoprawne mieszkanie! Ściany i dodatki miały ciepłe, pastelowe barwy. Kanapy, fotele i krzesła łączył delikatny odcień szarości, a drewniana klepka na podłodze zachwycała kolorem. No i widok! Wieża sprawiała wrażenie, jakby można było jej dotknąć. Na niedużym balkonie stał stolik z dwoma
fotelikami. Żałowałam, że jest styczeń. Gdybyśmy przyjechali tu wiosną, byłoby to moje ulubione miejsce. Jadalibyśmy tu śniadania: kawa i paryskie croissanty.
– Jestem w niebie – powiedziałam, stojąc w oknie i chłonąc panoramę Paryża.
Filip stanął za mną i objął mnie, przytulając swoją twarz do mojej.
– Cieszę się, że jesteśmy tu razem.
Odwróciłam się do niego.
– Chyba cię rozgryzłam. Zamierzasz poprosić mnie o rękę? – zapytałam. Musiałam wiedzieć.
– Jeśli już, to na pewno nie teraz – zaśmiał się. – Poza tym, czy to nie byłoby zbyt przewidywalne?
Nie byłam do końca przekonana, ale odetchnęłam z ulgą. Rzeczywiście miał rację. Zabierając mnie do Paryża, z całą pewnością liczył się z tym, że pierwsze skojarzenie, jakie wpadnie mi do głowy, będzie związane z zaręczynami.
Nie poprosił mnie o rękę ani wtedy, ani w ciągu następnych dni. Miałam wrażenie, że od tego momentu się zmienił. Czyżbym zrobiła coś nie tak?
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Jutro pokochamy Rzym. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych: