Anna Szczęsna w swojej nowej książce maluje portrety czterech niezwykłych kobiet. Tytułowy gang różowych kapeluszy tworzą: Maria, Serafina, Barbara i Olga, które mimo wieku nie wahają się korzystać z życia. Jak odpowiedzą na miłość u schyłku życia? Czy stawią czoła codziennym problemom? Czy uda im się zeswatać młodą parę? I - wreszcie - jak babcie poradzą sobie na spływie kajakowym?
Gang różowych kapeluszy to ciepła, pełna humoru i optymizmu opowieść o jesieni życia, która mieni się tysiącem kolorów. Poleca ją Wydawnictwo Lucky, a my zapraszamy do udziału w naszym konkursie i do przeczytania premierowego fragmentu powieści Anny Szczęsnej:
Chwilę potem ubierały szlochającą Marię w płaszcz i ignorowały jej żądanie zostawienia w spokoju. Ani na chwilę nie przeszło im przez myśl po prostu wyjść. Wyciągnęły ją z mieszkania niemal siłą. Właściwie to Barbara, która miała wprawę w podobnych sytuacjach. Serafina, zbyt delikatna, mogła tylko głaskać dłoń przyjaciółki i wspierać ją ciepłym słowem, ale to Barbara przejęła pałeczkę. Miała w sobie mnóstwo siły i miłości, którą obdarzała wszystkich wokół. Nie to co Olga. Ruda kocica sunęła za nimi lekko zamyślona, paliła długiego papierosa i łowiła wszystkie pożądliwe spojrzenia. Bawiło ją to. Rozkoszowała się spacerem. Nie pasowała do pozostałych kobiet, a jednocześnie łączyła ją z nimi nierozerwalna więź.
– No już, kochana, oddychaj głęboko. Zobacz, wiewiórki. Może usiądziemy trochę na ławce? – Barbara wciąż otaczała Marię szerokim ramieniem, bojąc się, że jeśli choć na chwilę poluzuje uścisk, ta upadnie. W końcu i jej zaczęło to doskwierać. Ręka cierpła, a po plecach spływał pot. Jesień była wyjątkowo ciepła tego roku.
– A może pójdziemy na drinka? – wtrąciła Olga.
– Może jednak do herbaciarni? – zaproponowała Serafina i poprawiła kapelusz, który nasunął się jej na oczy. Wzrokiem wciąż śledziła rude stworzonka.
– Proszę, wróćmy do domu – zaszlochała Maria. – Naprawdę nie czuję się najlepiej.
– Kochanie, nie możesz żywcem pogrzebać się w domu. Tam wszystko przypomina ci Gucia. – Barbara starała się być delikatna, ale nie szło jej najlepiej. Maria rozpłakała się na dobre, wtórując jakiemuś dziecku w wózku, które matka nerwowo próbowała ukołysać do snu, w alejce obok. Kółka wózka skrzypiały irytująco. Zniecierpliwiona Olga przewróciła oczami.
– Nie możemy jej tak zostawić. Zróbmy coś. – Serafina starała się ratować sytuację.
– Ale co? Panna z Zielonego Wzgórza ma jakiś pomysł? – Olga, podobna wiewiórkom, z gracją usiadła obok Marii.
– Prosiłam, żebyś mnie tak nie nazywała.
– Oj tam, oj tam. Nie prychaj tak, bo ci kapelutek spadnie.
– Proszę was, przestańcie. Gdyby Gucio tu był… – ciągnęła temat Maria.
– No już, już… spokojnie. Płacz pomaga, ale nie chcemy tu utonąć, prawda? Nie ma co rozpaczać. Niedługo nasza kolej.
– Barbaro! To nie najlepszy sposób pocieszania. – Serafina, nadal oburzona, niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę. Czuła się rozdarta. Bardzo chciała być z przyjaciółkami, a jednocześnie nie mogła przestać myśleć o siostrzenicy. Martwiła się o nią. W końcu podjęła decyzję. – Przepraszam was, kochane, ale muszę zmykać. Spotkamy się jutro.
Zaskoczone kobiety słowem nie skomentowały, gdy każdą cmoknęła w policzek i czmychnęła ścieżką między krzakami.
– A tej co? Gdybyśmy nie stały nad grobem, pomyślałabym, że ma schadzkę. – Barbara wciąż wpatrywała się w miejsce, w którym zniknęła Serafina.
– Na moje oko, to poleciała na sabat czarownic. Pytanie tylko, gdzie zaparkowała miotłę. – Olga nie mogła sobie darować symbolicznej dawki złośliwości.
– Może powinnyśmy się zainteresować, co się takiego stało? Nasza kruszynka nigdy nie miała tajemnic. – Łzy same przestały płynąć, chociaż Maria nadal trzymała zmiętą chusteczkę w dłoni.
Popołudniowe słońce powoli przegrywało z chłodem, a trzy kobiety stwierdziły, że jednak skorzystają z pomysłu Serafiny i wolnym krokiem ruszyły w stronę herbaciarni. Pogrążona w żałobie Maria nie odzywała się, gdy Olga z Barbarą uprzejmie wymieniały uszczypliwości.