Inni ludzie. Fragment książki „Mykoła"

Data: 2024-09-25 12:00:12 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 10 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

W NeoSybirsku uczył się jak parzyć najlepszą herbatę. Potem przyszli ludzie z bronią. Ich cel: zabić go. Tak zakładał. Opuścił więc miasto. Z Psem. Żeby dowiedzieć się, dlaczego.

W NeoSybirsku uczył się też, jak stać się dobrym człowiekiem. Tak bardzo to nie wyszło, ale wina zawsze jest przecież po stronie tego drugiego. 

Scenografia wygląda następująco. Trasa NeoSybirsk-Barnał: trzy samochody, kilka trupów, ślady krwi. Bar dla kierowców: prawdziwy krajobraz zniszczenia. Bohaterowie: sierżant Wolf, który wśród syfnych ochłapów zleceń znalazł swoją perłę. Oraz Mykoła, cyborg, któremu los rzucił w ramiona… dziewczynkę. I choć niewiele go dzieci interesują, Mykoła zawodowiec czuje, że jego obowiązkiem jest zapewnienie jej bezpieczeństwa. Bo gdzieś w tej cywilizacji skleconej na sznurek i szmatę jest ktoś, kto poświęci wiele, aby ją zdobyć.

Nie wszystko na świecie daje wynik zgodny z logiką i obliczeniami. Czasem plany skutecznie zmienia ci ktoś inny.

Mykoła Michał Gołkowski grafika promująca książkę

Do przeczytania książki Michała Gołkowskiego Mykoła zaprasza Fabryka Słów. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Mykoła. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii: 

002

Komenda milicji, miasto Barnauł, końcówka dnia pracy

- Masz coś na ten wypadek z trasy?

Siedząca za biurkiem archiwum przerażająco chuda kobieta podniosła głowę, zwieńczoną szopą sterczących w bezładzie włosów z losowo powtykanymi wsuwkami i spinkami.

Szkła okularów grubości denek od butelek wódki spojrzały pytająco na cokolwiek zgrzanego, zdyszanego Wolfa.

– Na który niby, Zajączku? – zapytała Polina, uśmiechając się wąskimi niczym blizna po wycięciu wyrostka, wymalowanymi zbyt czerwoną szminką ustami.

Wolf rozpiął kurtkę i ściągnął szalik. Zaczął mocować się z zapięciem kołnierza bluzy, skrupulatnie wykorzystując tę okazję, aby nie patrzeć na jej zęby, pożółkłe od nikotyny i zniszczone przez niechlubny okres nadużywania substancji wziewnych.

A pomyśleć, że raptem paręnaście lat temu Polina była śliczną dziewczyną. Czasami flirtowali mniej lub bardziej skrycie, gdy przychodził tutaj do niej, na dół... Raz prawie wylądowali w łóżku, ale ona w decydującej chwili powiedziała: Zając, ja nie mogę, mam faceta.

On wtedy odpuścił.

Ona się potem odsunęła.

Facet zostawił ją dwa lata później.

Polina zaczęła nałogowo palić i popijać, uciekła w pracę.

Teraz wyglądała na jego rówieśniczkę, co wcale nie było komplementem.

– Ten wieczorny na trzydziestym czwartym kilometrze. Jedyny, jaki był, zdaje się. – Wolf spróbował odpowiedzieć uśmiechem, ale raczej mu nie wyszło.

– Ach, ten. Czekaj, Zajączku, zaraz coś znajdę specjalnie dla ciebie.

Polina odjechała na swoim ruchomym fotelu w kierunku ekranów katalogu, zaczęła powoli, wystawionymi niczym punktaki palcami wskazującymi dźgać w stacjonarną klawiaturę o literach tak wytartych, że miejscami prawie niewidocznych.

– Nadzorował to jeden z tych młodych, Aleksiejew czy może...

Wolf w końcu rozpiął suwak, sapnął z ulgą. Nachylił się, wsadził głowę w jej okienko, zerknął ku ekranom i urwał.

Do stalowej ramy trzymającej terminal katalogu nadal był przyklejony taśmą klejącą rysunek, zrobiony na kawałku cienkiego rysoplastiku i teraz wsadzony w pożółkły laminat. Ten sam rysunek, który na szybko nabazgrał dla Poliny lata temu, kiedy jeszcze jego dłonie nadawały się do trzymania rysika: jego własna karykatura z wielkimi uszami zająca i w przerysowanie wielkim kaszkiecie, w pasiastej koszulce. I podpis: „No, teraz ci Zając pokaże!”.

Polina spojrzała na niego, na rysunek. Uśmiechnęła się smutno.

Wolf odchrząknął, speszony, po czym wysunął się z okienka i oparł o ścianę.

Miał od dłuższego czasu wrażenie, że całe jego życie było jedną wielką niedokończoną sprawą... A on wciąż otwierał w niej nowe wątki, żadnego nie zamykając.

– Jest – odezwała się Polina, po czym znów podjechała pod okienko z nośnikiem pamięci w ręku. – I co dalej?

Wolf wyciągnął rękę.

Ona westchnęła, pokręciła głową.

– No co? – Wolf wzruszył ramionami.

– Zajączku, nie mogę ci tak po prostu dawać materiałów z archiwum. Bierzesz tę sprawę oficjalnie czy jak? Bo komendant...

– Komendant ma w dupie wszystko z wyjątkiem swojej zbliżającej się emerytury – warknął Wolf. – Dawaj.

Westchnęła ciężko i podała mu nośnik, ukradkowo przejechała palcami po wnętrzu jego dłoni.

– Zrób coś z tym, Zajączku. Ureguluj zaległe tematy, bo w końcu cię wywalą i ty nie doczekasz do swojej poradziła, patrząc na niego wymownie ponad szkłami okularów. – A szkoda by było.

– Chcę tylko coś sprawdzić, Pola. Nie przejmuj się, tym razem w nic się nie wkopię.

– Aha, jak zawsze...

Wyszedł z piwnic archiwum, wdrapał się po schodach. Tutaj, na parterze, zawsze był młyn: patrol właśnie sprowadził z ulicy jakiegoś bezdomnego ćpuna, który wrzeszczał i rzucał się, powstrzymywany przez aż trzech funkcjonariuszy.

Ubrana w narzuconą na szlafrok puchową kurtkę kobieta z dzieckiem na ręku krzyczała na dyżurnego.

Na ławeczce w poczekalni siedział i krwawił z rozbitego nosa mężczyzna w średnim wieku.

Dzwonki komunikatorów urywały się i nakładały na siebie, wyświetlacz systemu rozdzielania wezwań znów dostał pierdolca i migotał tak, że aż głowa bolała.

Wolf czym prędzej uciekł na piętro, przeszedł korytarzem na sam koniec, aż za zakręt z wejściami do toalet. Minął składzik, przecisnął się obok zepsutej holokopiarki i popchnął drzwi do swojego mikrogabinetu.

Miał tu miejsca dokładnie tyle, żeby obrócić się i usiąść spokojnie przy biurku ze starym komputerem. Skos dachu nawet nie pozwalał się wyprostować. Krzywo wciśnięty regał od długiego już czasu groził przewróceniem się mu prosto na głowę.

To był jego czwarty i wedle wszelkiego prawdopodobieństwa ostatni gabinet.

Najpierw miał miejscówkę za szklanym przepierzeniem przy głównej sali komendy, zaraz obok biura komendanta.

Potem przenieśli go do jednego z pokojów przy korytarzu, dzielonego z innym funkcjonariuszem.

Po remoncie dostał przydział na dole, zaraz przy wejściu, ale sam poprosił o relokację...

I dali mu to.

Ani Wolf, ani nikt inny nie miał wątpliwości: to była wylotówka, ostatnia prosta. Po czymś takim następną przestrzenią do pracy było już tylko plastikowe pudło, w które kazali człowiekowi spakować swoje rzeczy, wyjść i nie wracać.

Czytnik odpalił już za drugim razem, Wolf zaczął powoli przeglądać zdjęcia i czytać napisane na kolanie raporty. No tak, dzielni chłopcy z drogówki ewidentnie kręcili temat pod zamknięcie sprawy: utrata kontroli nad pojazdem, awaria androida, brak osób zgłaszających roszczenia.

Natomiast Wolf zwrócił uwagę na coś zupełnie innego.

Obydwa samochody były na blachach z niby sąsiedniego, ale dość odległego NeoSybirska. Żeby w taką pogodę, o tak późnej porze wybierać się taką drogą na prowincję... po czym mieć wypadek praktycznie na dojeździe? Co najmniej zastanawiające.

Szybko skopiował sobie dane kierowców, sprawdził pasażerów.

No tak, ci dwaj, co jechali w spalonym samochodzie, byli zawodowymi ochroniarzami, jak zresztą należało się spodziewać. Trzeci siedział za kierownicą w przewróconym wozie... Ale przecież tam była też ta zastrzelona kobieta.

– Kalinina Anastazja Maksimowna... – Pokiwał głową, patrząc na zdjęcie wyciągnięte z centralnego rejestru.

Życiorys niby niespecjalny – urodzona, ukończyła szkołę, potem studia... O, proszę – uczyła się tutaj, w Barnaule, i stąd też pochodziła! Rzadki przypadek awansu społecznego, ktoś, komu się udało wyrwać z prowincji.

Potem jakieś spółki, praca w NeoSybirsku, widoczne podwyższenie stopy życiowej. Przez krótki czas zamężna, rozwiedziona od pewnego czasu.

Na pierwszy rzut oka nic szczególnego, życiorys jakich wiele: bo to mało kobiet uciekało do bogatych mężów z większego miasta?

A jednak było w tym coś, co Wolfowi nie pasowało.

Wyjął z kieszeni tabakierę, nasypał czarnego proszku na zagłębienie w dłoni i wciągnął najpierw jedną, potem drugą dziurką. Zarzucił głową, potarł nos wierzchem dłoni i kichnął solidnie.

Coś w tej sprawie było, co mu się nijak nie składało... I czuł, że jeszcze o niej usłyszy.

Trasa NeoSybirsk–Barnauł, późny wieczór

Martwe drzewa skończyły się nagle jak ucięte nożem, otwierając się na plac parkingu dla ciężarówek.

Ogromne transportowce stały nierównymi rzędami jeden obok drugiego, powoli oddając ciepło nagrzanych silników.

Pokryte bryzgami błota i warstewką burego brudu krypy i burty wywrotek tworzyły istny labirynt uliczek i zaułków, którym z rzadka przesuwały się postaci ubranych w grube, pikowane kurtki i solidne śniegowce kierowców.

Czuć było zapach smaru i paliwa, wąskimi strużkami tęczowej mazi ściekającego po rozjeżdżonym błocie pośniegowym ku zapchanym kratkom odpływów.

Mykoła wyszedł zza drzewa, obejrzał się na stojącego nieco głębiej Psa. Cofnął się, przykucnął przy czworonogu.

– Musimy – powiedział, głaszcząc stalowy kark mechaniczną dłonią. – Temperatura znów spada, a twoje baterie tracą wydajność. Pójdę pierwszy, poczekaj.

Pies nie wydał z siebie ani jednego dźwięku, natomiast cyborg pokręcił głową.

– Nie. Tym razem nie będziemy ryzykować, nie po ostatnim razie. Pójdę sam, żeby nie ściągać niepotrzebnej uwagi.

Tym razem technoowczarek zrobił krok w przód, uniósł jedną przednią łapę – tę, która była oryginalną, firmową częścią, a nie zespawaną z kawałków, lekko przykrótką protezą.

Mykoła cmoknął z niezadowoleniem:

– Zostań. Dam sobie radę. Niedługo wracam, czekaj tu spokojnie.

Skrzypiąc przestawianymi w głębokim śniegu butami, Mykoła przeszedł jeszcze kawałek, przedarł się przez plątaninę suchych, kolczastych zarośli i w końcu stanął na asfalcie.

Otrzepał się ze śniegu, obejrzał w las: on nadal widział tam bardzo wyraźną sylwetkę Psa, połowicznie schowanego za drzewem... Jednak prawdopodobieństwo, że mógł zobaczyć go ktoś inny, było minimalne. Statystycznie nieistotne.

Nauczył się przez tych kilka lat, że otaczający go ludzie widzieli zdecydowanie mniej.

Inni ludzie, znaczy.

Inni od niego samego.

Książkę Mykoła kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment, dystopia, cyberpunk, humor,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Mykoła
Michał Gołkowski 1
Okładka książki - Mykoła

W NeoSybirsku uczył się jak parzyć najlepszą herbatę. Potem przyszli ludzie z bronią. Ich cel: zabić go. Tak zakładał. Opuścił więc miasto. Z Psem. Żeby...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje