Jak śmiesz się tu pokazywać? Fragment książki „Kochankowie miasta"

Data: 2019-11-21 11:19:18 | Ten artykuł przeczytasz w 12 min. Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet

Pozbawiony skrupułów Damian robi podejrzane interesy. Kocha żyć ponad stan. Jego młodszy brat Tomek prowadzi małą agencję nieruchomości. Jest uczciwy i wrażliwy na krzywdę. Mimo różnicy charakterów, mężczyźni postanawiają zawiązać spółkę, do której dołącza Aron, syn bogatego łódzkiego Żyda.

Tymczasem do biura Tomasza przychodzi starsza kobieta i zleca sprzedaż rodzinnej posesji. Wkrótce okazuje się, że ziemia ta kryje tajemnice z czasów okupacji niemieckiej i zaczynają się pojawiać kolejne problemy. Sprawy jeszcze bardziej się komplikują, kiedy Damian rozkochuje w sobie żonę młodszego brata i interesuje się dziewczyną Arona.

Wielkie namiętności, zdrady, tradycje kłócące się z nowoczesnymi poglądami, a w tle podnosząca się po długim letargu, coraz dynamiczniej rozwijająca się Łódź. Do lektury powieści Anny Stryjewskiej Kochankowie miasta zaprasza Wydawnictwo Szara Godzina. W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy Wam premierowy fragment książki. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:

Zatrzymał się przed domem teściów. Mieszkali na osiedlu Rokicie, przy krótkiej, rzadko uczęszczanej uliczce zabudowanej szeregowo ze względu na małą powierzchnię działek. Jeszcze niedawno sam malował na zielono elewację budynku, którą teraz zarosły gęsto pnącza winogrona. Był w tym domu częstym gościem, choć teściowie nie należeli do ludzi otwartych i gościnnych. Częściej za to wychodzili do restauracji czy teatru. Towarzyszył im niekiedy w tych wydarzeniach, choć nie przepadał za matką Marty. Dla niej liczyły się tylko wygląd i pieniądze. Uznałby ją nawet za typ hedonisty, który odrzuca od siebie problemy, a dąży do wygodnego życia wypełnionego przyjemnościami. To egoistyczne, samolubne podejście do wielu spraw próbowała zaszczepić córce, co po części jej się udało, a co było przyczyną niejednego sporu między małżonkami. Ale przecież na tym polegało życie – przekonywał samego siebie – na sztuce kompromisów, na docieraniu się i poszukiwaniu wspólnej płaszczyzny do funkcjonowania. Czasami myślał, że osiągnęli ten stan równowagi. Aż do dzisiaj…

Do drzwi prowadziła wąska, wybrukowana ścieżka obsadzona z obu stron kępami funkii. Nowicki wytoczył się z auta i dopadł do dzwonka, którym zaczął natarczywie atakować. Po kilku minutach nieznośnego wyczekiwania drzwi otworzyły się szeroko i ukazała się w nich ogromnej postury sylwetka teścia. Zbliżał się do niego wolnym krokiem, a wyraz jego twarzy i przeszywający wrogością wzrok nie wróżyły niczego dobrego. Mimo wielu prób Tomasz nie zdołał polubić tego człowieka – nadgorliwego pracownika urzędu skarbowego, który po pracy zakłada ciepłe pantofle, robi wszystko pod dyktando żony i wolny czas spędza przed telewizorem. Bez własnego zdania, bez szczególnych zasad; budził w Tomaszu jedynie odruch politowania. Tym razem jego zachowanie odbiegało od przyjętych norm.

– Jak śmiesz się tu pokazywać?! – rzucił oskarżycielskim tonem.

– Przyjechałem do żony, wiem, że tu jest. Chcę z nią porozmawiać.

Teść zbliżył się do furtki, ale jej nie otworzył. Chwycił palcami pręty przęseł i wbijając w niego wrogie, pogardliwe spojrzenie, syknął przez zęby:

– Ona nie chce cię widzieć, draniu! Po tym, co jej zrobiłeś, powinni cię wsadzić do kryminału! Ty sadysto! Wynoś się stąd!

– Słucham? – Tomasz zdrętwiał. Nogi się pod nim ugięły i przytrzymał się słupka. Mocne słowa niczym bat smagnęły go po twarzy, aż do bólu i krwi. – O czym tata, do cholery, mówi?! Chcę rozmawiać z żoną! Co się tu, do diabła, dzieje?!

– Adwokat wszystko ci wyjaśni! A teraz zjeżdżaj stąd, bo poszczuję psami! Won! I więcej nie mów do mnie tato! Zrozumiano?!

Tomasz chwycił za pręty i zacisnął palce na zimnym metalu. Potrząsnął furtką, aż głośny, dźwięczący klekot poniósł się po drodze.

– Chcę rozmawiać z Martą! Żądam wyjaśnień. Proszę mnie wpuścić!

Mężczyzna zgniótł go poniżającym spojrzeniem, po czym odwrócił się i wolno odszedł, zostawiając go samego, pełnego niezrozumiałych, kłębiących się jak stado żmij myśli.

Rozsadzała go niewyobrażalna bezsilność, chwycił jeszcze raz za pręty i z całą siłą uderzył w nie głową. Z rozciętej rany pociekła krew. Chciał to zrobić jeszcze raz, kiedy przyszło opamiętanie. Odsunął się od bramy, wyciągnął z kieszeni kurtki chusteczkę i przyłożył do czoła. Chwilę stał nieruchomo, patrząc bezradnie w okna domu. Miał wrażenie, że poruszyła się w nich firanka, a twarz jego żony mignęła jak w filmowym kadrze.

– To niemożliwe… – jęknął i wyczerpany do granic możliwości wsiadł do samochodu.

***

W odwróconej klepsydrze przesypywały się ziarenka piasku, odmierzając biegnący czas. Aron pochylił się, by zaczerpnąć wody drewnianą łyżką i polać rozgrzane kamienie. Aromatyczna para buchnęła, powodując kolejne uderzenie gorąca.

– Ale czad! – rzucił Damian, zakrywając rękoma twarz.

Zapach rozgrzanej drewnianej klepki, którą wyłożona została sauna, mieszał się z wonią miętowych olejków.

– Beata nie chciała przyjść? – spytał, poprawiając ręcznik wokół bioder. Wstał z ławki i wyciągnął ramiona w górę.

– Drzewo do lasu? – prychnął wesoło Aron. – Rozejrzyj się tylko wokół, ile pięknych ciał się tu kręci!

– Myślałem, że ty i ona to coś poważnego – podjął temat Nowicki, odwracając się plecami do kolegi.

– Gdyby była żydówką, to i owszem… Ale tak to nie przejdzie – westchnął, spoglądając na klepsydrę.

– Ma to dla ciebie jakieś znaczenie? – zdziwił się Damian. – Myślałem, że w tych czasach…

– Dla mnie nie ma, ale dla mojego ojca – ogromne. Inaczej mnie wydziedziczy. Mam jakiś wybór? Poza tym stary ma już dla mnie kogoś na oku. Podobno jest wykształcona, skromna i bardzo szykowna.

– Więc co zamierzasz zrobić z tym związkiem?

– Trzy miesiące, może cztery. Fajna jest i zdolna, no wiesz… – Zachichotał lubieżnie.

– Jasne! – rzucił Damian, owijając się szczelnie ręcznikiem i popychając szklane drzwi. Przed nimi rozciągał się widok na wyłożone błękitną mozaiką baseny. Grupka ludzi okupowała wodne masaże. Zapach chloru unosił się w powietrzu.

– Popływamy i może jakiś klub? Co ty na to? – zaproponował Aron, kiedy wycierali się po zimnym, orzeźwiającym prysznicu z kubła.

Dwie roześmiane długonogie piękności właśnie zmierzały w stronę sauny. Horcz omiótł je wzrokiem i rzucił do kolegi porozumiewawcze spojrzenie.

– To może jeszcze jeden seans?

– Czemu nie? – Damian uśmiechnął się rubasznie i obaj ruszyli w ślad za dziewczynami.

***

Natarczywy dźwięk telefonu wyrwał go z zaciśniętych ramion pijackiej nocy. Było już jasno. Otworzył jedno oko, następnie drugie. Sufit wisiał tuż nad jego obolałą głową, sprawiając wrażenie wybrzuszonej piłki. Leżał ubrany na kanapie w salonie, a wokół walały się puste butelki po piwie i mocniejszych trunkach. Chciał się dźwignąć na łokciach, ale okazało się to zbyt trudne. Znów opadł na łóżko, odwrócił tylko twarz, szukając wzrokiem brzęczącego aparatu.

A może to ona? – przemknęło mu przez myśl, kiedy dotarła do niego rozpaczliwa rzeczywistość, którą próbował oszukać kilka godzin temu ogromną ilością wypitego alkoholu.

Nagle przed jego oczami zmaterializowała się postać Anity. Trzymała w ręku słuchawkę, którą bez słowa mu podała, pochylając się nad nim – cuchnącym niczym skunks po nocnej zaprawie.

– Halo! – rzucił do mikrofonu w przypływie jakiegoś niezrozumiałego gniewu wywołanego widokiem dziewczyny. – Mamo, stało się coś? – Podniósł się i w pozycji siedzącej wsłuchiwał się chwilę w głos po drugiej stronie. Następnie zwiesił głowę i dodał cicho: – Dobrze, przyjadę po południu. Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Tata pewnie się przeforsował, powinien odpocząć. Na pewno do jutra mu przejdzie… – Zakończył rozmowę i spojrzał wymownie na dziewczynę. – Co pani tu robi o tej porze?

– Jest piątek, dochodzi dwunasta… Zawsze przychodzę w piątki o tej godzinie – dodała z wyczuwalnym wyrzutem w głosie.

– Dwunasta? – jęknął, spoglądając na zegarek. – Tak długo spałem? A co z Dropsem?

– Dostał jedzenie, proszę się nie martwić. – Pochyliła się i zaczęła zbierać puste opakowania po wypitych płynach.

– Do diabła! Niech pani przestanie, niech mnie pani zostawi w spokoju! – wyrwał mu się z gardła jakiś obcy głos, którego nie poznawał. Ale rzeczywiście miał tego dość. Chciał swój osobisty dramat przeżywać po swojemu, w ciszy i odosobnieniu, a tymczasem ta osoba wchodziła z butami w jego intymny, rozbity na kawałki świat. Jakim prawem? Teraz, kiedy Marta odeszła, nie była mu potrzebna żadna sprzątaczka. Wstał i chciał iść do łazienki, gdy zobaczył, że dziewczyna kuca i cała drży. Minął ją obojętnie. Dopiero kiedy wyszedł po kilku minutach nieco odświeżony, zobaczył, że Anita stoi przy drzwiach gotowa do wyjścia. Z jej zaczerwienionej twarzy i rozmazanego tuszu pod oczami wyczytał, że płakała. – Przepraszam, nie chciałem pani urazić… Jeszcze raz przepraszam – rzucił z wyczuwalną łagodnością w głosie. – Nie mam dziś najlepszego nastroju… – dodał na swoje usprawiedliwienie. – To przecież nie pani wina… – rzekł bardziej do siebie, patrząc na jej smutną twarz.

Odwróciła się, unikając jego wzroku, i skierowała kroki do wyjścia, kiedy chwycił jej przedramię w ostatniej chwili.

– Proszę mi wybaczyć, głupio wyszło… Nie chcę, aby pani odeszła stąd w takim stanie…

– W porządku! – rzuciła krótko, wyrywając rękę z jego uścisku. – Powiedzmy, że zapomniałam o wszystkim. Już dobrze. – Pomimo zapewnień jej głos był sztuczny i nienaturalny.

Nie była szczera, dlatego znów chwycił ją za łokieć, przyciągnął do siebie i przytrzymał. Poczuł jej gorący oddech na swojej twarzy.

– Przepraszam… – szepnął po raz drugi. – Nie chciałem pani w żaden sposób urazić.

Tym razem spojrzała na niego swoimi wielkimi, piwnymi oczami, z których poza dojmującym żalem biło jakieś skrywane uczucie. Jej pełne, rozchylone lekko usta, spragnione gorących pocałunków, zwróciły się nieznacznie w jego stronę. Policzki zarumieniły się jeszcze bardziej od tej nagłej bliskości, którą niechcący sprowokował. Patrzył zauroczony delikatnością rysów jej twarzy, których dotąd nie dostrzegał: gładkością rozpalonej skóry, zmieszanym wzrokiem, pełnym wstydu i utajonych głębokich emocji.

Zadrżał z podniecenia, zalała go fala pożądania. Chwycił Anitę mocno i pociągnął w głąb salonu, na kanapę, gdzie jeszcze przed chwilą leżał pogrążony w rozpaczy. Teraz już o tym nie pamiętał. Jej dotyk i smak rozpalał w nim wszystkie zmysły. Tomasz zdzierał z niej ubranie, a ona oddawała mu się z taką siłą i zaangażowaniem, że potęgowała jeszcze tę żądzę. Było mu dobrze i tak słodko, że zatracał się w tym zbliżeniu, odczuwając coraz większą przyjemność. Odrzucił wszystkie złe myśli, pamięć o żonie, która odeszła w taki sposób, a ból, jaki jeszcze nie tak dawno palił wszystkie jego wnętrzności, zamienił się w jeden wielki i niepohamowany strumień rozkoszy. Anita, wijąc się w jego ramionach, z mokrymi od łez policzkami, wzdychała, czasem wyrzucając z siebie ciche słowa o tym, jak za nim tęskniła i jak długo na tę chwilę czekała.

Książkę Kochankowie miasta kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Kochankowie miasta
Anna Stryjewska1
Okładka książki - Kochankowie miasta

Pozbawiony skrupułów Damian robi podejrzane interesy. Kocha żyć ponad stan. Jego młodszy brat Tomek prowadzi małą agencję nieruchomości. Jest uczciwy...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Reklamy