Szesnastoletnia Emilia Rossnowska kończy najlepszą pensję w Płocku i na balu debiutantek przyciąga uwagę carskiego oficera, hrabiego Gołubojewowa. Żeby nie dopuścić do uwiedzenia córki, zapobiegliwy ojciec wysyła ją do Paryża na nauki w renomowanym Instytucie Panien Polskich, który księżna Anna Czartoryska założyła w słynnym Hôtel Lambert.
Do stolicy Francji Emilia wyrusza pod opieką przyjaciółki domu - niezależnej i wyzwolonej aktorki i śpiewaczki Luizy Boretti. Ich droga wiedzie przez Bydgoszcz, Berlin, Hamburg, Londyn i Hawr. Dla Emilii jest to prawdziwa szkoła życia. Młodziutka dziewczyna zderza się z historią i wielką polityką. Przekonuje się też, że kobieta nie musi żyć w cieniu mężczyzny - może mieć własne zdanie, samodzielnie kształtować swoją przyszłość, a także brać czynny udział w działaniach politycznych. Jak to wpłynie na dalszą edukację Emilii? I jak potoczą się jej losy we francuskiej metropolii, do której wyrusza również rosyjski hrabia?
Do lektury książki Stanisława Krzemińskiego Od wschodu do zachodu. Ucieczka zaprasza Wydawnictwo Marginesy.
– Tytuł mojej sagi – Od Wschodu do Zachodu – odnosi się do podróży mojej bohaterki, ale też do rytmu dni, które przeżywamy, i symbolicznego obrazu naszego życia: narodziny to symboliczny wschód każdej i każdego z nas, a śmierć to nasz swoisty zachód. Ale jest to również nasza polska szamotanina między Wschodem a Zachodem. Odwieczny polski klincz: marzymy i tęsknimy do Zachodu, a jednocześnie mamy u nogi kulę wschodnich przyzwyczajeń, okruchów niemal azjatyckiej mentalności, czego bardzo boleśnie doświadczamy w Polsce i dzisiaj. Swoiste rozpołowienie mentalne narodu: z jednej strony chęć przynależności do Unii Europejskiej, a z drugiej, powiem brutalnie, wschodnia tęsknota do autorytaryzmu, do władzy, która wie najlepiej, co dla nas jest dobre – mówił w naszym wywiadzie Stanisław Krzemiński, autor powieści.
W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Ucieczka. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Ledwo Szymon zdążył ogarnąć oba konie państwa Rossnowskich, ledwo łyknął trochę kawy, którą razem z dwiema bułeczkami z wyniosłą miną podała mu Rozalka, gdy w drzwiach pojawiła się, jeszcze w szlafroku, pani Bogumiła i jednym spojrzeniem omiotła kuchnię.
– Niech Szymon będzie tak dobry i za kwadrans zaprzęga. Pojedziemy z Emilką do miasta. – Tym razem lustrowała kredens. Podeszła i przeciągnęła palcem po rancie przeszklonych drzwiczek, przez które widać było śniadaniowy komplet fajansowych filiżanek, kubków i talerzy.
– A Rozalka niech no tu przetrze kurze – powiedziawszy to, pani doktorowa odpłynęła w stronę małżeńskiej sypialni.
„Na pewno teraz mi się to dziewuszysko pokrzywia za plecami” – myślała, zastanawiając się przez moment, czy nie odwrócić się gwałtownie, by przyłapać na tym służącą. Wybrała jednak stateczną godność pani domu.
Pani Rossnowska pomyliła się jednak – tym razem dwie osoby w kuchni stroiły miny po jej wyjściu.
Z piętnastu minut zrobiła się ponad godzina i dopiero grubo po dziewiątej pani doktorowa razem z córką wyszły na ganek. Emilia podbiegła do klaczy, przytuliła do jej łba policzek i ukradkiem wsunęła kawałek cukru w koński pysk.
– Ja to widzę, panienko – powiedział ze śmiechem Szymon. Rozpuści mi ją panienka jak jaki dziadowski bicz.
– Emilko, wsiadaj, proszę – odezwała się sucho matka.
Zatrzymały się na Tumskiej pod dziewiątym. Pod sosnową kuczką * , którą dobudował nowy właściciel kamienicy, było niewielkie okno wystawowe, w którym stały trzy damskie manekiny opięte ciasno otulinami w kolorze różowym, kremowym i białym. Zawieszona przed szybą blacha kiwała się na wietrze, to przybliżając, to oddalając wymalowany na niej napis:
Brana Taubenfligel gorseciarka
Trzymały go w dziobach dwa metalowe gołębie z gorsecikami na brzuszkach oraz rozpostartymi do lotu skrzydełkami.
Gdy pasażerki wysiadły z bryczki, pani Rossnowska ruszyła zdecydowanym krokiem do wejścia, a za nią, noga za nogą, sunęła córka. Zawsze uciekała do swego pokoiku na piętrze, kiedy z sypialni dochodził podniesiony głos matki: „Niechże Rozalka ciągnie z całych sił” – irytowała się pani Bogumiła. „Kiedyk siem boje, coby pani dychać zmogła” – odpowiadała czerwona z wysiłku dziewczyna, zaciągając sznurówki na plecach chlebodawczyni. „Już ty się o mnie nie bój. Zaprzyj się i ciągnij”.
„Nigdy na siebie czegoś takiego nie włożę” – przyrzekała sobie wtedy panna Rossnowska.
Gorseciarka Brana Taubenfligel była niewysoką, dość pulchną kobietą o zadziwiająco wąskiej talii, co przy jej tuszy stanowiło najlepszą reklamę szytej przez nią bielizny. Na głowie miała szajtł * z pięknych miedzianobrązowych włosów, ozdobiony delikatną siateczką z drobnymi kremowymi koralikami, a spod peruki spoglądały na Emilię czarne świdrujące oczka taksujące jej szczuplutką figurę.
– Tu nie będzie kłopot.
Zauważyła zlęknione spojrzenie dziewczyny, która rozglądała się po stojących wokół manekinach zasznurowanych w gotowe gorsety. Na kilku stołach pracownice obszywały kolejne płótnem, jedwabiem, kaszmirem, satyną lub delikatną cielęcą skórką.
– Tu się nie ma co bać – uspokajała. – To tylko potrzebuje podkreślić piękną figurę panny doktorówny. – I nagle przyłożyła obie ręce do jej talii, a palce wpiły się tak boleśnie w kibić, że Emilia aż się wzdrygnęła.
„Hrabia mnie zdołał podnieść i to nie bolało” – przeszło jej przez myśl.
– Proszę nie rozpuszczać mi córki, pani Taubenfligel – powiedziała z uśmiechem pani Rossnowska. – Pozwoli pani, że zerknę na materiały – bardziej stwierdziła, niż spytała.
– Ależ pani doktorowa, pani nie potrzebuje mnie o to pytać.
– Poczekaj chwilę, córeczko.
Pani Bogumiła ruszyła w głąb pracowni i kolejno brała do ręki materiały, którymi obszywano gorsety, badała elastyczność wiklinowych, metalowych i trzcinowych prętów tworzących ażurowe rusztowania.
Na bocznym stole, wśród francuskich i niemieckich żurnali, zauważyła najnowszy numer „Gońca Płockiego”. Jej uwagę przykuł tytuł na pierwszej stronie: „Pikantny bal debyutantek”.
Powstrzymując emocje i siląc się na obojętność, od niechcenia sięgnęła po pismo. Wachlując się nim, krążyła między pracownicami. Jej wzrok przyciągnął wąski kaszmirowy gorset w bladomorelowym kolorze. Miał wprawdzie sznurówki z tyłu, ale jednocześnie pięć dużych metalowych haftek z przodu. Pani Bogumiła jedną dłonią nadal poruszała gazetą, drugą sprawdzała jakość materiału. Podeszła do gorseciarki, która bacznie obserwowała jej każdy krok.
– Tamten wygląda wdzięcznie...
– My to robimy dla córka samego pana Paweł Raystoff z Gostynina. – Gorseciarka zauważyła, że nazwisko nie robi na pani Rossnowskiej żadnego wrażenia. – No jakżesz?! Panna Raystoff też była wczoraj na ten bal. – Ściszyła głos. – Tyle że szpetna... Kudy jej do panienka. – Spojrzała na Emilię. – Ale na moje oko figura potrzebuje być taka sama – rzuciła. – Marylka, pójdź no tu z robótka. – Gorseciarka kiwnęła na rudą, bladą dziewczynę siedzącą pod oknem. – To sam najnowszy wynalazek pana Douglas z Ameryka... – ciągnęła, sięgając po gorset. – Pani doktorowa potrzebuje popatrzeć.
Demonstracyjnie zaczęła wyginać przednie listwy na wszystkie strony.
– Miękuchny. W sam raz dla panienka. – Pani Taubenfligel uśmiechnęła się do Emilii. – Te haftki potrzebują być wszyte w brykle z plecionki ze stalowego drutu. – Przyłożyła gorset do sukni Emilii. – Jak się raz z tyłu dobrze zasznuruje, to panienka potrzebuje tylko wstrzymać oddech i będzie mogła z przodu zapinać sama. – Zawiesiła głos. – Pani córuś warta ten cymes.
– Spojrzała zachęcająco na panią Bogumiłę i pospiesznie wydała pomocnicy polecenie: – Niech Marylka weźmie panienka doktorówna do gotowalni i przymierzy to pannie.
Ruda dziewczyna bez słowa skłoniła głowę i cicho zwróciła się do Emilii:
– Panienka wybaczy, że pójdę przodem. Musim przejść na tył domu, przez podwórze. Tam trza uważać, bo błoto. – Zarumieniła się.
Gorseciarka odprowadziła wzrokiem obie dziewczyny.
– Na moje oko potrzebuje być jak ulał. – I zaraz dodała konfidencjonalnie: – Pani Raystoff będzie tu z córka dopiero w piątek. Dziś poniedziałek. Marylka potrzebuje się tylko pospieszyć.
– Potem, nachylając się do pani doktorowej, szepnęła przymilnie: – A pani doktorowa może zechce kawy, bo przymiarka a bisl * potrwa.
Siedzą w niewielkim pokoju gorseciarki przy okrągłym stoliku, a z dzbanka unosi się zapach kawy. Pani Rossnowska wciąż się wachluje gazetą.
– A wie pani doktorowa, że ten Raystoff z Gostynina to oprócz dwie farbiarnie i córka ma jeszcze syn? – Gorseciarka uśmiecha się chytrze. – Przystojny młodzieniec. Na dwadzieścia lat mu idzie. – Pochyla się ku pani Rossnowskiej. – To potrzebuje być bardzo dobra partia... – Przysuwa się z krzesłem. – Znacznie bezpieczniejsza niż ten pułkownik... – Zawiesza głos. – Pani przecież wie, dlaczego tu przysłali pana hrabiego. – Urywa i spogląda na nią znacząco.
Pani Rossnowska milczy, tylko jej palce mocniej zaciskają się na gazecie.
„Oni tu wszystko wiedzą, i mój Augustyn, i nawet ta Żydówka, tylko ja nic nie wiem” – myśli rozżalona.
W gotowalni są tylko we dwie. Emilia nie bardzo rozumie, co ma ze sobą zrobić.
– Panienka się rozbierze – mówi cicho Marylka. Widząc speszenie panny Rossnowskiej, dodaje: – Ja nie będę patrzeć.
– W Pitrze córka jakiegoś kupca, dostawcy dworu – pani Bogumiła słyszy głos gorseciarki – skończyłaby w maju szesnaście lat.
– Skończyłaby? – pyta pani doktorowa.
– W marcu potrzebowała rzucić się do Newy z miłość do... Pani Taubenfligel zawiesza głos.
Pytające spojrzenie.
Lekkie skinienie głową.
– Uwiódł ją nasz pan hrabia. Milczenie.
– Zamiast sądu zesłano go do nas...
„Wielki Boże! I taki człowiek podnosił wczoraj Emilkę?!” Pani Rossnowskiej trudno złapać oddech.
Gorseciarka wstaje.
– Zostawię panią na chwilę. – Nalewa do filiżanki kawę. – Szanowna pani spokojnie się napije, a ja potrzebuję zerknąć, czy ten gorset nada się dla panna doktorówna.
Gdy tylko za gorseciarką zamykają się drzwi, pani Rossnowska rozkłada pomiętą gazetę. Szybko przebiega wzrokiem tekst.
Uspokaja się, odnotowując opis tego, jak Emilka ładnie tańczyła i jak gustownie wyglądała.
Skulona w sobie Emilia stoi tylko w płóciennej koszuli. Patrzy spod oka na Marylkę, która poluzowuje sznurówki z tyłu gorsetu, rozpina przednie haftki i rozpościera go na całą szerokość.
„To wygląda jak jakiś olbrzymi chrabąszcz” – przemyka Emilii przez myśl.
Trochę niepokoi panią Bogumiłę sformułowanie, że finałowe pas wywarło wrażenie głównie na panach.
„Rozpustny pismak – pomstuje pani doktorowa. – I jeszcze do tego ten tytuł!”
Marylka od pleców otula pannę Rossnowską otwartym gorsetem.
– Niech panienka teraz to pozapina – słyszy Emilia głos dziewczyny.
Trzęsącymi się dłońmi sięga po oba brykle, przybliża je do siebie.
Jedną ręką przytrzymuje listwy, a drugą usiłuje zapiąć haftkę.
– Nie mogę trafić jedną ręką – mówi zakłopotana.
– Panienka pozwoli. – Marylka od tyłu obejmuje Emilię w pasie i sczepia środkową haftkę.
– Od tej trzeba zaczynać – radzi.
Pani Rossnowska czyta o tym, z jaką dezaprobatą wśród innych matek spotkały się zbyt śmiałe figury taneczne. Czuje nagłe pulsowanie w skroniach.
Emilia opiera się rękoma o ścianę. Z tyłu słyszy sapanie Marylki, która z całej siły ściąga kolejne sploty sznurówki. Panna Rossnowska niemal traci oddech.
„Teraz bym nawet nie poczuła, że ktoś podnosi mnie do góry” – myśli z trudem, łapiąc powietrze.
– Układa się na panience jak rękawiczka – mówi zadowolona pani Taubenfligel, wchodząc do gotowalni.
Ostatnie zdanie pani Bogumiła musi czytać dwa razy. Litery skaczą jej przed oczami:
Któraś z pań suponowała nawet, że taneczna edukacja na pewnej płockiej pensji skandalizująco wybiega poza przyjęte w obyczajnem towarzystwie konwenanse.
Z trudem łapie oddech.
„Jak pan śmiał, nędzny pismaku, wplątać Emilkę w taki skandal!” W myślach policzkuje redaktora Czaplickiego.
Do pokoju wchodzi gorseciarka, a za nią sztywno Emilia. Dziewczyna ma teraz znacznie głębsze wcięcie w talii.
– Strasznie tu gorąco – mówi pani Bogumiła. Szybkie ruchy gazetą.
– Zaraz przyniosę zimną limoniadę...
Stuknięcie zamykanych drzwi.
Pani Bogumiła ma ciągle przed oczami hrabiego Gołubojewa trzymającego w rękach jej córkę.
„Boże, jaki przewidujący jest ten mój Augustyn...” – myśli z podziwem, a zarazem poczuciem winy, że zawiódł ją kobiecy instynkt.
Emilia patrzy z niepokojem na matkę.
– Czy maman dobrze się czuje?
– Dobrze... Już dobrze, Emilko... – odpowiada pani Rossnowska, ale gazeta w jej ręku nie przestaje się poruszać.
Stojąca obok Emilia aż czuje na swojej twarzy ruch powietrza. „Jak dobrze, że maman się wachluje. Łatwiej mi oddychać myśli, dotykając bezwiednie swojej opancerzonej talii. – Ale nigdy nie będę umiała w tym zatańczyć”. Próbuje głębiej wciągnąć powietrze.
Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych: