Historyk David Wootton stwierdził: „Od 2400 lat chorzy uważają, że lekarze postępują właściwie; przez 2300 lat było to błędne mniemanie.” Od starożytnej Grecji aż po czasy Lincolna medycyna wyrządzała ludziom więcej złego niż dobrego, bardziej szkodząc, aniżeli pomagając - pisze Nathan Belofsky w publikacji Jak dawniej leczono, czyli plomby z mchu i inne historie, która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa RM. Przyjrzyjmy się wraz z nim "najwybitniejszym osiągnięciom" medycyny antycznej.
Greccy medycy sprzed dwóch tysiącleci byli równie skuteczni (a przy tym pewnie czynili mniej złego) co znachorzy i astrologowie ze średniowiecza, pompatyczne renesansowe gaduły czy też nieświadomi wyrządzanej pacjentom krzywdy lekarze z okresu rewolucji przemysłowej. Dopiero w XX wieku medycyna poniekąd odzyskała rozsądek – za późno dla wielu cierpiących.
Hipokrates zapewne byłby tym przerażony.
Oddając należny szacunek badaczom dziejów i uczonych, należy stwierdzić, że wiele najdziwniejszych medycznych koncepcji i najbardziej szalonych leczniczych procedur popadło w zapomnienie, tkwiąc w zakurzonych księgozbiorach bibliotecznych archiwów. Podejmijmy próbę naprawienia tego przeoczenia, wykorzystajmy też okazję do wspomnienia o tych lekarzach, uczonych i myślicielach, którzy nieświadomie przyczynili się do zacofania w zakresie teorii i praktyki medycznej.
To nie jest rozprawa historyczna, niemniej jednak podane informacje są prawdziwe i na ogół potwierdzone. Skupimy się w niej na powszechnie akceptowanych ideach i praktykach „prawdziwych” lekarzy, nie znachorów i szarlatanów. Wszyscy „specjaliści”, o których mowa, w swoich czasach należeli do czołowych autorytetów w dziedzinie medycyny. I tak na przykład Jan z Gaddesden, doktor nauk medycznych z Oksfordu, naprawdę zawieszał łebki kukułek na szyjach epileptyków. Nieco później doktor Benjamin Rush, sygnatariusz Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych i skarbnik amerykańskiej mennicy, kręcił swymi chorymi psychicznie pacjentami jak bączkami. Z kolei doktor Walter Freeman z Yale, ówczesny światowy autorytet w dziedzinie chirurgii, wbijał drewnianymi młotkami szpikulce do lodu w oczy cierpiących (...).
To, co uznajemy za prawdziwe leczenie – przynajmniej w medycynie zachodniej – zapoczątkował starożytny grecki mędrzec Hipokrates, który urodził się około 460 roku p.n.e. na greckiej wyspie Kos. Pisma Hipokratesa i jego następców przetrwały w dziele Corpus Hippocrateum – zbiorze około sześćdziesięciu rozpraw medycznych.
W owych czasach większość uzdrowicieli zwracało się do bogów i bóstw z prośbami o przyjście z pomocą cierpiącym. Jednak Hipokrates wolał zaufać własnym oczom i uszom oraz polegać na tym, co wyczuwał dłońmi. Przede wszystkim robił to, co skutkowało, niezależnie od obowiązujących teorii i wierzeń, i dzięki temu zdołał poczynić krok od magii do medycyny.
A jednak czasem nawet wielki Hipokrates mylił się, i to poważnie. Najistotniejsze jest to, że uczony uważał, iż choroba jest wynikiem nierównowagi czterech „humorów”, zwanych też sokami – krwi, żółci i czarnej żółci oraz flegmy, tj. śluzu zwierzęcego. Teoria ta mąciła w głowach lekarzom i ich pacjentom aż do XIX stulecia.
Mimo to medyczna myśl i praktyka rozwijała się, tylko czasami schodząc na manowce. Kilkaset lat po Hipokratesie pojawił się Galen, wielki grecki anatom mieszkający w Rzymie. Ówczesne prawo zabraniało przeprowadzania sekcji ludzkich zwłok, ale badania autopsyjne Galena na zwierzętach, głównie świniach, pozwoliły po raz pierwszy na odkrycie, jak funkcjonują żywe organizmy.
Oto krótki opis wybranych starożytnych praktyk i idei medycznych z czasów sprzed Hipokratesa i nieco późniejszych. Niektóre z nich się sprawdzały, inne nie, ale wszystkie były pewnym punktem wyjścia do jeszcze bardziej osobliwych pomysłów, które mieli „lekarze” żyjący w kolejnych epokach.
Moc wieży Babel
Ułożyli go na publicznym placu, a przechodnie podchodzili doń i – jeśli sami cierpieli kiedy na jego chorobę (...) – rad mu udzielali, zalecając mu czynienie tego, co pomogło w ich przypadku albo w przypadkach im znanych. I nikomu nie wolno było mijać chorego w milczeniu, nie pytając go, co mu dolega.
- Herodot z Halikarnasu o babilońskiej medycynie
W starożytnej Babilonii chorzy albo zdrowieli, albo umierali, przy czym babilońska medycyna lub czary miały niewielki wpływ na kondycję pacjentów.
Z glinianych tabliczek (na szczęście wypalonych podczas pożaru i dzięki temu ocalałych) wiadomo, że babilońscy szamani, zwani asipu, oraz lekarze, czyli asu, często ze sobą współdziałali, choć słowom tych pierwszych poświęcano zdecydowanie więcej uwagi.
Wierząc, że niektóre choroby są efektem niepokojenia bogów, demonów i różnych innych istot niewłaściwymi postępkami, asipu ustalali, dlaczego dana osoba zachorowała, i zalecali odpowiednią terapię. Szukając wskazówek, asipu wypatrywali różnych znaków w drodze do domu chorego – na przykład zaglądając świniom pod ogon.
Po przybyciu na miejsce asipu analizował życie osobiste pacjenta. Zgodnie z fragmentarycznymi informacjami, zachowanymi na glinianych tabliczkach, asipu mógł ustalić, że jego pacjent spółkował ze swoją matką albo z żoną sąsiada, albo oszukał kogoś, mówiąc „nie” zamiast „tak”, lub na odwrót. Albo też jakaś wiedźma porwała jego plwocinę, bądź zostało to uczynione przez ducha kogoś spalonego żywcem.
Aby przepędzić chorobę, asipu rzucał czary lub intonował zaklęcia. Czasami mieszał uzdrawiające mikstury w skórzanym mieszku, często dodając do nich sierść czarnego psa albo kawałek podpaski z krwią miesiączkową. Na jednej z tabliczek jest mowa o świńskim gnoju noszonym na szyi, a na innej o środku zaradczym na zgrzytanie zębami: należało przez siedem dni spać obok ludzkiej czaszki, całować ją i lizać po siedem razy każdej nocy.
Adda-guppi, matka babilońskiego króla Nabonida (Nabu-na’ida), pewnego razu tak opisała efekty kuracji zaleconej przez asipu:
Sto i cztery szczęśliwe lata... Mój wzrok był dobry, słuch wyborny... słowa me były trafne, jadło i napoje mi smakowały, zdrowie miałam doskonałe i umysł szczęśliwy... Czułam się spełniona.
Królowa być może nieco przesadziła z pochwałami, jednak babilońscy uzdrowiciele czynili maksymalny użytek z tego, czym dysponowali.
Umrzeć jak Egipcjanin
Starożytna elita egipska korzystała z porad swoich specjalistów, którzy nazywali się m.in. „pasterzami odbytu” bądź też „lekarzami od brzucha”. Jednak w antycznym Egipcie życie ludzi – nawet tych, którzy należeli do uprzywilejowanych klas – było trudne i krótkie. Podobnie jak w Babilonii medycy niewiele mogli im pomóc. Z pewnością nie chorowano często na nowotwory, ponieważ niewielu ludzi żyło na tyle długo, aby zachorować na raka.
Z papirusu Edwina Smitha, staroegipskiego medycznego tekstu, dowiadujemy się, że na rany na czaszce przykładano świeże mięso, a na bóle głowy autor papirusu z Kahun zalecał wcieranie w oczy gęsiego łoju z dodatkiem oślej wątroby. Osobie, którą bolały zęby, wpychano w gardło nieżywą mysz.
Ludziom z zaćmą posypywano oczy rozgrzanym tłuczonym szkłem, co – o dziwo – ponoć działało, a we wrośnięte rzęsy wcierano krew nietoperza. Mieszanina tłuszczu lwa, hipopotama, krokodyla, kota, węża i koziorożca oraz psich łap stanowiła lekarstwo na łysienie. Osobom cierpiącym na podagrę kazano stawać na węgorzu elektrycznym.
Z papirusu dowiadujemy się, że lekarze dokonywali oceny stanu zdrowia pacjenta, mówiąc: „To choroba, którą mogę uleczyć” lub „To przypadłość, jaką potrafię zwalczyć”. Tym, którym już nie można było pomóc, oznajmiano: „To schorzenie nie do uleczenia”.
Medycy, który musieli zająć się pacjentem z raną głowy, ślinotokiem, słabym pulsem i krwotokiem z uszu, powiadali: „To dolegliwość, z którą umiem sobie poradzić”. Wówczas wprowadzali uzdrawiające balsamy do ust chorego. Jeżeli jednak w takich wypadkach pacjent mówił, że lek cuchnie jak mocz owcy, i gdy zbierało mu się na płacz lub kiedy nieruchomiał, doznawał erekcji bądź z jego penisa skapywały krople moczu, wówczas przypadek uważano za beznadziejny. Jeśli z guza na kobiecej piersi sączyła się ropa, lekarz mówił: „Tę chorobę wyleczy trwoga przed pożarem”.
Czasami jedynym, co medyk mógł uczynić, było ugotowanie strusiego jaja, przyłożenie go do rany i wypowiedzenie takich słów:
Wypędzam wroga, który tkwi w tej ranie! Wypędzone jest zło z tej krwi... Ta świątynia nie runie; odtąd nie ma wroga w tym zbiorniku. Ochrania mnie Izyda. Ratunkiem mym jest syn Ozyrysa.
W starożytnym Egipcie trudno było wrócić do zdrowia, ale każdy wiedział, że w życiu pozagrobowym będzie lepiej. Świadomość tego okazywała się najlepszym lekarstwem.
Grecka formuła
Sokles, obiecawszy wyprostować zgarbiony kark Diodorusa, ułożył trzy duże głazy, każdy o boku na cztery stopy, na jego garbie. [Diodorus] został zgnieciony i zmarł, ale [po śmierci] stał się prosty jak linijka.
– Antologia antycznych tekstów greckich XI, 120
Zanim narodziła się Grecja, wędrowni mędrcy uprawiali sztukę uzdrawiania. Uważali, że świat złożony jest z ziemi, wiatru, ognia i wody, a ich zadanie polega na utrzymaniu tych żywiołów w równowadze poprzez stosowanie diety, medytację i ćwiczenia fizyczne.
Hipokrates żywioły nazywał humorami i wierzył w potrzebę ich harmonii. Ale na równi z teorią cenił praktykę, codzienną obserwację i zdrowy rozsądek. Był poniekąd rzemieślnikiem, fachowcem i lubił naprawiać.
Z jakiegoś powodu starożytni Grecy często rozpisywali się na temat hemoroidów, a rozprawa Hipokratesa „O hemoroidach” zapewne najlepiej ilustruje jego rzeczowe podejście do leczenia, czasem bolesnego:
CZĘŚĆ 1
Zalecam siedem albo osiem małych kawałków żelaza naszykować, rozmiaru sążnia. Ułożone na tyle, wypalają hemoroidy, nie pozostawiając żadnych niewypalonych, jako że wypalić należy je wszystkie. Kiedy żegadło jest przykładane do chorego, jego głowę i ręce trzymać należy, aby nie mógł się poruszyć, choć krzyczeć powinien... Nasmarować miodem i przyłożyć; gąbkę przycisnąć na tyle, na ile można.
CZĘŚĆ 4
Ułożywszy człowieka na dwóch obłych kamieniach powyżej kolan... usuń je [wypalone hemoroidy] palcem, jakoż nie jest to trudniejsze od ostrzyżenia owcy... A winno się to uczynić bez wiedzy chorego, zajętego rozmową.
CZĘŚĆ 6
Hemoroidy odpadną... niczym kawałek spalonej sierści.
Hemoroidy leczyły nawet z zakochania. Zakochanie uważano za chorobę, odmianę melancholii, czyli depresji. Wielki Galen twierdził, że „otwarcie hemoroidów to najpewniejszy środek zaradczy” przeciw zakochaniu.
Ten uzdolniony diagnostyk odwiedził kiedyś Justusa, którego żona bardzo chorowała. Kobieta nie miała wprawdzie gorączki, ale leżała w łóżku i zachowywała się dziwnie, naciągając sobie pościel na głowę. Kiedy Galen przebywał u Justusa, podsłuchał, jak jeden z gości mówi o tancerzu Pilatesie. Zauważył, że żona Justusa była poruszona, jej twarz poczerwieniała, a serce biło bardzo szybko – diagnoza była oczywista…
Równie osobliwie leczono w Grecji skrzywienie kręgosłupa. Gdy było poważne, chorego zrzucano z wysokiego budynku:
Podnieś drabinę, ułóż na niej chorego, związując mu ręce i nogi. Potem wciągnij tę drabinę albo na wieżę wysoką, albo na szczytową ścianę domu i puść.
Ta kuracja była zbyt drastyczna nawet dla Hipokratesa. Uczony pisał o niej tak: „Drabiną nigdy nie naprostujesz nikogo... Ci wszyscy lekarze, którzy uprawiają takie praktyki, są głupcami”.
Tysiące lat przed wynalezieniem baterii ludziom, którym dokuczały silne bóle głowy, kazano stawać na żywych węgorzach elektrycznych oraz rybach z rodziny drętwowatych. Kuracja ta była tak dobrze znana, że Platon, którego pod względem dowcipu potrafił przewyższyć tylko jego mentor Sokrates, żartował:
Wydajesz mi się zarówno z wyglądu, jak i z władzy, jaką roztaczasz nad innymi, nader podobny do drętwy, która poraża tych, co zbliżają się do niej i dotykają jej, tak jak ty teraz mnie porażasz... Nie wiem, jak ci odpowiedzieć.
W przypadku poważniejszych urazów głowy i „wstrząśniętych czaszek” Hipokrates stosował trepanację. Gdy pacjent siedział wyprostowany na krześle, Hipokrates otwierał mu czaszkę wiertłem lub dłutem. Narzędzia te tak się rozgrzewały, że należało trzymać w pobliżu wiadro z zimną wodą. Po zabiegu odpryski kości czyszczono i umieszczano z powrotem na miejscu, opatrując ranę czarnym inkaustem albo gołębią krwią. Ponoć nierzadko umierający pacjent odzyskiwał po takiej operacji zdrowie.
Poglądy Hipokratesa na padaczkę były nieco mniej praktyczne niż w przypadku urazów głowy. Sądził on, że jej przyczynę stanowi rozmiękczenie mózgu i zastój flegmy w sercu. Dziecięce mózgi były rzekomo szczególnie podatne na rdzę i korozję, zwłaszcza gdy dzieci przebywały za długo na słońcu albo stały zbyt blisko ognia. Hipokrates uważał także, iż rozmiękczony mózg jest też przyczyną chorób umysłowych i psychicznych, że osoby z nadmiarem żółci są zbyt pobudliwe, a ludzie flegmatyczni cechują się ponuractwem i zamykają się w sobie. Z kolei Galen określił mózg mianem „wielkiego zakrzepu śluzowego”, ale sądził przy tym, że niektóre z nerwów mózgowych z trudem przekazują nakazy woli. Pewnie chodziło mu o… stalowe nerwy.
Dla Galena kobiety niczym nie różniły się od mężczyzn, tyle tylko, że były bardziej zacofane. Uczony uważał, że kobiece narządy płciowe są skierowane do wewnątrz zamiast na zewnątrz:
Wywróć kobietę wnętrzem na wierzch, przenicuj, by tak rzec, i złóż na dwoje mężczyznę, a przekonasz się, że są jednacy... Coś podobnego dostrzec można w oczach kreta.
Zatrwożony Galen określił taki stan mianem „okaleczenia”. Poza tym greccy lekarze uważali, że łona samotnych kobiet, zduszone i spragnione, by poświęcano im więcej uwagi, wydostają się z brzucha i kierują w górę, ku głowie. Zbłąkaną macicę trudno było znaleźć i jeszcze trudniej schwytać. Platon nazywał ją „żywym stworzeniem”, a Areteusz z Kapadocji „stworzeniem wewnątrz stworzenia”. Wedle Areteusza:
...porusza się ono w jedną i drugą stronę na boki – w prawo albo w lewo, ku wątrobie lub śledzionie. Jednym słowem – jest nieprzewidywalne.
Galen nie zgadzał się z tym, że macica przemieszcza się aż tak swobodnie, ale mimo wszystko myślał, iż organ ten może wywoływać hysterike pnix (ataki histerii), które czasami dławią kobietę. Najlepszym remedium na nie stanowił namiętny seks. Gdy był on niemożliwy, lekarze musieli „wykurzać” macicę. Uważając, że macica ma wyjątkowo czułe powonienie, Hipokrates proponował: „odkażanie, spalając nieco wełny (...) siarki i lepiku. Natrzyj przy tym pachwiny [kobiety] i wewnętrzną stronę jej ud smarowidłem o słodkiej woni”.
Na podobne przypadłości stosowano również spalone włosy i zgniecione pluskwy. Ponadto posługiwano się też inną, rzadko omawianą, ale najwyraźniej dość rozpowszechnioną metodą. Złośliwy Marcjalis, rzymski poeta i satyryk, wspominał o niej, opisując pewną samotną kobietę dotkniętą histerycznym napadem:
Leda rzekła swemu staremu mężowi, że wpadła w histerię, i użalała się, że fizyczne obcowanie to dla niej konieczność... iż należy uczynić to, czego on już nie czynił. Wtenczas natychmiast wystąpili lekarze mężczyźni, podczas gdy lekarki się wycofały, i unieśli w górę nogi cierpiącej. I jakież energiczne leczenie jęło się wtedy odbywać!
Menstruacja była zjawiskiem bardziej przewidywalnym, lecz mimo to uznawano ją za żywioł, z jakim należało się liczyć jak z wiatrem czy przypływami. Podobnie jak hysterike pnix miesiączka bywała zabójcza, jeśli się jej nie leczyło. Według Hipokratesa:
Owe dziewczę popada w obłęd z powodu ostrego zapalenia i staje się dzikie. Wypowiada straszne rzeczy... [nawiedzające ją wizje] nakazują jej skakać, rzucać się w studnię i utonąć.
Greckie poglądy na temat menstruacji były tak utrwalone, że wpłynęły na teorie późniejszych medyków. Uważali oni, że krew miesięczna powoduje kwaśnienie wina, rdzewienie żelaza i to, że drzewa tracą owoce. W edycji „British Medical Journal” z 1878 roku lekarze w dalszym ciągu spierali się o to, czy kobietom w czasie miesiączki należy zezwalać na „wcieranie solanki z kwaszonych ogórków w wieprzowe udźce”.
Powyższy tekst pochodzi z książki Jak dawniej leczono, czyli plomby z mchu i inne historie, która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa RM.