Jesień 1823 roku. Izabela Wieczorek, podopieczna wicehrabiego Giełczyńskiego, właściciela dworu nad Biebrzą, pragnie wyjść za mąż. Choć na arystokratycznych balach i rautach wyróżnia się urodą, budzi zgorszenie nieprzystojnym zachowaniem. Na dodatek wszyscy konkurenci do ręki niesfornej awanturnicy przepadają bez wieści. W tajemniczych okolicznościach ginie też cenny rodowy klejnot pewnego szlachcica...
Czy przystojny baron Klemens Krzyżewski odkryje tajemnicę znikającej biżuterii? Czy wuj panny Izabeli jest rzeczywiście tylko zrzędliwym staruszkiem? Którego z adoratorów wybierze młoda dama?
Flirty, romanse i namiętności w XIX-wiecznym sztafażu. Wyzwolone kobiety, niebezpieczne przygody, sekretne śledztwa i alchemiczne eksperymenty.
Zaginione klejnoty to pierwszy z trzech osobnych tomów obyczajowo-historycznego cyklu Dworek nad Biebrzą Urszuli Gajdowskiej, autorki popularnej sagi W dolinie Narwi. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Szara Godzina. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Zaginione klejnoty. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Izabela nie szukała męża za wszelką cenę, ale czuła, że moment ten musi niedługo nastąpić, a nie miała zamiaru wiązać życia z jakimś nudziarzem, hulaką, despotą czy kobieciarzem. Chciała sobie zapewnić znośne życie z kimś, kogo nie będzie starała się do późnej starości unikać. Czy w takiej roli zobaczyła Anthony’ego Athertona? Skłamałaby, przecząc temu stwierdzeniu. Zwłaszcza że Anthony miał tę dodatkową przewagę nad innymi potencjalnymi kandydatami do jej ręki, że posiadał majątek w Anglii, podróżował do Indii i nie miał nic przeciwko temu, by jego małżonka również wędrowała po świecie. Może nawet niekoniecznie z nim. Miała już przykre doświadczenia z konkurentami, którzy albo zupełnie nie nadawali się do roli przyszłego męża, albo właśnie nadawali, ale mimo zapewnień zainteresowania jej osobą, kiedy już przychodziło co do czego, znikali bez śladu. Wstydziła się kogoś o nich pytać i opowiadać o tym komukolwiek, bo każda taka sytuacja bardzo mocno godziła w jej honor i zmniejszała poczucie wartości. Ostatnim razem przecież zgodziła się na spotkanie w ogrodzie z młodym szlachcicem z okolicy dopiero po piątym jego liście z błaganiami. I co? Czekała jak głupia przez pół godziny, moknąc w deszczu, bo ten wcale się nie zjawił. Miała nadzieję, że dopadło go jakieś choróbsko albo stado wilków po drodze, ale nawet wyjaśnienia żadnego nie dostała. Tylko jakąś błyskotkę z przeprosinami. To wszystko. Poza tym mieszkanie pod jednym dachem z wujem zaczynało jej zwyczajnie ciążyć. Może kiedyś myślała, by nie wychodzić za mąż i żyć u jego boku spokojnie, będąc jego opiekunką, a po śmierci przycupnąć u kogoś innego z rodziny. Ostatnio jednak stała się wobec niego podejrzliwa i zaczynała czuć się w jego towarzystwie mniej swobodnie niż przedtem. Na pewno nie miała zamiaru tracić czasu, a wyjście za mąż było najlepszym rozwiązaniem na zmianę miejsca zamieszkania.
– Panienko Izabelo – usłyszała zza drzwi cienki głos pokojówki.
– Słucham, Adelo?
– Mamy gościa i wicehrabia pyta, czy nie zechciałaby panienka zejść i wypić jeszcze trochę herbaty.
– A któż to taki?
– Baron Krzyżewski, panienko.
– Wejdź, Adelo. – Otworzyła drzwi, wpuszczając służącą. – Nie za bardzo chce mi się tam schodzić – wyznała.
– Wiem, ale wicehrabia nalegał. Będzie na mnie zły, że panienki nie przyprowadziłam.
– Wybronię cię, nie musisz się nim przejmować.
– Niby wiem, ale wie panienka, że to jakoś nieswojo.
– Naprawdę nie mam ochoty. – Westchnęła. – Po cóż jestem im tam potrzebna? – dopytała, widząc niezadowoloną minę pokojówki.
– I o to samo zapytał baron.
– Po cóż im jestem potrzebna? – upewniła się.
– No, tak.
– W takim razie chętnie zejdę. – Zacisnęła pięści. – Pomóż mi włożyć coś odpowiedniego.
W tym czasie mężczyźni wspominali jedne z poprzednich odwiedzin barona.
– Co się stało z tym napadniętym szlachcicem, którego wtedy uratowaliśmy? Wicehrabia z Krzyżewskim wybrali się wówczas na objazd włości tego pierwszego i nad samą Biebrzą w jednej z zacumowanych łódek dostrzegli związanego młodego mężczyznę. Miał szczęście, że wicehrabiemu zachciało się tamtędy akurat jechać. Baron upierał się przy twardszym gruncie, by konie nie powykręcały nóg na miękkim podłożu przy rzece. Mężczyzna czymś otumaniony, na wpółprzytomny, ze związanymi rękoma i nogami siedział w łódce. Majaczył coś o jakiejś obietnicy i spotkaniu w ogrodzie. Odwieźli go wówczas do domu i przekazali pod opiekę rodzinie.
– Odwiedziłem go niedawno i ma się bardzo dobrze. Obiecał nie włóczyć się więcej samotnie po ciemku.
– Powiedział, co mu się stało?
– Niestety. Nie pamiętał niczego. Widać ktoś go zaszedł od tyłu i uderzył w głowę, a następnie pozbawił sakiewki i zostawił na pastwę dzikich zwierząt. Miał szczęście, że go znaleźliśmy.
Powieść Zaginione klejnoty kupicie w popularnych księgarniach internetowych: