Gdy prawo zawodzi, trzeba działać na własną rękę. „La Polonaise" Hectora Kunga

Data: 2025-03-27 13:38:02 | aktualizacja: 2025-03-27 13:36:28 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 13 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Norbert Sobczak, oficer śledczy rozgoryczony korupcją i nepotyzmem panującymi w strukturach policji, odchodzi ze służby. Nieoczekiwanie docierają do niego informacje o utajnionym przez organy państwa procederze.

Co roku przez Polskę przejeżdża pociąg pełen radioaktywnych odpadów. Niemcy i Francja – za niemą zgodą władz – przerzucają nielegalny ładunek na Ukrainę. W jednym z wagonów ukryta jest zapłata za ten brudny interes: setki kilogramowych sztabek złota.

Sobczak wpada na iście szatański plan. Zamierza uderzyć tam, gdzie polityków zaboli najbardziej – w ich portfele. Do zorganizowania napadu potrzebuje jednak wspólników o stalowych nerwach. Rozpoczyna poszukiwania kompanów, nie wiedząc, że ten skok stanie się iskrą, która wkrótce wznieci pożar wśród skorumpowanych elit. A jemu samemu przyjdzie odpowiedzieć na pytanie, czy w każdym przypadku cel uświęca środki…

La Polonaise Hector Kung - grafika promująca książkę

Do przeczytania powieści Hectora Kunga La Polonaise zaprasza Wydawnictwo Novae Res. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment książki La Polonaise:

PIĘĆ MIESIĘCY WCZEŚNIEJ… PRZYPADEK

Wpadliśmy na siebie przypadkiem. Przyjechałem do Krakowa dzień wcześniej na szkolenie dla przewodników turystycznych. Wolny wieczór, piękne miasto i chyba jedyna na świecie starówka, której nie sposób odpuścić. Siedziałem w knajpie na rynku, słuchałem dobiegających mnie dźwięków jazzu, delektując się czerwonym winem, kiedy zjawił się Brona. Naprawdę miał na imię Bronisław, ale on sam nie lubił, kiedy go tak nazywano, więc posługiwaliśmy się skrótem, który wszystkim odpowiadał.

Razem kończyliśmy szkołę średnią, dzieliliśmy pasję chodzenia po górach i fascynację dla munduru. Dlatego też on wstąpił do wojska, a ja spędziłem czas na studiach prawniczych, by w końcu znaleźć się w szkole policyjnej. Wkrótce rozpocząłem karierę w stolicy, gdzie na kilka lat utknąłem w pionie śledczym. Bronek bezpośrednio z wojska zawędrował do biura ochrony rządu.

Spostrzegł mnie pierwszy…

– Norbi! Ty stary rowerze! Za czym tu węszysz?

– Brona?! A niech mnie! Kogo dzisiaj eskortujesz?

Zmierzył mnie ciekawym wzrokiem od dołu do góry i oświadczył:

– Już nikogo, przyszedłem posłuchać jazzu i się zalać! Zrobiłem zapraszający gest ręką.

– Pozwól w takim razie, że ci postawię.

– Stawiaj!

Siłą rzeczy zaprzestałem sączenia wina i chociaż nie lubiłem mieszania spożywanych alkoholi, zamówiłem całą butelkę wódki. Znałem gust Brony, a Brona mój i nie musieliśmy dopytywać się wzajemnie: „co pijesz?”.

Mając za sobą dwie kolejki, zapytałem:

– Służbowo czy prywatnie?

– Od czterech miesięcy prywatnie.

Przyjrzałem mu się lepiej. Wyraźnie schudł. Podkrążone oczy i zapadnięte policzki sugerowały wyczerpanie albo jakąś chorobę.

– Zdrowie? Pokiwał głową.

– Jeszcze dwa, może trzy miesiące…

Raz jeszcze obrzuciłem go badawczym spojrzeniem i dopytałem:

– Jesteś na rehabilitacji?

– Mam wolne, przyjacielu, do samego końca.

– Nie rozumiem. Do końca czego? Uśmiechnął się wyrozumiale i trochę smutno.

– Życia, Norbi, życia! Zostały mi maksymalnie trzy, może cztery miesiące, więc zalewam się, kiedy mogę.

Patrzyłem na niego z uwagą, ale nic nie wskazywało na to, żeby żartował.

– Nowotwór?

– Wielkości pięści i złośliwy.

– Szanse?

Zaprzeczył ruchem głowy, po czym wypił kolejkę, nie czekając na mnie. Mój entuzjazm z powodu spotkania opadł i nie bardzo wiedziałem, jak się zachować. Zauważył moje zakłopotanie.

– Nie będę prawił komunałów, bo wiem, że ich nie lubisz, zresztą podobnie jak ja. Diagnoza jest jasna, czas krótki i nie rozpaczam nad nieuniknionym. Wyluzuj i baw się ze mną, póki jestem. Opowiadaj, co tam w śledczym.

Poprawiłem się na krzesełku, próbując poukładać sobie w głowie dopiero co usłyszane wyznanie, i z ociąganiem odpowiedziałem:

– Odszedłem.

– Nie pracujesz już w policji? – zapytał zdziwiony.

– Nie.

– Wyrzucili cię?

– Nie. Po prostu… Jakby ci to powiedzieć?… Zbyt wiele widziałem, zbyt wiele kompromisów, doszedłem do wniosku, że dalsza praca w resorcie nie ma sensu.

Wyprostował się i z kpiącym uśmiechem powiedział:

– I kto to mówi? Norbert, proszę cię, wszyscy, tylko nie ty! Taki ideowiec i piewca demokracji nie widzi sensu pracy w policji? To w czym jeszcze ten sens widzisz?

Uśmiechnąłem się cierpko do własnych myśli, wychyliłem szybko swój kieliszek, a kiedy gwałtowne pieczenie w przełyku ustało, rzekłem:

– Szukam tego zagubionego. Jutro zaczynam szkolenie dla przewodników turystycznych, dlatego tu przyjechałem.

Brona zastygł w bezruchu i przez kilkanaście sekund patrzył na mnie zbaraniały. Kiedy jego osłupienie minęło, zaczął mówić z namysłem:

– Mnie nie nabierzesz, coś się stało! Musiało się coś stać! Jeśli tacy faceci jak ty odchodzą z szeregów stróżów prawa, to nadciąga armagedon!

– Bez przesady, świat funkcjonował, zanim zostałem policjantem, i nie zawalił się, kiedy nim być przestałem.

– Wyjawisz mi rzeczywisty powód, dla którego przestałeś wierzyć w swoje posłannictwo?

Przez dłuższą chwilę nic nie mówiłem, tocząc wewnętrzną walkę. Pomyślałem jednak, że komuś, kto stoi nad krawędzią życia, nie wypada wciskać kitu.

– Odebrano mi kilka śledztw, bo zahaczyłem o polityczną wierchuszkę umoczoną po czubek głowy w gównie. Pamiętasz Eryka?

– Twojego „bliźniaka”, Eryka Celne Oko? Jasne! Fajny gość. Co u niego?

– Odszedł kilka miesięcy przede mną i z tego samego powodu. Okazało się bowiem, że dopóki namierzani przestępcy mają grube kartoteki i łażą w dresach, możesz gryźć, kopać i zamykać. Kiedy noszą garnitury i mają immunitety, sam jesteś gryziony, kopany i wpychany do kąta.

Pokiwał z wyrozumiałością głową.

– Brzmi bardzo poważnie. Wdepnęliście w grubszą sprawę?

– W kilka zazębiających się spraw, a gdybym wymienił ci konkretne nazwiska, konkretnie wziąłbyś mnie za wariata.

– Bo takich konkretnych ochraniałem, co?

– Dokładnie tak, a nie inaczej.

Obracał przez kilka chwil w palcach swój kieliszek, a potem powiedział z przekonaniem:

– Mylisz się, Norbi. W mojej robocie łuski z oczu spadają już po kilku tygodniach pracy. Wiem najlepiej, do czego są zdolni ci kanonizowani przez własne partie przedstawiciele suwerena. Często się zastanawiałem nad tym, kogo właściwie chronię i przed kim? Odpowiedzi przerażają, więc rozterki zalewasz wódą i liczysz dni, które pozostały ci do emerytury. Zanim całkiem zgłupiałem, dopadła mnie nieuleczalna choroba i tym samym pozbyłem się upierdliwych dylematów.

Pokiwałem głową ze zrozumieniem. Podjąłem wątek choroby:

– Zawsze myślałem, że chłopaki pracujący dla rządu mają dostęp do wszystkiego co naj. Lekarze nie zaproponowali żadnej alternatywnej metody leczenia?

Zaprzeczył, kręcąc głową.

– Pół roku temu podczas badań kontrolnych odkryto u mnie guza. W klinice dla MSWiA powiedzieli, że ewentualna metoda leczenia takiego przypadku jest zbyt droga, a wynik terapii mocno wątpliwy i z powodu kosztów właśnie się jej nie stosuje. Z powodu kosztów, rozumiesz? Zwyczajnie naszemu systemowi nie zgadza się rachunek, bo wydane pieniądze się nie zwrócą. Rozmawiałem, z kim trzeba, chyba na każdym możliwym szczeblu, i wiesz, co usłyszałem? „Nie ma takiej opcji!”

Jego otwartość i swoboda, z jaką mówił o nadciągającym końcu własnego życia, wprawiała mnie w coraz większe zakłopotanie.

– Nie wiem, co powiedzieć.

– Nie musisz nic mówić! Nie oczekuję od nikogo pokrzepienia, bo wiem, że go nie ma. Nie ma takiej opcji! W tym jednym zdaniu zawarta jest cała esencja naszego bytu. Rodzimy się, dorastamy, kształcimy, zakładamy rodziny, pracujemy jak tępe woły, a kiedy nadchodzi ten ostatni dzień, uderza nas świadomość, że nie ma innej opcji! Wbrew potocznym opiniom śmierć nie jest jak podatki, bo jej nie można uniknąć, a ja sam poznałem cwaniaków, którzy do dzisiaj nie są opodatkowani!

– Ta metoda, o której wspomniałeś, jest dostępna u nas w kraju?

– W tej chwili już żadna nie wchodzi w rachubę. Przed rokiem… może tak, ale… – Potrząsnął gwałtownie głową, jakby się chciał od czegoś uwolnić.

Na stół wjechała druga butelka czystej i zapiekanki. Patrząc na wódkę, zastanawiałem się, czy chory na raka powinien ją pić. Zapytałem:

– Jesteś na chorobowym czy dali ci rentę?

– U nas w kraju, żeby dostać rentę, musisz przyjść do lekarza z głową pod pachą. Mam chorobowe. Raz na dwa tygodnie wchodzę do gabinetu po świstek o niezdolności do pracy, a gość w białym kitlu wypisuje go bez sakramentalnego „proszę się rozebrać”. Nawet na mnie nie patrzy. Nikt mnie nie kontroluje, nikt nie marudzi i ku mojemu zaskoczeniu, wciąż mnie nic nie boli.

Pokiwałem głową z uznaniem.

– Zachowałeś poczucie humoru.

– I niezłą pamięć! Kiedy świadomość nieuniknionego zaczyna być dokuczliwa, sięgam nią wstecz i śmieję się sam do siebie… Na marginesie, przejechałem kilka razy przez tę twoją dziurę.

– Berezów? – zapytałem zdumiony.

– Tak. Pamiętałem, że leży gdzieś koło Skarżyska Kamiennej. Przejeżdżając pierwszy raz, natychmiast skojarzyłem z twoją osobą.

– Co tam robiłeś?

Zawahał się i przez chwilę nic nie mówił.

– W zasadzie nie powinienem podejmować tematu, bo to tajemnica państwowa.

– Przejazd przez Berezów jest tajemnicą państwową? Nie rozśmieszaj mnie! W ubiegłym tygodniu byłem tam na cmentarzu odwiedzić rodziców.

– Nie to miałem na myśli… Dobra, co mi tam! Konwojowałem transporty specjalne.

Nieomal zakrztusiłem się przełykanym kęsem zapiekanki.

– W Berezowie?! Co ty?! Przecież tam nic nie ma!

– Nie w Berezowie, ale przez Berezów.

– Szmal?

Rozejrzał się dookoła, czy nikt nas nie podsłuchuje, po czym pochylił się ku mnie i konfidencjonalnie szepnął:

– Odpady radioaktywne i złoto!

Odebrało mi mowę! Patrzyłem na niego przez chwilę z niedowierzaniem, po czym zapytałem:

– Rząd buduje złotą bombę atomową? Roześmiał się donośnie.

– Dobre! Złota bomba atomowa! Hahaha… Żarty na bok… Raz do roku, w całkowitej ciszy i dyskrecji, przez nasz piękny kraj przejeżdża pociąg z radioaktywnym gównem i zmierza na Ukrainę.

– Poważnie?

– Najzupełniej poważnie. Żabojady i szwaby pozbywają się swoich śmieci tam, gdzie jest najtaniej.

– Co Ukraińcy robią z tymi odpadami?

– Biorą na przechowanie przez następne sto tysięcy lat i kasują za to szczere złoto.

Pomyślałem, że choroba Brony postępuje szybciej, niż jemu samemu mogłoby się wydawać. Rozlałem w milczeniu wódkę do kieliszków, nie podejmując wątku.

– Nie wierzysz mi?

– Nie, dlaczego? Oczywiście, że wierzę! – powiedziałem bez przekonania, nie patrząc mu w oczy.

– Cholera! On mi nie wierzy! Myślisz, że zwariowałem albo nowotwór uszkodził mi mózg i nie wiem, co mówię?! wyrzucił z siebie oburzonym tonem.

– Brona, uspokój się. Historia jest… jakby to powiedzieć? Niezwyczajna!

– Moja praca była niezwyczajna i realizowałem niezwyczajne zadania.

– No tak… ale odpady radioaktywne? Pewnie przewozili coś innego, a wam wcisnęli taką fabułę, żeby wszyscy trzymali się od ciężarówki z daleka.

Brona przez kilka chwil starał się zapanować nad emocjami. Kiedy mu się to udało, wycedził:

– Posłuchaj, mądrosku, każdego roku na jesieni przejeżdża przez Polskę transport z setkami ton odpadów radioaktywnych. Transportują je do ukraińskiego Czarnobyla. Pamiętasz Czarnobyl?

– Każdy pamięta. Uspokój się, ludzie nas słuchają!

Obniżył głos, z którego jednak nie zniknęło oburzenie wywołane moim niedowiarstwem.

– Co drugi rok oprócz odpadów jedzie pociągiem złoto. Zapłata dla polityków i oligarchów skorumpowanego systemu za brudną przysługę.

– Przecież Czarnobyl jest skażony!

– Właśnie dlatego! Podobnie jak ty myśli większość. Nikt nie wozi drzewa do lasu czy wody do studni, więc do Czarnobyla nikt nie będzie zwoził radioaktywnego badziewia, kiedy tam wciąż zalega ich własne. Ktoś jednak wpadł na pomysł, który wcale nie jest tak absurdalny. Zastanów się przez chwilę! Jeśli chcesz pozbyć się uciążliwych i śmierdzących śmieci, najlepiej wyrzucić je na wysypisku, gdzie i tak już śmierdzi i nikt od dawna nie pyta dlaczego. Czarnobyl to idealne miejsce na takie odpady. Wszyscy wiedzą, co się tam wydarzyło, i promieniowanie nikogo nie dziwi. Przed laty zbudowano żelbetonowy sarkofag, żeby przykryć nim blok uszkodzonego reaktora elektrowni. Sprawdź w internecie, jaka firma wykonywała te prace, wtedy wszystko zrozumiesz.

Po dłuższej chwili zastanowienia zapytałem:

– Skąd o tym wszystkim wiesz?

– Bo zabezpieczałem te transporty i z nimi jeździłem.

– Na Ukrainę? – ciągnąłem z niedowierzaniem.

– Nie. Odbieraliśmy pociąg w Zebrzydowicach, gdzie ostatni wagon z czeską ochroną był odpinany i doczepiano nasz. Jechaliśmy do granicy z Ukrainą w Dorohusku, tam odpinali nasz wagon, zmieniali podwozia w wagonach, bo ich tory mają szerszy rozstaw, zapinali własny wagon ze swoją ochroną i jechali do Czarnobyla.

– Skąd wiesz, że do Czarnobyla i że tam składowane są takie odpady?

Otarł usta serwetką i rozejrzał się za obsługą, chcąc pewnie zamówić kolejną butelkę. Jednak poza klientami przy stolikach w pobliżu nikogo nie było. Odwrócił się do mnie.

– Na ukraińskiej granicy pilnowaliśmy wagonów podczas zmiany podwozia składu. Za każdym razem trwa to kilka godzin. Formalnie kontakty z Ukraińcami były zabronione, ale tak jak teraz mówię ci rzeczy, których nie powinienem, tak oni opowiadali przy wódce, dokąd jadą i gdzie to gówno składują.

– A złoto? – dopytywałem z zainteresowaniem.

– Raz na dwa lata w składzie jedzie wagon z toną złota. Forma zapłaty za magazynowanie tego kurewstwa.

Powieść La Polonaise kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Błąd podczas pobierania komentarzy. Spróbuj ponownie.

Książka
La Polonaise
Hector Kung 0
Okładka książki -  La Polonaise

Gdy prawo zawodzi, trzeba działać na własną rękę Norbert Sobczak, oficer śledczy rozgoryczony korupcją i nepotyzmem panującymi w strukturach policji,...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Dotyk marcepanowych marzeń
Katarzyna Majewska-Ziemba
Dotyk marcepanowych marzeń
Koniec mapy
S.J. Lorenc
Koniec mapy
Ostatnie zadanie
Grzegorz Kozera ;
Ostatnie zadanie
Silesius
Henryk Waniek ;
Silesius
Ocaleni z Drohobycza
Katarzyna Skopiec
Ocaleni z Drohobycza
Czy Nika znika?
Anna Bichalska ;
Czy Nika znika?
Biały mróz
Zdzich Wojtaś
 Biały mróz
Pokaż wszystkie recenzje